niedziela, 29 grudnia 2013

"Mechaniczny anioł" i "Mechaniczny książę" Cassandra Clare


To, że ubóstwiam książki pisane przez panią Clare, nie powinno nikogo dziwić. Wszystko przez "Dary anioła", które czytałam po kilka razy, a niektóre fragmenty nawet po kilkanaście razy! "Diabelskie maszyny", to druga seria, a w zasadzie  prequel "Darów anioła", obok którego nie mogłam przejść obojętnie. Przyznać muszę, że przed przeczytaniem "Mechanicznej księżniczki" (którą zrecenzuję Wam niebawem w osobnym poście, gdyż tyle myśli kłębi mi się w głowie, że muszę ochłonąć i pozbierać je w spójną całość) zapoznałam się ponownie z dwoma wcześniejszymi tomami. Przypomniały mi one, czego w powieści Cassandry Clare brakowało, co mnie irytowało, a co niebywale intrygowało. Zatem zapraszam do zbiorczej recenzji: "Mechanicznego anioła" oraz "Mechanicznego księcia".

"Magia jest niebezpieczna, ale miłość jeszcze bardziej. Kiedy szesnastoletnia Tessa Gray pokonuje ocean, żeby odnaleźć brata, celem jej podróży jest Anglia za czasów panowania królowej Wiktorii. W londyńskim Podziemnym Świecie, w którym po ulicach przemykają wampiry, czarownicy i inne nadnaturalne istoty, czeka na nią coś strasznego. Tylko Nocni Łowcy, wojownicy ratujący świat przed demonami, utrzymują porządek w tym chaosie. Porwana przez Mroczne Siostry, członkinie tajnej organizacji zwanej Klubem Pandemonium, Tessa wkrótce dowiaduje się, że sama jest Podziemną z rzadkim darem zmieniania się w inną osobę. Co więcej, Mistrz - tajemnicza postać kierująca Klubem - nie zatrzyma się przed niczym, żeby wykorzystać jej moc. Pozbawiona przyjaciół, ścigana Tessa znajduje schronienie w londyńskim Instytucie Nocnych Łowców, którzy przyrzekają, że znajdą jej brata, jeśli ona wykorzysta swój dar, żeby im pomóc. Wkrótce Tessę zaczynają fascynować dwaj przyjaciele: James, którego krucha uroda skrywa groźny sekret, i niebieskooki Will, zniechęcający do siebie wszystkich swym sarkastycznym humorem i zmiennymi nastrojami… wszystkich oprócz Tessy. W miarę jak w trakcie swoich poszukiwań, zostają wciągnięci w intrygę, grożącą zagładą Nocnych Łowców, Tessa uświadamia sobie, że będzie musiała wybierać między ratowaniem brata a pomaganiem nowym przyjaciołom, którzy próbują ratować świat… i że miłość potrafi być najbardziej niebezpieczną magią."

 Muszę z przykrością stwierdzić, że spodziewałam się jednak zgoła czegoś innego, niż otrzymałam. Owszem książka wywarła na mnie wrażenie, jednak nie tak ogromne, jak z początku myślałam. Co prawda, od samego początku śledziłam losy Tessy z zapartym tchem, jednak później, gdy już trafiła do Instytutu Nocnych Łowców, nic tak bardzo porywającego się nie działo. Owszem, niektóre dialogi moje oczy pochłaniały pragnąc więcej, ale niektóre mnie nużyły. Skoro już się czepiam, to przyczepię się również tego, że pani Clare zbyt mało uwagi poświęciła przedstawieniu realiów XIX-wiecznego Londynu. Sądziłam, że ukaże go w lepszej krasie, a tutaj są tylko suknie z tej epoki, ukazanie kilku manier - podstawowych, i to, że w tamtych czasach jeździło się dorożkami. Jakoś nie w pełni czuję oddanie tego klimatu. 
"Marzenia potrafią być niebezpieczną rzeczą."
Postaci są strasznie podobne do tych z "Miasta kości". Zwłaszcza postać Tessy, która bardzo zlewała mi się z postacią Clary - trochę nieporadna, trochę zagubiona i rozdarta emocjonalnie. Na starcie właśnie tak myślałam o pannie Gray. Później, kiedy już bliżej przypatrywałam się nie tylko jej uczuciom, ale również i czynom, stwierdziłam, że nie do końca jest taka, za jaką ją miałam na początku. Co nie zmienia faktu, że nadal mam wrażenie, że postacie takie jak: Will i Tessa są bardzo, ale to bardzo podobne do Clary i Jace'a tyle, że ukazane w nieco innych realiach i nieco innym świetle.
"-Więc mówi pani, że mam rację. Ze to jest prawdziwe życie, a wcześniejsze było snem. - Tak. I pora się obudzić."
W pierwszym tomie cyklu "Diabelskie maszyny" spodziewałam się większej dawki emocji, której niestety nie otrzymałam. Co prawda napięcie, nerwy i kilka westchnień mi się wyrwało, jednak wielkiego szaleństwa nie było.  Pierwszy tom "Diabelskich Maszyn" może nie jest tak świetny, jak dwa kolejne, których opinie przedstawię Wam już niebawem, ale ma to COŚ! 

"W magicznym podziemnym świecie wiktoriańskiego Londynu Tessa znalazła bezpieczne schronienie u Nocnych Łowców. Jednakże bezpieczeństwo okazuje się nietrwałe, kiedy grupa podstępnych członków Clave zaczyna spiskować, żeby odsunąć jej protektorkę Charlotte od kierowania Instytutem.

Kiedy troje przyjaciół spotyka mechanicznego demona, który przekazuje Willowi ostrzeżenie, uświadamiają sobie oni, że Mistrz wie o każdym ich kroku… i że ktoś ich zdradził. Tessa zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej serce bije coraz mocniej dla Jema, choć nadal dręczy ją tęsknota za Willem, mimo jego mrocznych nastrojów. Coś jednak zmienia się w Willu, kruszeje mur, który wokół siebie zbudował. Czy odnalezienie Mistrza uwolni Willa od sekretów i da Tessie odpowiedzi na pytania, kim jest i dlaczego się urodziła? Kiedy poszukiwania Mistrza i prawdy narażają przyjaciół na niebezpieczeństwo, Tessa odkrywa, że połączenie miłości i kłamstw może zdeprawować nawet najczystsze serce."

Powiem tak, "Mechaniczny Książę" w porównaniu z "Mechanicznym Aniołem", to wisienka na torcie. Emocje gonią emocje. Tajemnice są zastępowane przez kolejne. Napięcie towarzyszy czytelnikowi od początku do końca. 

Większość treści, o ile nie cała, moim zdaniem opiera się na Williamie. Co zupełnie mi nie przeszkadzało. W "Mechanicznym aniele" prawdę powiedziawszy postać Willa była jedynie zarysem. Przekąską. Teraz mamy danie główne proszę państwa. Odkrywamy tajemnice Willa. Podążamy ścieżkami jego przeszłości i dowiadujemy się rzeczy mrożących krew w żyłach. Bardzo emocjonujący wątek. Wiele razy łza w oku się zakręciła... Serce waliło o żebra bardzo mocno, a napięcie towarzyszyło od samego początku, aż po sam koniec. 
"Mówią, że czas leczy rany, ale to nie oznacza, że znika przyczyna smutku. A u mnie rana jest codziennie świeższa."
W postaciach zaszły pewne zmiany, co wcale mnie nie dziwi, gdyż pani Clare stworzyła tak złożone postaci, w których zmiany wprost muszą następować. Główną postacią, która przechodzi wielką metamorfozę jest niezaprzeczalnie Will. Natomiast Tessa, czy też sam Jem - owszem ich poglądy i uczucia się zmieniają, ale nie w tak dużym stopniu. Muszę przyznać, że autorka wykreowała nam (ponownie) całą gamę różnych i ciekawych bohaterów borykających się nie tylko z demonami świata cieni, ale również z własnymi demonami jestestwa. Charlotte, Jem, Will, Tessa, Sophie, Henry, Jessie oni wszyscy tworzą niebanalną ekipę.

Styl autorki nadal jest nienaganny. Oba tomy czyta się bardzo szybko i z wielką przyjemnością przewracając kartki w poszukiwaniu kolejnych słów, które nami zawładną. Tak więc, serię tę polecam szczególnie fanom Darów Anioła. Jednak również tym, którzy z Darami się nie spotkali, a uczynić to pragną w przyszłości oraz tym, których interesuje świat Nefilim opisany w sposób ciekawy i trzymający w napięciu od początku do końca.

Podoba mi się, że pani Clare w swoich książkach nakreśla wiele wątków, ale w taki sposób, że nie idzie się pogubić. W dodatku są one ze sobą połączone i tworzą piękną, spójną całość. Sądzę, że gdyby cała książka skupiała się na jednym wątku, w końcu straciłabym zainteresowanie. Na szczęście pani Clare zapewniła mi rozrywkę nie tylko wieloma wątkami, ale również niebywale zacnym humorem. Niektóre dialogi sprawiały, że na mych ustach pojawiał się szeroki uśmiech. Natomiast zakończenie było wprost spektakularne! 

Za tę pasjonującą lekturę dziękuję serdecznie Wydawnictwu MAG!


piątek, 27 grudnia 2013

"Tajemnica diabelskiego kręgu" Anna Kańtoch

Dziękuję!
Zło czai się wszędzie. Potworów nie znajdziesz tylko pod łóżkiem, czy w szafie. Potwory są w nas samych, a diabeł? Diabeł śmie przybierać wiele postaci. Taki już jest. Są też anioły. Piękne skrzydlate postaci, przybyłe prosto z niebios. Im ufamy, do nich się modlimy, w nie wierzymy. Istnieje dobro, więc musi istnieć również zło. Tak skonstruowany jest ten świat…
Źródło
Zbyt wiele razy zawiodłam się na książkach pisanych przez rodowitych autorów. Niemniej z kolejną polską pozycją daję kolejny kredyt zaufania i mam nadzieję, że się nie zawiodę. Ostatnio znowu uwierzyłam w naszych autorów dzięki „Drugiej Szansie”, autorstwa pani Miszczuk. Tym razem postawiłam na Annę Kańtoch i jej najnowszą książkę pt. „Tajemnica diabelskiego kręgu”. Przyznam szczerze, że oczekiwałam po tej pozycji dosyć sporo i na szczęście pani Kańtoch mnie nie zawiodła. Chociaż mogło być nieco lepiej.

Zacznijmy od intrygującego tytułu, który ma swoje odzwierciedlenie w treści. Diabelski krąg to mroczny skrawek na obrzeżach tajemniczego klasztoru znajdującego się w miejscowości Markoty, w którym zgromadzono dzieciaki o pewnych zdolnościach, które stopniowo dają o sobie znać. W klasztorze ukrywa się anioł Azkiel, który pokłada w dzieciakach pewną nadzieję. Wszystko to jest owiane dużą dozą tajemnicy. Dzieciaki pragną poznać prawdę odnośnie tego, czego oczekuje od nich skrzydlata postać, jednak Azkiel nie jest skory do zwierzeń. A w ciemnościach czai się niebezpieczeństwo…

Powieść pani Kańtoch jest przepełniona bardzo ciekawymi osobowościami. Zaznaczam, że w książce przeważają dzieciaki, a dorosłych jest zaledwie garstka. Jednak dzieciaki te są nad wyraz rozgarnięte i charakterne. Główną postacią jest trzynastoletnia Nina, która w wieku zaledwie ośmiu lat była świadkiem czegoś niezwykłego. Czegoś, co odmieniło jej życie i kilka lat później sprawiło, że znalazła się w mrocznym klasztorze, gdzie dzieją się naprawdę mrożące krew w żyłach wydarzenia. Nie powiem, że główna bohaterka nie posiada wad. Niby jest ich niewiele, ale akurat te działały mi na nerwy. Otóż Nina jest strasznie naiwna, co sprowadza na nią same kłopoty, gdyż dziewczyna ma strasznie długi jęzor i to, co powinna zachować dla siebie, rozpowiada wszem i wobec. Ja rozumiem, że postać Niny ma tylko trzynaście lat i dzieciaki właśnie takie w tym wieku są. Niemniej mnie to strasznie drażniło i nic na to nie poradzę. Cała reszta, czyli pani Celina (opiekunka dzieciaków), Staszek, Tymek, Lidka, Artur, Mariusz, Tamara, Karolina, Małgosia, Adam, Jacek, Hela, milczący Remigiusz i nerwowa Sylwia – jak już wcześniej wspomniałam, każda z tych postaci jest na swój sposób nietypowa i wyrazista – o czym przekonać możecie się sami, czytając „Tajemnicę diabelskiego kręgu”. Zapraszam do lektury.

Źródło

Wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy przeczytałam prolog i odkryłam, że w powieści główny wątek rozgrywa się wokół anielskich postaci. Ja, osoba, która wprost uwielbia wszystko co anielskie byłam zachwycona, gdyż w opisie nie znalazłam wzmianki o aniołach. Naprawdę, autorka świetnie przedstawiła swoją wizję skrzydlatych. Bardzo mi się podobało, ot co! Duża ilość magii, tajemnic i wciągająca przygoda, chociaż niektóre wątki były naciągane, ale przymykam na to oko... Naprawdę książka pani Kańtoch jest warta uwagi. Książka jest dobra i ciekawa, a jeśli lubicie odkrywać tajemnice, to z pewnością Wam się spodoba. W dodatku język, jakim posługuje się autorka, jest przyjemny. Pani Kańtoch ma swój nienaganny styl i to się chwali. Nie znajdziecie tutaj nijakich opisów i infantylnych wypowiedzi. Jest to już druga książka rodzimej autorki, która przywróciła mi wiarę w naszych pisarzy. Z ogromną przyjemnością sięgnę po inne dzieła Anny Kańtoch. A Wam polecam niniejszą pozycję.

Recenzję znajdziecie również na literatura.juventum.pl

niedziela, 22 grudnia 2013

"Wołanie kukułki" Robert Galbraith

Dziękuję!

"Ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione pod oknem balkonu jej londyńskiej rezydencji. Policja stwierdza samobójstwo, ale brat celebrytki w to nie wierzy, dlatego zatrudnia prywatnego detektywa, Cormorana Strike’a.
Strike jest weteranem wojennym, podczas służby w Afganistanie ucierpiał i fizycznie i psychicznie. Ma kłopoty finansowe i właśnie rozstał się z kobietą swojego życia. Sprawa Luli jest dla niego szansą na odbicie się od dna, ale im bardziej detektyw wikła się w skomplikowany świat wyższych sfer, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo.
Wciągająca, elegancka intryga zanurzona w atmosferze Londynu - od spokojnych uliczek Mayfair, przez ciasne bary East Endu, aż po zgiełk Soho - sprawia, że "Wołanie kukułki" jest nadzwyczajną książką."
To pierwsza powieść z Cormoranem Strikem napisana przez J.K. Rowling pod pseudonimem "Robert Galbraith"

I przyszedł czas na mnie... Mam na myśli to, że w końcu i ja zapoznałam się z twórczością Rowling, kryjącej się za pseudonimem "Robert Galbraith" czy jestem pod wrażeniem? Jestem, ale nie ogromnym. Jakoś nie mam sentymentu do książek tejże autorki. Ba! Przyznam, że HP nie czytałam i nie mam zamiaru czytać - kompletnie nie moja bajka. Jednak "Wołanie kukułki" to coś zupełnie innego, coś z czym chętnie się zapoznałam
i bardzo mi się podobało, w dużej mierze ze względu na głównego bohatera. Ale o tym nieco niżej. 

Detektywistyczne wątki lubię bardzo. Zwłaszcza w serialach. Dlatego z miłą chęcią zapoznałam się z typowym i zarazem głównym wątkiem detektywistycznym w książce.

Postaci są bardzo charakterne. Zwłaszcza postać Cormorana Strike’a, który rozwalił mnie (w pozytywnym sensie) swoim podejściem do życia. Zaliczyłam go do postaci tak oryginalnych jak charaktery filmowe np. Dr House czy Sherlock Holmes z serialu Elementary (który bardzo lubię). Skojarzył mi się z tymi indywidualnościami dlatego, że posiada i cechy House'a i Sherlock'a, co bardzo przypadło mi do gustu. W istocie nie jest on ani jednym, ani drugim, ale to połączenie tych dwóch postaci wydaje się bardzo interesujące. Niemniej Cormoran, to Cormoran i basta! Piszę postaci, a wspominam tylko o głównej... Już naprawiam swój błąd. Otóż mamy również Robin, która miała tylko tymczasowo pracować dla naszego detektywa, ale... Ale została na dłużej. Bardzo fajna postać, szkoda, że autorka nie poświęciła jej trochę więcej uwagi. Jednak nie narzekam.

Cała ta sprawa z samobójstwem/morderstwem Luli była od początku do samego końca dopracowana, trochę zamieszana, ale na pewno nie przewidywalna. Typowa detektywistyczna zabawa, która zmusza nasz mózg i wyobraźnię do działania, do myślenia odkrywcy. Autorka rzuca nam, że tak powiem ochłapy/strzępki informacji, ale robi to w taki sposób, że nie jesteśmy w stanie dzięki nim rozwikłać sprawy tego morderstwa - co też jest ogromnym plusem tejże książki. Ciekawość, która zawładnęła mną już od samego początku, trwała aż po kres powieści. Z tego, co wiem, "Wołanie kukułki" to zaledwie przedsmak tego, co jeszcze nas czeka. Autor/autorka stworzyła nam cały cykl o tej indywidualności, jaką jest  Cormoran Strike.

Akcja biegła swoim nienachalnym torem. Co chcę powiedzieć, przez słowo "nienachalny"? Nie była przytłaczająca, co często spotykam w kryminałach i książkach, gdzie dzieje się wiele. To znaczy, nie jesteśmy zarzuceni całą masą faktów, z którymi nie potrafimy sobie poradzić i, nie możemy się połapać: co, kto, jak, gdzie i po co. "Wołanie kukułki" zaciekawiło mnie od początku. Byłam ciekawa, co z tego śledztwa wyniknie, a akcja nie tylko nie była nachalna, ale wielkim plusem jest to, że nie była nużąca.

Ogólnie rzecz biorąc, niniejsza pozycja jest ciekawym kąskiem i na pewno spodoba się osobom, które lubują się w kryminałach, zagadkach i powieściach detektywistycznych. Dlatego właśnie takim osobom pragnę polecić ją najpierw, a i zachęcam całą resztę do zapoznania się z "Wołaniem kukułki".

piątek, 20 grudnia 2013

Zdobycze grudniowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Dzisiaj przybywam do Was z ostatnim już w tym roku stosikiem. Jestem z niego bardzo, bardzo, ale to... bardzo zadowolona! Mam wiele pozycji, które strasznie mnie kuszą swoją treścią. Dobrze, że teraz mam dłuższą przerwę. Prawie nadrobię sobie czytelnicze plany (żeby zaległościami tego nie nazwać, gdyż zaległości nie mam). Po nowym roku znowu powrót do pracy - tyle, że nieco innej, niż ta, w której byłam dotychczas :) Bardzo się cieszę, że tak mi się ostatnio wiele rzeczy dobrze układa. Po kilku nieszczęściach w tym roku, jego koniec jest dość dla mnie dobry. Nie przedłużając, opowiem Wam, co do mnie przywędrowało.


Na pierwszy rzut idą egzemplarze recenzenckie, za które bardzo dziękuję!

52 zmiany, motywacyjny przewodnik - od SQN
"Ryzykowny układ" oraz "Ogrody marzeń" - od Księgarni dobreksiazki.pl
"Mechaniczna księżniczka", "Mechaniczny książę" i "Mechaniczny anioł" - od MAG-a - przeczytane. 
"Zabójczyni i władca piratów" oraz "Tajemnica Diabelskiego Kręgu" - od Uroboros - przeczytane
"Łabędzi śpiew" - od Libroteka.pl
"Wygnana Królowa" - dzięki portalowi Literatura Juventum
"Crux" -  od Drageus Publishing House - niespodziewajka.





Teraz pozostałe zdobycze:
Na ich czele stoi przepiękny Aniołek, którego dzisiaj dostałam, jako prezent pożegnalny. Nie mogę się na niego napatrzeć. Na to, z jaką precyzją został wykonany! A, że ja uwielbiam Anioły i wszystko, co Anielskie to... Cudowny *_*

"Król Demon" - jego już mam od dawna, ale zabrałam się wczoraj za jego czytanie i bardzo mi się podoba. Totalnie moje klimaty!
"Przebudzenie Arkadii" - od Mikołaja :) Okładka jest idealna. Treść ponoć też. Niebawem się przekonam.
"Poradnik pozytywnego myślenia" - kolejny prezent, za który dziękuję pewnej kochanej Madzi :) Dostałam od niej świetny ocieplacz do rąk z wilkiem *_*. Nie wiem skąd ta dobra dusza wie, jakiego mam hopla na punkcie wilków. Plus oczywiście płyta ze świątecznymi piosenkami oraz Madzia zadbała, żebym miała co oglądać w wolnym czasie. 
"Papierowa dziewczyna" - nareszcie mam to (kolejne) cudo! - prezent od Mikołaja (MałaEmily) :)
"Ścieżka słońca" - wymiana z Isztar :)
"Wciąż ją kocham" - kolejny Sparks u mnie. Bardzo się cieszę, gdyż cenię sobie tego autora.
"Szamanka od umarlaków" - wreszcie moja. 
"Wilcze dziedzictwo" tom I - ciekawi mnie wizja wilkołactwa w tej książce.
"Sebastian" - do kolekcji :)

W podsumowaniu wygląda to tak:
 A jeszcze toto zielone, to wielofunkcyjna zakładka do książek z latarką. Coś wspaniałego!

Dodatkowo dostałam na Mikołaja tyle wspaniałych (nieksiążkowych) prezentów i słodyczy, że głowa mała. Chyba byłam grzeczną dziewczynką w tym roku ^^

Korzystając z okazji chciałabym Wam, moi drodzy życzyć wszystkiego, co najlepsze. Dużo powodzeń w życiu prywatnym i zawodowym. Życzę Wam, byście byli szczęśliwi, zdrowi i by Wasze marzenia się spełniły. 
Szczęśliwego Nowego Roku Kochani!
Lecę ubierać choinkę! 


sobota, 14 grudnia 2013

Kto chce wygrać? Zapraszam na konkurs!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Już dawno obiecywałam Wam konkurs, ale niestety czasu na zorganizowanie go nie miałam. Teraz, kiedy już się odrobiłam (w miarę) ze wszystkim... Oto i on!


1. Organizatorem jest Sol - właścicielka bloga Books Hunter. Nagrodą jest książka wydana nakładem Wydawnictwa SQN - "Czas Żniw" oraz Wydawnictwa Fabryka Słów "Zgon".
Dodatkowo dorzucam książkę niespodziankę!
2. Co należy zrobić?
a) należy w komentarzu pod tym postem umieścić odpowiedź na zadanie konkursowe,
  b) podać swój adres mailowy (muszę się jakoś skontaktować w razie wygranej!),
c) w komentarzu pod tym postem proszę pozostawić swoje imię,
d)  umieścić podlinkowany baner konkursu na swojej stronie - jeśli nie macie strony www omińcie ten podpunkt.

Dodatkowo (z własnej woli, nie musicie tego robić)
- można polubić i FB Books Hunter
  - zostać obserwatorem bloga,


 3. Konkurs trwa od 14 grudnia do 31 grudnia, wyniki ogłoszę po nowym roku.
Zwycięzca zostanie poinformowany o wygranej drogą mailową. Informacja będzie również zamieszczona w poście na blogu.
 4. Nagrodę wyślę listem poleconym, po tym, jak otrzymam adres korespondencyjny od zwycięzcy.
 5. Do udziału w konkursie zapraszam każdego!
6. Nie wysyłam nagrody poza granice Polski.


ZADANIE KONKURSOWE:

Podzielcie się (max) trzema tytułami filmów bądź bajek, które waszym zdaniem powinnam obejrzeć. Jeśli chcecie możecie uzasadnić swój wybór.

Zapraszam i życzę powodzenia

czwartek, 12 grudnia 2013

"Przez burzę ognia" i "Przez bezmiar nocy" Veronica Rossi



Od jakiegoś czasu głośno o serii pani Rossi. Przyznam szczerze, że wcześniej jakoś niespecjalnie mnie do serii o Arii i Perrym ciągnęło, ale kiedy nadarzyła się okazja, postanowiłam nabyć tom pierwszy i przekonać się na własnej skórze, o co ten cały szum. Dobrze, że miałam od razu kontynuację - "Przez bezmiar nocy", bo przyznam szczerze, że tom pierwszy ogromnie przypadł mi do gustu.
Najpierw słów kilka o "Przez burzę ognia", a następnie powiem coś o tomie drugim.



"Aria żyje w Reverie – rozwiniętym technologicznie świecie oddzielonym od dzikiej natury szczelną kopułą. Jak wszyscy Osadnicy spędza czas w wirtualnych Sferach dostępnych tylko za pomocą specjalnego Wizjera. Kiedy zostaje wygnana za przestępstwo, którego nie popełniła, wie, że śmierć jest blisko.
Perry jako Wykluczony musi walczyć o przetrwanie w brutalnym świecie plemiennych wojen, kanibali i eterowych burz. Udaje mu się przeżyć tylko dzięki wyjątkowym zmysłom pozwalającym wyczuć niebezpieczeństwo i ludzkie emocje.
Drogi Arii i Perry’ego się przecinają. Tylko Perry może ocalić dziewczynę od śmierci. Tylko Aria może pomóc mu odkupić winy. Razem rozpoczynają niebezpieczną podróż…"
Tom pierwszy opowiadający o przygodach Arii - dziewczyny ze Stref i Perry'ego - wykluczonego, który ratując Arię przysporzył sobie masę problemów rzutujących na ich wspólną przyszłość. Początki ich znajomości nie były kolorowe i słodkie. Z początku ta niechęć, którą Aria obdarzyła naszego Wykluczonego, stopniowo przeradzała się w coś głębszego, pozytywniejszego. Podobało mi się bardzo to, że nie od razu było cukierkowo, było natomiast napięcie. Autorka świetnie opisała ich wzajemną relację. Zderzenie się dwóch zupełnie innych światów było rewelacyjnie ukazane, a to jest naprawdę dużo znaczący aspekt w takich książkach i to się autorce udało.

Ja osobiście wprost przepadam za postaciami owianymi kokonem tajemniczości. Niewątpliwie tutaj takową postacią jest Cinder - nastolatek i przybłęda, który jednym skinieniem ręki może spalić wszystko w zasięgu wzroku. Najlepiej nie podnosić dzieciakowi ciśnienia, gdyż może się to naprawdę źle skończyć. Wszystkie postaci mają to "coś", ale Cinder jest tym "czymś" w całości. Bardzo chciałabym wiedzieć więcej o tej postaci i mam nadzieję, że Veronica Rossi zdradzi mi dużo więcej, niż tylko strzępki informacji, jakimi poczęstowała mnie w pierwszej części.


Książka "Przez burzę ognia" była bardzo dobra... Natomiast jeżeli chodzi o jej kontynuację?

"Przeżyli eterowe burze, ale czy ich uczucie przetrwa bezmiar nocy?
Po miesiącach rozłąki Aria i Perry znów są razem, lecz ich wspólna przyszłość jest niepewna. Perry, nowy Wódz Krwi plemienia Fal, musi walczyć o zaufanie swoich ludzi. Aria zaś prowadzi sekretną misję. Do tego gwałtowność burz eterowych się nasila, a niekończący się półmrok spowija ziemię. Aria i Perry mają coraz mniej czasu, by odnaleźć Wielki Błękit. Czy zdążą, zanim bezlitosny żywioł zniszczy ich świat i marzenia o wspólnej przyszłości?"

"Przez bezmiar nocy" - jest to świetna i jeszcze lepsza od "jedynki" kontynuacja. Naprawdę lubię serie, gdzie to tom kolejny pobija tom poprzedni, który i tak był już bardzo dobry. W tej części dostrzegamy wyraźną zmianę i dojrzałość bohaterów. Nie tylko pierwszoplanowych, ale również tych, które fabułę uzupełniają. W tej części bohaterowie borykają się z jeszcze większa ilością dylematów. Co wybrać: miłość czy wierność swojemu plemieniu? Iść za głosem serca, czy rozsądku? Zrezygnować z siebie na rzecz większości, czy może zostać samolubnym, ale w pełni szczęśliwym człowiekiem, który jednak ma pewne wyrzuty sumienia?

Jednego jednak nie jestem w stanie zrozumieć... Nie wiem, może tylko mojej osobie wydaje się to dziwne. W pierwszej części odniosłam wrażenie, że dla P. nie liczy się nic więcej, jak osiągnąć cel, którym jest odbicie bratanka z rąk wroga. Dlaczego więc, kiedy Aria kontynuuje swoją misję i poświęca się dla małego Talona, Perry olewa sprawę i teraz najważniejszym jest przewodzenie plemieniu? Jak widać, niektórym priorytety się pozmieniały... Również uderzyła we mnie pewna niespójność. Otóż (mogę się mylić, pamięć zawodna rzecz) jednak pamiętam, że Aria twierdziła, iż pocałunek z Perrym był jej pierwszym. Zaś w tomie drugim autorka twierdzi, że wcześniej całowała się z Calebem. Wiem, czepiam się, ale jakoś tak utkwiło mi to w głowie i nie chce mnie opuścić. Znalazłam jeszcze chyba dwie nieścisłości, ale nie potrafię dokładnie tego wytłumaczyć, żeby nie zamieszać.

Styl pisarski autorki jest bez zarzutu. Szalenie podoba mi się to, jak stworzyła swoje postaci, które są wręcz namacalne, to jak prowadzi fabułę. Jak akcja nabiera tempa, a później zwalnia dając chwilę odpoczynku i zaraz znowu wciąga nas w swój wir wydarzeń - nudą to tutaj nie wieje. O nie. Podoba mi się również świat stworzony na potrzeby książki. Podoba mi się... wszystko. Od teraz jest to niewątpliwie jedna z moich ulubionych serii. Końcówka "Przez bezmiar nocy" (Perry i ruda lafirynda) podniosła mi trochę ciśnienie, no ale... Bywa.

Ogólnie rzecz biorąc, seria ta ma taki swoisty klimat, któremu nie mogłam się kompletnie oprzeć, a rozdział za rozdziałem dosłownie pożerałam! Tak moi mili, naprawdę warto rozejrzeć się za niniejszą serią, którą Wam tutaj i teraz gorąco polecam. Wprost nie mogę się doczekać części trzeciej!

Za tom drugi tej zacnej przygody dziękuję serdecznie Księgarni dobreksiażki.pl


środa, 11 grudnia 2013

"Nieskończoność" Holly Jane Rahlens


Dziękuję!

"Jest rok 2264. Mroczna Zima już minęła. Średnia długość życia to sto pięćdziesiąt lat. Większość prac wykonują roboty. Ludzie posługują się mózgołączem, które pozwala im na zapisywanie wspomnień w globalnej bazie danych. Zaimek osobowy „ja” wyszedł z użycia. W tym stechnokratyzowanym społeczeństwie miłość jest czymś niepożądanym. Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni historyk i tłumacz martwego języka niemieckiego zostaje poproszony o zbadanie tajemniczego znaleziska – dziennika dziewczyny z XXI wieku. Tymczasem w innej czasoprzestrzeni Eliana odwiedza ulubioną berlińską księgarnię. Spotka w niej przystojnego mężczyznę, który nie wie… do czego służy guma do żucia. Co połączy tych dwoje? Niezwykła opowieść o uczuciu rodzącym się wbrew rozumowi."
Oto i kolejna powieść z zapierającej dech w piersiach serii wydawnictwa Egmont - Poza czasem, "Nieskończoność". Kolejna cudowna dla oka i duszy okładka. Kolejna udana... Udana powieść, która porwała mnie w odmęty historii w czasie. Historii, która wyróżnia się na tle innych chociażby konstrukcją świata. Książek o przyszłości jest naprawdę wiele, ale przyznać muszę, że chyba każda z nich miała to, tak zwane  - coś, co je wyróżniało. "Nieskończoność", ach... "Nieskończoność". Nie popadłam w całkowity zachwyt nad tą powieścią, gdyż początek - nie ukrywam - był trochę ciężki do przejścia. Jednak, kiedy Finn przebył pierwszy "skok", akcja porwała mnie bardzo szybko i bardzo intensywnie pochłaniałam każde kolejne wydarzenia w niej zawarte.

Z początku nic nie wskazywało, że powieść ta jest o podróżowaniu w czasie. Owszem podejrzewałam, że autorka ukryła tutaj drugie dno, ale dopiero gdzieś (mniej, więcej) w połowie książki wyszło na jaw, że główny bohater przeskakuje w przeszłość. W dodatku miłą odmianą było, że główna postać nie jest nastolatkiem, lecz ma już około dwudziestu siedmiu lat, a i nawet sama Eliana jest nazbyt rozgarniętą nastolatką - chociaż jej pierwszy pamiętnik wcale na to nie wskazywał...

Muszę przyznać, że pani Rahlens zadebiutowała ciekawą książką. Oby więcej takich debiutów! Ja ogólnie lubię książki o podróżach w czasie, ale i o specyficznym podejściu autora do stworzenia świata alternatywnego - innego spojrzenia... tudzież innej wizji przyszłości. Co prawda autorka "Nieskończoności" postawiła na dobrze rozwiniętą technikę, elektronikę itd., ale również na naukę. Na chęć poznania historii/przeszłości przez swoich bohaterów. 

Podobał mi się również opis uczuć, jakie targały głównego bohatera i to, jak ciekawie przedstawiła je czytelnikowi, tak aby ten mógł sam w pewien sposób je odczuć. Takie zabiegi bardzo sobie cenię, dlatego książkę czytało mi się jeszcze przyjemniej. Niemniej jednak czasami odczuwałam, że autorka przeciąga wątek, który mógł się skończyć już jakieś "sto stron temu". 

Podsumowując, jeśli lubujecie się w wątkach, gdzie podróże w czasie grają główne skrzypce, to "Nieskończoność" jest dla Was. Mnie się książka podobała, okładkę ma śliczną, a zawartość interesującą.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

"Druga szansa" Katarzyna Berenika Miszczuk


"Julia budzi się w tajemniczym szpitalu. Nie poznaje własnego odbicia, nie pamięta, jak się tu znalazła. Z czasem dowiaduje się, że cała jej rodzina zginęła w pożarze. Jedynie Julii udało się przeżyć, choć na skutek odniesionych obrażeń straciła pamięć. Nazwa ośrodka, Druga Szansa, powinna napawać pacjentów otuchą... Co jednak myśleć o kobiecie, która ciągle wróży Julii śmierć, pojawiającej się nagle nieznajomej dziewczynie i szeptach rozbrzmiewających dookoła?
 Najwyraźniej dzieje się tu coś dziwnego."
Zacznę od olśniewającej okładki, która swoim mrocznym klimatem przyciągnęła mój wzrok. Uwielbiam projekty graficzne Uroborosa. Ich graficy dbają o detale i widać wyraźnie, że ze starannością wykonują swoje zadanie. Coś wspaniałego. A najlepsze jest to, że okładka idealnie oddaje klimat fabuły. 

Z twórczością Miszczuk miałam już styczność... Przyznać muszę, że pierwszy tom o Wiktorii Biankowskiej nie przypadł mi do gustu. Szczerze powiedziawszy - kompletnie mi się nie podobał. Mam jednak nadzieję, że kolejne tomy są lepsze, gdyż zainwestowałam już w całą trylogię. Wracając jednak do "Drugiej szansy". Bardzo dobra książka! Autorka niesamowicie zaskoczyła mnie tą powieścią grozy. Muszę przyznać, że często podczas czytania, z przestrachem rozglądałam się na boki, szukając zjaw z książki. Zwłaszcza, że nie przepadam za motywem dzieci w horrorach (filmach), a wiadomym jest, że książki bardziej pobudzają naszą wyobraźnię. Kiedy więc czytam o strasznych zjawach dzieci, moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Tak! Przyznaję się... Jestem strachliwym osobnikiem.
To, jak Miszczuk wpłynęła na moją wyobraźnię i ją pobudziła, jest naprawdę godne pochwały, gdyż tylko książki z tej wyższej półki mają takową "moc", więc to o czymś świadczy.

Od książki nie sposób się oderwać. Mogę śmiało rzec, że przeczytałam ją jednym tchem. Szkoda, że jest to jednotomowa powieść. Gdyż - nie ukrywam - że chętnie zapoznałabym się z jakąś kontynuacją. Kto wie, może autorka pokusi się o sequel. Jeśli tak, to ja na pewno po niego sięgnę.

Rzecz dzieje się w dosyć specyficznym miejscu. Sama nie wiem, jak je do końca określić. Chyba najtrafniejszą nazwą będzie - szpital psychiatryczny. Nie dość, że całe to pomieszczenie jest dziwne, to jeszcze sytuacje, w jakich znajduje się nasza bohaterka są jakby... nierealne. Wszystko to, co ma miejsce w ośrodku "Druga szansa" jest jakby wyrwane ze świadomości Julii. Trafne będzie tutaj stwierdzenie, iż twór, jaki napisała pani Miszczuk, jest naprawdę intrygujący. Przyznam szczerze, że ciężko było mi przewidzieć fabułę. A, kiedy już myślałam, że dochodzę do sedna, okazywało się, że jestem w martwym punkcie, bo pani Katarzyna rozegrała to zupełnie inaczej. Także, jeśli chodzi o tajemniczość, to niezaprzeczalnie aura mrocznej tajemnicy przesycała całość - za to naprawdę wielkie brawa. 

Język, jakim powieść ta została napisana jest prosty, zwięzły, przeciętnie obrazowy (ale działający na wyobraźnię, chyba właśnie przez tą małą obrazowość). Autorka podrzuca nam strzępki opisów. Nie są one zbytnio rozbudowane i sądzę, że przez to pobudzają naszą wyobraźnię o wiele bardziej niż wtedy, kiedy mamy podane wszystko na tacy.

Podoba mi się również motyw kruków. Jest to druga dobra książka, która ma bardzo dobry wątek, gdzie to właśnie kruki są w centrum uwagi. Dzięki temu ta cała klimatyczność jeszcze bardziej zyskała w moich oczach. Co jeszcze? Hmmm... Motyw duchów. O tak! Kolejny plus. 

Co prawda książka nie jest genialna, ale jest na pewno bardzo dobra i dlatego, pozwolę sobie ją Wam polecić. Przekonajcie się sami, czy przypadnie Wam ona do gustu, czy też może nie. Moim zdaniem ta powieść jest o niebo lepsza od serii o Diablicy.

Za książkę dziękuję serdecznie Księgarni Libroteka.pl


niedziela, 8 grudnia 2013

"Milion słońc" Beth Revis

Dziękuję!
"Misja trwa. Po obaleniu dyktatora na pokładzie „Błogosławionego” zapanowała radość. Nie trwa jednak długo, gdyż okazuje się, że załoga statku skrywała tajemnicę, która może przesądzić o losach wyprawy. Niespodziewanie nowa fala morderstw staje się zalążkiem buntu. Rozpoczyna się walka o przetrwanie. Amy rusza tropem tajemniczych wskazówek pozostawionych przez jednego z uczestników misji, a Starszy mierzy się z nowymi wyzwaniami, które stanęły przed nim jako przywódcą. Nikt nie zna odpowiedzi na pytanie, czy kiedykolwiek pasażerowie „Błogosławionego” dotrą do nowej Ziemi…"
Bardzo dobrze pamiętam, jak duże wrażenie wywarła na mnie książka „W otchłani”. Bardzo miło wspominam pierwszy tom. Dlatego też oczekiwałam, że kontynuacja sprosta moim oczekiwaniom i będzie równie olśniewającym tworem. Zawiodłam się czy też nie? Przekonacie się sami. Chciałabym jednak zaznaczyć, że jak dotąd żadna inna książka o kosmosie nie podobała mi się bardziej od serii pani Revis!

Akcja (w ciągu dalszym) rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej na pokładzie statku o nazwie „Błogosławiony”. Zarówno z części pierwszej, jak i tej dzisiaj omawianej nie będę zdradzała Wam fabuły, gdyż nie lubię nikomu psuć zabawy i przeszkadzać tym samym w odkrywaniu tajemniczych wydarzeń, jakie mają miejsce na tym pełnym mrocznych tajemnic pokładzie. Niemniej jednak muszę powiedzieć, że autorka zostawiła sobie duże pole do popisu i świetnie je wykorzystała. Co do tego nie mam żadnych zastrzeżeń. Czy ja w ogóle będę miała jakiekolwiek tzw. „ale” względem tej książki? Raczej wątpliwe.

Sami przyznacie, że mieszanka science fiction, lekkiego kryminału i dystopii jest czymś intrygującym. Nieprawdaż? A właśnie tym raczy swoich czytelników pani Beth Revis. Idealnie odnalazła się w połączeniu tych wątków i świetnie przedstawiła je jako zarówno spójną, jak również logiczną całość. Zarzuciła nas tajemnicami i wieloma zagadkami, które wbrew pozorom wcale nie były tak łatwe do rozgryzienia. „W otchłani” porwało mnie już od samego początku. Przyznam, że „Milion słońc” swój początek miało lekko nużący, lecz nie minęła dłuższa chwila, a akcja rozkręciła się i porwała mnie całkowicie.

Postaci są skrupulatnie dopracowane i podobają mi się zmiany, jakie w nich zachodzą. Nic jednak dziwnego, gdyż to, co przechodzą podczas wędrówki w przestrzeni kosmicznej, zmieniłoby chyba każdego człowieka. Dlatego do kreacji bohaterów również nie mam zastrzeżeń. Polubiłam główne charaktery już w tomie pierwszym i nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Reasumując, stwierdzam, że książka „Milion słońc” spełniła moje oczekiwania. Nie nudziłam się podczas jej czytania, a wręcz przeciwnie. Siedziałam jak na szpilkach, oczekując, co też wydarzy się w kolejnym momencie. Polecam ją wszystkim osobom lubującym się właśnie w takich fabułach: zarówno tym, co czytali „W otchłani”, jak i każdemu, kto tylko ma ochotę na ciekawą i oryginalną książkę, której akcja dzieje się w przestrzeni kosmicznej.
Recenzja ukazała się również na portalu literatura.juventum.pl

piątek, 6 grudnia 2013

"Piąta fala" Rick Yancey


"Czy ludzkość jest w stanie stawić czoła inwazji obcej cywilizacji tysiąckrotnie bardziej zaawansowanej niż nasza?
Nie.
 Wystarczyły cztery fale kosmicznej inwazji, by z siedmiu miliardów ludzi ocalała zaledwie garstka. Rozrzuceni w różnych miejscach okupowanej planety walczą o przetrwanie. Od wymarłych miasteczek, przez płonące metropolie, po obozy uchodźców i tajne bazy wojskowe - każdy z bohaterów powieści Yanceya próbuje przetrwać i zrozumieć, co się stało i kim są kosmici, którzy postanowili wymordować całą ludzkość.
Pierwszy tom doskonałej sagi Ricka Yanceya przywodzi na myśl dokonania klasyków literatury i kina science fiction, ale prezentuje całkowicie świeży i nowy obraz kosmicznego konfliktu"

Nareszcie i ja zapoznałam się z tą wychwalaną przez wszystkich książką, za co dziękuję Księgarni Dobreksiążki.pl. Nie będę ukrywała, że po tych wielu zachwytach, postawiłam książce naprawdę wysoko poprzeczkę i bardzo nie chciałam się na niej zawieźć. Opis sam w sobie już zapowiadał najazd obcych na planetę Ziemia... Spodziewałam się czegoś przeciętnego w kwestii tego głównego wątku. Dlatego też wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że ten nalot obcej cywilizacji na naszą planetę okazał się strzałem w dziesiątkę. Z tego, co sobie przypominam, to chyba nigdy nie miałam styczności z kosmitami w książce... Aczkolwiek, pamięć bywa zawodna, więc nie dam sobie ręki uciąć. Obawiałam się, że z takiego innowacyjnego pomysłu mogłaby wyjść jakaś - że tak powiem - kaszana... Ale nie! Książka wypadła w moich oczach rewelacyjnie! Naprawdę jestem zadowolona z lektury, a teraz nastawcie się na ochy i achy.

Pomysł na fabułę nie dość, że oryginalny, to jeszcze (na końcową ocenę) wyszedł rewelacyjnie. Wyobraźcie sobie, że z dnia na dzień Wasz świat staje "do góry nogami". Tracicie wszystkich znajomych, bliskich, dom i poczucie bezpieczeństwa...  Pierwsze pytanie, jakie przychodzi mi na myśl, to: Co dalej?
Dlatego nawet nie chciałabym sobie wyobrażać takiego koszmaru. Autor świetnie przedstawił nam obie strony: dobrą i złą - za co ogromny plus. Dodatkowo zasiał we mnie pewną niepewność. A co jeśli kiedyś faktycznie coś takiego będzie miało miejsce? Oby nie!

Stworzenie świata, który opanowali obcy, na pozór dla każdego może wydawać się prosty do skonstruowania. Ot, co. Ziemia, najazd obcej cywilizacji, chaos i tyle. Otóż moi mili... NIE. Żeby napisać dobrą książkę o upadku ludzkiej cywilizacji i przejęciu Ziemi przez obcych, trzeba się postarać. Stworzyć dzieło z pasją. Opisać przygodę, która przepełni czytelnika gromem emocji! To wszystko udało się autorowi "Piątej fali". Genialnie skonstruował świat, w którym niczego nie można być pewnym, a już na pewno nie można nikomu ufać.

Następnie kreacja postaci. Nic dodać, nic ująć. Uwielbiam czytać książki, w których bohaterowie są rozgarnięci, mają swoje zdanie, przekonania i nie szukają dziury w całym. W niniejszej pozycji nie znajdziecie irytujących postaci, ba! Z przyjemnością będziecie szli śladami głównych bohaterów, którzy uatrakcyjnią Wam czas. Bardzo podobało mi się to, że książka została podzielona na części, a jeszcze bardziej to, że widzimy sytuację z kilku punktów widzenia. Autor bowiem skupił się na odkryciu przed czytelnikiem tego, co czuje i widzi Cassie, Evan, Ben  czy też Sams. Ja zawsze podkreślam, że bardzo lubię, kiedy autorzy stosują właśnie ten zabieg - narracji wieloosobowej.

Jak dla mnie "Piąta fala", to kawał dobrej roboty. Autor wprowadzając zróżnicowane tempo akcji, która sprzyja czytaniu, a nudzie mówi stanowczo - precz! Przyjemności czytania tego dzieła nie sposób określić. Powiem tylko, że jestem usatysfakcjonowana i polecam "Piątą falę" każdemu. Przez treść się dosłownie płynie, a wszystko za sprawą przystępnego i przyjemnego języka, jakim posługuje się Rick Yancey. Wprost nie mogę się doczekać kolejnego tomu. 

Za tę świetną powieść bardzo, ale to bardzo dziękuję Księgarni dobreksiążki.pl
Dziękuję!

środa, 4 grudnia 2013

"Zgon" Gina Damico


Lubię książki, których głównym motywem jest śmierć. Nie czytam ich notorycznie, ale kiedy temat śmierci zostaje przez autora ciekawie przedstawiony, to chętnie zapoznaję się z takowym tworem. Zgon zapowiadał się – po przeczytaniu opisu, obejrzeniu zapowiedzi i zerknięciu na intrygującą okładkę – jako lektura nader przyciągająca moją uwagę. Dlatego kwestią czasu było sięgnięcie po niniejszą pozycję. Byłam niezmiernie ciekawa tego, jak z motywem śmierci poradzi sobie tak młoda pisarka i czy takie przedstawienie kostuchy mi się spodoba. Czy i jak mi się spodobało, możecie przeczytać poniżej.

Poznajcie Lexington Bartleby, dla przyjaciół Lex. Dziewczynę, która ma problemy z opanowaniem napadów złości i agresywna jest… dla każdego. W szkole nasza bohaterka sieje postrach, w domu rodzice sobie z nią kompletnie nie radzą. Jedyną osobą, której Lex nie krzywdzi i z którą się dogaduje, jest jej siostra bliźniaczka. Rodzice tracą nadzieję na to, że ich córka przejdzie cudowną przemianę, ale podejmują jeszcze jedną próbę i postanawiają wysłać Lex na wieś, do wujka Morta. Nastolatka jest przekonana, że u wujka jej obowiązki będą czysto farmerskie, np. dojenie krów. Nawet nie wie, jak się myli! Otóż Mort nie jest zwyczajnym farmerem… Jest żniwiarzem… Lex odkryje swoje powołanie i wkroczy w świat, który z jednej strony ją przerazi, a z drugiej zaś sprawi, że dziewczyna nareszcie odnajdzie swoje miejsce na ziemi.

Po raz kolejny muszę przyznać, że spodziewałam się zgoła czegoś innego, niż w rzeczywistości otrzymałam. Filmik z zapowiedzią książki był bardzo zabawny i zwiastował kawał dobrej lektury – właśnie na to się nastawiałam. Niestety humor, jaki zaproponowała mi Gina Damico, nie bardzo pokrywał się z moim, a ogólny humorystyczny ton książki nie był taki zabawny, jak bym tego oczekiwała… Chociaż ten czarny humor czasami wypadał zaskakująco dobrze. Niemniej twierdzę, że Zgon jest ciekawą i całkiem oryginalną książką, która spodoba się naprawdę wielu osobom – zwłaszcza młodzieży.

Zacznijmy jednak od początku…
Z wciągnięciem się w fabułę nie było żadnych trudności. Autorka ma bardzo miły styl, co przekłada się na odbiór książki. Lekka i przyjemna treść, która swoim paranormalnym wątkiem uprzyjemniła mi dwa wieczory i pozwoliła się odprężyć po ciężkim dniu pracy – za to ogromny plus. Treść Zgonu przyswaja się z lekkością, a perypetie głównej bohaterki Lex były mniej lub bardziej wciągające.

Autorka stworzyła nam wachlarz ciekawych osobowości, z których każda wnosi do fabuły coś zupełnie innego, przez co tak fajnie się uzupełniają i sprawiają, że lektura książki jest intrygująca. Sama Lex dosyć często wprawiała mnie w stan irytacji. Sądzę, że ta cała postawa twardzielki o ciętym języku była nieco wymuszona. Główna bohaterka nie przypadła mi zbytnio do gustu, właśnie dlatego, że wyczuwam w niej sporą nutę fałszu. Za to wujek Mort i Driggs zgarnęli całą moją sympatię. Pozostałe postaci również były ciekawe, gdyż, jak sama wyżej wspomniałam, wiele wnosiły do książki, niemniej niektóre z nich były mniej wyraziste, przez co nie pamiętam ich już za dobrze.

Coś o konstrukcji świata paranormalnego? Moim zdaniem bardzo fajna kombinacja! W sumie można powiedzieć, że autorka przedstawiła nam dwa światy w jednym. Nie dość, że jest nasza zwyczajna i szara rzeczywistość, to jeszcze gdzieś w niej Gina Damico umieściła mieścinę przepełnioną osobami o nadnaturalnych zdolnościach. Mało tego! Stworzyła wymiary, przez które nasze niezwykłe postaci przenikają do „potrzebujących”. Jak dla mnie bardzo niezwykła i nieprzekombinowana rzecz.

W podsumowaniu pragnę zaznaczyć, że Zgon jest oryginalnym tworem. Jednak dla mnie zabrakło tego czegoś, co przekonałoby mnie do geniuszu niniejszej książki. Chciałabym, żeby autorka popracowała nad główną bohaterką, bo moim zdaniem jest w niej masa sztuczności, która mnie do niej nie przekonuje, a wręcz odpycha. Jestem ciekawa ciągu dalszego i wypatruję już tomu drugiego. Ogólnie rzecz biorąc… polecam. Przekonajcie się sami, czy Wam się podoba.

Recenzja napisana dla portalu Nastek.pl
Dziękuję!



Konkurs, konkurs!

Dzień dobry, cześć i czołem!



Macie ochotę na konkursik? Od jutra można wziąć udział w konkursie organizowanym przez księgarnię Libroteka i wygrać Mikołajkowy prezent!

Co zrobić?

Wystarczy, że zostaniesz fanem księgarni internetowej Libroteka.pl na Facebooku, rozwiążesz zadanie konkursowe i dzięki temu możesz zdobyć wspaniałe nagrody.

Do wygrania książki:


 oraz wyjątkowe zakładki do książek.

Zadanie konkursowe ukaże się 5, 6, 9 i 10 grudnia. Codziennie wygrywają trzy osoby!

Szczegółowe informacje o konkursie znajdziesz tutaj: KLIK

Zapraszamy!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

"Szukając Alaski" John Green




Green udowodnił, że odnalezienie Alaski nie jest wcale takie trudne. Jednak poznanie i zrozumienie jej zajmuje jednak sporo czasu. Nawet kiedy sądzisz, że już ją rozgryzłeś, to tak naprawdę po prostu zagubiłeś się w labiryncie. W labiryncie cierpienia, z którego wyjście wcale nie jest takie proste… O ile w ogóle jest możliwe.

Johna Greena wielbię przede wszystkim za książkę „Gwiazd naszych wina”, podczas czytania której wylałam mały ocean łez. Piękna, głęboka i wzruszająca powieść, którą polecam dosłownie wszystkim. Naprawdę warto. Kolejną książką Greena, z którą miałam styczność to „Papierowe miasta”, które były równie dobre, jak GNW, ale nie przebiły jej wspaniałości. Teraz przyszła kolej na książkę „Szukając Alaski”. Szczerze przyznam, że nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. W końcu to debiutancka powieść autora. Dlatego przed przeczytaniem zapoznałam się z kilkoma niezbyt pochlebnymi opiniami, przez co obawiałam się, że i ja będę zawiedziona. Na szczęście nie było aż tak źle. Zachwytów nie będzie, ponieważ książka nie powaliła mnie na kolana, ale na pewno była ciekawa.

Pragnę zaznaczyć „głośno” i wyraźnie, że te trzy powieści są odrębnymi historiami i nic ich nie wiąże! Czytałam już wiele komentarzy typu „jak przeczytam pierwszy tom, to sięgnę po drugi”. Nie! To są powieści jednotomowe. Chociaż przyznać muszę, że okładki są mylące.

Green słynie z tego, że w każdej jego książce ukryty jest głęboki sens, a postaci to złożone osobowości, które pomimo, iż są nastolatkami, to ich emocjonalność jest nad wyraz rozwinięta. Właśnie za to lubię styl Greena i sądzę, że wyczułabym go wszędzie. Przez historie pisane jego ręką płynie się z lekkością, a czyta się to wszystko z czystą przyjemnością i chociaż „Szukając Alaski” nie jest tak dobra jak wcześniejsze dwie książki, to i tak nie oddałabym jej nikomu i za nic.
"Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiając sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, aby uciec od teraźniejszości."

Język nienaganny, obrazowy i przyjemny. W zasadzie można śmiało rzec, że takim stylem autor dotrze do każdego odbiorcy, ponieważ jest on prosty i zrozumiały. Postaci stworzone (jak zwykle) z lekkością. Sympatyczne, realne i charakterne. Pomysł ciekawy, brak tutaj schematyczności i powielanych do bólu wątków miłosnych, problematycznych nastolatków czy przewidywalnej fabuły. O tak, po raz kolejny udało się Greenowi mnie co rusz zaskakiwać.

Problem polega na tym, że w książce czasami wiało nudą… Ja osobiście czytałam ją, że tak powiem na kilka razy. Trudno mi się było wdrożyć, jednak później szło nieco lepiej. Przez niektóre wątki przebrnęłam z wyżej wspomnianą lekkością, zaś przez resztę trochę trudniej było przepłynąć. Nie było w niej porywających momentów, a akcja przebiegała dosyć monotonnie. Niektórym zapewne to nie przeszkadza, jednak mnie osobiście nużyło. Nie sądzę również, żeby taka leniwa akcja była odprężająca, przynajmniej nie w tym przypadku. Zaznaczyć jednak muszę, że ostatnie sto stron czytałam z zapartym tchem i muszę przyznać, że nie chciałam, żeby ta historia już się skończyła…

Na koniec niniejszej relacji z lektury „Szukając Alaski” pragnę wspomnieć, że książka wywarła na mnie dobre wrażenie i w ogólnym rozrachunku bardzo mi się podobała. Zauważyłam, że Green lubi motyw śmierci i w każdej książce właśnie na śmierci opiera się cała fabuła. W każdej książce ukazuje ten motyw w inny sposób, przez co całość jest ciekawa i na pewno wartościowa. Jeśli szukacie wartościowych książek opowiadających o nadziei, stracie i cierpieniu, to gorąco polecam Wam książki Johna Greena.
"W którymś momencie wszyscy podnosimy wzrok i uświadamiamy sobie, że zgubiliśmy się w labiryncie."

Recenzja napisana dla portalu literatura.juventum.pl
Dziękuję!