czwartek, 29 maja 2014

"Nie ma tego złego" Kristan Higgins



Patrząc na okładkę książki „Nie ma tego złego” byłam przekonana, że będzie to lekka i niezobowiązująca lektura, która uprzyjemni mi wiosenny dzień. I wiecie co? Tak właśnie było! Jestem nią oczarowana i poproszę o więcej takich powieści, pani Higgins.

Faith Holland nie ma szczęścia do mężczyzn. Jej pierwszy ukochany okazał się gejem, drugi zresztą też… Zaś każdy kolejny był albo nieudacznikiem, albo żonaty. Nic więc dziwnego, że dziewczyna stwierdziła, że na tej ziemi miłości nie znajdzie. Jednak jej imię w dosłownym tłumaczeniu oznacza wiarę, której nasza główna bohaterka nie straciła. Wciąż wierząc, że gdzieś tam za rogiem czeka na nią odpowiednia osoba, Faith postanawia wrócić w rodzinne strony, gdzie wszystko się zaczęło. Kto wie, jaki będzie tego koniec? Cóż śmiało mogę powiedzieć, że ja już wiem!

Tak pokrótce przedstawia się główny wątek książki pani Higgins, którym przewodnim motywem są poszukiwania prawdziwej i tej jedynej (aż po grób) miłości. Muszę przyznać, że coraz częściej rozglądam się za właśnie takimi, odprężającymi historiami, które umilą mi zarówno dzień, jak i wieczór. Przyziemne powieści, których nie jest zbyt wiele, a które goszczą na moim regale muszą mieć to coś, żebym mogła do nich wrócić, ale również nie włożyć ich do pudła żeby poszły w zapomnienie. „Nie ma tego złego” na pewno w pudle nie wyląduje. Ba! Zajmuje jedno z honorowych miejsc na regale z książkami tego samego gatunku.
Wzruszająca, ciepła i iskrząca humorem historia o wyboistej drodze do prawdziwej miłości, osadzona w urokliwej scenerii amerykańskiej prowincji.

Odnosząc się do powyższego cytatu, który zaczerpnęłam z okładki, muszę przyznać, że zgadzam się z nim w stu procentach. Wspomnę również, że bardzo rzadko zgadzam się z rekomendacjami wydawcy, jakie ten umieszcza na okładce – nie mówię tutaj o konkretnych wydawnictwach… Jednak tym razem wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być i – że tak pozwolę sobie rzec – wydawca nie wpuszcza nas w maliny. W książce jest od groma humoru oraz w ogólnej ocenie jest ona ciepła i wzruszająca, głównie za sprawą Faith, której nie da się nie lubić. Pokusiłabym się również o porównanie jej do Bridget Jones… A w dwóch słowach powiem tylko, że główna bohaterka niniejszej pozycji to: konkretna kobieta.

Książka jest świetna. Zabawnych zwrotów akcji znajdziecie w niej bez liku. Nie jest to może powieść tego typu, w których wartka akcja wiedzie prym, jednakże na nudę nie powinniście narzekać, ponieważ perypetie głównej bohaterki są diabelnie wciągające. Lektura na lato, jak znalazł. Polecam!

Recenzja napisana dla literatura.juventum.pl

poniedziałek, 26 maja 2014

"Dziedzic Wojowników" kontra "Dziedzic Czarodziejów" Cinda Williams Chima

„Dziedzic wojowników”

Wystarczy mi nazwisko samej autorki, żeby sięgnąć po jej książkę. Cinda Williams Chima podbiła moje czytelnicze serce serią o Siedmiu Królestwach. Dlatego też ślepo wierzyłam, że „Dziedzic wojowników” będzie równie dobry, co poprzednia seria. Cóż. Niestety, ale się zawiodłam. Może kolejne dwa tomy będą lepsze? Kto wie. Wciąż się zastanawiam, jak autorka tak genialnej serii o Hanie i Raisie stworzyła tak nieciekawą historię o Jacku… Niech mi ktoś odpowie, błagam!

Jack jest potomkiem wojowników, jednym z ostatnich przedstawicieli ginącego gatunku. Różowcy chcą go wykorzystać do walki w turniejach rozstrzygających o rozdziale władzy między rodami czarodziejów. Dotąd chłopak nie zdawał sobie sprawy, że zawsze otaczali go przedstawiciele Magicznych Gildii: czarodzieje, zaklinacze, wróżbici i guślarze. Wszyscy oni są zdecydowani chronić go przed Różowcami.

Wgryzienie się w fabułę zajęło mi jakieś… Dwieście stron. Pogrom, prawda? Ciężko mi było oswoić się ze światem, jaki stworzyła autorka. Ciągle łapałam się na myśli, że nie mogła tego napisać ta sama autorka, którą tak cenię za serię Siedem Królestw. Język mi nie pasował, postaci mi nie pasowały… W ogóle fabuła mi nie pasowała! Nic kompletnie nie pasowało mi do Chimy. Nie ukrywam, że się zawiodłam, ale dam szansę kolejnym częściom, bo może one przywrócą mi wiarę w tę serię.

Nie mam zamiaru się zbytnio rozpisywać, bo i nie chcę na siłę szukać dobrych stron książki, ani też obrzucać jadem całej reszty, która nie była dla mnie na tyle ciekawa, jak myślałam. Nie taki jest mój cel, a nie chcę robić też czegoś na siłę. Wspomnę tylko, że ta magiczna seria ma potencjał. Fabuła również zapowiada się obiecująco, jednak po przeczytaniu pierwszej części nie będę się wypowiadała co, jak i dlaczego – jeżeli chodzi o całość. Dałam szansę tej historii i zapoznałam się z tomem drugim. Którego opinię możecie przeczytać w tym poście, poniżej.


„Dziedzic czarodziejów”


Jak tom pierwszy pt. „Dziedzic Czarodziejów” nie przekonał mnie do siebie, tak tom opowiadający nam losy szesnastoletniego Sepha McCauley’a – był o wiele lepszy i wciągający. Jego losy czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Autorka czasem szokowała, zaś innym razem sprawiała, że śmiałam się w głos. Wracając jednak do samej fabuły… Steph nie jest zwyczajnym nastolatkiem. Posiada magiczną moc, a jego temperament sprawia, że chłopak ciągle wpada w kłopoty. Został wyrzucony już z kilku szkół, więc jedynym wyjściem z tej nieciekawej sytuacji jest pewna szkoła dla chłopców takich, jak on. Szkolna przystań usytuowana jest na odludziu w Maine, gdzie Steph ma nadzieję obyć się z magią. Jednak nie wszystko jest takie piękne, jakby się mogło wydawać…

Przede mną jeszcze „Dziedzic smoka”, więc mam cichą nadzieję, że lektura ta mnie nie zawiedzie. Podoba mi się to, że każdy tom opowiada nam historię zupełnie innych osób, przez co można poznać zupełnie inne światy i postaci, niekoniecznie zapoznając się z tomami wcześniejszymi. Owszem, spotykamy w fabule postaci z poprzedniej części, jednak książki śmiało można czytać osobno. Wszystko jest wyjaśniane mniej więcej tak samo, jeśli chodzi o pojęcia (całkiem śmieszne), które poznajemy po raz pierwszy.

Poddając mojej ocenie postaci, jakie zostały stworzone na potrzeby niniejszej serii, muszę przyznać, że o wiele bardziej przemawiał do mnie rozgarnięty Steph, bohater dwójki, aniżeli niedopracowana postać Jacka z jedynki. Biorąc pod uwagę również postaci drugoplanowe, jestem zdania, iż można by nakreślić je wyraziściej, aczkolwiek nie działa to w szczególny sposób na ogólną ocenę całości. Chociaż ja należę do całkiem wymagających czytelników, dlatego oczekuję większego „wkładu” w tworzenie sylwetek (nawet tych mniej znaczących) postaci.

Książek o czarodziejach i magii, jest naprawdę wiele. Jedne cechuje oryginalna fabuła, inne postaci, a jeszcze inne – kompletnie nic. Seria o czarodziejach, autorstwa pani Chima jest godna uwagi, ale sądzę, że nie jest na tyle oryginalna, abym mogła powiedzieć, że jest na szczycie moich ulubionych książek o magicznej tematyce. Pierwszy tom był kiepski. Drugi intrygujący, a jaki będzie trzeci? Tego dowiem się już niebawem, a po przeczytaniu zdam Wam relację!
Logowanie za pomocą społeczności

Recenzja napisana dla literatura.juventum.pl

piątek, 23 maja 2014

Przedpremierowo "Hopeless" Colleen Hoover



Powieść o głębokim i prawdziwym uczuciu, przyjaźni i przeszłości, której nigdy nie chciałoby się poznać. Historia, która poruszy każdego. Pewna mała dziewczynka pragnęła miłości, rodziny i po prostu… Chciała być szczęśliwa. Niestety los chciał inaczej…

Jak na razie, to recenzje, które czytałam na temat tej książki uważam za przesadzone, ale rozumiem. Każdy ma swoje zdanie i nie mam nic przeciwko temu. Jak dla mnie książka jest dobra, ale nie wybitna, czy rewelacyjna. Owszem opowiada poruszającą historię młodej dziewczyny, ale przez połowę książki nic ciekawego się nie dzieje. Powiedziałabym nawet, że dłuży się ona niemiłosiernie. Dopiero po pierwszej połowie zaczyna się coś konkretnego dziać – prócz podchodów dwójki bohaterów, które towarzyszyły nam od samego początku, do samego końca. Dlatego też jeśli mam oceniać całość, to oceniam ją na dobry z minusem. Jednak jeśli miałabym oceniać osobno wątki i połowy książki, a Wy jesteście ich ciekawi, to zapraszam ciekawych do zagłębienia się w niniejszą recenzję „Hopeless”.

Swoją ocenę zacznę od postaci, bo to one są jednym z mocniejszych filarów każdej książki. Sky – trochę banalne imię dla głównej bohaterki, ale kimże ja jestem, żeby to kwestionować. Tak więc, główna bohaterka, której imię brzmi Sky, jest jedną z tych postaci kobiecych, które bardzo sobie cenię. Dlatego cieszę się, że pani Hoover postawiła na twardą i konkretną kreację tej bohaterki, a nie mażącą się paniusię, która sama nie wie czego chce. Jak dla mnie – rewelacja. Kolejna postać wzięta pod lupę to Dean Holder (swoją drogą, imię idealne, wcale nie banalne… Powiem jedno, skojarzenie – Supernatural). Dean jest ciekawą, tajemniczą, zdecydowaną i skomplikowaną osobistością, którą polubiłam od samego początku. Nie. Nie zakochałam się w tym chłopaku, ale muszę powiedzieć, że me „papierowe” serce drgnęło kilka razy. Te dwie postaci grają główne role w tym „przedstawieniu” i muszę powiedzieć, że wywiązały się ze swojego zadania świetnie.
Ocena: celujący.

Fabuła z początku nużąca, mało ciekawa lecz intrygująca. Mianowicie chodzi mi o to, że w pierwszej połowie książki pani Hoover przybliżyła nam swoje postaci – powściągliwie, bo powściągliwie, ale zawsze – rozsiała nad nimi pewną otoczkę tajemniczości. Zaostrzyła nam apetyt na odkrycie tego nurtującego nas sekretu dotyczącego Holdera i Sky, który sprawiał, że w naszej głowie narodziło się wiele pytań na które znajdujemy odpowiedzi dopiero pod koniec książki. Jednak jak dla mnie w pierwszej połowie nie działo się nic porywającego. Za to druga połowa – zwłaszcza pod jej koniec – wbiła mnie w fotel i sprawiła, że nie mogłam się oderwać od treści. Zaczęła się akcja proszę Państwa! Szkoda, że tak późno…
Ocena pierwszej połowy: dostateczny z minusem.
Ocena drugiej połowy: dobry plus.

Emocje, jakie wywołała we mnie historia głównej bohaterki były naprawdę zróżnicowane. Wszystko zależy głownie od tego, jak toczyła się fabuła. Tak więc w połowie pierwszej na pewno byłam zaciekawiona tymi wszystkimi niedopowiedzeniami oraz ujęło mnie rodzące się uczucie pomiędzy dwójką głównych bohaterów. Zaś druga połowa była rozdzierająca. Początkowa konsternacja, która narodziła się zaraz po wyjaśnieniu przez autorkę wszystkich niewiadomych, przerodziła się w swoisty żal, smutek, a następnie ulgę, którą poczułam wraz z główną bohaterką. Jednak były też momenty, w których czułam irytację. Jak więc sami widzicie książka zapewni Wam huśtawkę emocjonalną typu: raz łzy, a raz uśmiech.
Ocena: bardzo dobry.

Miłość w „Hopeless” jest opisana pięknie. To rodzące się uczucie pomiędzy Sky, a Deanem jest naprawdę urocze i właśnie tak (poniekąd) widzę prawdziwą miłość. Może nie do końca dojrzałą, ale na pewno prawdziwą. Miło mi się czytało te ich potyczki, słodkie podchody, które w żadnym wypadku nie zakrawały o mdłe i nijakie – jak to w wielu książkach bywa. Była to niewinna „gra” dwojga nastolatków, którzy poznawali się na nowo. Ja ze swojej strony mogę podziękować autorce za to, że tak pięknie to opisała. Ocena: bardzo dobry.

Mogłabym się rozpisywać jeszcze nad wieloma aspektami tejże książki, ale śmiem sądzić, że zanudziłabym Was swoim potokiem słów. Tak więc pozwolę sobie zakończyć moją wnikliwą ocenę książki, którą polecam… No właśnie, sama nie wiem komu. Chyba każdemu czytelnikowi, a ten sam oceni, czy dana powieść jest dla niego, czy też nie.

Piosenka, którą wielbię i która pasuje mi do Hopeless :)

sobota, 17 maja 2014

"Niezgodna" Veronica Roth


Jeden wybór może cię zmienić...
 Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) to pięć frakcji, na które podzielone jest społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago. Każdy szesnastolatek przechodzi test predyspozycji, a potem w krwawej ceremonii musi wybrać frakcję. Ten, kto nie pasuje do żadnej, zostaje uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony.
 Ten, kto łączy cechy charakteru kilku frakcji, jest niezgodny – i musi być wyeliminowany...
 Szesnastoletnia Beatrice dokonuje wyboru, który zaskoczy wszystkich, nawet ją samą. Porzuca Altruizm i swoją rodzinę, by jako Tris stać się twardą, niebezpieczną Nieustraszoną. Będzie musiała przejść brutalne szkolenie, zmierzyć się ze swoimi najgłębszymi lękami, nauczyć się ufać innym nowicjuszom i przekonać się, czy w nowym życiu, jakie wybrała, jest miejsce na miłość.
 Tymczasem wybucha krwawa walka między frakcjami.
 A Tris ma tajemnicę, której musi strzec przed wszystkimi, bo wie, że jej odkrycie oznacza dla niej śmierć.
Niezgodna - ostatnio wszędzie aż huczy od tego tytułu. Zarówno w wersji książkowej, jak i ekranizacji. Przyznam, że książkę w swoim posiadaniu mam już od długiego czasu, ale nie złożyło się, żeby wcześniej do mnie jakoś szczególnie przemawiała. Dopiero kiedy widziałam te wszystkie plakaty i grafiki ekranizacji, powiedziałam sobie, że muszę zapoznać się z pierwowzorem zanim obejrzę film. Zaczęłam czytać i... Przepadłam.

Zaznaczam, iż nie lubię, kiedy jakaś książka/jakiś cykl, porównywany jest do znanych i wychwalanych przez wszystkich innych książek/cykli, a w tym przypadku jest to trylogia Igrzysk Śmierci. Osobiście nie sądzę, żeby ta książka była podobna do Igrzysk. Chyba, że chodzi o „podobny” świat antyutopijny - to może. Jednak pod każdym innym względem książki są do siebie zupełnie niepodobne.

Przechodząc do oceny świata przedstawionego. Jestem zachwycona. Nie znalazłam rzeczy, która by mi się w nim nie spodobała. Niby nie jest to coś, czego jeszcze nie było, jednak bardzo mi się to wszystko podoba. Począwszy od samego zamysłu na fabułę, a skończywszy na wykonaniu, autorka wiedziała czego chce, jak to wszystko stworzyć i dokładnie wszystko jej się udało. Moim zdaniem cała konstrukcja świata przedstawionego jest spójna i bardzo ciekawa. 

Bohaterowie - to właśnie oni są jednym z najsilniejszych ogniw niniejszej pozycji. Pani Roth stworzyła wielobarwnych bohaterów. Tak naprawdę to ciężko mi wyróżnić, które z nich są najlepsze. Oczywiście Tris i Cztery wychodzą poza jakiekolwiek ramy wspaniałości. Jednak chodzi mi o postaci, które nie grają w fabule pierwszych skrzypiec, ale odgrywają równie  ważną rolę. Nieczęsto zdarza się, by charaktery drugoplanowych roli wpadali mi tak głęboko w pamięć, jak cała ekipa Niezgodnej, a wierzcie mi, bądź nie, ale każda z tych postaci jest na tyle intrygująca, że nie da się o nich od tak po prostu zapomnieć.

Teraz mogę obejrzeć ekranizację, której jestem niezmiernie ciekawa. Zwłaszcza, że nie widziałam jeszcze, żeby ktoś na nią narzekał, miał jakieś gorzkie żale itp. Zapewne podzielę się z Wami opinią na temat filmu :)



czwartek, 15 maja 2014

Zdobycze majowe! +

Dzień dobry, cześć i czołem!

Ostatnio zaczęłam (co zapewne widać po postach umieszczanych na blogu) czytać książki, które już od dłuższego czasu zalegały mi na regałach. Ograniczyłam również egzemplarze recenzenckie i zrezygnowałam z wielu współprac. Zostałam przy wydawnictwach i księgarniach, które lubię, szanuję i które odwdzięczają się tym samym. Zaznaczam, że nie wszystkie widnieją w bocznym panelu bloga. 

Współpraca...Mogłabym napisać całego posta o tym, co i jak. Tylko po co? W sieci jest cała masa postów w których blogerzy obrzucają się jadem - jeżeli chodzi o temat współpracy, a ja pytam: po co? Po jaką cholerę ktoś kogoś wytyka palcami? Albo w ogóle, po co zaczyna głupi temat typu "ten i ten bloger/niektórzy blogerzy"... bla bla bla


No mój drogi, moja droga, jak cię serce boli, a żal... coś tam ściska, to po co się rzucasz  na innych? Zwłaszcza, że sam/sama robisz to samo. Wiecie jak to się nazywa? Hipokryzja. Hipokrytów nie brakuje. Zwłaszcza w blogosferze. Ja się nawet nie wcinam w te różne przepychanki słowne, bo i po co psuć sobie krew i tracić na to czas. Przez mój wywód chciałam tylko określić, jakie mam na ten temat zdanie. Amen.

Przechodząc do sedna... Oto on. Przedstawiam Państwu stosik. Skromny, bo skromny, ale własny ^^
Droga Królów - od wydawnictwa MAG. Jak zobaczyłam paczkę, to patrząc na jej wielkość pomyślałam, że może tam są jakieś dwie książki? Nie. Jedna. Bycza. Wspaniała. Tylko będę ją czytała chyba z 2 miesiące :)
Poza czasem - pozycja od portalu Nastek.pl
Wierni wrogowie - moja największa duma tego stosiku. Nie mogłam się jej doczekać. Okładka jest obłędna i mam nadzieję, że treść również. Znam już twórczość Olgi, więc sądzę, że się nie zawiodę.
Znak kości - nareszcie mam! Ostatnio skończyłam Pocałunek żelaza i chcę (najlepiej od razu) zapoznać się z kontynuacją. Mam już całą kolekcję Briggs!
Aż po horyzont - lubię takie książki. Opis mnie przekonał, co więcej można powiedzieć?
Święty chaos- to taka niespodzianka od Grupy Wydawniczej Publicat, ale nie wiem kiedy się za nią wezmę. Pewnie nieprędko :)
Badacz potworów - od Nastka

Zdobyczy może niewiele, ale oko cieszą. Dziękuję za uwagę. Odmeldowuję się. Idę pisać dla Was opinię o Niezgodnej i... Jeszcze kilku innych pozycjach.
Miłego dnia!

niedziela, 11 maja 2014

"Korona w mroku" Sarah J. Maas



Drugi tom cyklu Szklany tron, opowiadającego o zabójczyni Celaenie Sardothien.
 Po roku ciężkiej pracy w kopalni soli osiemnastoletnia Celaena Sardothien zdobywa pozycję królewskiej zabójczyni. Nie jest jednak lojalna względem tronu, choć ukrywa ten sekret nawet przed najbliższymi przyjaciółmi.
 Nie jest jej łatwo utrzymać tę tajemnicę, zwłaszcza gdy król zleca jej zadanie, które może zniweczyć jej plany. Na domiar złego na horyzoncie majaczą groźne siły, które mogą zniszczyć cały świat i zmuszają Celaenę do dokonania wyboru. Względem kogo okaże się lojalna i dla kogo zechce walczyć
Korona w mroku, to wyśmienita kontynuacja naprawdę ciekawego cyklu o pewnej zuchwałej zabójczyni, której imię spędza sen z powiek każdemu, kto nadepnął jej na odcisk, a brzmi ono Celaena. Cykl ten jest pełen intryg, tajemnic, niebezpieczeństw, namiętności... Ale przede wszystkim uczuć wszelakiej maści, gdyż każdy bohater tej książki jest indywidualnością i każdym władają inne uczucia, i popychają w przód inne pobudki. Od razu mówię, że nie będę Wam streszczała fabuły, bo i po co. Po prostu zawarłam w tym tekście mniej, więcej (bo wszystkich nie potrafię) wrażenia, jakie towarzyszyły mi podczas i po zakończeniu lektury.

Pamiętając wydarzenia ze Szklanego tronu, nie mogłam doczekać się jego kontynuacji. Zwłaszcza, że jedna znajomość przeszła na wyższy jej poziom. Doczekałam się! Dzieje się w tomie drugim, oj dzieje się. I to całkiem sporo. Nie ma czasu na nudę, za co jestem wdzięczna autorce. Ostatecznie oceniam książkę, jako równą części pierwszej. Nie jest ani lepsza (no może ciut, ciut), ani gorsza (co to, to nie!). Wiele wątków się wyjaśnia, wiele relacji ulega diametralnej zmianie... Korona w mroku jest książką niebywale zaskakującą. Nie ma możności przewidzenia kolejnych posunięć, zarówno głównej, jak i pobocznych postaci. Właśnie za to między innymi cenię sobie książki, za nieprzewidywalną i wartką akcję oraz świetnych bohaterów.

Było tyle ciekawych i wstrząsających sytuacji, że od książki nie można się było oderwać. Z tego, co widziałam i słyszałam, nie tylko ja miałam z tym trudności, ale czemu się dziwić, skoro ta książka jest taka dobra? Każdy rozdział kończył się zbyt szybko i tak intrygująco, że zamiast iść spać, zastanawiałam się, czy nie przeczytać jeszcze jednego rozdziału. 


Czytelnicy, którzy mają za sobą pierwszy tom, z pewnością będą chcieli zapoznać się z kontynuacją (oczywiście, o ile im się spodobał Szklany tron). Ja jestem usatysfakcjonowana niniejszą pozycją. Często bywa tak, że główne bohaterki wprawiają mnie w stan dogłębnej i rozdzierającej irytacji. Celaena jest zupełnie inna niż te wszystkie kobietki w opresji, łaknące miłości boskiego i jednocześnie niegrzecznego chłopca. W dodatku nie posiada ona manii wielkości i nie uważa, że jest w centrum zainteresowania każdego zajścia - a wierzcie mi, praktycznie w każdej książce tak bywa. Nie wiem czy to jakiś nowy trend? Jeśli tak, to nie ogarniam. 

Natomiast kiedy książka dobiegała końca i przeczytałam ostatnią stronę miałam tylko jedno pytanie dotyczące finału. Mianowicie:

Osobiście nie mogę się doczekać tomu trzeciego, bo zwyczajnie chcę wiedzieć co dalej!

Za wiele emocji i świetnie spędzony czas dziękuję księgarni Libroteka.pl


wtorek, 6 maja 2014

"Angelfall. Penryn i świat po" Susan Ee


Tak Wam się spodobał Dean, że pozwoliłam sobie umieścić go również w tej opinii.

 Kiedy otrzymałam Angelfall II moja reakcja była całkiem podobna do tych:

Nie mogłam się doczekać kontynuacji części pierwszej, która wstrząsnęła mną tak dogłębnie, że wewnątrz mnie panował totalny emocjonalny chaos. Kiedy dotarła do mnie kontynuacja tej rewelacyjnej powieści o Aniołach, które wcale nie są tak przyjemne, jak wszyscy je widzimy (o tak, żadne z nich przyjemniaczki!). Przyznam szczerze, że taka wizja bardzo przypadła mi do gustu. Mroczne, skrzydlate istoty opanowują nasz świat i sieją postrach i zniszczenie. Jak to brzmi! Zawsze staram się w moich recenzjach wspominać o oryginalności i o tym, czy dana książka jest schematyczna, czy też nie, dlatego też muszę ogłosić wszem i wobec; Angelfall wykracza poza schematy moi mili, ta książka to pogrom! Nie wątpiłam, że kontynuacja będzie trzymała równie wysoki poziom, bo nie sądzę, żeby była lepsza od tomu pierwszego. Moim skromnym zdaniem, jedynka jest nawet ciut lepsza.

Sytuacja w książce, na którą tak długo czekałam i kiedy Raffe jest blisko Penryn, i już myślałam, że ją zobaczy... że będzie dobrze i oczywiście ją minął -.-


Świat, jaki został stworzony na potrzeby tej cudownej książki, jest trudny do opisania. Przynajmniej ja mam trudności z jego opisem. Postaram się jednak przedstawić Wam, moje wrażenia. Po pierwsze ta wizja apokaliptyczna - cudo. Jest nie dość, że realnie przedstawiona, to w dodatku mrozi krew w żyłach. Pewnie niejedna osoba sądziła, że Angelfall jest książką, jeśli nie przeciętną, to na pewno książką o postaciach pozaziemskich, których jest cała masa. Otóż nie. Ani nie jest to książka przeciętna, a na pewno nie jest to jeden z wielu masowców, których jest  obecnie wiele. Autorka stworzyła coś zupełnie nowego, innego niż to wszystko, co do tej pory było mi znane. Otworzyła mi oczy i utwierdziła w przekonaniu, że jak ktoś chce, to potrafi stworzyć tak niepowtarzalny i wciągający świat. W dodatku tak tajemniczy, skomplikowany, pełen wynaturzenia, krwi, przemocy, mroczny i zarazem wspaniały obraz rzeczywistości. W dodatku niniejsza pozycja nie jest tylko przedstawieniem wizji tego co mogłoby się stać, gdyby na Ziemię przywędrowały postaci z innego świata. Nie. Otóż, autorka ukazuje nam również wizję wszechogarniającej straty, cierpienia, miłości, zaufania do drugiej istoty, wiary we własne siły oraz wiarę w innych. Jednak przede wszystkim chęć i siłę do walki o przetrwanie.

Susan Ee świetnie manipuluje uczuciami swoich czytelników. Zakończenie pierwszej części rozdarło mnie doszczętnie, natomiast emocje, jakie mnie opanowały podczas czytania kontynuacji są wprost nie do ogarnięcia. To napięcie, które towarzyszyło mi od samego początku i nie opuszczało nawet na moment, aż do samego końca. Rzadko zdarza się tak, żebym zaraz po przeczytaniu książki, zaczytywała się w niej ponownie. W przypadku Angelfall, zarówno pierwszego, jak i drugiego tomu, tak właśnie było. W dodatku wszechobecny klimat  niebezpieczeństwa i tajemnicy, który zaserwowała nam autorka, jest czymś wspaniałym. Osobiście bardzo cenię sobie, kiedy książka ma swoisty urok (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało) oraz porażający klimat. Jak się możecie domyśleć, Angelfall to wszystko ma. Nie muszę nikomu mówić, że seria o aniołach wyjętych z najgorszych koszmarów, to seria z najwyższej półki. Jeśli jeszcze tego nie wiecie, to musicie koniecznie zapoznać się z tomem pierwszym. Jednym słowem: polecam!

I na sam koniec. Co myślę o pierwszym i drugim tomie:

Idealnie do treści książki pasuje mi ten utwór:


A tutaj Angelfall macie opisane moje wrażenia z tomu pierwszego oraz rewelacyjny filmik świetnie oddający treść części pierwszej. Zapraszam :)

sobota, 3 maja 2014

Przedpremierowo "Pierwszy Dotyk Ognia" Jeaniene Frost



 Gify. Czemu Dean? Hmm... Sama nie wiem. Przyjemnie się na niego patrzy ^^

Frost ujęła mnie serią o Nocnej łowczyni, którą kocham i zawsze będę kochać. Każdy tom nocnej łowczyni czytałam po dwa razy. Dziwne? Wcale nie! Fabuła, humor, ale przede wszystkim  postaci rozbroiły mnie totalnie i nie znalazłam w niej żadnych minusów. Może jestem zaślepiona? Może, ale co z tego. Nocną łowczynię polecam Wam gorąco. Przede wszystkim paniom, co do nowej serii pani Frost? Cóż. Tym razem nie wpadłam w zachwyt. Pierwszy tom dobry, ale nie jest już tak konkretny, jak wcześniejsza seria. Niestety. Sądziłam, że będę równie zachwycona, jednak nie porwało mnie to na tyle, na ile sądziłam, że mnie porwie. Cóż, bywa i tak. Zobaczymy, co będzie dalej.
Kiedy tragiczny wypadek pokrył jej ciało bliznami i zniszczył jej marzenia, Leila nie wyobrażała sobie nawet, że najgorsze jeszcze ją czeka. Zyskała jednak przerażającą moc, która pozwala jej przewodzić elektryczność i w jednej chwili poznać najczarniejsze tajemnice każdej osoby, jakiej dotknie. Leila jest skazana na samotne życie… Lecz wtedy zostaje porwana przez nocne stwory i w potrzebie musi telepatycznie wezwać najbardziej niesławnego wampira na świecie…
Vlad Tepesh zainspirował najwspanialszą wampiryczną legendę – ale pod żadnym pozorem nie należy nazywać go „Dracula”. Zdolność panowania nad ogniem sprawia, że Vlad jest postrachem nawet wśród wampirów, lecz jego wrogowie znaleźli przeciw niemu nową broń: piękną śmiertelniczkę, której potęga równa jest jego własnej. Kiedy się spotykają, rozpala się między nimi namiętność, która może pochłonąć ich oboje. Będą musieli posunąć się do granic, by powstrzymać nieprzyjaciela, który zrobi wszystko, by strawiły ich płomienie.
Brzmi interesująco, pomimo iż główne skrzypce grają wampiry. Autorka świetnie wykorzystuje te postaci w swoich książkach, więc na tym poziomie się nie zawiedziecie. W dodatku, ci, którzy czytali cykl o Nocnej łowczyni powinni kojarzyć postać Vlada, ponieważ zagrał on w nim ciekawą rolę. Z resztą, kto tam nie odegrał ciekawej roli. Jednak tutaj Vlad jest jedną z głównych postaci. Władczy, arogancki, przystojny wampir, który jest zbyt pewny siebie, ale jest to uzasadnione ponieważ i tak zawsze wszystko jest po jego myśli. Ci, co lubią inne historie o Księciu Ciemności nie powinni się zawieźć, gdyż tutaj tradycja nabijania na pal jest wszechobecna. Rozlew krwi i tyrania jest dla Vlada normalką. I właśnie to mi się w nim podoba. Konkretna postać, której nie da się zapomnieć. Podobało mi się również to, że Frost nie zmieniała na siłę Vlada, opierała się na jego historii i jestem jej wdzięczna, że nie zrobiła z niego wymuskanego pajaca.
Co to, to nie.


Za to Leili zdarzyło się mnie raz, czy dwa zdenerwować. Ogólnie to fajna babka jest, ale kurde, czy w każdej książce kobieta musi się pchać w szpony przeciwników jej faceta? Nie wiem czy samobójcze misje są takie modne? 
Znamy już wszyscy ten schemat, on silny i arogancki przystojniak, ona dama w opałach, która (niby) nie potrzebuje pomocy, ale: skoro już jesteś potężny wampirze, to zarzuć no swym muskularnym ramieniem, niech no się na nim wesprę. Nie, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, ale te powielane wątki są czasem męczące, a ciąg dalszy jest do przewidzenia i nie ma szans, żeby mnie coś zaskoczyło. Cóż, schematy były, są i zawsze będą.
Niemniej ja zaczęłam o bohaterce, a zeszłam na schematy. Otóż Leila jest ciekawą postacią, gdyż stąpa twardo po ziemi, ma nieciekawe przeżycia za sobą i wiedzie trudne życie. W dodatku sama włada paranormalnymi zdolnościami, które mogą człowieka nawet zabić. Dlatego też izoluje się od zwyczajnych ludzi, którym może zrobić krzywdę i zadaje się z istotami nie z tego świata.
Muszę przyznać, że postaci są ciekawe, ale mam wrażenie, że to już wszystko było, więc autorka niczym mnie w tej kwestii nie zaskoczyła.

Ale wiecie co? Był taki wątek, w którym Vlada odwiedzili Bones i Cat! Aż mi się zachciało znowu sięgnąć po Nocną! I oczywiście Bones pokazał swoją złośliwość ^^


Była walka, dominacja, namiętność, miłość, złośliwość, humor, akcja... Był Bones! Książkę polecam tym, którzy czytali poprzedni cykl autorki. Natomiast ci, co mają zamiar najpierw zapoznać się z Pierwszym dotykiem ognia, hmm... Może lepiej zapoznajcie się z Nocną łowczynią?

                                                                                                                                  

czwartek, 1 maja 2014

"Bezmyślna" S.C. Stephens

Dziękuję!

Od niemal dwóch lat Kiera ma chłopaka - Denny jest spełnieniem jej marzeń: kochający, czuły, całkowicie jej oddany.
 Kiedy razem wyjeżdżają do nowego miasta, aby zacząć wspólne życie - on jako stażysta w znanej firmie reklamowej, ona zaś jako studentka na renomowanym uniwersytecie - wszystko wydaje się idealnie układać.
 Potem jednak nieprzewidziane okoliczności zmuszają parę do tymczasowej rozłąki. Kiera czuje się osamotniona, zdezorientowana; potrzebuje opieki i pocieszenia. Na pomoc przychodzi jej współlokator, lokalny gwiazdor rocka - Kellan Kyle. Jego przyjaźń pomaga Kierze poradzić sobie z uczuciem wyobcowania w nowym mieście. Kiedy jednak jej samotność staje się coraz bardziej intensywna, relacje z Kellanem ulegają stopniowej przemianie. A potem pewnej nocy wszystko zmienia się drastycznie... i od tej pory życie żadnego z bohaterów nie jest już takie, jak dawniej.
 "Bezmyślna" zmusza do przeczytania jej jednym ciągiem ale ze względu na tematykę. Każdy czytelnik zinterpretuje tę historię odmiennie.
 Jednym z głównych tematów tej książki jest zdrada i to, jak ludzie, których ona dotyczy, radzą sobie później z życiem.
 To nie jest lekka, łatwa i przyjemna bajka. "Bezmyślna" to prawdziwa do bólu, ściskająca za serce opowieść, zwłaszcza jeżeli czytelnik zaznał choć części tego, czego muszą doświadczyć jej bohaterowie."

Okładka ładna. Słowa na okładce kuszące. Opis fabuły przyzwoity. Niemniej tytuł książki pani Stephens mówi sam za siebie. Jest to w istocie najprawdziwsze słowo o głównej bohaterce. Dodałabym jeszcze kilka innych epitetów typu, głupia, puszczalska, irytująca, nienormalna. Na dowód tych wszystkich słów przytoczę Wam kilka cytatów, do których dorzucę własny, krótki komentarz. Dlatego będzie to taka nietypowa inspirowana recenzja (http://www.zombiesamurai.pl/),  (żeby mi ktoś nie zarzucał, iż "odgapiam" się od niego bezczelnie nawet nie umieszczając odnośnika do jego strony, bo przecież hejtowanie to ostatnio takie modne się stało).

Zacznę od tego, że fabuła jest strasznie naiwna, wszystko jest przewidywalne, a czasami zakrawa o komedię z domieszką dramatu. W rzeczy samej, dramat przeżywałam ja, czytając to wszystko, co bohaterka wyprawia, mówi i to, jak sztucznie się zachowuje. Autorka postawiła sobie wybitne zadanie, gdyż stworzyć tak beznadzieją postać, jest naprawdę ciężko. Przyznać muszę, że kilka razy miałam już tę (nie)przyjemność zapoznać się z postaciami, które swoją nieroztropnością mnie dołowały. Jednakże postać Kiery jest naprawdę pod tym względem wybitna. Mam wrażenie, że jej zachowania są sprzeczne z jej naturą. Raz udaje cnotkę, przy czym, albo jej skóra zmienia kolor na buraczka, jabłuszko czy malinkę (Boże Święty), albo czuje się zawstydzona, zażenowana i zaczyna się jąkać. Zaś przy każdej innej okazji rzuca się na swojego faceta i dobiera mu się do spodni. Nie wspominając już o tym, że ma takie same ciągotki do swojego współlokatora, który jest taki boski, seksowny i piękny niczym bóg grecki, adonis, czy inny wokalista z just5. Swoją drogą, czy naprawdę nie wystarczy góra 20 razy wspomnieć o tym, jakiż to on jest seksowny, tylko trzeba o tym huczeć (o ile dobrze liczę, to wyszło) ok 150 razy?! Nie dość, że to śmieszne, niesmaczne, to  też bardzo, ale to bardzo denerwujące. Zresztą tak samo z przygryzaniem wargi przez Kiere. To już gdzieś było, nie sprawdziło się i nie... Nie jest fajne! W dodatku główna bohaterka jest tak rozwydrzona i niedojrzała, że ręce opadają. Miałam ochotę krzyczeć, żeby się opanowała, ale sądzę, że to by nie poskutkowało.

Wiecie co? Ja to chyba mam jakieś przestarzałe myślenie i podejście do wielu spraw, bo mnie się wydaje, że jak się kogoś kocha, to się go nie zdradza. Jeśli za kimś tęsknię (dodam, że za kimś, kto jest dla mnie najważniejszy), to nie szukam pocieszyciela i nie pakuję mu się do łóżka przy pierwszej lepszej okazji, bo przecież to takie trudne się oprzeć. Można przecież powiedzieć, że bohaterka „Bezmyślnej” nie wskoczyła „tak od razu” do łóżka Kellanowi, a jednak przytulanki, pocałunki, przymilanie się i różne jednoznaczne akcje mówią same za siebie. Prawda? W dodatku to napalanie się na niego, bo przecież on jest taki seksowny, boski, piękny itp. itd. No. Przecież.

Mam wrażenie, że fabuła opiera się głównie na zdradzie i głupich wyborach/zachowaniach głównej bohaterki, chociaż opis może nas zwieść, a komentarze na okładce również (według mnie) mijają się z prawdą. Nawiązując do okładki,  jest na niej umieszczony pewien komentarz, którego autorka twierdzi, że książka jest bardzo wzruszająca, a sceny erotyczne są nabrzmiałe emocjami. Cóż. Przyznaję: ani razu nie przyszło mi na myśl, że podczas czytania tej książki można się wzruszyć - no chyba, że ramionami. Sceny erotyczne? Owszem są, ale powiadam Wam, że czytałam o wiele lepiej opisane. Te w Bezmyślnej wcale nie są "nabrzmiałe emocjami". Wcale.

Przejdźmy teraz do kilku cytatów i moich komentarzy. Nie wiem, jak Wam taka forma przypadnie to do gustu, więc nie będę się rozpędzała.
Kiedy dotarliśmy do samochodu Kellana, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Był to typowy, świetnie odrestaurowany muscle car z lat sześciesiątych - Chevy Chevelle Malibu, zgodnie z napisem na zderzeku: z błyszczącym czarnym lakierem, z wypolerowanymi na błysk chromowanymi wykończeniami, wymuskany i nieomal emanujący seksem. Doskonale pasował do swojego właściciela. Westchnęłam dyskretnie.
- Czy ja nie wspomniałam wcześniej, jak Kiera postrzega Kellana? Ten opis powinien Wam przypomnieć. Tak jakby przypominanie o tym było konieczne... W dodatku samochód emanujący seksem. Mam wrażenie, że główna bohaterka jest tak napalona, że nawet słup wysokiego napięcia byłby seksowny, gdyby tylko Kellan stanął koło niego. Co do ostatniego zdania, ja również westchnęłam dyskretnie, tyle, że z rozdrażnienia.

Nie będę przytaczała tej masy cytatów, które nic nie wnoszą, a w których dominuje słowo "oczywiście", jako podkreślenie tego, jaka jest Kiera. Bo przecież słowa "oczywiście" nie da się zastąpić innym, albo w ogóle go wyeliminować. Toż to takie istotne. Oczywiście. Oczywista oczywistość. Oczywiście. - Wybaczcie, nie mogłam się pohamować.

Akcja, kiedy Kiera przypomina sobie jak namiętną noc spędziła ze swoim współlokatorem.

... Czuję jego ciepłe wargi na moich ustach. Jego dłonie gwałtownie ściągają ze mnie spodnie... - Och, a więc to tam je znajdę, pomyślałam, zginając się wpół pod wpływem kolejnej fali mdłości.

Serio? Ja też!

... Błagam, żeby zabrał mnie do swojego pokoju... - O Boże! Skrzywiłam się. Błagałam go... Dosłownie błagałam go o to... Niech mnie ktoś zabije, proszę!

Zaczynam się rozglądać. Nie ma chętnych? Poważnie? No cóż. Tak więc cała przyjemność po mojej stronie ^^

Dobrego zdania o tej książce nie mam. Dlatego też nie polecę Wam Bezmyślnej.

"Zapomniana miłość" Milena Malek



Zapomniana miłość to książka o młodej dziewczynie, która straciła pamięć po wypadku. Nie pamięta rodziców, niektórych zwyczajów, swojej miłości. Nie pamięta niczego. Nawet my, czytelnicy nie mamy pojęcia, jak doszło do tego, co przytrafiło się głównej bohaterce, co pchnęło ją (może nawet dosłownie) do skoku z dachu. Wszystko jest owiane dużą dozą tajemnicy, którą ja osobiście w książkach lubię i której wprost łaknę. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie tak wiele nielogicznych zwrotów akcji, zachowanie głównej bohaterki oraz dziwne podchody jej przyjaciół…

Zacznijmy od samej fabuły, która jest dość lekka i całkiem przyjemna, niemniej schemat goni tutaj schemat. Na początku pragnę również w swojej recenzji zaznaczyć, że autorka niniejszej pozycji jest młodziutka, bo ma zaledwie czternaście lat, więc sądzę, że wiele można jej wybaczyć. Nie mam zamiaru złośliwie czepiać się niedociągnięć i tych wszystkich mankamentów, a jedynie zwrócić uwagę na to, co należałoby poprawić i nad czym autorka powinna jeszcze popracować – a pracy jest jeszcze naprawdę wiele. Sądzę jednak, że jeszcze usłyszymy o Milenie Malek, gdyż dziewczyna ma sporo potencjału i mam nadzieję, że za kilka/kilkanaście lat wyda świetną książkę.

Teraz skupmy się na książce, która mimo wszystko w moich oczach wypadła słabo. Sądzę jednak, że gdyby autorka popracowała nad fabułą i bohaterami, poświęciła więcej czasu na rozbudowanie wątków, opisów i wydarzeń, książka byłaby bardzo dobra.

Tajemniczość, o której wspomniałam wyżej, była jedynym elementem, do którego nie mogę się przyczepić. Natomiast, jeśli chodzi o tę amnezję… Śmiem sądzić, że osoba, która straciła pamięć i kompletnie niczego nie pamięta, powinna być raczej otępiała, wystraszona, zdezorientowana i raczej nieufna względem osób trzecich. Natomiast autorka przedstawiła nam Melissę jako dziewczynę, która z jednej strony obawia się wszystkiego, co jest dla niej aktualnie nowe, zaś z drugiej strony widzimy Mel jako nastolatkę, która lekko i zwyczajnie podchodzi do tego, co ją spotkało. W większości przyjmuje informacje z łatwością, jest ufna i wierzy we wszystko, co ktokolwiek jej powie… Nielogiczne zachowanie głównej bohaterki jest strasznie męczące. Dodam jeszcze, że chłopak, który raz: dziwnie się zachowuje, ma napady nastrojów, dwa: jest strasznie namolny i podejrzany – wyraźnie chce osiągnąć jakiś niezrozumiały dla mnie cel – jest dla niej wiarygodnym źródłem informacji, gdyż Melissa jest zapatrzona w niego jak w obrazek i (co najśmieszniejsze, bo przecież go nie zna!) jedzie z nim na kilkudniową wycieczkę… SAMA! Nie wiem, może tylko ja nie rozumiem tego wszystkiego… W dodatku jedna scena mnie totalnie rozłożyła na łopatki… Dwoje dziewiętnastoletnich ludzi ubiera pieluchy dla dzieci i bawi się w meduzy… Aż nie wiem, jak to skomentować. Naprawdę, nie wiem.

 Nie chcę się tutaj za bardzo rozpisywać, bo i książka ogranicza się do dwóch wątków, więc nie mam wielkiego pola do popisu. Niemniej jednak sądzę, że wiek postaci jest wygórowany, zważywszy na ich zachowania i podejście do życia. Ja dałabym im po dziesięć lat. Zbyt dużo dialogów, za mało opisów. Nie mamy tutaj dużego wglądu w emocje i uczucia bohaterów, przez co nie wiemy, co nimi kieruje. Jednak na sam koniec pragnę powtórzyć, że autorka jest młodziutka i ma całe lata przed sobą, a sądzę, że jeśli doszlifuje swoje opowiadania, popracuje nad nimi i rozbuduje wątki, zaserwuje nam kiedyś naprawdę dobrą książkę. Tyle na temat Zapomnianej miłości, której niestety nie polecam.

Recenzja napisana dla portalu Nastek.pl