czwartek, 28 sierpnia 2014

"Wszeświat kontra Alex Woods" Gavin Extence


Gavinie Extence kawał dobrej roboty!

O książce tej naczytałam się całkiem sporo. Były to głównie pozytywne opinie, ale zdarzali się też tacy czytelnicy, którym nie przypadła ona do gustu. Jak sami wiecie, o gustach się nie dyskutuje. Ja zapewne sama bym po nią nie sięgnęła, jednak jedna dobra duszyczka gorąco mi ją polecała. Stwierdziłam, że skoro tak, to koniecznie muszę przeczytać. Przeczytałam i powiem Wam... Bardzo dobra, inteligentna, czasami zabawna, a czasami poruszająca opowieść. Jestem jak najbardziej na tak! Nie dość, że lubię inteligentne i mądre książki, to wręcz przepadam za oryginalnymi dziełami. A „Wszechświat kontra Alex Woods” to na pewno oryginalna historia. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. 
"Boże, użycz mi pogody ducha, abym akceptował to, czego zmienić nie mogę, odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę i wiedzę, aby odróżnić jedno od drugiego"
Książka porusza życiowe tematy. Jak  należy sobie radzić z samotnością, z akceptacją samego siebie. Ukazuje czytelnikowi, co tak naprawdę się liczy. Co jest ważne.  I najważniejsze - jak nie dać się zwariować podchodząc spokojnie do wielu rzeczy, które tylko z pozoru mogą wydawać nam się straszne i nie do przejścia. 

 Poznajemy  Aleksa Woodsa, w którego uderzył meteoryt. To niecodzienne zdarzenie odcisnęło swoje piętno nie tylko na stanie zdrowotnym chłopca, ale również na jego życiu codziennym. Towarzyszymy Aleksowi od dnia nieszczęśliwego wypadku przeżywając jego powrót do zdrowia, do normalności. Alex nie jest typowym nastolatkiem, nie jest idealny - jest inny - co wcale nie znaczy, że gorszy.  W jego życiu często rządzi przypadek, począwszy od incydentu z meteorytem, aż po przesłuchanie na posterunku policji. Historia tego młodzieńca jest intrygująca na tyle, że chciałabym kontynuację na którą się nie zapowiada.

Bohaterowie, których poznajemy w niniejszej pozycji i z którymi się zżywamy, są niecodzienni, to na pewno. Sam Alex jest nietypowym nastolatkiem, który swoją osobowością zupełnie różni się od tych, jakie poznajemy w typowych młodzieżówkach. Nie jest zadufanym młodzikiem, który ma błahe problemy. Rzekłabym, że jest tak wyluzowany i bezproblemowy, że nie sposób go nie polubić. Po prostu inaczej się nie da. Bardzo podobała mi się jego relacja nie tylko z bliskimi, ale również z otoczeniem. Niezbyt przejmował się tym, co ktoś może o nim pomyśleć czy powiedzieć. Sądzę, że wychodził z założenia, iż każdy ma swoje życie, a jeśli ktoś ma mało wrażeń, to szuka ich w życiu innych osób.


"Mówię, że śmierć to najprostsza rzecz na świecie. Tylko umieranie jest okropne"

Tytuł ten jest rewelacyjną odskocznią od rażących schematycznych powieści - nie tylko tych młodzieżowych. Ja bawiłam się przy niej wyśmienicie, i jeśli Wy też szukacie czegoś oryginalnego i przyjemnego, to koniecznie zaopatrzcie się w książkę "Wszechświat kontra Alex Woods".

Za świetną przygodę, którą przeżyłam z postaciami książki "Wszechświat kontra Alex Woods" dziękuję serdecznie Księgarni

piątek, 22 sierpnia 2014

"Zostań" Allie Larkin

Jak Rin Tin Tin zmienia życie
Samotność nie jest fajną sprawą. Nie ma z kim pogadać, pośmiać się, pożartować czy nawet pokłócić o byle głupotę. Każdy chce kogoś mieć i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej. Nie chodzi mi nawet o drugą połówkę w sensie miłosnym, lecz o przyjaciela, rodzinę… Po prostu kogoś, kto jest nam bliski. Kogoś, kto będzie dla nas podporą w trudnych sytuacjach, a w tych szczęśliwych będzie się cieszył razem z nami. Główna bohaterka książki „Zostań” jest osobą, która idealnie wpisuje się w powyższy opis, ale o tym nieco niżej.

Książka „Zostań” to powieść należąca do tych lekkich, obyczajowych z nutką romansu. Otóż poznajemy Savannah, która jest beznadziejnie zakochana w swoim najlepszym przyjacielu. Na domiar złego ten żeni się z jej najlepszą przyjaciółką. Kiepska sprawa, prawda? Jak poradzić sobie ze złamanym sercem, patrząc na szczęście innych, które mogło być twoim własnym? W przypadku naszej sympatycznej głównej bohaterki jest na to rada. Wielka, włochata rada z wywieszonym językiem i ufnymi ślepiami. Niby szczeniak, ale nie do końca. Przyjaciel? Najwierniejszy. Nie zrani, nie zdradzi, nie zostawi jej samej w potrzebie… Ideał, dzięki któremu Savannah spotka szczęście. Lek na całe zło.

Powieść Larkin leżała u mnie kawał czasu. Skusiłam się na nią ze względu na niską cenę, a także słodką okładkę. Nie ciągnęło mnie do niej, głównie dlatego, że patrząc na tę uroczą okładkę, sądziłam, że książka będzie (nieładnie mówiąc) nijaka, o niczym, co mogłoby mnie zainteresować. Błąd. Mój ogromny błąd. Biję się w pierś, żałując tego, że nie sięgnęłam po nią wcześniej. Tak świetnej treści się nie spodziewałam. Nie dość, że zabawna i lekka, to jeszcze taka… prawdziwa. Książkę czyta się z uśmiechem na twarzy, w dodatku bardzo szybko.

Najlepsze jest to, że Larkin stworzyła swoje postaci bardzo realistycznie. Pokazała ich wszystkie niedoskonałości, nie próbując swoich bohaterów idealizować czy maskować różnymi świetnościami. Postaci są stworzone na podobieństwo zwyczajnych ludzi. I właśnie to bardzo mi się podobało, ponieważ czytelnikowi łatwo jest się z nimi utożsamić.

Dlaczego nie zapoznałam się z treścią tej książki wcześniej, np. kiedy miałam nieciekawy humor? Na szczęście nic straconego. Czy polecam Wam powieść Allie Larkin? Ha! Pytanie. Oczywiście, że polecam. Nie polecałabym jej, gdybym sama nie spędziła z nią świetnych chwil!

Tekst ukazał się również na portalu literatura.juventum.pl

niedziela, 17 sierpnia 2014

"Szept cyprysów" Yvette Manessis Corporon


„Szept cyprysów” to książka obyczajowa, magiczna z wątkiem mitologicznym. Mimo, iż wydawca umieścił na okładce słowo „mity”, to tak naprawdę nie spodziewałam się, że będzie to temat bardziej rozwinięty. Sądziłam, że w książce będą jakieś wzmianki mitologiczne, ale nie przypuszczałam, że autorka oprze całą historię na jednym micie. Niemniej, jestem zaskoczona, w dodatku pozytywnie zaskoczona. Jednak jako fanka mitologii ciągle czuję pewien niedosyt.

Przechodząc do historii, jaką nakreśliła nam Yvette Manessis Corporon, wspomnę tylko tyle, że nie obyło się w niej bez plusów i minusów. Z czego plusów znalazłam więcej. Spodobał mi się prolog, który dał mi, jako czytelnikowi pewien zarys klimatycznej powieści, która wciągnie go w swoje odmęty. Lubię kiedy autor nie przechodzi od razu do rzeczy – mam tutaj na myśli, że nie zaczyna od razu od I rozdziału, ale nakreśla nam pewną wizję treści. Podobały mi się również nawiązania do mitologii, ale o tym wspomniałam wyżej. Zaskoczyły mnie pozytywne emocje, jakie wzbudziła we mnie główna bohaterka, jej babcia oraz Janni, tajemniczy nieznajomy. Relacje, które ich wszystkich łączyły, uczucia, którymi do siebie pałali i ich wspólna przeszłość. To wszystko jest jedną, pewną i czystą całością, która sprawiła, że książkę oceniłam właśnie tak, a nie inaczej.

Nie będę się tutaj wdawała w opis fabuły, gdyż sądzę, że zacytowanie opisu z okładki będzie wystarczające.
Daphne, córka greckich imigrantów mieszkających w Nowym Jorku, po tragicznej śmierci męża zostaje sama z córeczką oraz stertą rachunków do zapłacenia. Inwestuje wszystko w otwarcie własnej, greckiej restauracji. Dostaje także drugą szansę w życiu osobistym – zaręcza się z bogatym i przystojnym bankierem, ale ślub chce wziąć na greckiej wysepce Erikusie.
 Na tej magicznej wyspie mieszka Evangelia – babcia Daphne. To dzięki niej poznawała rytmy wyspiarskiego życia, przyprawionego mitami i opowieściami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.
Przeszłość i teraźniejszość ściśle się przeplatają w tej nastrojowej, pełnej ciepła historii o kobiecie uwięzionej między światem tradycji a wymaganiami, jakie stawia przed nią kariera zawodowa i związek z nowym mężczyzną. Evangelia wyjawia wnuczce niezwykłe dzieje swojego życia i opowiada poruszające historie z przeszłości. Daphne wreszcie pojmuje, że najważniejsza magia, w jaką powinna uwierzyć, to magia jej samej. I że poczucie bezpieczeństwa nie jest równoznaczne z miłością…

Z treści można wywnioskować, iż nie do końca będzie to wesoła i miła historia. Każdy z bohaterów ma swoje problemy i boryka się z widmem przeszłości. Gołym okiem widać, że kroi się romans, gorzkie sytuacje oraz wiele trudnych wyborów, które czekają bohaterów niniejszej książki.

Wspomniałam o plusach, to teraz może napomknę o kilku mankamentach, które może nie dla wszystkich, ale dla mnie były dosyć istotne. Weźmy na to fabułę, która nie jest na tyle porywająca, żeby można było podczas czytania treści zapomnieć o Bożym świecie. Akcji praktycznie w niej brak – chociaż tak naprawdę, jeśli chcecie spędzić leniwe popołudnie z tytułem „Szept cyprysów”, nie powinno Wam przeszkadzać. Ja wolę książki, w których dzieje się więcej, a wydarzenia nabierają tempa. Opisy… Sądzę, że autorka, która tak dobrze zna grecką kulturę, a zarazem zapewne i samą Grecję, powinna bardziej postarać się w opisach miejsc. Brakowało mi tutaj oddania ciepła samej Grecji i wyspy zwanej Erikusa. Jednakże Corporon postarała się w oddaniu czytelnikowi kultury greckiej. Tańce, jedzenie, niespieszne życie, pełne uśmiechu i oddania bliskim - rewelacja i wielki plus.

„Szept cyprysów” to idealna propozycja dla pań. Drogie panie, jeśli szukacie ciekawej i niesztampowej opowieści o poświęceniu, miłości i odnalezieniu swojego miejsca na ziemi, to niniejsza pozycja przypadnie Wam do gustu.



wtorek, 12 sierpnia 2014

"Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe" J. Echols i "Coś do stracenia" C. Cormack


Dzisiaj dwie pozycje wydane nakładem wydawnictwa Jaguar. Dwie lekkie i powiedziałabym, że wakacyjne "czytanki". Z czego jedna jest dobra, a druga... Nie do końca. Zacznijmy może od tej, która wypadła w moich oczach dużo lepiej. A mowa o "Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe" - brzmi jak typowe romansidło, prawda? Cóż, bo prawdę powiedziawszy ta książka jest takim typowym romansidłem, jednak jest w nim spora dawka humoru. 

Faceci z reguły niedowidzą, ale najlepsi kumple bywają kompletnie ślepi!
 Lori od lat spędza wakacje tak samo. Pracuje w Vader Marina wraz z bratem i trzema chłopakami z okolicy: Cameronem, Seanem i Adamem. Lori to dziewczyna-kumpel, mogłyby jej wyrosnąć piersi o rozmiarze arbuzów, a starzy znajomi i tak nie zwróciliby uwagi. Problem w tym, że Lori podkochuje się w Seanie i doskonale wie, że jeśli nie weźmie sprawy w swoje ręce, ten nigdy w życiu nie zobaczy w niej kobiety.
Pomysł jest genialny w swej prostocie. Lori i Adam, będą udawać parę, a wtedy na pewno Sean przejrzy na oczy! W teorii wszystko wygląda znakomicie, a początki są obiecujące... Plan działa bez zastrzeżeń do momentu, w którym przestaje działać w ogóle. A potem... A potem wszyscy mają sporo kłopotów.

Książki Jennifer Echols dzielą się na te, kompletnie nieciekawe i na te, które mają w sobie coś, co mnie do nich przyciąga. Pozycja dzisiaj przeze mnie omawiana/oceniana dosyć długo zalegała na półce, aż w końcu doczekała się sądnego dnia. Przeczytałam, świetnie się bawiłam, ale... Nie jest tak kolorowo, jakby się mogło wydawać. Książka jest dosyć gruba, jak na romans. Teraz wiem już dlaczego. Ponieważ podzielono ją na dwie części. Pierwsza część jest świetna, a tej drugiej - jak dla mnie - mogłoby nie być. Mam wrażenie, że autorka przeciągała jeden wątek, tylko nie mam burego pojęcia dlaczego. Może ktoś, kto czytał "Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe" i może odpowiedzieć na to pytanie, udzieli mi tej nurtującej mnie odpowiedzi? Gdyby książka zakończyła się dokładnie na stronie 242 - oceniłabym ją o wiele wyżej. Ponieważ część druga zwana "niekończące się lato" była dokładnie taka sama, tylko inaczej przedstawiona. Gdzie tutaj sens? A wiem! W części pierwszej "chłopaki z sąsiedztwa", główna bohaterka uganiała się za jednym z braci Vaderów (swoją drogą zacne nazwisko ^^), a w części drugiej za drugim.

Sprawa trójkąta miłosnego... Niby jest, ale tak jakby go nie było. Skomplikowane. Wiem. Trochę drażniące, ale z drugiej strony zabawne. Sama nie wiem co o nim myśleć. Jednak jeśli wziąć pod uwagę ile emocji we mnie wzbudził, to mogę ocenić go (nie wierzę, że to napiszę) na plus. Tak jak na okładce napisano "Komedia bardzo romantyczna" - z tym się zgadzam w zupełności. 

Książka mnie nie powaliła, ale miło spędziłam z nią czas. Uśmiałam się, poprawiła mi humor... Idealna na lato.

Mając dosyć bycia jedyną dziewicą wśród swoich przyjaciółek, Bliss Edwards decyduje, że najlepszym rozwiązaniem tego problemu jest stracenie dziewictwa tak szybko i tak łatwo jak to tylko możliwe – szybki numerek. O jej planie można by rzecz wszystko, ale zdecydowanie nie, że jest prosty. Kiedy dziewczyna zaczyna wariować i zostawia przystojnego chłopaka samego i gołego w jego własnym łóżku używając wymówki, w którą nie uwierzyłby nawet półmózgowiec. I jakby już nie była zawstydzona do granic możliwości, to kiedy wraca do college’u na ostatni semestr studiów, poznaje swojego nowego nauczyciela sztuki, którego jakieś 8 godzin temu zostawiła rozebranego w łóżku… 

Pozycja druga "Coś do stracenia", Cora Carmack. Przyznaję, że nie doczytałam jej do końca. Gdzieś sto ostatnich stron przeleciałam wzrokiem, a i tak wiedziałam co się dzieje. Coś jak z Modą na sukces - nie oglądasz trzystu odcinków, a obejrzysz następny emitowany i wiesz wszystko, co działo się przez te trzysta. Sami rozumiecie.
Wielu blogerów zachwyca się książką Carmack. Ja do tej grupy nie należę. Nie wiem czemu, ale spodziewałam się czegoś na wzór"Tak blisko..." - T. Webber (kocham!). "Coś do stracenia" nawet nie umywa się do wspomnianego tytułu. 

Niby miało być śmiesznie, ale jakoś nie było. Niby miało być namiętnie, ale tego również brakowało. A główna bohaterka miała zajawki, jak pięcioletnie dziecko... Czasami ręce mi opadały. Autorka jakby na siłę próbowała sprawić, by jej bohaterka była zabawna. Cóż, była żałosna, a nie zabawna. Zabawne to są suchary o Chucku  Norrisie. 

Z serii: oderwane od tematu książki. Ze dwa suchary o Chucku (tak mnie naszło!)

Kręgi w zbożu to sposób Chucka Norrisa aby wytłumaczyć światu, że kiedy on mówi "leżeć!" to słucha nawet zboże.

MacGyver potrafi zrobić z nici i kawałka deski betoniarkę, a Chuck z betoniarki nić, deskę i zostanie mu jeszcze na rower.

Wracając do książki. Główna bohaterka o oryginalnym imieniu, Bliss jest dziewicą. Jako jedyna w gronie swoich znajomych nie może się z nimi podzielić doświadczeniami łóżkowymi. Postanawia to zmienić. Wpada na genialny (o mój Boże...) plan, żeby dorwać pierwszego, lepszego (ale!) przystojnego mężczyznę, przespać się z nim i najlepiej o nim zapomnieć. Ach te wyzwolone kobiety (kręci głową). Tak zwana studencka trójca Z (zakuć, zaliczyć, zapomnieć), tyle, że w wersji hard znaleźć, zaliczyć, zapomnieć. No jakoś to do mnie nie przemawia. Przez takie podejście Bliss wiele straciła w moich oczach, bo takie zachowanie wiele mówi o człowieku... 

Jeśli chodzi o postaci, to żadna nie stała mi się bliska. Garrick na początku przypadł mi do gustu, ale gdzieś w połowie stracił swój olśniewający urok. Niemniej stwierdzam, że jako jedyny z całej książki jest w miarę godny zapamiętania.

Tyle. Książki nie polecam, ale też z drugiej strony nie odradzam.. Jednak ja na pewno po kontynuację nie sięgnę.

niedziela, 10 sierpnia 2014

"Ukryta brama" Eva Völler


Dziękuję!
Sebastiano i Anna w swoich podróżach między przeszłością a teraźniejszością przenoszą się do XIX-wiecznego Londynu. Misja, w której mają wziąć udział, jest najniebezpieczniejszą spośród tych, w które dotychczas byli zaangażowani. Jednemu ze Starców zależy na tym, aby zniszczyć bramy czasu, wyeliminować z gry wszystkich podróżników w czasie i zdobyć niepodzielną władzę nad światem. Czy uda się go powstrzymać?

Eva Völler ujęła mnie swoją magiczną serią o podróżach w czasie. Pierwszy tom był rewelacyjny, drugi również trzymał poziom, a co z trzecim? Sądząc po jego zakończeniu wnioskuję, że jest to ostatni tom przygód Sebastiano i Anny. Czy się mylę? Mam wrażenie, że właśnie tak powinna zakończyć się ta przygoda. Chociaż z drugiej strony nie pogardziłabym małym dodatkiem w postaci krótkiego opowiadania o ich przyszłości. Nie chciałabym jednak, żeby autorka na siłę ciągnęła tę przygodę, ponieważ nie chcę psuć sobie tego wrażenia, które mam teraz.

Zapraszam Was do przeczytania moich opinii na temat wcześniejszych tomów: 


Była już romantyczna Wenecja i piękny Paryż, więc teraz przyszła pora na dostojny, XIX wieczny Londyn.
Barwne opisy miejsc, strojów i obyczajów - autorka umie ubierać w słowa wszystko, co przyjdzie jej na myśl. Przynajmniej takie miałam wrażenie, czytając wszystkie trzy tomy. Można powiedzieć, że książek o podróżach w czasie jest ostatnio na pęczki. Można również powiedzieć, że schemat goni schemat, bo co nowego można wprowadzić w przeskoki w czasie? Oczywiście, to wszystko jest prawdą. Schematyczność jest ostatnio wszechobecna. Jednak jedyne co może różnić wszystkie książki, to styl, jakim posługuje się dany autor. W tym przypadku Eva Völler na pewno się wyróżnia. Wszystkie wydarzenia przedstawia barwnym i lekkim tonem, dzięki czemu z łatwością możemy "znaleźć" się w danym miejscu. I właśnie to jest coś, czego można autorce pozazdrościć...
Mężczyźni często znikają szybciej, niż zdążysz powiedzieć "dżin"
Minęły już trzy lata odkąd Anna i Sebastiano spotkali się po raz pierwszy i zapałali do siebie gorącym uczuciem, którego nie zniszczył upływ czasu. Powiedziałabym, że wraz z bohaterami, ich uczucie dojrzało i nie jest to już ta typowa, nastoletnia miłość. Lubię tę parę i wszystkie przygody w których biorą czynny udział. Dzięki nim poznaję realia wszystkich miejsc - XV wieczną Wenecję, XVII wieczny Paryż, a na deser XIX wieczny Londyn. Całą serię o przeskokach w czasie traktuję dosyć ulgowo... Mam do niej słabość i nie potrafię być obiektywna. Wybaczcie. Powiem tylko jedno - moim zdaniem ten tom (sama nie wiem czemu) wypadł w moich oczach słabiej, niż dwa poprzednie.

Czy polecam serię pani  Völler? Pytanie. Jasne, że polecam! Jeśli poszukujecie lekkiej, barwnej i zabawnej przygody, to Sebastiano i Anna Wam ją zapewnią. 

piątek, 8 sierpnia 2014

Zdobycze lipcowo - sierpniowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Już od dawna na moim blogu nie pojawił się taki duuuży stos zdobyczy. Nie skusiłabym się na niego, gdybym ostatnio nie nadgoniła czytania - mam tutaj na myśli większość przeczytanych książek tych nierecenzyjnych. W dodatku (tłumaczę się sama przed sobą) ostatnie stosiki nie były duże, raczej były skromne i przeczytałam praktycznie każdy egzemplarz. Dlatego w ciągu tych dwóch miesięcy pozwoliłam sobie zaszaleć. A co!

Podzieliłam stosiszcze na trzy grupy. Pierwsza z nich, to zakupowe szaleństwo.

Znajdują się tutaj książki, które od jakiegoś czasu chciałam przeczytać, jak i kilka nowości. Na samym dole, jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku: 
Szturm i Grom, którą właśnie czytam i jestem wniebowzięta!
Wielki błękit - dwa poprzednie tomy były bardzo dobre, dlatego nie mogłam oprzeć się pokusie...
[pandemonium] - z tej serii czytałam tylko I tom, miło go wspominam. III tom leży u mnie na regale już ładnych kilka miesięcy... Muszę sobie kiedyś urządzić mały maratonik z tą trylogią :)
Lawendowy pokój - ta książka przemawia do mnie nie tyle opisem, co po prostu... Sama nie wiem. Coś mi mówi, że pieniądze nie poszły na marne. Mam nadzieję, że się nie mylę, bo inaczej się zeźlę.
Trylogia Legenda - na tę serię polowała naprawdę długo, a, że była w dobrej cenie, to czemu nie?
Niezbędnik obserwatorów gwiazd - tyle dobrego się nasłuchałam, więc kupiłam. Kiermasz w biedronce i książka za 10 zł? No weź.
W grobie - czytałam. Kocham. Musiałam uzupełnić serię.
Coś do stracenia - nastawiałam się na coś podobnego do Tak blisko... Jakżeż się pomyliłam. Nie spodobała mi się.
We were liars - tak zachwalają ją za granicą, że... Mam.

Stosik z wymian:

Dwa tomy Anioła Nocy - tego chyba nie muszę nikomu tłumaczyć.
[delirium] - co prawda czytałam, ale dawno. Podobała mi się, więc stwierdziłam, że chcę ją na własność.
Małe szczęścia - bardzo lubię powieści tej autorki. Teraz mam już komplet.
Dziesięć płytkich oddechów - Mam! Nareszcie moja. Niebawem się za nią wezmę.

Z wymian mam jeszcze ma dotrzeć do mnie kilka książek, ale to już w następnym stosiku.


Na koniec skromny stosik do recenzji. Jak widać nie poszalałam z egzemplarzami, ale z tych jestem bardzo zadowolona. Zwłaszcza z tych dwóch na górze.

Szept cyprysów - od Juventum. Już przeczytana. Recenzja na dniach.
Ostatni dzień lata - od Muzy. Sama nie wiem czego się spodziewać, jednak opis brzmi świetnie. Nie nastawiam się jednak... Nie chcę się rozczarować.
Wszechświat kontra Alex Woods -  od Libroteki - o tej książce słyszałam wiele dobrego, ale tylko jedna opinia przekonała mnie na tyle, żebym zapoznała się z treścią :)
Drogie maleństwo -  jw - wychwalana i kochana przez wiele blogerek. Zobaczymy co to będzie.

A w całości wygląda to tak:
Czytaliście coś z niniejszego zbioru? Polecacie, bądź odradzacie którąś z pozycji przedstawionych wyżej?

Pozdrawiam ciepło!

czwartek, 7 sierpnia 2014

"19 razy Katherine" John Green

Byle nie kolejna Katherine!

Colin Singleton gustuje wyłącznie w dziewczętach o imieniu Katherine. A te zawsze go rzucają. Gwoli ścisłości, stało się tak już dziewiętnaście razy. Ten uwielbiający anagramy, zmęczony życiem cudowny dzieciak wyrusza w podróż po Ameryce ze swoim najlepszym przyjacielem Hassanem, wielbicielem reality show Sędzia Judy. Chłopcy mają w kieszeni dziesięć tysięcy dolarów, goni ich krwiożercza dzika świnia, ale za to nie towarzyszy im ani jedna Katherine. Colin rozpoczyna pracę nad Teorematem o Zasadzie Przewidywalności Katherine, za pomocą którego ma nadzieję przepowiedzieć przyszłość każdego związku, pomścić Porzuconych tego świata i w końcu zdobyć tę jedyną. Miłość, przyjaźń oraz martwy austro-węgierski arcyksiążę składają się na prawdziwie wybuchową mieszankę w tej przezabawnej, wielowarstwowej powieści o poszukiwaniu samego siebie.

John Green zasłynął w Polsce książką pt. „Gwiazd naszych wina”, którą osobiście uwielbiam. Zostały u nas wydane również takie tytuły jak „Szukając Alaski”, „Papierowe miasta” czy też „19 razy Katherine”. Właśnie o tej ostatniej chciałabym Wam napisać kilka słów, ale zanim do tego przejdziemy, chciałabym również skupić się nieco na samym autorze. Green swoją twórczością rozkochał w sobie od groma czytelników. Nie tylko tych nastoletnich, ale również tych dorosłych. Od kiedy tylko pojawiła się ekranizacja GNW, w sieci/księgarniach oraz kinach aż zawrzało – nie, nie żartuję. Niewiele osób wie, że „Gwiazd naszych wina” mimo iż została wydana u nas jako pierwsza, jest ostatnią książką autora (2012). Natomiast „Szukając Alaski” (2005) była jego debiutem. Zaznaczę, że udanym debiutem. Natomiast „19 razy Katherine” (2006) jest drugą książką, którą autor napisał i wydał w Ameryce. Patrząc na pierwszą i na ostatnią powieść pisarza – z całą odpowiedzialnością mogę rzec, że niebywale się rozwinął i dojrzał (twórczo oczywiście). Jestem niezmiernie ciekawa, co też zaserwuje nam następnym razem. Czy też chwyci nas za serducho, a może rozbawi nas do łez?

Przechodząc do meritum. „19 razy Katherine” nie wzbudziła we mnie tyle emocji, co wcześniejsze dzieła Greena. Powiem więcej – określiłabym ją jako przeciętną. Panie Green, nie postarał się pan. Owszem humoru jest w niej cała masa. Sama nieraz zaśmiewałam się w głos. Dialogi są nieziemskie, a bohaterowie (o których napiszę Wam nieco więcej) są przezabawni. Jednak ciągle nie jest to to, czego spodziewałam się po tym autorze.
Można kochać kogoś tak bardzo, pomyślał, ale nigdy nikogo nie kocha się tak bardzo, jak bardzo się za nim tęskni.
Patrząc na sens fabuły, nasuwa mi się stwierdzenie, że jest ona tak naprawdę o niczym. Coś się dzieje, jest zabawnie, rozwija się lekki wątek miłosny, ale… Właśnie, ciągle jest jakieś „ale”, które zaprzątało mi głowę podczas czytania. O czym jest ta książka? O chłopaku, który mam obsesję na punkcie dziewczyn o imieniu Katherine. I tyle. Nic więcej nie mogę dodać.

Analizując bohaterów, jakich nakreślił nam autor stwierdzam, że nie za bardzo się wysilił w ich kreacji. Niby nie ma w nich niczego szczególnego, a jednak mimo wszystko ich polubiłam, zwłaszcza przyjaciela głównego bohatera (Colin), Hassana. Gość ma tak genialne teksty, że większość z nich sobie notowałam. Ta postać niewątpliwie wyróżnia się na tle innych… Jest po prostu epicka.

Powieść Greena czyta się błyskawicznie. Przyznać muszę, że jest ona przyjemna i lekka w odbiorze, więc jeśli szukacie książek tzw. „na raz”, to polecam Wam właśnie „19 razy Katherine”. Uśmiejecie się przy niej, ale nie zaabsorbuje Was ona na tyle, byście zapomnieli o Bożym świecie.
Książki to notoryczni Porzucani: gdy je odkładasz, mogą na ciebie czekać wiecznie, a gdy poświęcasz im uwagę, zawsze odwzajemnią twoją miłość.
Recenzja ukazała się również na portalu literatura.juventum.pl 

wtorek, 5 sierpnia 2014

"Zakochać się" Cecelia Ahern


Dziękuję!
Losy Adama Basila i Christine Rose splatają się pewnej nocy, kiedy na dublińskim moście Christine powstrzymuje Adama przed popełnieniem samobójstwa. Zawierają szaloną umowę: Adam na zawsze zrezygnuje z samobójczych zamiarów, jeśli przed jego trzydziestymi piątymi urodzinami Christine zdoła go przekonać, że jednak warto żyć. Urodziny zbliżają się wielkimi krokami… Rozpoczyna się niezwykły wyścig z czasem, w którym główną nagrodą jest nie tylko życie, lecz także – a może przede wszystkim – miłość.

Ostatnio zaczął mi się zmieniać gust czytelniczy. Przerzuciłam się na romanse i obyczajówki. Na coś bardziej przyziemnego... Nie! To nie tak, że rzucam moją ukochaną fantastykę, nie. Nie i jeszcze raz: Nie! Raczej staram się czytać na tzw. zmianę. Sądzę, że dzięki takiej taktyce, nie będę non stop porównywała jednych książek do drugich i doszukiwała się schematów. Teraz robię to notorycznie i wychodzi na to, że ciągle coś mi się nie podoba. Coś przeszkadza i drażni. Tego właśnie chcę uniknąć. To tyle drogą moich książkowych problemów. Ah te blogery!

Mimo, iż nie czytałam PS Kocham Cię, skusił mnie napis na okładce "Autorka bestsellera PS KOCHAM CIĘ". Widziałam film i bardzo mi się spodobał, więc pomyślałam - czemu nie? Muszę przyznać, że "Zakochać się" było strzałem w dziesiątkę. Bardzo spodobała mi się historia o miłości i cierpieniu, jaką zaserwowała czytelnikom Ahern. Dlatego już na wstępie mogę ją polecić paniom, które cenią sobie zabawną i lekką powieść z dużą dozą miłości. 

Nie spodziewałam się, że książka mnie zaskoczy. Ba! Spodziewałam się przewidywalności, a nawet braku oryginalności. Teraz biję się w pierś i stwierdzam, że są powieści obyczajowe, które mogę nazwać zaskakującymi. Na pewno umieszczam w nich "Zakochać się". Historia Adama i Christine ujęła mnie za serducho, rozbawiła i wciągnęła na tyle, że nic wokół nie istniało. Nie jest to zwyczajny obyczajowy romans, w którym nic szczególnego się nie dzieje i po który sięgniemy ot tak. Książka niesie ze sobą pewien przekaz, nie zdradzę go, ponieważ sądzę, że wolelibyście odkryć go na własną rękę. Niemniej nie jest to książka "o niczym". O czym jest? Musicie przekonać się sami. Mówię: polecam, czytajcie, ciekawa, zaskakująca. Jednak czasami książka bywa przewidywalna, ma kilka mankamentów i bywa przewidywalna... Ale ja ciągle polecam. Może nie każdemu, ale jednak. 

O postaciach tylko napomknę... Christina jest prostą (w tym pozytywnym znaczeniu), sympatyczną i dobrą kobietą, która ciągle pomagając innym, zapomina o sobie. Adam - niedoszły samobójca ze złamanym sercem... Jak widzimy, tym razem tym pokrzywdzonym jest mężczyzna (mężczyzna w opałach i kobieta w jako rycerz w lśniącej zbroi) się porobiło... Cecelia Ahern stworzyła całkiem realne postaci, które nie są wyidealizowane, piękne i bez wad. Stworzyła postaci, które mają wiele wad, problemów i radzą sobie z nimi, tak jak zupełnie przeciętny człowiek np. sięgając do poradników, popełniając kolejne gafy... Czytając perypetie tej dwójki miałam wrażenie, że są oni gdzieś tutaj obok i zaraz wpadną na kawę. 

Czasami gdy zdarza się cud, zaczynasz wierzyć, że wszystko jest możliwe.

Na pewno zapoznam się z innymi dziełami autorki, co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

niedziela, 3 sierpnia 2014

"Lato drugiej szansy" Morgan Matson


Taylor Edwards ma nieprawdopodobnie utalentowane rodzeństwo i dobrze ugruntowane przekonanie, że niczym się nie wyróżnia. No, może poza tym, że nienawidzi konfrontacji i ucieka, ilekroć na horyzoncie majaczą kłopoty.
 Kiedy okazuje się, ze ojciec Taylor jest ciężko chory, rodzina podejmuje decyzję, że wszyscy razem spędzą lato w domku nad jeziorem z którym wiąże się wiele wspomnień.
 Po raz ostatni Taylor była tam w wieku dwunastu lat i jest to ostatnie miejsce, do którego chciałaby wrócić. Lato w tym miejscu oznacza konieczność zmierzenia się z przeszłością – z Lucy, niegdyś najlepszą przyjaciółką i Henrym Crosbym, który zapisał się w jej pamięci jako pierwsza wielka miłość.
Mija trochę czasu i do Taylor dociera, że powrót nad jezioro daje jej szansę na naprawienie tego, co kiedyś popsuła, odzyskanie ludzi, na których jej zależy i pożegnanie z tymi, których niebawem zabraknie.

Z twórczością Morgan Matson zapoznałam się dzięki "Aż po horyzont". Książka ta może nie była wybitnie oryginalna, ale mojej skromnej osobie spodobała się na tyle, by sięgnąć po kolejne dzieła autorki. Powiem więcej, po przeczytaniu "Lato drugiej szansy" - chcę więcej. W sieci przeczytałam kilka niepochlebnych opinii na temat jej twórczości i - mogę się z nimi nie zgodzić? Jasne, że mogę. Dlatego też... Nie zgadzam się, jakoby autorka pisała nieciekawie, a bohaterowie i ich historia była banalna. Kategorycznie się z tym nie zgadzam. 

Jeśli ktoś nie rozumie przekazu i ogólnego sensu książki, to zapewne powie: banał, kicz, beznadzieja. Zaobserwowałam, że książki, o których powinno się powiedzieć: kicz, beznadzieja, totalne dno - są wychwalane przez te same osoby. Owszem, gusta są różne. Jednak ja nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Zapewne nie zrozumiem tego nigdy. Mniejsza jednak o rozwodzenie się, kto, po co i dlaczego. Przejdę do konkretów, bo Wy weszliście na bloga, żeby przeczytać opinię o książce, a nie opinię o tym czego ja nie pojmuję. Zatem, do dzieła!
Love is watching someone die
Zauważyłam, że autorka (przynajmniej w tych dwóch powieściach) skupia się na nastoletniej bohaterce, która jest  nieciekawie potraktowana przez los. Kolejna młoda bohaterka bez ojca - coś mi się wydaje, że autorka ma szczególny sentyment do takich powieści, w których główna bohaterka jest/zostaje półsierotą, co dziwne ginie tylko ojciec. W książce "Lato drugiej szansy" postać Taylor boryka się z wieloma trudnościami i musi wypić piwo, którego sama sobie naważyła, a wszystko przez to, że nie miała odwagi stawić czoła konsekwencjom wynikającym z jej nieprzemyślanych działań.

Najlepsze jest to, że tak bardzo łatwo nam się jest utożsamić z postacią Taylor. Ot, zwykła dziewczyna, która nie jest piękna, bogata, nie otacza ją wianuszek przyjaciół, nie jest popularna, ale również nie robi z siebie totalnej ofermy życiowej. Matson świetnie poradziła sobie z kreacją nie tylko głównej bohaterki, ale i wszystkich postaci, jakie dane nam jest poznać w tej powieści. Zarówno  Taylor, jak i jej rodzeństwo najstarszy Warren (19) oraz  najmłodsza Gelsey (12) mają ciekawe i złożone osobowości. Każde z nich radzi sobie na swój sposób z tym, co zgotował ich rodzinie los. Każde próbuje żyć normalnie. Każde szuka zrozumienia i każde znajduje je gdzie indziej. To samo można powiedzieć o Henrym czy Lucy - pewnym sympatycznym chłopaku, który został zraniony przez główną bohaterkę i jej przyjaciółce, która również została porzucona. 

Jak sam tytuł mówi, to lato jest dla Taylor latem drugiej szansy. Może ona naprawić relacje ze swoją przyjaciółką i chłopakiem, który ciągle zaprząta jej głowę i serce. Może wszystko się jakoś ułoży? A może nie. Na pewno nie będzie łatwo.

Książkę oceniłam bardzo wysoko. Poruszyła mnie dogłębnie i trafiła do mnie. Może dlatego, że byłam w podobnej sytuacji, co Taylor. Osobiście nie mogę jej nie polecić.... Na pewno do niej jeszcze wrócę! Na wakacje idealna.


Za wzruszające chwile z książką "Lato drugiej szansy" dziękuję księgarni Libroteka!


piątek, 1 sierpnia 2014

Uwaga: książka, kamera. Akcja!

Gatunek: dramat
Produkcja: USA
Premiera: 24 marca 2000 (Polska) 6 grudnia 1999 (świat)
Reżyseria: Frank Darabont
Scenariusz: Frank Darabont
Moja ocena filmu: 10/10
Dzisiaj znowu wkraczamy w świat ekranizacji. Ciekawskich zapraszam do przeczytania niniejszego posta.

Nie wiem dlaczego, ale ja dzielę książki na takie, które wręcz trzeba zekranizować i na takie, które najlepiej niech istnieją tylko i wyłącznie w formie papierowej… Można się pokusić również o stwierdzenie, że niektóre (jak dla mnie) w ogóle mogłyby nie zostać wydane, ale jak wiadomo – gusta są różne. Jednym się podoba, innym nie. Dzisiaj przedstawię Wam (dla odmiany) opinię o ekranizacjach, które wypadły bardzo dobrze, żeby nie rzec – fenomenalnie.
Zacznę może o królu. Królu złotym. Królu mroku i napięcia. Proszę Państwa, przed Państwem Stephen King i jego „Zielona mila”. Muszę przyznać, że nie czytałam zbyt wiele jego dzieł. Nie czuję tego klimatu, gdyż moim mistrzem grozy jest ktoś inny. Niemniej „Zielona mila” jest warta zarówno przeczytania, jak i obejrzenia.

Akcja powieści zbliżonej klimatem do głośnej noweli tego samego autora pt. „Skazani na Shawshank’” toczy się w latach 30-tych w środowisku więźniów oczekujących na wykonanie kary śmierci. W filmowej adaptacji książki, zrealizowanej jesienią 1999 roku przez Franka Darabonta, główną rolę zagrał Tom Hanks.

Przyznam się Wam do tego, że popełniłam karygodny grzech. Najpierw książka, później film. U mnie kolejność była inna. Po filmie nie mogłam zebrać myśli. Ciągle o nim rozmyślałam, zastanawiałam się „a co by było gdyby?”. Nie odpuściłam sobie ani jednej emisji „Zielonej mili” w TV (oczywiście jeśli wcześniej o niej wiedziałam). Dlatego też w moim przypadku pierwszy był film, a pod wpływem emocji, jakie we mnie wyzwolił, sięgnęłam po pierwowzór.Zarówno książka, jak i film wypadły w moich oczach fenomenalnie! Dlatego polecam oba twory z wielkim przekonaniem, iż Wam się spodobają. Muszę przyznać, że historia – spisana na kartkach i przedstawiona na wielkim ekranie – jest wyśmienitym dziełem, do którego wracałam już kilka razy. Jest wciągająca, poruszająca i niesie ze sobą pewien głęboki przekaz… Właśnie takie fabuły lubię. Takie, które odrywają mnie od teraźniejszości i ukazują świat zupełnie innym, niż na co dzień go widzę.

Gra aktorska? Co tutaj dużo mówić, to przecież Tom Hanks! Aktor, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego dorobek artystyczny jest bogaty, a talent niezaprzeczalny. Tak samo wygląda sprawa z Michaelem Clarkiem Duncanem, który wcielił się w postać Johna Coffeya.


Skoro postawiłam tak wysoko poprzeczkę, muszę teraz w tym zestawieniu dwóch ekranizacji podrzucić kolejną świetną adaptację. „Chłopiec w pasiastej piżamie” autorstwa Johna Boyne’a jest książką zwalającą z nóg, po przeczytaniu której odebrało mi mowę. Kolejny przykład twórczości, która potrafi człowiekowi uświadomić, jaki jest maluczki. Czy naprawdę jest osoba, która nie zna tej historii? Jeśli znajdzie się ktoś taki, to niech koniecznie naprawi ten błąd. Dodam tylko: światowy bestseller przetłumaczony na kilkadziesiąt języków, zekranizowany w 2008 roku.
Miarą dzieciństwa są dźwięki, zapachy i widoki, dopóki nie nadejdzie mroczna epoka rozsądku.
Laureat irlandzkiej nagrody literackiej Irish Book Awards 2007 w dwóch kategoriach: „książka dziecięca” oraz „nagroda czytelników”. Powieść nominowana do Carnegie Medal, Borders Original Voices Award, a także do bardzo prestiżowej brytyjskiej nagrody literackiej, Galaxy British Book Awards, w kategorii „książka dla dzieci”.

Książka „Chłopiec w pasiastej piżamie” sprzedała się w nakładzie przekraczającym 5 mln egzemplarzy. Znalazła się również na pierwszym miejscu listy bestsellerów „New York Timesa”.

Autor nie dostał tych nominacji i nagród za nic. Wierzcie mi!

Kilka słów o książce:
Gatunek: dramat, wojenny
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Premiera: 28 sierpnia 2008 (świat)
Reżyseria: Mark Herman
Scenariusz: Mark Herman
Moja ocena filmu: 9/10

Wstrząsająca historia pięknej przyjaźni na przekór złu szalejącej wojny. Dwóch chłopców i dwa światy… Obaj urodzili się w tym samym dniu, miesiącu i roku, ale los traktował ich do pewnego czasu zupełnie inaczej. Bruno, syn niemieckiego oficera, żyje podczas wojny, prawie w ogóle jej nie doświadczając, nie mając świadomości, że ona trwa tuż obok, pochłania ofiary. Szmul, syn żydowskiego zegarmistrza, zna wojnę od tej najgorszej, najbardziej nieludzkiej strony. To ona odebrała mu spokojne dzieciństwo, bezpieczeństwo, przyszłość oraz członków rodziny.

Spotkanie chłopców ma wymiar symboliczny. Odbywa się na granicy dwóch światów. Okazuje się, że przekroczenie jednego z nich powoduje, że stają się równi, ale na pewno nie szczęśliwsi, a może jednak…?

Teraz o tym, czy przeniesienie tej wstrząsającej historii na wielkie ekrany było dobrym pomysłem. Przyznam, że do obejrzenia tego filmu podchodziłam kilka razy. Nie byłam pewna, czy twórcy poradzą sobie z odwzorowaniem tych emocji, tych uczuć. I gra aktorska? Wahania wahaniami, ale w końcu dałam się skusić… I wiecie co? Nie żałuję! Może nie wypłakałam tylu łez, co podczas czytania książki, ale jednak jego twórcom udało się mnie poruszyć. Najbardziej wstrząsające było zakończenie. Dla wielu zapewne nic, ale dla mnie… Nie wiem czemu, ale najbardziej mnie zdumiało.
Na czym właściwie polega różnica – zastanawiał się [Bruno]. I kto decyduje, którzy ludzie mają nosić pasiaste piżamy, a którzy mundury?
Na zakończenie pragnę jedynie powiedzieć, że do niektórych książek i filmów trzeba po prostu dojrzeć. Te dwa przeze mnie wymienione niewątpliwie do takich należą.

Tekst został napisany dla portalu: