piątek, 24 kwietnia 2015

"DUFF. Ta brzydka i gruba" Kody Keplinger


Dziękuję!
Siedemnastoletnia Bianca ma lojalne grono przyjaciół, dosadne poczucie humoru i niezawodny wykrywacz głupoty i pozerstwa. Wesley, bezczelny licealny podrywacz, szczególnie działa jej na nerwy. Tym bardziej, że uważa ją za DUFF – dziewczynę z drugiej ligi, tło dla ładniejszych koleżanek.
Mimo że Wes ją wkurza, jest nim zaintrygowana. Zaczynają się spotykać. Jego męski punkt widzenia pozwala Biance zrozumieć, że nie musi się wstydzić swoich uczuć i wyglądu. Okazuje się, że Wes, największe szkolne ciacho, ukrywa kłopoty z poczuciem własnej wartości, a atrakcyjne przyjaciółki Bianki też mają kompleksy. Bianca nabiera pewności siebie, ma coraz większe powodzenie, ale czy dzięki temu rozwiąże wszystkie swoje problemy?

Jeśli szukacie niezobowiązującej lektury, która przy okazji zdoła poprawić Wam humor i porusza ciekawy temat, to polecam Wam DUFF. Spodziewałam się dokładnie tego, co otrzymałam. Nie zapoznałam się wcześniej z żadnymi opiniami na temat tej książki. Tyle co przeczytałam opis i wiedziałam, że właśnie coś takiego chcę aktualnie przeczytać. Szczerze powiem, że miałam już dość tych wszystkich młodzieżówek, w których tematy się powielają. Z DUFF jest inaczej. Nie mamy tutaj typowego romansidła, mamy natomiast ukazany świat widziany oczami amerykańskich nastolatków, a wierzcie mi różni się on od naszej rzeczywistości. Dlatego nie przykładałam większej uwagi do porównywania go i czepiania się "absurdów". To tyle słowem wstępu, a teraz przejdziemy do konkretów.

Na pewno do schematycznych aspektów należy miejsce, w którym toczy się akcja. Mianowicie szkoła, ale skoro jest to książka o nastoletnich bohaterach, to chyba można to wybaczyć, prawda? W tej, jak i zapewne w każdej szkole (nawet w naszych) znajdują się grupki do których sklasyfikowane są poszczególne osobowości. Zastanówcie się dobrze, jak to było/jest w waszej uczelni. Są podziały? Śmiem sądzić, że są. Tak więc łatwo będzie się Wam odnieść do treści.

I tutaj przechodzę do tego ciekawego tematu, o którym wspomniałam we wstępie. Autorka poruszyła delikatny i znany wszystkim, aczkolwiek nie tak nagłaśniany problem, jakim jest szufladkowanie innych i przez to też wpływ na ich samoocenę. Głowna bohaterka, Bianca, nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że i ona jest przypisana do pewnej grupy osób, które zwą się DUFF - na polskie - ta gruba i brzydka. Kiedy dowiaduje się o tym i, kiedy dociera do niej, że to prawda, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wszystko zmienić. Z pomocą przychodzi jej nikt inny, jak kolega z dzieciństwa Wes. Chłopak należy do tych zwanych ciachami. Sami wiecie, typowy przystojniak, na którego lecą wszystkie dziewczyny w szkole. Muszę przyznać, że Bianca wydawała się z początku tą roztropną i mądrą dziewczyną, jednak z biegiem fabuły całe moje przekonanie do jej osoby upadało... Ja rozumiem problemy rodzinne, problemy osobowościowe... ale nie tak się je załatwia. Nie tak!

Czytałam książkę i oglądałam film... Cóż, film od książki sporo się różni i muszę przyznać, że w moim odczuciu jest lepszy. Bianca w ekranizacji w ogóle mnie nie irytowała, zaś w książce często gęsto. Wes w filmie nie myślał tylko o seksie, zaś w książce - owszem. Niemniej jednak DUFF, to książka różniąca się od innych młodzieżówek. Nie jest "grzeczna", ale też nie jest przesadnie niegrzeczna. Jest po prostu inna i sądzę, że mimo wszystko warta uwagi. Niesie w końcu ze sobą pewien przekaz, aczkolwiek to, w jaki sposób główna bohaterka radzi sobie z problemami nie przekonało mnie zupełnie.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Książkomaniacy łączmy się!

Dzisiaj światowy dzień książki, a co za tym idzie - dzień każdego książkomaniaka!


"Książka jest niczym ogród, który można włożyć do kieszeni"

chińskie przysłowie

"Czytanie dobrych książek jest niczym rozmowa z najwspanialszymi ludźmi minionych czasów"

Kartezjusz

"Ludzie mówią, że życie to jest to, ale ja wolę sobie poczytać"

Cyceron

"Telewizja to tylko zastępcza rozrywka dla mózgu, kto nie czyta, ten właściwie nie potrzebuje już głowy, nie mówiąc oczywiście o wyobraźni i fantazji"

Billie Joe

Życzę Wam pięknego, obfitego we wspaniałe historie dnia, a ja idę uczcić ten dzień i poczytać gdzieś w plenerze ! :)

wtorek, 21 kwietnia 2015

Zdobycze kwietniowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Gdzie ta wiosna, ja się pytam?! Ale dobra, dzisiaj wyjątkowo (ha ha!) nie o pogodzie. Ostatnio wiele książek pochłaniam w formie ebooków. Dlatego też sporo nowych ebooków mi przybyło. Może kilka z nich Wam przedstawię, a później przejdę do papierowych zdobyczy :)

Althea & Oliver - pierwsza książka z serii Real life przypadła mi do gustu, więc i tej jestem ciekawa.
Byliśmy łgarzami - E. Lockhart - przeczytana, całkiem fajna, ale szału brak.
Cząstka ciebie - Ella Harper - szukałam książki podobnej do Drogie maleństwo, a ta ponoć jest bardzo podobna i równie fajna.
Girl Online - Zoe Sugg - vlogerkę oglądam i lubię, więc chętnie zapoznam się z jej książką.
Anna i pocałunek w Paryżu oraz Lola i chłopak z sąsiedztwa. Wszystkie książki Abbi Glines.
Dzika droga. Jak odnalazłam siebie -  Cheryl Strayed - jestem jej bardzo ciekawa. Filmu jeszcze nie widziałam. Najpierw książka!
Ostatni taniec - Judith Lennox oraz Policz do stu - Lucy Dillon. Trochę tego jest, prawda? Nie będę się nudziła :)

A teraz przejdźmy do egzemplarzy papierowych. Jako, że miałam niedawno urodziny, a dostałam cudowne, ale nieksiążkowe prezenty, to sprawiłam sobie trochę książkowych przyjemności. A co!

Dwie piękności znajdujące się po lewo, to książki autorstwa Diany Gabaldon  - Obca i Uwięziona w bursztynie. Nie czytałam żadnych recenzji na jej temat, po prostu przeczytałam opis i stwierdziłam, że to coś dla mnie.
Ród. Wiedźmy z Savannah - niespodziewana i jakżeż miła przesyłka od wydawnictwa Feeria. Książka przeczytana i już niebawem pojawi się moja opinia.
Pieśń Kwarkostwora - również niespodziewana i również miła przesyłka od SQN
DUFF. Ta brzydka i gruba - otrzymana do recenzji od wydawnictwa Mira. Przeczytana, recenzja już napisana :) Nawet w kinie byłam!
Moje śliczności czyli Razem będzie lepiej - znaleziona w paczuszce wraz z powieściami Gabaldon i Talonem.
Ah i oh! Zakon Mimów - cudowna przesyłka (również niespodziewana) od SQN. Moją opinię możecie przeczytać tutaj: KLIK
Losing hope i Piąta fala. Bezkresne morze - są z wymiany :)

Jak Wam się podoba widok? Nie wiem za którą książkę mam się wziąć w następnej kolejności!

A na koniec trochę muzyczki:

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Przedpremierowo: "Zakon Mimów" Samantha Shannon

Już 22 kwietnia 2015 w księgarniach!


Dziękuję!

Paige Mahoney uciekła z brutalnej kolonii karnej Szeol I, ale jeśli myślała, że to koniec jej problemów, to bardzo się pomyliła. Od teraz jest bowiem najbardziej poszukiwaną osobą w Londynie. Kiedy Sajon zwraca swoje wszystkowidzące oko w stronę Paige, mim-lordowie i mim-królowe gangów miasta zostają zaproszeni na bardzo rzadkie wydarzenie. Jaxon Hall i jego Siedem Pieczęci są gotowi na pojawienie się w samym centrum uwagi. W społeczności jasnowidzów pojawia się jednocześnie coraz więcej gorzkich oskarżeń, a za każdym rogiem czają się mroczne sekrety. Z cieni wypełzają Refaici...

Książka "Czas Żniw" według mojej oceny była najlepszą książką wydaną w 2013 roku. Bezapelacyjnie najlepszą! Nie mogłam się doczekać kontynuacji, która równie mocno uderzyła w moje gusta i serce. Kiedy trafił w moje ręce egzemplarz książki "Zakon Mimów", nie mogłam przestać się szczerzyć. Odłożyłam na bok wszystkie dotychczasowe plany czytelnicze i zabrałam się za czytanie tej cudownej kontynuacji. Niemniej jednak nie od startu wciągnęłam się w wir wydarzeń. Z początku ciężko było mi się, że tak powiem - wbić w treść. Pierwsze kilkadziesiąt stron czytałam z automatu. Przyswajając treść i bez większych emocji wdrażając się w świat Shannon. Jednak później, kiedy akcja nabrała tempa - przepadłam. Nie mogłam się oderwać. Na pewno znacie z własnego doświadczenia sytuację, w której chcecie odłożyć czytanie danej książki na później, ale zakończenie jednego rozdziału nie pozwala Wam na to i zaczynacie kolejny. Ameno! Właśnie tak było ze mną.

Autorka pięknie włada słowem pisanym. Cudnie obrazuje nam rzeczywistość świata przedstawionego, manipulując wyobraźnią czytelnika, w taki sposób, że ten (chcąc, nie chcąc) widzi wszystko tak wyraźnie, jakby oglądał film. Lekkość pisania i przedstawienia obrazu z treści jest ogromnym atutem Shannon. Jak wiecie, ja nie przepadam za obszernymi opisami, chyba, że te są nakreślone właśnie z taką precyzją, jak właśnie w Czasie Żniw. Jakby to powiedziała znana jurorka jednego z muzycznych programów: kocham, kocham, kocham.

O kolejnej perełce słów kilka, a mianowicie o kreacji bohaterów. Czy ja się już nie zachwycałam nad tym tutaj?? Ano tak. Zachwycałam się. I muszę powiedzieć, że w tej kwestii nic się nie zmieniło. Postaci są rewelacyjnie nakreślone, ale ciągle mało mi Naczelnika w tej części. Niemniej, warto było czekać (tyle stron). Oj, warto! Nie będę się więcej rozpisywała na temat postaci, bo skoro nic się nie zmieniło w moich uczuciach względem nich, to mogę Wam przytoczyć to, co już napisałam wcześniej: Postaci - tutaj również będę się zachwycać - ja uwielbiam relację damsko - męską, w takim wydaniu, jakie zaserwowała nam pani Shannon. Ta tajemniczość, które otacza Naczelnika (Arcturusa). Właśnie dzięki niej jest najbardziej atrakcyjnym i mrocznym bohaterem niniejszego dzieła. Główna bohaterka Paige już od samego początku przykuwa uwagę. Odpowiedzialna, zdeterminowana, lekko zagubiona ale odważna. Wszystko w tej postaci jest idealnie wyważone - co bardzo mi się podoba, gdyż postać nie popada ze skrajności w skrajność.
Postaci pierwszoplanowe, jak i te wyłaniające się z drugiego planu, są świetnie stworzone. Począwszy od historii każdej z nich, a skończywszy na obłędnym opisie charakterów. Już wspomniałam, że autorka skupiła się na najmniejszym detalu, co widać chociażby po postaciach.


Nie będę również zdradzała fabuły, bo nie o to chodzi, ażeby streszczać książkę, tylko - w tym konkretnym przypadku - narobić Wam na nią apetytu. Zapewne tych, co czytali pierwszy tom, nie trzeba namawiać na sięgnięcie po "Zakon Mimów". Natomiast tych, którzy jeszcze nie zapoznali się z twórczością Shannon, namawiam: kupcie, przeczytajcie, a pokochacie. Ja to wiem, a Wy się przekonacie, że mam rację. Nie pożałujecie!

Opinia na temat tomu pierwszego: "Czas Żniw"

A jaka piosenka kojarzy mi się z tą serią? Ano ta ^^


czwartek, 16 kwietnia 2015

Wruuum! Luźna opinia o Szybkich i Wściekłych!

Miałam się nie rozpisywać na temat temat filmu Szybcy i wściekli 7, bo nie robiłam recenzji poprzednich części. Jednak stwierdziłam, że w tym poście nie będzie opinii na temat jednej, a wszystkich części.

A wszystko zaczęło się w 2001 roku. Szybcy i wściekli wkroczyli na moją filmową ścieżkę życia i przepadłam. Nawet nie wiem ile razy już widziałam pojedyncze części. Uwielbiam ten ryk samochodów, muzykę towarzyszącą wyścigom, aktorów... Wszystko. I wiem, że niektórzy ten film hejtują. A co mnie to? Ja go uwielbiam! I mimo, że wiele w nim bajkowych sytuacji rodem z Władcy Pierścieni, to i tak przymykam na to oko. Chociaż w pierwszych częściach nie szaleli tak z nieprawdopodobnymi sytuacjami. Ostatnio troszeczkę przesadzają, ale co tam! Da się to przeżyć. Chociaż zawsze marudzę na te bajkowe momenty, bo przecież obijają sobie masakrycznie gęby, a krwi zero. Bo auta nie latają. Bo jak auto wali w drugie z nieprawdopodobną siłą, a kierowcy obu aut wychodzą ze zderzenia cało (strzelają karkami i pokazują "tacy twardziele z nas, a co!") to - ale jak to?! 

Ponarzekać mogę, ale oglądała i tak pewnie będę jeszcze niejeden raz. Ot, co! Ta muzyka i samochody... ah!


Wiele się naczytałam, że brak sensownej fabuły jest wielkim minusem tych filmów. Może i się z tym zgadzam, ale chwila... Co mnie to! W tym filmie nie chodzi o jakąś nieprawdopodobnie cudowną sensowną fabułę. Tutaj chodzi o AKCJĘ! A ta niewątpliwie jest. Otóż za każdym razem, jeśli ktoś pyta o ten film to: akcja goni akcję, jeśli nie lubisz się nudzić, to ten film jest dla Ciebie.

Co ja myślę o aktorach i ich grze aktorskiej? Obsada jest dobrze dobrana, a z biegiem czasu do kolejnych części dochodzą nowe i ciekawe postaci grane przez bardzo dobrych aktorów. Szybcy i wściekli, w tej i przez kolejne części dominowała ekipa: Vin Diesel, Paul Walker, Jordana Brewster oraz Michelle Rodriguez. W kolejnej części Za szybcy, za wściekli dołączył Tyrese Gibson (rewelacyjna postać Romana) i Ludacris. Teraz część, która podobała mi się najmniej i do oglądania której nie wracam, czyli Szybcy i wściekli: Tokio Drift. Nie było "moich" aktorów, więc mi kompletnie nie podszedł ten film. Ale za to jeden plus, bo do obsady dołączył Han, w którego rolę wcielił się Sung Kang. Jedyną częścią której nadal w całości nie obejrzałam (niedobra ja!), to  Szybko i wściekle. W kolejnej części dołączył z - wielkim hukiem - Dwayne Johnson (tego pana chyba nie trzeba nikomu przedstawiać). Szybcy i wściekli 5 - już od bodajże właśnie w tej części zaczynały się dziać cuda na kiju, ale 5,6 i 7 w ogóle przechodzą same siebie. W szósteczce dołączyła pewna pani, która skradła serce pewnego pana z ekipy F&F. Owa pani zwie się Gal Gadot, a wcieliła się w rolę Gisele Harabo.
I na koniec wisienka na torcie, na której byłam w kinie 11 kwietnia, to Szybcy i wściekli 7. Aaaaaa! Działo się! Proszę Państwa, no chyba każdy zna Jasona Stathama, który jest genialnym aktorem filmów akcji. Każdy zna? No to właśnie ten pan uprzykrzał życie ekipie Doma. -  Mam nadzieję, że coś zrozumieliście z tego bełkotu.

Jeśli chodzi o aktorów, to ja nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń, bo też nacisk na grę aktorską z mojej strony nie szedł. Ja oczekiwałam akcji i akcję dostałam. Humor też był wyważony i dzięki temu się uśmiałam, i dobrze bawiłam. Jednak największym mistrzem humoru był Roman (Gibson). Jego teksty, miny i zachowanie po prostu mnie rozwalały! Świetnie odegrał rolę. Za to kreacja typowych twardzieli jak: Diesel czy Johnson trochę mnie śmieszyła i wychodziła na lekko sztuczną, ale co tam! Za to Statham twardzielem jest i nie musi go grać, więc jego postać była idealna.


W siódemce przegięli jeśli chodzi o bajeczkowe sytuacje. Podczas tych rozbuchanych scen akcji, nie mogłam się powstrzymać i komentowałam ze znajomymi w kinie konkretne sytuacje. Niemniej jednak (tak pewnie się powtarzam, ale) jakoś szczególnie mnie to nie ubodło.

Będzie kolejna część? Bez Walkera to już nie to samo, więc szczerze powiedziawszy jest mi to obojętne. Niemniej jestem ciekawa co mogłoby być w ósemce :)

Najlepsze auto w filmie i od dawna moja miłość:

środa, 8 kwietnia 2015

"Jedno małe kłamstwo" K.A. Tucker


Livie zawsze była tą bardziej zrównoważoną z sióstr Cleary. Poradziła sobie z tragiczną śmiercią rodziców. Jednak pod zewnętrzną powłoką twardej i silnej młodej kobiety, kryje się mała dziewczynka, uczepiona ostatnich słów ojca: „Spraw, bym był dumny”. Obiecała, że się postara…Przez ostatnie siedem lat każda decyzja, słowo i czyn przybliża ją do wytyczonego celu.
Livie trafia do Princeton z życiową misją: uczęszczać na zajęcia, zdać na medycynę i poznać dobrego, porządnego faceta, za którego pewnego dnia wyjdzie za mąż. Nie planuje jednak: galeretkowych shotów, sympatycznej współlokatorki-imprezowiczki, której nie potrafi odmówić i Ashtona – przystojnego kapitana uczelnianej osady wioślarskiej. Jego zdecydowanie NIE planuje. Ashton jest aroganckim dupkiem, który rozpala zwykle uśpiony temperament Livie, ponadto uosabia wszystkie cechy, których dziewczyna pragnie u faceta uniknąć. Co gorsza, jest przyjacielem i współlokatorem Connora, który, jak się akurat składa, idealnie spełnia wymagania Livie. Dlaczego więc dziewczyna cały czas wraca myślami do Ashtona?
Czy obowiązkowa i przykładna dotąd Livie zostanie zmuszona, by zrezygnować z ostatniej obietnicy, jaką złożyła ojcu? A wraz z nią z jedynej drogi życiowej, którą zna?

Ostatnio czytuję wiele schematycznych historii. Zaznaczę, że są to obyczajówki i młodzieżówki. Dlatego przerzucam się na książki fantasy. Muszę oczyścić swój umysł!
Dzisiaj kilka słów na temat kontynuacji książki "Dziesięć płytkich oddechów". Drugi tom, o którym mowa nosi tytuł "Jedno małe kłamstwo". Jak pamiętacie historia Kacey i Trenta mnie nie powaliła. Jeśli nie pamiętacie, to zapraszam Was do zapoznania się z moją recenzją, która rzuci Wam trochę światła na mój pogląd względem twórczości Tucker. KLIK
Źródło

Postaci to mega słaba strona tej książki. Niedopracowana postać Livie aż kłuje w oczy. Niby Livie bardziej zrównoważona od swojej siostry... Cóż. Nie sądzę. Niewinna i słodka dziewczyna (bo przecież tak ukazuje, albo stara się ukazać nam ją autorka) się tak nie zachowuje. Zwłaszcza jeśli posiada jakiekolwiek zasady (a ponoć posiada). Miałam wrażenie, że w tomie I Livie była bardziej poukładana, a sama autorka przedstawiła nam ją zupełnie inaczej w kontynuacji. Może to tylko ja mam takie odczucie. Nie wiem. 

Tak samo Ashton. Taki typowy, powielony schemat bad boya. Miałam wrażenie jakbym znała tego chłopaka już od dawna. Tylko pod innymi imionami. Z tym, że tutaj jest pokazany koleś, który niczym pszczółka Maja bzyka wokół każdego kwiatuszka. Pragnę zwrócić uwagę na jeden istotny element: jego dziewczyna wyjeżdża, a on po niespełna 3 minutach od jej wyjazdu już przygruchał sobie chętną dziewuszkę. Ale Ashton nie jest taki... Njeee (o ironio!). On przecież nie chce skrzywdzić swojej dziewczyny. Tiaaa.
Źródło
Ta cała relacja pomiędzy tą dwójką była po prostu chora. Miałam wrażenie, że ta seria ma opowiadać o cierpieniu, o czymś wartościowym, a nie o tym jak bardzo on chce się do niej dobrać, ale "coś" (nie wiem co to jest... na pewno nie moralność), go powstrzymuje. Zaś ona gra cnotkę, która non stop daje czytelnikowi dowody na to, że wcale nią nie jest.

Pytanie mam jedno: czemu w praktycznie wszystkich książkach postaci są obłędnie cudowne pod względem wyglądu? Czemu mężczyźni są wysocy, mają ciało Adonisa, a kobiety są filigranowe i słodkie do obłędu, albo udają twardzielki przez co są jeszcze bardziej słodkie. No rzygam tęczą. Tylko w fantasy jest odwrotnie no i w kilku młodzieżówkach. Jednak takich sytuacji jest jak na lekarstwo. I oczywiście jest ten rażący schemat: dobra, pokrzywdzona niewiasta sprawia, że zły chłopak przechodzi na dobrą stronę mocy. Częste zjawisko, nieprawdaż? Niczym EdŁOrd i Bella.

Książka nie należy do wybitnych, ale o tragedię też nie trąca. Jest na pewno niezobowiązująca i nie zmusza czytelnika do refleksji. Po prostu taki odmóżdżacz na jeden raz. Podziękuję za kolejne książki z tej serii, która jest praktycznie o niczym. Toteż nie wspominałam o fabule, bo sama nie wiem co mam o niej powiedzieć. Nic konkretnego się nie dzieje. Same tańce godowe i dziwne podchody. 

środa, 1 kwietnia 2015

"Pięćdziesiąt twarzy Greya" ekranizacja

reżyseria: Sam Taylor-Johnson
scenariusz: Kelly Marcel
gatunek: Melodramat <-- cóż.
produkcja: USA
premiera: 13 lutego 2015 (Polska) 9 lutego 2015 (świat)

Anastasia Steele jest młodą studentką literatury, która przeprowadza wywiad z intrygującym Christianem Greyem - milionerem i przedsiębiorcą. Dziewczyna jest zafascynowana inteligentnym i przystojnym mężczyzną, który robi na niej niesamowite wrażenie, jednak gdy ich spotkanie dobiega końca, stara się o nim zapomnieć. Grey zjawia się jednak w sklepie, w którym dorywczo pracuje Anastasia i prosi o kolejne spotkanie. Studentka zgadza się - tym samym wkracza w niebezpieczny świat pożądania, erotyki i głęboko skrywanych pragnień.
Proszę Państwa, nie miałam zamiaru pisać niniejszej opinii na temat adaptacji filmowej książki pt. 50 twarzy Greya, ale nie mogłam się powstrzymać i teraz oto będziecie się mogli zaczytywać w pełnej bluzgu treści. Od razu mówię NIECH NIKT NIE CZUJE SIĘ URAŻONY. To tylko moja opinia, do której mam prawo. Uprzedzam, gdyż domyślam się, że wśród czytelniczek mojego bloga znajdują się fanki tegoż filmu.

Dobrze, w takim razie przejdźmy do sedna... 50 twarzy Greya podbiło serca wielu czytelniczek na całym świecie. Trylogię tę nazwano najlepszym erotykiem wszech czasów. Hmm.. No właśnie. Brak mi słów na tego typu odpowiedź, jaka nasuwa mi się na myśl. Jednakże pozwolę sobie nie zgodzić się z tymi wszystkimi wspaniałymi sloganami reklamowymi, jak również z wieloma pochwalnymi recenzjami. Mnie się kompletnie nie podobało. Treść była żenująca, postaci mdłe i powiedziałam dosyć nie przeczytawszy książki do końca. Szkoda mojego cennego czasu, który wolę poświęcić na lekturę czegoś konkretnego i nerwów, które zaś poświęcam wielu innym aspektom mojego życia. Nie o treści książki dzisiaj, a o fabule filmu. Powiem tak: ło Matko Bosko Czestochosko, co to jest! Przyznaję z ręką na sercu, że przetrwałam przez bite 30 minut filmu, po czym przebrnęłam przez niego w trybie ekspresowym, przewijając go. Gorszego dziadostwa nie oglądałam już dawno... Co to w ogóle za gra aktorska - nad którą notabene rozwodzili się recenzenci, że jest świetna, rewelacyjna, a aktorzy sprostali zadaniu. Wiecie co... chyba, że ta gra aktorska była taka kiepska, oddając tym samym durnotę samych postaci. Wtedy jestem skłonna się zgodzić, że gra aktorska była fenomenalna. Pod żadnym innym pozorem: NIE. I uprzedzam: chodzi mi tylko o grę w tym filmie. Znam Jamiego z innych produkcji i wiem, że aktorem jest  świetnym. Po prostu przyszło mu odegrać tak denną postać i już. Tak samo z Dakotą.

W ogóle klimat tego filmu rozwalił mnie na łopatki, a ekran mojego monitora mogłabym połknąć w całości - tak ziewałam. Nuuudne i mdłe jak flaki z olejem. Nic... Kompletnie NIC się nie działo. Muzyka była dobrana adekwatnie do danej sytuacji, więc równie senna i melancholijna jak cały film. Akcji zero. Humoru zero, a jak już się dopatrzyłam, to strasznie niszowy. Ani krzty pozytywnych odczuć po filmie. Wiecie, nie spodziewałam się niczego konkretnego po tej adaptacji, ale to co otrzymałam jest jeszcze gorsze niż mogłoby mi się wydawać.

Z tego, co mi wiadomo, a dowiedziałam się z prawego źródła -  wiele scen zostało wyciętych, czy też okrojonych. Teraz myślę, że to nawet dobrze, bo wątpię, żeby były one choć odrobinę ciekawe. A na pewno musiałabym sobie wypalić rozgrzanym pogrzebaczem moje zielone ślepka. Już miałam ochotę zrobić to w czasie oglądania, ale w zasadzie film był tak melancholijny, że po prostu mi się nie chciało.

Żeby nie okazać się kompletną ignorantką, wspomnę może komu zapewne spodoba się film. Na pewno osobom, którym przypadła do gustu powieść E L James. Na pewno osobom, którym mimo, iż się nie spodobała, to są ciekawe jak historia tej dwójki wypadła na wielkim ekranie. Może się ona również spodobać osobom, które w ogóle styczności z książką nie miały, a lubią tego typu filmy.

Co prawda, na pewno moja opinia nie zrobi na nikim wrażenia, ponieważ na jedną osobę, której nie przypadła do gustu ta historia, przypada z pięćdziesiąt, które ją pokochają. Zostało to udowodnione naukowo!

AHAHAHA!

A na sam koniec zapodam Wam kilka śmiesznych obrazków.


Wyszło z tego pięćdziesiąt razy na NIE. A! I to nie jest Prima Aprilis. Ekranizacja naprawdę według mnie, jest denna. Jednak nie spodziewałam się, że z takiej treści powstanie coś dobrego, więc to raczej nie jest wina producentów.