Dziękuję!
UWAGA! Książka była wcześniej wydana pt.: "Na końcu tęczy".
Po wzruszającym "PS Kocham Cię" następna powieść Cecelii Ahern została przeniesiona na srebrny ekran. W rolę Rosie wcieliła się Lily Collins, doskonale znana z filmów "Królewna Śnieżka", "Dary Anioła: Miasto kości" czy "Porwanie", Alexa zagrał Sam Claflin, odtwórca głównych ról w filmach "Uśpieni", "Królewna Śnieżka i Łowca", "Igrzyska śmierci".
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?
Czy warto czekać na prawdziwą miłość? Czy każdy z nas ma swoją "drugą połówkę"? Może dowiemy się tego po lekturze tej ciepłej i wzruszającej powieści.
Kiedy tylko zobaczyłam okładkę (tak wygląd okładek się liczy!) wiedziałam, że ta książka jest dla mnie. Najlepsze jest to, że wcześniej o niej nie słyszałam. O ekranizacji również dowiedziałam się przez przypadek. Grzech! Zwłaszcza, że książka jest naprawdę fajna i już na wstępie polecam ją płci pięknej.
Jedno trzeba przyznać, przedstawienie historii za pomocą listów, e-maili, kartek okolicznościowych, pocztówek jest oryginalne. Rzadko zdarza mi się czytać książki właśnie w tej formie, jaką zaserwowała nam Cecelia Ahern. Bardzo fajna odmiana. W ogóle cała ta historia ma w sobie coś takiego, że z jednej strony jej nie lubię, zaś z drugiej uwielbiam. Może to przez te sprzeczne emocje, jakie we mnie wzbudziła? Tak, to chyba chodzi o te emocje. Z drugiej zaś strony o prawdziwość tej historii. O sympatyczne postaci i ich relacje. Nie będę Wam streszczała, co w książce piszczy, bo nie o to chodzi w moim tekście. Chcę pokrótce przybliżyć Wam jej treść, ale nie odnosząc się do streszczenia, bo to macie na okładce, a zarazem na początku niniejszej opinii. Chcę zaznaczyć o czym chciała zakomunikować nam autorka i o tym, czy "Love, Rosie" jest warta naszego czasu.
Autorka opowiada nam historię dwójki ludzi, chcąc uświadomić nas, że nie należy niczego odkładać na potocznie zwane "zaś". A w szczególności miłości. Przedstawiając nam historię Aleksa i Rosie od początku ich znajomości, przechodząc przez wszystkie wzloty i upadki tych bohaterów aż po sam koniec tego wszystkiego, co ja sama nazwałam farsą. Nie mam na myśli książki Ahern, bo ta naprawdę jest godna uwagi. Mówiąc "farsa" nie mam również na myśli negatywnego odbioru, mimo iż samo słowo narzuca nam negatywne odebranie sprawy. Bardziej powiedziałabym, że większość decyzji, jakie podejmują bohaterowie i, które sprawiają, że coraz bardziej się od siebie oddalają, pakują ich w sam środek farsy. Wracając do sedna. Moi drodzy, Cecelia Ahern idealnie przedstawiła nam to, czego sami nie dostrzegamy. Boimy się spojrzeć prawdzie w oczy, czy jak kto woli - złapać byka za rogi. A co będzie, jeśli on/ona mnie nie kocha? A co jeśli odrzuci moje uczucia? Każdy z nas boi się odrzucenia, ale jeśli nie spróbujemy, to się nie dowiemy i właśnie TEGO będziemy żałować. Tego, że nie spróbowaliśmy, że jesteśmy na tyle słabi aby podjąć to ryzyko. Dostaniemy kosza, to co. Świat się nie zawali. Popłaczemy, posmucimy się, ale przynajmniej mamy tę świadomość, że chcieliśmy spróbować. Mam wrażenie, że właśnie to autorka chce przekazać swoim czytelnikom, dzięki tej pozycji.
Po przeczytaniu książki nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności zobaczenia adaptacji na wielkim ekranie. Zaraz po premierze wybrałam się do kina mając nadzieję, że nie zawiodę się na filmie. I wiecie co? Bardzo dobra ekranizacja. Bardzo dobra. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że nieco lepsza od książki. To naprawdę rzadko się zdarza, ale jednak. Mimo wszystko dużo różnił się od pierwowzoru, co z jednej strony mnie lekko zirytowało, zaś z drugiej wiem, że gdyby nie te naniesione przez produkcję zmiany, to film ciągnąłby się bez końca. Mimo wszystko najpierw książka, później film!
Źródło |
Po przeczytaniu książki nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności zobaczenia adaptacji na wielkim ekranie. Zaraz po premierze wybrałam się do kina mając nadzieję, że nie zawiodę się na filmie. I wiecie co? Bardzo dobra ekranizacja. Bardzo dobra. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że nieco lepsza od książki. To naprawdę rzadko się zdarza, ale jednak. Mimo wszystko dużo różnił się od pierwowzoru, co z jednej strony mnie lekko zirytowało, zaś z drugiej wiem, że gdyby nie te naniesione przez produkcję zmiany, to film ciągnąłby się bez końca. Mimo wszystko najpierw książka, później film!
Mam w planach film, a nad książką się zastanowię. Na razie mam w planach inne książki Ahern ;)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekam aż sama zapoznam się z tą książką ;) film również mam w planach :)
OdpowiedzUsuńnamalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Ja od dawna planowałam przeczytanie "Na końcu tęczy", więc na pewno muszę to w końcu zrobić - obojętnie czy sięgając po nowy czy stary tytuł. :)
OdpowiedzUsuńTy razem się złamię i wpierw obejrzę ekranizację :) Wtedy może dam szansę książce.
OdpowiedzUsuńW piątek zobaczyłam W Biedronce książkę, a że już dawno chciałam ją przeczytać (a z mojego wyjścia do kina nic nie wyszło) szarpnęłam się na te 28 zł. i ją kupiłam. I nie żałuję. W trakcie czytania wręcz płakałam ze śmiechu, chociaż cały cas czułam pewną gorycz. Było mi nadzwyczajnej smutno, że Rosi i Alex musieli na siebie czekać tyle czasu. To już druga książka tej autorki, z która się zetknęłam. Obie strasznie mi się podobały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
Ja czytałam książkę kilka miesięcy po obejrzeniu filmu. Więc książka nie zrobiła juz na mnie takiego wrażenia. Na filmie ryczałam jak norka :P
OdpowiedzUsuńMuszę jak najszybciej dorwać tę książkę!
OdpowiedzUsuńKsiążka już przeczytana :) Skoro tyle osób mówi, że ekranizacja w tym wypadku lepsza (a poznałam, że twórcy sporo zmienili, bo gdyby bohaterowie się zeszli w takim wieku w jakim schodzą się w książce... to raczej aż tak entuzjastycznie by nie było), to może i ja wybiorę się do kina by się przekonać. Książkę czytałam w wersji pocket i momentami bardzo mi się dłużyła, ale mimo to chciało się czytać. Uwielbiam moment, kiedy Rosie relacjonuje rozmowę z "miłymi panami" z baru i wiadomość o napadzie z następnego dnia :D
OdpowiedzUsuńKupiłam tę książkę dzisiaj, muszę w najbliższym czasie przeczytać :D!
OdpowiedzUsuńWłaśnie czytam i muszę powiedzieć, że jest bardzo fajna :) Chociaż ja zrobiłam ten błąd, że najpierw obejrzałam film, a później zabrałam się za książkę
OdpowiedzUsuńZarówno książkę, jak i film mam w planach :)
OdpowiedzUsuńwww.krzywaprosta.pl
Zainteresowałam sie ta książka właśnie przez film i jego zwiastun, bowiem uwielbiam zarówno Sama jak i Lily. Kupiłam jeszcze stare wydanie, ze starym tytułem i czeka sobie grzecznie na swoją kolej. Ale muszę jeszcze sie za nią wziąć przed świetami bo nie moge sie doczekać zeby obejrzec film ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wróciłam z Love, Rosie i... jestem lekko zawiedziona samą fabułą, ale forma - praca kamery i duet Cilffin&Collins genialny! Jestem ciekawa czy książka bardziej by mi się spodobała.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ją tydzień temu i bardzo mi się spodobała. To ciepła historia, która niesie za sobą ważne wartości w życiu. Filmu niestety w kinie nie obejrzę, ale dopiero, jak wyjdzie na DVD. Dziwne, że ekranizacja jest lepsza od pierwowzoru, ale to się czasem zdarza. :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie zaczynam ją czytać :-) Ciekawe jakie na mnie zrobi wrażenie. Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie forma narracji, zobaczymy co z tego wyniknie ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Muszę a) przeczytać to, b) obejrzeć. Tylko martwi mnie jedno - Cecelia Ahern używała już motywu listów i maili w poprzednich powieściach, czyżby był to motyw powtórzony? Troszkę nudne.
OdpowiedzUsuńBardzo chcę obejrzeć film i przeczytać tę książkę :)
OdpowiedzUsuńBardzo podobała mi się ta książka. Cieszę się, że przeczytałam ją długo przed filmem, ale żałuję, że zmienili tytuł, oryginalny był o dużo lepszy
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Alpaka