piątek, 28 września 2012

"Pocałunek Kier" Lynn Raven

"Ekscytująca, dzika, pełna namiętności."
 
Autor: Lynn Raven
Tytuł: Pocałunek Kier
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Foka
Rok wydania: 2012
Liczba stron:  503
"Przy pomocy podstępu, Mordan, pierwszy dowódca armii wojowniczych Kierów, dostaje w swoje ręce młodą Lijanas z ludu Nivardów. Na polecenie swojego władcy Haffrena ma dostarczyć uzdrowicielkę na dwór królewski. Lijanas myśli jednak tylko o jednym - o ucieczce. Lecz gdy poznaje bliżej Mordana - słynnego "Krwawego Wilka" - ten zaczyna ją coraz bardziej pociągać. A on odczuwa to samo w stosunku do niej. Obydwoje czeka jednak śmiertelna niespodzianka. Ich tropem podąża nie tylko wojsko Nivardów ale beste nie z tego świata. Kim naprawdę jest Lijanas? Co łączy ją z Mordanem? Jaki sekret skrywa przeszłość?"

Z twórczością Lynn Raven spotkałam się już wcześniej, czytając Pocałunek demona. Bałam się trochę sięgnąć po Pocałunek Kier z tego względu, iż poprzednia książka tej autorki nieprzypadła mi za bardzo do gustu. Jednak po chwalebnych opiniach zapragnęłam mieć i przeczytać opowieść o Kierach. Po pierwsze nie sądziłam, że książka posiada aż ok 500 stron. Myślałam, że standardowo ok 350. Kiedy zatopiłam się w lekturze, cieszyłam się, że jest to jednak tak wielostronicowy tom. Dlaczego? Otóż...

...Książka zawładnęła mną totalnie od pierwszego akapitu, trzymając mnie w napięciu aż do ostatniego słowa w niej zawartego. Sposób przedstawienia świata Kierów jest czymś zupełnie obłędnym. Książka jest przepełniona oryginalnością, począwszy od samej fabuły, kończąc na postaciach. Wyobraźnia autorki i jej kreatywny sposób przedstawienia historii w tak ujmujący sposób jest czymś godnym pochwały. Sam język jakim posługuje się autorka jest bardzo przystępny i idealnie osadzony w czasach, w jakich toczy się historia. W Pocałunku Kier nie ma niczego banalnego, płytkiego i bezbarwnego. Jako czytelnik jesteśmy wrzuceni w wir intryg, krwawej akcji i rodzącego się uczucia pomiędzy dwojgiem osób, których nic nie łączy, a nawet bym rzekła, że wszystko dzieli. Rodzące się uczucie pomiędzy Lijanas i Mordanem opisane jest w delikatny i "smaczny" sposób, co pozwala czytelnikowi rozkoszować się przez długi czas tym wspaniałym wątkiem, który jest dodatkiem w opisanej przygodzie, która popycha bohaterów w nowe zakątki krwawej krainy.

Lijanas i Mordan Źródło
Skoro już wspomniałam o kreacji bohaterów, to przybliżę to co mi się najbardziej w nich podobało. Na pewno warto zaznaczyć, że są niepowtarzalne, a ich historia porusza wszelakie struny naszych uczuć, grając na nich jak tylko jej się podoba. Wiele razy czułam żal względem samej pięknej i charyzmatycznej uzdrowicielki Lijanas, która nie da sobie w kaszę dmuchać nawet najbardziej zatwardziałemu wojownikowi jakim jest Mordan. Ta postać kobieca należy do tych nielicznych, których nie da się złamać wyzwiskami czy też nawet samą chłostą. Posiada ona pewne wartości i twardo się ich trzyma. O samym Mordanie można powiedzieć, że jest aroganckim, zarozumiałym, wyniosłym i nieokrzesanym Kierskim wojownikiem, który przez Nivardów jest ochrzczony jako Bestia bez serca, pragnąca rozlewu krwi. Czy jednak oby na pewno? Podoba mi się, że jesteśmy świadkami powolnej przemiany głównych postaci. Nie nagłej, jakiej to często bywam świadkiem w książkach... lecz stopniowej i dosyć realnie opisanej. Czarnych charakterów w książce jest wiele. Nie ma jednego pana zła, który sieje spustoszenie w powieści. Co do pozostałych postaci, które przewijają się w książce, chociażby o samych legatach Krwawego Wilka - każdy z nich ma pewną odrębną rolę, która wnosi w powieść coś wartościowego i ciekawego.

Grzechem by było nie wspomnieć o fantastycznej oprawie graficznej książki, która mnie po prostu zachwyciła. Blada białogłowa na pierwszym planie o bladozielonych oczach i krwawej szmince na ustach, a w tle jak mniemam stworzenie w książce znane jako pożeracz dusz przewiercający nas swym czerwonym spojrzeniem. Podczas czytania łapałam się na tym, że musiałam co jakiś czas spoglądać na okładkę, żeby nacieszyć swoje oczy. Bardzo dobra robota.

Historia opisana przez Lynn Raven powinna się spodobać fanom fantasy, przygód, krwawych jatek, paranormali i każdego kto lubi ciekawie skrojone wątki, postaci i szuka świeżości w literaturze. Z Pocałunkiem Kier nie sposób się nudzić, gdyż akcja mknie w szaleńczym tempie. Cały czas coś się dzieje i zaskakuje czytelnika obrotem spraw o 180 stopni. Pragnę zaznaczyć, że jest to jednak książka, której nie czyta się "łatwo". Skupia ona na sobie całą naszą uwagę i jest wielowątkowym czytadłem, które nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć po skończeniu ostatniej strony. Ja osobiście nadal jestem pod jej urokiem i wiem, że szybko mi to nie minie. Czy książka wywarła na mnie wrażenie? Jak widać ogromne i na pewno mieści się ona na liście moich ulubionych. Dawno nie dawałam ocen w moich recenzjach, tym razem zrobię wyjątek. dam zasłużone 10/10! i Gorąco polecam. Książka jak najbardziej wpasowała się w moje gusta, dostarczyła mojej wyobraźni zastrzyk energii. Po prostu idealna!

"Uśmiercasz mnie ptaszyno! I nawet o tym nie wiesz!"

Cieszę się, że miałam możliwość zapoznać się z tą "perełką" i dziękuję za to Pani Ewelinie oraz Oficynie Wydawniczej FOKA.

Teraz to co Sol lubi najbardziej

TOP na MAXA

 Zabawa mająca na celu wskazać książki, podczas których się wyłączamy i przenosimy w świat, który pomaga nam zapomnieć o szarości dnia codziennego. Nie będzie to nic innego jak wymienienie moich ulubionych "pochłaniaczy czasu"(nie mogę wszystkich, więc wybieram te, które aktualnie chodzą mi po mojej rozczochranej). Wymienię tutaj nie tylko pojedyncze egzemplarze, ale pozwolę sobie umieścić też serie w tym TOP 10 :) Zaczytany! Tfu... Zaczynamy!
Pragnę jeszcze zaznaczyć, że pozycje są umieszczone losowo.

Tak więc! Kolejno odlicz!


Na miejscu pierwszym stawiam serię Osobiste demony - uwielbiam ją, a czytana była przeze mnie nie raz i nie dwa :) Dantego uwielbiam więc nic dodać nic ująć.


Miejsce drugie zajmuje nowość Pierwszy grób po prawej - zabawna, odprężająca i zasługująca na miano jednej z moich ulubionych. Oraz wstawię tutaj jeszcze jedną książkę, tego samego wydawnictwa, przy której się świetnie bawiłam. Sto Tysięcy Królestw.
Na trzecim miejscu umieszczam serię Darów Anioła - czytałam ją też wiele razy i na pewno jest z tych książek, które są umilaczami czasu. Przynajmniej mojego ;)

Czwarte miejsce? Zajmuje wspaniała seria o Nocnej Łowczyni! - nie mogło być inaczej.



Piąte miejsce  to Trylogia Czasu - ponadczasowa powieść, która przeniosła mnie w świat zupełnie magiczny.

Na szóstym znajduje się Nadciąga Burza - nie dość, że oryginalnie to jeszcze fajnie wykreowani bohaterowie umilają czas.

Miejsce siódme należny do Przyrzeczonych - uśmiech nie schodził mi z ust podczas jej czytania.
Na miejscu ósme niedawno przeczytana przeze mnie książka. Lekka i przyjemna - Smak Hiszpańskich pomarańczy.


Zaszczytne dziewiąte zajmuje cykl Zapadlisko - magia, humor i zmysłowość! 
Dziesiąte! Pocałunek Kier - "zakochałam" się w tej książce ;) - dzisiaj skończę czytać i może dodam recenzje.

To chyba tyle, za zaproszenie dziękuję Aleksandrze! Do zabawy zapraszam Małą Emily, Sheti, Tirindeth i wszystkich chętnych :)



środa, 26 września 2012

"Z tęsknoty za Judy" Anne Cassidy


Autor: Anne Cassidy
Tytuł: Z tęsknoty za Judy
Tytuł oryginału: Missing Judy
  Liczba stron: 192
Wydawnictwo: Stentor
Rok wydania: 2009
"Pięcioletnia Judy zaginęła osiem lat temu, ale jej starsza siostra Kim wciąż nie potrafi się uwolnić od poczucia winy. Feralnego popołudnia Judy była pod jej opieką. Pewnego dnia, po latach, pojawiają się ślady prowadzące do rozwiązania zagadki zniknięcia dziewczynki. Może to, że Judy żyje, nie jest tylko na nowo obudzoną nadzieją jej rodziców i siedemnastoletniej siostry? Śledztwo, którego podejmuje się Kim, przyniesie bolesne, ale oczyszczające dla całej rodziny zakończenie…"
Książka Anne Cassidy wywarła na mnie ogromne wrażenie, nie spodziewałam się, że aż w takim stopniu mnie zaskoczy swoją fabułą. Z początku myślałam, że będzie to lektura z tych lekkich, które nie wzbudzają jakichś nadzwyczajnych emocji. Jakżeż się myliłam. Od pierwszej strony wzbudziła nie tylko moją ciekawość, ale i samo napięcie towarzyszyło mi aż do samego końca. Zaskakujące momenty i nieprzewidywalność jest ogromnym plusem książki. O samym zakończeniu nawet nie wspomnę. Po pierwsze zupełnie nie takiego oczekiwałam, a po drugie sprawiło, że na przedramionach pojawiła mi się "gęsia skórka". Autorka ma talent do opisywania zdarzeń w tak ujmujący i tajemniczy sposób, że sama jej chwilami zazdrościłam (tak wiem, zazdrość to zło wcielone, ale ja w pozytywnym sensie to rozpatruję). Mimo, że książka ma tylko ok 200 stron, jest tak bogato wypełniona i zajmująca, że nie sposób się od niej oderwać. Ja pochłonęłam ją bardzo szybko, a i po jej skończeniu próbowałam sobie wyobrażać ciąg dalszy i to co się mogło wydarzyć, a się nie wydarzyło.

Pierwszoosobowa narracja sprawia, że łatwo można się wczuć w rolę Kim, gdyż wszystko widzimy z jej punktu widzenia. Odczuwamy jej lęki i targające nią uczucia. Sytuacja w jaką "rzuciło" ją życie wcale nie jest łatwa. Kim bowiem wmawia sobie, że to z jej winy siostra zaginęła i nie wiadomo co się z nią stało. W końcu już osiem lat minęło kiedy to po raz ostatni widziała swoją młodszą siostrzyczkę ubraną w różowy polar i trzymającą różowy balonik w kształcie serca znikającą w ciemności ulicy. Dlaczego stało się tak, a nie inaczej? Dlaczego pozwoliła swojej pięcioletniej wówczas siostrze samej iść przed siebie i dlaczego wtedy nie poszła za nią? Branie całej winy na swoje barki  nie jest dobre, a nawet może być destrukcyjne. Dowodem tego są problemy psychiczne Kim z którymi radzi sobie dzięki pomocy psychologa.
"Idę - powiedziała - nie będziesz mi rozkazywać.
A ja stałam, patrząc jak odchodzi w swoim różowym polarze, świecącym w mroku, jak oddala się coraz bardziej i ciemność pochłania ją bez reszty.
Nigdy więcej jej nie zobaczyłam."


Powieść Anne Cassidy jest nie tylko wzruszająca, ale i pouczająca w kilku aspektach. Cierpliwość starszego rodzeństwa wobec młodszego  jest jak najbardziej potrzebna, ten kto ma młodszego braciszka czy też siostrzyczkę, albo inne małe szkraby - pewnie coś o tym wie. Tak samo wiara w dzieci. Tutaj mamy przykład tego, jak dziecko (w tym przypadku Kim) boi się zwątpienia we własną osobę ze strony rodziców, boi się również ich rozczarować. Dlatego też sama próbuje rozwikłać sprawę mimo, że nie jest jej łatwo. Każdy bowiem może pomyśleć, że zmyśla - przecież w końcu ma problemy z psychiką. Kolejnym aspektem jest wsparcie i pomoc najbliższych. Kto chce zostać sam w tak trudnych chwilach? Chyba na dłuższą metę raczej nikt. Każdy potrzebuje znaleźć oparcie w najbliższych i przyjaciołach. Nawet największy twardziel. Zatem jak widać książka nie kręci się tylko i wyłącznie wokół sprawy Judy - chociaż ta jest na pierwszym planie, bystry czytelnik wyłapie również inny jej sens.

Książka ma w sobie pewien wątek kryminalny owiany dużą dozą tajemnicy. Czytelnik wraz z Kim odkrywa jej kolejne elementy, chcąc dowiedzieć się co tak naprawdę przydarzyło się małej Judy. Czy ktoś ją uprowadził? Czy ktoś ją zamordował? Czy może... No właśnie. Co. Naprawdę książkę polecam, jest ciekawa mimo, iż dosyć cienka (objętością). Po książki Anne Cassidy sięgnę nie tylko z czystej ciekawości, ale i z wielką przyjemnością.

poniedziałek, 24 września 2012

"Smak Hiszpańskich pomarańczy" Kim Lawrence, Kathryn Ross, Chantelle Shaw

"Tapas, chłodna sangria, hiszpańskie pomarańcze. Spróbuj, jak smakują w Barcelonie, Madrycie czy w Andaluzji..."


 Autor: Kim Lawrence, Kathryn Ross, Chantelle Shaw
Tytuł: Smak Hiszpańskich pomarańczy
Kategoria: Opowieści z pasją
ISBN: 978-83-238-9208-3
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 400

Wino, słońce, Barcelona
Carrie pracuje w agencji reklamowej w Barcelonie. Właśnie dostała zadanie przygotowania kampanii promującej słynne wina Santos. To dla niej szansa, by zaistnieć w branży. Przypadkiem w samolocie poznaje przystojnego prawnika. Tak dobrze im się rozmawia, że Carrie nieopatrznie zdradza mu szczegóły projektu. Gdy przyjeżdża do winnicy, by zaprezentować swoje propozycje, okazuje się, że jej klientem jest poznany wcześniej prawnik, Maks Santos. Zaskoczona sądzi, że z powodu swej niedyskrecji już straciła zlecenie. Jednak Maks od razu akceptuje projekt, ale stawia warunki…

Wakacje w Andaluzji
Lily spędza wakacje na południu Hiszpanii. Chce zapomnieć o zdradach i kłamstwach męża. W śródziemnomorskich miasteczkach odzyskuje spokój i radość. Czuje, że może zacząć wszystko od nowa. Gdy poznaje Santiaga, postanawia zaryzykować. Przystojny Hiszpan odkrywa przed nią nieznane smaki życia. Może wreszcie los się do niej uśmiechnął? Jednak romans niespodziewanie się kończy, a Lily musi stawić czoło zaskakującym wydarzeniom…

Tylko w Madrycie
Tylko dwa miesiące zostały Javierowi Herrera, żeby się ożenić. W przeciwnym razie, według zapisu testamentu dziadka, straci rodzinny bank. Tylko kto zgodzi się na ślub w tak krótkim czasie? Niespodziewanie w jego posiadłości pojawia się Grace Beresford, o której słyszał, że jest kapryśna i rozpieszczona. Prosi go o prolongatę spłaty długu ojca. Javier wpada na pomysł, jak rozwiązać swój problem. Proponuje jej fikcyjny ślub w zamian za anulowanie długów. Już kilka godzin po tym jak umilkły dźwięki weselnego przyjęcia, Javier przekonuje się, że Grace jest zupełnie inna, niż się spodziewał… - opis wydawcy.

Wiadomym jest, że kiedy ktoś zostaje skrzywdzony do żywego, przez osobę której ufał i która była dla niego najważniejszą na świecie, ciężko potem mu na nowo odkryć w sobie takie uczucie i ponownie oddać swoje serce drugiej osobie. W takim przypadku podchodzi się do uczuć z rezerwą. Nie podejmuje się pochopnych decyzji, bo przecież "znowu może być tak samo, znowu może się nie udać". Są pewne obawy, ale czy nie warto? Przecież miłość jest czymś pięknym i prawdziwym, lecz tak ciężkim do znalezienia w dzisiejszych czasach, gdzie to słowa typu "Kocham Cię" wyraża się na banalne sposoby, dzięki którym tracą one swoją wartość i siłę. Kiedyś znalazłam bardzo fajny cytat, przyznam szczerze, że nie wiem skąd pochodzi. Czy może z jakiejś piosenki, książki czy to zwykła...a raczej niezwykła sentencja. Niemniej jednak urzekła mnie swoją prostotą i dobitnym przekazem:
"Są pewne słowa, z wypowiedzeniem których warto poczekać , ponieważ mają one wielką siłę… a wypowiadane raz po raz tracą ją..."

 Smak Hiszpańskich pomarańczy zawiera trzy zupełnie różne historie trzech kobiet, których życie nie zostało usiane różami. Każda z nich ma za sobą nieudane związki i każda z nich była zdradzana przez swojego męża, czy też narzeczonego. Czy znajdą w sobie siłę i wiarę w kolejny związek? Czy miłość przezwycięży strach i żal?

Smak Hiszpańskich pomarańczy to lektura lekka i przyjemna. Poprawiająca nastrój i w sam raz na deszczowy i zimny wieczór. Lektura przy której można się odprężyć i przenieść się w świat pełen głębokich uczuć. Wszystkie trzy opowiadania są do siebie bardzo podobne względem wątków się w nich przewijających. Jak już wspomniałam, każda z bohaterek ma za sobą nieudany związek i pragnie pewnych zmian. Zmiany u każdej z nich się pojawiają z wielkim... można by rzec hukiem. Czytając pierwsze opowiadanie o Lily i Santiago targały mną różne uczucia, poprzez swego rodzaju żal, kiedy to szkoda mi było Lily. Wiele przeszła, a i Santiago jej niczego nie ułatwiał. Ich ciągłe przekomarzanie się sprawiało, że uśmiechałam się podczas lektury. Na koniec zaś byłam rozmarzona.
Jeżeli chodzi o historię Carrie i Santosa? Miałam z nich ubaw od początku. Bardzo fajna i barwna para. Santos ujął nie tylko Carrie swoim podejściem do dzieci, ale również i mnie. Rodzące się między nimi uczucie było bardzo zmysłowo opisane i również sprawiło, że można się było rozmarzyć po skończeniu tej opowieści. Te dwie historie podobały mi się najbardziej, ale nie mogę powiedzieć, że ostatnia Tylko w Madrycie nie podobała mi się wcale. Byłoby to straszne kłamstwo, ponieważ urzekł mnie opis księcia. Twardego i nieugiętego "przeciwnika" miłości. Jego, życie nie zostało usłane różami przez co mógł mieć podejście takie, a nie inne. Javier Herrera to taki typ mężczyzny, którego większość kobiet pragnęłaby "oswoić". Podoba mi się kreacja tego bohatera jak również samej jego wybranki Grace.

Wszystkie powyższe historie toczą się w pięknej Hiszpanii i wszystkie są, jak się nietrudno spostrzec o gorącej miłości. Mnie osobiście wszystkie one urzekły. Każda z postaci mi się bardzo podobała. Mężczyźni odznaczali się twardą osobowością, kobiety wiedziały czego chciały, a same historie pozwoliły odpocząć od codzienności. Dzięki nim mogłam sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.
Język jakim posługują się autorki jest bardzo lekki i wyśmienicie się dzięki temu czyta książkę. Opisy uczuć są fajnie opisane co pozwala wczuć się w postaci z nienaganną łatwością. Książka to, że tak powiem typowy romans, więc głównie polecam ją kobietom, ale nie mówię, że i w męskim gronie nie zdobędzie ona plusów.

Dziękuję bardzo Pani Monice i Wydawnictwu Harlequin Mira  za to, że miałam tą przyjemność rozkoszować się Smakiem Hiszpańskich pomarańczy, do których "skosztowania" z pewnością nie raz jeszcze wrócę. Książka bardzo mi się podobała, a czytanie o tak pięknie opisanej miłości chyba każdemu sprawi przyjemność. Ja sama świetnie się podczas jej czytania bawiłam i życzę tego innym.



niedziela, 23 września 2012

"Solomon Kane. Pogromca zła."




czas trwania: 1 godz. 44 min.
gatunek: Fantasy, Przygodowy
premiera: 16 września 2009 (świat)
produkcja: Czechy, Francja, Wielka Brytania
reżyseria: Michael J. Bassett
scenariusz: Michael J. Bassett

Obsada:
James Purefoy - Solomon Kane
Max von Sydow - Josiah Kane
Pete Postlethwaite - William Crowthorn
Rachel Hurd-Wood - Meredith Crowthorn
Alice Krige - Katherine Crowthorn
Jason Flemyng - Malachi
Mackenzie Crook - Ojciec Michael
Patrick Hurd -Wood Samuel Crowthorn
Philip Winchester - Henry Telford
Samuel Roukin - Marcus Kane

Film tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłam się z Wami podzielić moimi odczuciami na jego temat. Wspomnę, że oglądałam go dwa razy (raz sama, a raz z kuzynką i jej również przypadł do gustu. Moja krew!)

Co w nim takiego fajnego? Na pewno czasy, w których toczyła się przygoda Solomona - właściciela potępionej duszy, której łaknie sam pan zła - Diabeł. Czasy w których panowała szlachta, a czarownice palono na stosach. Nic nie poradzę na to, że lubię takie wątki. Podkreślam, że lubuję się w  klimatach łowców, wiedźm i średniowiecza. To też sięgnęłam po tenże film i...? Nie żałuję.
Przyznam szczerze, że sam Solomon, kiedy przywdział na siebie kapelusz i pelerynkę oraz mord w oczach, przypominał mi Van Helsinga (ten film też bardzo lubię). Miałam nieodparte wrażenie, że ci aktorzy są do siebie podobni. Przynajmniej w niektórych ujęciach jak dla mnie wyglądali wprost identycznie. Zauważyłam też, że nie tylko ja miałam takie odczucia podczas oglądania filmu, czyli nie jest ze mną aż tak źle!

Źródło

Na samym początku filmu nie wiedziałam czego się spodziewać. Jestem wybredna jeżeli chodzi o filmy ( z resztą nie tylko) i miałam względem niego pewne oczekiwania. Skoro film polecał mi mój brat, który jest jeszcze bardziej wybredną osobą ode mnie, to pomyślałam, że musi mieć to coś! Musi być szał. Powiem Wam, że na początku prócz rzezi szału nie było, ale moi mili kiedy zobaczyłam Kosiarza? Szczena mi opadła i się nim zachwyciłam. Fenomenalna postać! Szkoda, że nie widziałam jej więcej, przez resztę filmu. Jednak kiedy tylko zobaczyłam scenę z Kosiarzem wiedziałam, że film jest z tych, które zaliczają się do moich ulubionych. Dobra, teraz coś może o filmie (zaczerpnięte z Filmweb):

"Posępna i budząca dreszcze opowieść osadzona w XVIII-wiecznej Ameryce Północnej. Legendarny łowca potworów - Solomon Kane wpada na trop maga, odpowiedzialnego za śmierć jego rodziny. Jednak by dopełnić zemsty, będzie musiał najpierw stawić czoło armii jego popleczników. Historia na podstawie opowiadań o Solomonie Kane, najmroczniejszym spośród bohaterów Roberta E. Howarda - autora uznawanego za jednego z najpłodniejszych twórców gatunku z pogranicza grozy i fantastyki."
Opis niewiele nam mówi, prawda? Czy film budzi dreszcze? Oczywiście! Sama kreacja tych wszystkich stworów, które swoim wyglądem budziły odrazę jest mrocznym elementem filmu. Bardzo wielkie brawa dla tych, którzy pracowali nad ich stworzeniem. Wiele wysiłku zostało w to włożone, aby widz miał realistyczny obraz tego fantastycznego świata. Wątki z lustrami? To coś nowego, jak dla mnie i bardzo ciekawego. Te stwory uwięzione po drugiej stronie... Jak mniemam były to stworzenia piekielne, a druga strona lustra to jego odmęty. Człowiek w masce? Odrażający typ! Sposób w jaki tworzy własną armię? Nie powiem, bardzo ciekawie opracowany pomysł. Sam czarownik  Malachi, chociaż poznajemy go dopiero na końcu ostatecznej potyczki dobra ze złem, bardzo mi się podobał jako czarny charakter.

Kosiarz
Ujęcia walk w filmie jak dla mnie nie były wystarczająco satysfakcjonujące. Wiele krwi, mało spektakularnych potyczek. Niemniej jednak jestem lekko rozczarowana ostateczną rozgrywką. Sądziłam, że "o teraz będzie się działo", zacierałam łapki i niestety pozostał lekki niesmak. Jednak nie, film nie stracił wiele w moich oczach, więc nie jest tak źle jakby się mogło wydawać. Czy akcja jest plusem filmu? Oczywiście, że tak. Od samego początku mknie jak szalona i wciąga nas w krwawą jatkę. Potem nieco stopuje i pozwala nam zapoznać się lepiej z głównym bohaterem. Poznajemy Solomona z tej drugiej strony, powściągliwego i łagodnego, a potem jesteśmy światkami kilku zaskakujących zmian. Trzeba przyznać, że film zaskakuje zwrotami akcji. Wielu rzeczy się nie spodziewałam, a tu nagle trach i szok mnie dopada. Niespodziewane momenty są, więc nudzić się nie powinniście.
Film oceniam na bardzo dobry, pod względem efektów specjalnych, obsady jak i całości. Polecam go fanom fantasty i każdemu kto tylko ma na niego ochotę.

"Niemożliwe" Nancy Werlin

Tytuł: Niemożliwe
Autor: Nancy Werlin
Wydawca: Nasza Księgarnia 
Data wydania: 15 czerwca 2011 
"Jesteś zbyt ładna! – krzyknęła. – Wolałabym, żebyś była brzydka! Brzydka! I nie oczekiwała od życia zbyt wiele! – Miranda opierała się o ogrodzenie i przez pięć minut krzyczała w stronę Lucy, z okropnym grymasem na twarzy. Machała też rękami, wykonując dziwny gest, jakby chciała ochlapać córkę lub rzucić na nią klątwę. – Oczekuj mniej! Oczekuj mniej!
Lucy odkrywa, że wiele pokoleń temu na kobiety w jej rodzinie rzucono klątwę. Muszą wypełnić trzy niemożliwe do wykonania zadania, aby nie popaść w szaleństwo z chwilą narodzin pierworodnej córki. Jak ma sobie z nimi poradzić, skoro wysiłki jej przodkiń spełzły na niczym? Na szczęście Lucy może liczyć na pomoc opiekuńczych rodziców zastępczych i Zacha, przyjaciela z dzieciństwa, z którym zaczyna ją łączyć coraz więcej. Ale czy miłość i wsparcie najbliższych wystarczą, by pokonać odwieczne zło?
Nastrojowa książka inspirowana staroangielską balladą „Scarborough Fair” łączy w sobie tajemnicę, opowieść fantasy i romans." - opis wydawcy
Książka jest tak banalna, że aż boli. Czytając ją nie wiedziałam w ogóle o co chodziło autorce tej powieści i gdzie tu sens tego wszystkiego co się w książce dzieje. Zadawałam sobie pytanie, czy czasem nie odłożyć książki na bok i nie zabrać się za inną - sensowniejszą, a do tej wrócić MOŻE za jakiś czas. Z opisu książka wydawała się interesująca i godna przeczytania, jednak po kilku stronach miałam dość. Dialogi płytkie i bezbarwne postaci uniemożliwiły mi czerpanie przyjemności z czytania tej powieści. Naprawdę chciałam dać jej szansę i dlatego też dobrnęłam do końca.

Chciałabym Wam przytoczyć plusy książki, ale jedynym z nich jest kompletnie niewykorzystany i niezrozumiały do końca pomysł na fabułę. Słowa na okładce mówią o klątwie więc byłam nastawiona na chociażby minimalistyczną mroczność i intrygujący wątek. Niestety się nie doczekałam. Miłość? Banalnie opisane rodzące się uczucie sprawiło, że mimowolnie przewracałam oczami i wzdychałam myśląc "o Boże kiedy to się skończy!" Odkupienie? No właśnie... Wątek odkupienia moim zdaniem niedopracowany, a szkoda, bo może poświęcenie czasu na bardziej rozbudowane i logiczne opisy uratowałoby chociaż trochę książkę.

Jak już wspomniałam kreacja postaci nie ma w sobie ani krzty oryginalności, no chyba, że za oryginalność weźmiemy pod uwagę ich płytkość i "przezroczystość". Nawet nie mogłabym powiedzieć, że są postaciami szablonowymi, bo chyba w niewielu książkach z jakimi miałam styczność mogłabym je porównać. Także nawet sami bohaterowie są nudni jak flaki z olejem i na pewno nie idzie się z nimi w żaden sposób utożsamić. Sama główna bohaterka jest traktowana jak któryś tam z kolei cud świata. Czemu? Kompletnie nie wiem co autorka miała w zamiarze to czyniąc. Drażniąco piękna, wspaniała, dobra, urocza itp. No ludzie! Ideał. Wszyscy zapatrzeni w nią jak w obrazek... Akcja z balem i sąsiadami, którzy to wychwalają jaka ona to piękna - mnie osobiście osłabiła. Jakieś takie to na siłę zrobione i strasznie sztuczne. Przybrani rodzice Lucy, Zach i reszta znajomych równie niewyrazista jak i sama bohaterka pierwszoplanowa. Matka biologiczna dziewczyny? Niby wykreowana na tą złą, ale tak śmiesznie, że aż sama byłam w szoku, że można coś takiego stworzyć. Wariatka? Psychicznie chorych ludzi lokuje się w szpitalach, a nie pozwala żeby robili burdy i rzucali się na ludzi. Więc kolejny banał powieści tak nierealny, że aż krew w żyłach mrozi. Sam Elfi książę był tak nudny i nic ciekawego nie wniósł moim zdaniem w powieść i moje pytanie podczas czytania "To jest ten wielki zły?" Jakoś tego nie odczułam, bardziej śmieszny i żałośnie próbujący podporządkować sobie wolę innych. Żadna postać mi się nie podobała. Wszystkie zapomnę pewnie jutro i nie mam zamiaru sobie ich przypominać. Tak chyba jeszcze nie było, żeby ani jedna postać nie zaskarbiła sobie mojej przychylności. Jak to mówią? Kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Akcja jest mozolna, mozolna i jeszcze raz mozolna! Nudziłam się strasznie podczas jej czytania, jednak nie traciłam nadziei i mówiłam sobie, że może w końcu się rozkręci. No cóż. Jednak się nie doczekałam. Jeżeli chodzi o nastrojowość książki? Owszem jest nastrojowa, jej fenomen polega na tym, że wprowadza ona czytelnika w senny nastrój.

Książki nie polecam nikomu, chyba, że ktoś tak bardzo łaknie poznać ten płytki świat Lucy to proszę bardzo. Bądź mogę ewentualnie polecić ją tym naprawdę niewymagającym czytelnikom. Starałam się być delikatna pisząc tą recenzję... no cóż, chyba mi to nie wyszło ;)


piątek, 21 września 2012

Zdobycze książkowe i coś jeszcze.

W ostatnim czasie nawiązałam kilka współprac ze świetnymi wydawnictwami! Cieszę się bardzo i dziękuję za zaufanie. W gronie nowych wydawnictw znajdują się teraz: Papierowy Kiężyc, Egmont  oraz Oficyna Wydawnicza Foka (Tiriś :*) oraz  Harlequin Mira i Wydawnictwo Dreams.  Jestem z nich nieziemsko dumna i mam nadzieję na owocną współpracę! 


Recenzenckie:



"Smak Hiszpańskich pomarańczy" - do recenzji od Wydawnictwa Harlequin Mira
"Pierwszy grób po prawej" - super książka! do recenzji od Wydawnictwa Papierowy Księżyc [recenzja]
"Serce Tygrysicy" - do recenzji od Wydawnictwa Prószyński i S-ka [recenzja]
"W objęciach lodu" - jw [recenzja]
(Dwie ostatnie tak ładnie się komponują złączone grzbietami. Prawda?)


Dziękuję bardzo za te wszystkie wyżej wymienione książki!


Zakupione przeze mnie/Wymiana/Pożyczone: (za taką cenę nie można było sobie odmówić przyjemności nabycia ich):
"Wieczni" - wygrana u ParanormalBooks
"Z tęsknoty za Judy" - wymiana z Julią
"Uległa i posłuszna" - jw
"Wyklęci: Wiedźma" - już od jakiegoś czasu się na nią czaiłam.
"Wędrówka przez sen" - pierwsza część mnie oczarowała, nie mogło być inaczej. Musiałam ją mieć, by ładnie komponowała się z częścią pierwszą :)
"Anielska" - pierwsza część była po prostu wspaniała, a jak usłyszałam, że ta jest jeszcze lepsza to... Sami wiecie.
"Pocałunek demona" - przeczytana, wkrótce recenzja.
"Gra anioła" - pożyczyłam od kuzynki, która się nią zachwycała.

Czekam jeszcze na kilka przesyłek, więc pewnie kolejny mały stosik zagości w tym miesiącu ;)

Założyłam sobie również fanpejdża ;D a co! [Klik]

Swoją drogą wybiera się ktoś na Targi Książki w Krakowie?

poniedziałek, 17 września 2012

"Zapach spalonych kwiatów" Melissa de la Cruz

 "Trzy kobiety, dwóch mężczyzn i jedna tajemnica."


Autor: Melissa de la Cruz
Tytuł: Zapach spalonych kwiatów
Wydawca: Znak literanova
Stron: 303
Tom: I
Rok wydania: 2011

 "Freya wiedziała, że igra z ogniem, a mimo to nie potrafiła się powstrzymać. W powietrzu od niewyobrażalnego napięcia czuć było zapach spalonych kwiatów. Czuła, że jakaś nieopisana siła pcha ją w ramiona mężczyzny. Sęk w tym, że zupełnie nie tego, co trzeba - brata własnego narzeczonego. W miejscu zupełnie nie tym, co trzeba - na własnym przyjęciu zaręczynowym. Czuła pod skórą, że zbliżają się kłopoty.
Nie ona jedna...
Joanna od kilku dni przeczuwała, że coś niedobrego dzieje się w miasteczku. Kiedy zobaczyła martwe ptaki na plaży, wiedziała już, że to nie przypadek. Znała te oznaki.
 Do tego wszystkiego Ingrid, na pozór najspokojniejszą z kobiet z rodu Beauchamp, zaczęły dręczyć niepokojące koszmary..." - opis wydawcy.
Odkąd pamiętam interesowałam się magią, zaklęciami i różnymi tego rodzaju specyfikami. Lubiłam oglądać bajki, seriale i filmy oraz czytać książki o czarownicach czy wiedźmach. Zawsze kojarzyły mi się one z przebiegłością te pierwsze z pięknem, a te drugie zaś z brzydotą. Jednym słowem fascynujące. Zaklęcia, moc, różdżki, kociołki i księga czarów. To jest to! Natomiast czarownice w XXI wieku? Jak wyobrażam sobie takie zjawisko? Otóż bardzo podobnie jak autorka "Zapachu spalonych kwiatów" z jedną małą różnicą - tajemniczością i nie afiszowaniem się ze swoimi zdolnościami.  Kiedyś w średniowieczu każdego kto parał się magią palono na stosie. Niefajne prawda? Kto jednak w obecnych czasach będzie robił stos i wiązał dzierlatkę do pala żeby ją usmażyć. "Na stos!" Niee, otóż w otaczającym nas świecie istnieją magicy i wróżki, do których kiedyś chętnie sama bym się wybrała, jednak jakoś... mnie już nie ciągnie, aby sprawdzić co czeka mnie w przyszłości. Wy wierzycie w takie wróżby? Ja coś tam wierzę, nie jestem totalną ignorantką, ale żeby się wybrać do wróżki? Nie, jakoś mi chęci brak. Każdy chyba lubi wierzyć w magię. W coś co nas otacza, ale nie jest widoczne. Lubimy sobie "zrzucić" pewne zdarzenia na barki losu czy też przeznaczenia. Tak więc czy książka pani Melissy ma w sobie coś magicznego i coś nowego wprowadzić w naszą wizję o czarownicach?

Książka zainteresowała mnie głównie swoją fabułą, ale i opisem postaci w niej występujących. Co prawda opis skromny, ale do mnie przemówił. Jeszcze moje zainteresowanie ową pozycją się ima tego, że w jednej książce toczą się losy aż 3 głównych bohaterek i ciekawiło mnie jak autorka poradziła sobie z opisem tego wszystkiego. Otóż poradziła sobie bardzo dobrze i nawet ciekawie opisała ich perypetie miłosne i wplotła w to malutki wątek kryminalny. Ingrid, Freya i ich matka Joanna. Te trzy kobiety osiadły w małej tajemniczej i niewidniejącej na żadnej z map mieścinie kryjącej się pod nazwą North Hampton. Obcy trafić tam mogli tylko i wyłącznie przypadkiem w końcu to miasteczko mieszczące się na krańcu świata, owiane tajemnicą, spowite mleczną mgłą i skryte na skraju Atlantyku. Niczym nie przyciągające turystów i posiadające swoje własne magiczne sekrety.

Ingrid - najbardziej zdobyła moją sympatię i przyszło jej to bez najmniejszego trudu. Spokojna i tajemnicza bibliotekarka, która pomaga mieszkańcom jak tylko może dzięki swoim zdolnościom. Freya - "ta szalona" i "ta zła". Wydaje mi się, albo przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, że autorka wykreowała tą postać na taki "mały czarny charakter". Dlaczego użyłam słowa "mały", otóż Freya nie do końca może zakwalifikować się do grona typowych czarnych charakterów. Jej domeną zła jest zdrada narzeczonego z jego własnym bratem. Poza tym, Freya to miła i niosąca pomoc zakochanym dziewczyna. Joanna - matka i opoka tych dwóch dziewczyn. Podtrzymująca ognisko domowe, przepełniona dobrocią i miłością kobieta.
Podsumowując, postaci są dobrze wykreowane, można rzec nietuzinkowe, ale mi osobiście czegoś w każdej z nich brakuje. Każda z nich posiadała coś w zachowaniu, co w niektórych fragmentach książki mnie osobiście irytowało.

Akcja i język: jeżeli chodzi o akcję? Cóż szału nie ma, jest to spokojna i stonowana książka. Watek kryminalny jest dosyć ciekawy i trzyma w napięciu, jednak dopiero po połowie książki nabiera głębi i tempa. Potencjalny czytelnik może się łatwo domyślić, że czarownice przysporzą sobie masę problemów afiszując się z  wykorzystywaniem swojego daru w jednym skumulowanym czasie, bo przecież  Rada zakazała im używać magii wśród śmiertelników. Więc wiadomym jest to, że zwrócą na siebie uwagę Rady, bądź bardziej niepowołanych sił. Swoją drogą... moim zdaniem ten wątek jest strasznie przewidywalny i lekko trąca o banalność.
Na początku książka mi się spodobała, te opisy każdej czarownicy - jakie mają moce, charaktery i problemy. Potem emocje jednak opadły i dopiero kiedy w książce powiało dużą dozą tajemniczości i powoli powstał intrygujący wątek kryminalny emocje się wzmogły, a napięcie trzymało mnie do samego końca. Zdradzę Wam, że zakończenie wprost genialne! I to lubię.
Język jest prosty w odbiorze, książkę czyta się szybko dzięki niemu i również dzięki temu, że rozdziały są krótkie i co ciekawe każdy z nich został przez autorkę nazwany, dzięki czemu możemy się domyślać co w danym rozdziale może mieć miejsce.

Nie mam pojęcia czy autorka planuje kontynuację, a może kontynuacja już w świecie gdzieś jest. Niemniej jednak z miłą chęcią po nią sięgnę. Zwłaszcza, że zakończenie - jak już wcześniej wspomniałam jest idealnie skrojone na następną część o czarownicach z  North Hampton.

czwartek, 13 września 2012

"Pierwszy grób po prawej" Darynda Jones

"Tylu zmarłych, tak mało czasu"

Autor: Darynda Jones
Tytuł: Pierwszy grób po prawej
Wydawca: Papierowy Księżyc
Stron: 370
Tom: I
Rok wydania: 2012

"Pierwszy grób po prawej‘ to początek serii o przygodach Charley Davidson, prywatnej detektyw i …kostuchy.

Seria napisana przez debiutującą autorkę Daryndę Jones z miejsca podbiła serca czytelników i zawojowała listy bestsellerów. ‘Pierwszy grób po prawej’ zdobył nawet nagrodę Golden Hart dla najlepszego romansu paranormalnego jeszcze przed oficjalnym wydaniem.

 Najlepszy debiut ostatnich lat! Przezabawny i wzruszający, seksowny i pełen niespodzianek… Musicie to przeczytać” – J.R. Ward"

Kiedy zobaczyłam okładkę Pierwszego grobu po prawej, ogarnęło mnie wrażenie, że książka to typowa młodzieżówka, jakżeż okazało się ono mylne, co uświadomiłam sobie już po kilku pierwszych zdaniach... Po przeczytaniu których przepadłam całkowicie. Nie dość, że nie młodzieżówka, to w dodatku kompletnie zaskakująca i kradnąca mi serce fabuła. Książka moim skromnym, aczkolwiek szczerym zdaniem jest wyśmienita! Będę zachwalała? Ależ oczywiście, że tak.

Po pierwsze co mnie zwaliło z nóg, to niebywały humor, którego w książce jest bez liku. Nie jest przesadzony i banalny, co to to nie! Jest moim zdaniem na wysokim poziomie i dzięki niemu śmiałam się w głos nie raz i nie dwa. Jest to ogromny plus książki i ci, którzy potrzebują dobrej dawki humoru powinni sięgnąć po książkę raz raz i bez gadania. Nie tylko śmieszne gagi są pozytywami książki. Pozytywów jest wiele. Wspaniały język, jakim posługuje się autorka sprawia, że książkę pochłania się niebywale szybko. Ja osobiście przeczytałam ją tak szybko, że aż żałowałam, iż nie dawkowałam sobie tej przyjemności jaką jest książka pani Daryndy Jones.
"Uwielbiam dzieci, ale całego chyba nie zjem."
Kolejnym plusem jest nietypowa główna postać... nie dość, że to kostucha w nowoczesnym wydaniu, to jeszcze nosi nazwisko równie fascynujące co jej profesja. Charley Davidson, czy to Wam czegoś nie mówi? Czy nie kojarzy wam się z kultowym motocyklem? Moja pierwsza myśl była "oryginalne nazwisko bohaterki musi znaczyć o tym, że i książka nie będzie banalna" i właśnie też tak jest. Książka na pewno do banalnych, typowych i schematycznych nie należy. Wracając jednak do głównej bohaterki, która jak wcześniej wspomniałam skradła mi serce, pragnę powiedzieć, że została ona idealnie wykreowana przez panią Jones. Jak na kostuchę przystało jest silna, pyskata, inteligentna, zmysłowa i... co tu dużo mówić... pakująca się w tarapaty non stop. "Zapisałam się kiedyś na zajęcia z panowania nad gniewem, ale instruktor mnie wkurwiał." - Charley (rozwalił mnie ten tekst i musiałam go wstawić).
Czego się jednak nie robi dla zmarłych? (żeby dali nam święty spokój). Nie mogłabym nie wspomnieć o innych bohaterach książki, dlatego też podzielę się z wami jednym bardzo ważnym spostrzeżeniem: niebanalni jak cała książka łącznie z oprawą. Otóż, każda z postaci ma to coś, czym jest inność, tudzież odmienność czy oryginalność. Tak naprawdę w książce nie ma jednego czarnego charakteru, i nie chodzi tylko o to, że jest w niej wątek kryminalny, który notabene jest wątkiem można by rzec uzupełniającym, ale książka praktycznie składa się z ludzi, którzy mają "ciekawą" przeszłość i każde z nich jest w coś bardziej lub mniej wplątane. I jedna postać, która przez całą książkę jest jedną wielką zagadką... Najlepiej opisze go wam sama Charley "Reyes Farrow. Bo doskonałość to ciężkie zadanie, ale ktoś musi je zaliczyć."
"Wiesz, że cierpisz na ADHD, kiedy...Patrz! Kurczak!"
Czy Pierwszy grób po prawej jest książką zaskakującą i zapierającą wdech? Oczywiście, że jest. Nie dość, że często wprawia czytelnika w konsternację (w pozytywnym znaczeniu) i ataki śmiechu, to w dodatku jest napisana tak, że sami odczuwamy potrzebę stania się na chwilę detektywem i pragniemy dzięki wielu poszlakom rozwiązać tajemnicze sprawy, którymi zajmuje się sama Charley. Tajemnic i zaskakujących zwrotów akcji jest w niej masa. Wiele razy nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy jaki zaserwowała nam autorka. Świetnie wyważone dialogi sprawiają, że książkę czyta się jeszcze lepiej, w dodatku wartka i nieustępliwa akcja sprawia, że nie sposób się znudzić. Podoba mi się również, że każdy rozdział zaczyna się ciekawym i śmiesznym zdaniem. Kilka zaserwowałam wam w cytatach na kolorowo, które wmieszane są w recenzję.
"Sarkazm. W ofercie również inne usługi."
Podsumowując, książka niebanalna, pełna humoru, zmysłowości, okraszona seksem, posiadająca nietuzinkowe postaci w swej fabule i wielką dozę tajemniczości. Komu polecam? Każdemu bez wyjątku. Ja jestem zachwycona i czekam z niecierpliwością, aż wyjdzie kolejna część przygód tej pyskatej kostuchy!

Za możliwość poznania Charley - bombowej kostuchy w nowoczesnym wydaniu dziękuję Panu Arturowi i Wydawnictwu Papierowy Księżyc

wtorek, 11 września 2012

"Serce Tygrysicy" Aisling Juanjuan Shen

"Miałem raz marzenie,
Chciałem zostać prawdziwym bohaterem.
Nigdy się nie poddawaj!
Nigdy nie mów, że się nie udało..."*


Autor: Aisling Juanjuan Shen
Tytuł: Serce Tygrysicy
Kategoria: Literatura światowa
ISBN: 978-83-7839-250-7
Tytuł oryginału: A Tiger's Heart
Data wydania: 05.07.2012
Liczba stron: 376
Tłumaczenie: Zofia Łomnicka

"Bezkompromisowa, odważna i szczera historia chińskiej emigrantki, która marzy o ucieczce do lepszego świata.
 Pochodząca z rodziny niepiśmiennych rolników, Shen jako pierwsza z wioski dostaje się do kolegium nauczycielskiego, którego absolwentom rząd zapewnia dożywotnią posadę. Zesłana do wioski niewiele większej niż ta, w której się urodziła, Shen walczy z samotnością, sypiając z przygodnie poznanymi mężczyznami. Dzieli tym samym los matki, która dla korzyści materialnych uwikłała się w wieloletni romans pod nosem zobojętniałego na wszystko męża. Aborcja przeprowadzona w koszmarnych warunkach, walka o dach nad głową, moralne poświęcenia, których wymaga się (szczególnie od kobiet) w skorumpowanym świecie chińskiego biznesu, to tylko niektóre z prób, na jakie została wystawiona Shen. Czy uda jej się wygrać nierówną walkę z losem?"

Autobiografie, pamiętniki... Kiedyś podchodziłam sceptycznie do tego typu książek. Nie interesowały mnie tak jak fantasy czy też paranormale, które uwielbiam. Więc co mnie skłoniło do sięgnięcia po tę właśnie pozycję? Kraje azjatyckie są fascynujące, zarówno jeżeli chodzi o kulturę jak i panujące tam rygorystyczne warunki bytu. Kiedy poczytałam o tejże książce, w której to wszystko jest szczerze opisane i to wcale nie od tej kolorowej strony... stwierdziłam, że muszę się z nią zapoznać. Kiedy już ją dorwałam, nie mogłam się od niej oderwać.

W tej książce śledzimy losy Aisling Juanjuan Shen, która od dzieciństwa miała pod górkę. Poznajemy ją jako małą, odrzucaną przez rodziców i można by pomyśleć - niekochaną dziewczynkę, której los z góry jest przesądzony. Shen mieszka wraz z ojcem, wiecznie niezadowoloną matką oraz młodszą siostrą  w ubogiej chińskiej wiosce. Jej rodzina głównie żyje z sadzenia ryżu, nie jest to jednak dobrze opłacalne zajęcie i często bieda, która dotyka jej rodzinę odbija się na małej i nieporadnej Shen, która to nie radzi sobie z domowymi obowiązkami i jest uważana przez wszystkich za bezużytecznego szkodnika.
Jako czytelnicy jesteśmy świadkami wielu odmian głównej bohaterki. Małej i nieporadnej małej Shen, która bardzo pragnie miłości rodzicielskiej, następnie starszej studiującej angielski dziewczyny, która przeżywa swoją pierwszą nieszczęśliwą miłość. Shen nauczycielki, która wreszcie może czuć się użyteczną i zarabiającą pieniądze kobietą. Odmian tej dziewczyny w książce jest wiele, jednak wszystkie wybory głównej bohaterki okazują się tymi złymi, nie ma jednak odwrotu. Dziewczyna postawiła sobie dosyć wygórowany cel. Otóż pragnie być bogata. Gdzie jednak czas na miłość? Szczęście?

Powiem szczerze, że książka wiele razy mnie zszokowała, a sama bohaterka wydawała mi się strasznie naiwna. Pochopnie podejmowała decyzje, które w cale nie odpowiadały jej oczekiwaniom. Dawała się wykorzystywać ludziom, którzy widzieli jej słabości. Nie raz zakochiwała się w nieodpowiednich mężczyznach, którzy ją ranili. Co śmieszniejsze... każdy był przepiękny.
 
W książce dominuje ból, strata, poczucie bezsilności i  dominującej samotności. Szczerze opisana historia zmusza czytelnika do refleksji... Daje do myślenia i zwraca uwagę na bardzo ważne aspekty życia. Czymże jest bogactwo jeśli nie ma się nim z kim cieszyć? Bez miłości, wsparcia bliskich to wszystko nie ma sensu. Jest jeszcze druga strona medalu. Siła dziewczyny, determinacja i samozaparcie żeby podążać za własnymi marzeniami. Nadzieja ponoć nigdy nie umiera... I właśnie Shen trzymała się tej nadziei do samego końca. Za to podziwiam ją całkowicie. Ona od samego początku nie miała niczego... nawet okazywanej miłości przez najbliższych. Zawsze upokarzana... lecz z głową dumnie w górze.

Sama nie wiem jak się zabrać za ocenę tejże pozycji. Dlatego, iż nie jest to jakaś wymyślona opowieść i napisana w porywie chwili. Są to zapiski z życia prawdziwej kobiety, która to wszystko, co zawarte w książce przeżyła i doświadczyła tych wielu okropieństw. Jestem pełna podziwu, że pokazała swoje życie od tej najgorszej strony reszcie świata.  Powiem tylko tyle, że książka mi się niesamowicie podobała i poruszyła mnie do głębi.
Komu polecam Serce Tygrysicy? Tym, którzy lubią autobiografie, poruszające książki, kraje azjatyckie oraz tym, którzy lubią czytać książki sprawiające, że nie da się o nich zapomnieć i zmuszające do chwili refleksji.

Za książkę dziękuję serdecznie Pani Ani oraz Wydawnictwu Prószyński i S-ka


* Serce Tygrysicy, str. 220

niedziela, 9 września 2012

Recenzja filmu "Avengers"


Witam was serdecznie! Ostatnio ciągle coś czytam, albo piszę/poprawiam/dopisuję coś do pracy...bądź nerwuję się na promotora. Dla chwili relaksu postanowiłam więc obejrzeć sobie film, na który już od jakiegoś czasu miałam ogromną ochotę, ale niestety wersja była do bani. Jaki był mój smajl, kiedy trafiłam w końcu na wersję całkiem dobrą, nadającą się do obejrzenia... Ach! Teraz podzielę się z Wami moją opinią tegoż zacnego filmu.

Zacznijmy może od tego o czym jest sam film, tutaj wstawię Wam opis zaczerpnięty ze stronki  Filmweb.
"Nick Fury jest szefem międzynarodowej agencji S.H.I.E.L.D., która czuwa nad światowym bezpieczeństwem. W obliczu globalnego zagrożenia staje przed zadaniem stworzenia drużyny, która podoła najbardziej nieprawdopodobnym wyzwaniom. Do swojego zespołu rekrutuje ludzi z niezwykłymi zdolnościami. Znajdą się w nim słynne postaci z uniwersum Marvela - Iron Man, Hulk, Thor, Kapitan Ameryka, Sokole Oko i Czarna Wdowa. Porozumienie w drużynie złożonej z takich indywidualności nie będzie łatwe do osiągnięcia. Fury wie jednak, że tylko działając wspólnie mogą ocalić świat przed zniszczeniem."
 czas trwania: 2 godz. 22 min.
gatunek: Akcja, Sci-Fi
premiera: 11 maja 2012 (Polska) 25 kwietnia 2012 (świat) (więcej...)
produkcja: USA
reżyseria: Joss Whedon
scenariusz: Joss Whedon

Brzmi intrygująco. Nieprawdaż? Mnie nie musiał nawet opis przekonywać do tego, abym się pokusiła o obejrzenie filmu. Dlaczego? Bardzo prosta sprawa! Otóż bohaterowie w nim grający (o każdym z resztą był osobny film) byli genialni w "swoich własnych" filmach, więc nie musiałam się nawet zastanawiać nad tym czy sięgnąć po ten.
Kapitan Ameryka - przyznam, że filmu nie widziałam, więc tym samym nie wypowiem się o tym bohaterze zbyt obszernie. W filmie przeze mnie omawianym wypadł świetnie i chyba był najmniej konfliktową postacią i najbardziej rozgarniętą.
Hulk - film o Hulku oglądałam dawno temu, nie zachwycił mnie on aż tak, żebym padła na kolana. Niemniej jednak zielony potworek podbił moje serce w tej roli Avengers. Mega zielona miazga!
Loki - Lokiego "tego złego pana zniszczenia i chaosu" poznałam w filmie Thor, swoją drogą bardzo fajny film polecam gorąco! Tam Loki grał brata tytułowego bohatera, którego w tym filmie nienawidzi i pragnie zemsty - wszystko obracając w pył.
Thor - jak wyżej przeczytaliście był główną postacią filmu pt. Thor, walczy za pomocą Mjollnira, młota wykonanego z tajemniczego metalu, został wyrzucony z Asgardu na Ziemię bez swoich nadprzyrodzonych zdolności (śmiesznie się przyswajał do nowego otoczenia). Tutaj powraca by przegadać bratu do rozumu. Jednak kiedy widzi, że to nie przynosi skutku jest zmuszony do przystąpienia do drużyny bohaterów, którzy chcą zwalczyć Lokiego.
Oraz mój faworyt  Tony Stark vel  Iron Man! Uwielbiam tego gościa, jego poczucie humoru, sarkazm, arogancję... wszystko! Oglądałam Iron Mana I, II zaczęłam, ale jakoś przez nią nie przebrnęłam, ale nadrobię! :) W tym filmie jego rola była fenomenalna moim skromnym zdaniem. Przynosił mi śmiech w najmniej oczekiwanym momencie.

Tym samym w tej chwili pragnę przedstawić obsadę:
Robert Downey Jr. - Tony Stark / Iron Man
Chris Evans - Steve Rogers / Kapitan Ameryka
Mark Ruffalo - Bruce Banner / Hulk
Chris Hemsworth -Thor
Scarlett Johansson - Natasha Romanoff / Czarna Wdowa
Jeremy Renner - Clint Barton / Hawkeye
Tom Hiddleston - Loki
Clark Gregg - Agent Phil Coulson
Cobie Smulders - Agentka Maria Hill
Samuel L. Jackson - Nick Fury


Obsada moim zdaniem jest genialna i każdy aktor został idealnie dobrany do swojej roli. Każdy z osobna wczuł się w swoją postać z taką precyzją, że nie widać w odgrywaniu żadnej sztuczności, krępacji czy ja jako widz nie odczułam żadnego zniesmaczenia bądź irytacji. Thor (przystojniak) wydawał mi się w tym filmie bardziej sztywny niż w Thorze. Taki, smutny, zły i pałający zaciekłością, aby nie zwątpić w swojego brata. Scarlett Johanson miała bardzo fajną rolę i również świetnie sobie z nią poradziła. Ogólnie jako aktorkę ją bardzo lubię, w dodatku jest taka śliczna!  Tony Stark? jak to on sam o sobie powiedział: filantrop, playboy, geniusz, miliarder. Co tu dużo mówić, każdego bohatera polubiłam, a obsada przypadła mi bardzo do gustu.

Pomysł na film zaczerpnięto z komiksów o superbohaterach, które potem przeniesiono na wielki ekran. Postaci mają całkiem odmienne charaktery, przez co akcja nabiera swoistej pikanterii. Na początku dobierana jest ekipa do "ratowania" Nowego Jorku. Kiedy już znajdują się oni w jednym miejscu zaczyna się zabawa. Dosłownie! Jednak potem niesamowicie się wszyscy bohaterowie uzupełniają, co jest też fajnie zrobione. Każdy jest mocnym ogniwem w swojej dziedzinie. Wspólnie są nie do pokonania.
Film jest przesiąknięty wartką akcją, humorem, napięciem oraz tak dużą dawką science fiction oraz efektów specjalnych, które aż zapierają dech. Jeżeli chodzi właśnie o ten ostatni aspekt - efektów specjalnych - moim zdaniem są  dopracowane do najmniejszego szczegółu. Nie miałam wrażenia, że patrzę na "sztuczność" zaprezentowaną w filmie. Jestem bardzo wybredna, jeżeli chodzi o tego typu rzeczy jak same te stworki, potwory z tamtego świata. Te wyglądały tak realnie, że miałam wrażenie jakby rzeczywiście takie coś gdzieś tam istniało i czyhało tylko, aby zejść i nam tutaj na ziemi narobić szumu. Wspaniałym tworem był skutek tej wojny. Realistyczne zniszczenie budynków, aut, dróg... pomyślałam sobie, że kupę kasy musieli włożyć w to wszystko. Ale było warto!
Film oglądało się z przyjemnością dzięki śmiesznym gagom przeplatanym z tragicznymi zdarzeniami. Ja osobiście wybuchałam śmiechem wiele razy, zwłaszcza jak do głosu dochodził Stark. No uwielbiam  Downey'a i nic na to nie poradzę.  Moim zdaniem jest to najlepszy film tego gatunku jaki ostatnio dane było mi oglądać. Polecam gorąco, w końcu tyle wspaniałych gwiazd w jednym filmie? Nie można tego przegapić. Zwracam uwagę na jedną bardzo ważną rzecz... Jeżeli ktoś nie oglądał Thora sądzę, że powinien się z nim zapoznać, bo można się pogubić w wątkach. Dobrze też chociażby się zaznajomić z wcześniejszymi bohaterami w jakiś sposób.


Najlepsze sceny jakie udało mi się znaleźć w necie!



sobota, 8 września 2012

"Syn Cienia" Jon Sprunk

"Był raz człowiek, który tańczył ze śmiercią..."

Tytuł: Syn Cienia
Tytuł oryginału: Shadow's Son
Autor: Jon Sprunk
Seria: Trylogia Cienia
Tom: I
Liczba stron: 395
Rok wydania: 2012
Tłumaczenie: Jarosław Fejdych
ISBN: 978-83-61386-16-2

"W świętym mieście Othir zdrada i zepsucie czyhają na każdym rogu ulicy. To idealne miejsce dla zabójcy bez żadnych zobowiązań i niemal żadnych skrupułów.
Caim zarabia na życie ostrzem sztyletu, ale kiedy rutynowe zlecenie nagle się komplikuje, trafia w sam środek politycznej intrygi. Musi stawić czoła skorumpowanym stróżom prawa, bezlitosnym mordercom i czarom z Tamtej Strony, u swego boku mając jedynie Josephine, córkę człowieka, którego miał zabić, oraz Kit, wierną towarzyszkę, której nikt poza nim nie widzi.
Walcząc o życie, Caim ufa jedynie własnym sztyletom i własnym instynktom, ale nawet te go zawiodą, kiedy w poszukiwaniu sprawiedliwości z tylnych alejek Othiru zawędruje na salony władzy.
Aby zdemaskować spisek w samym sercu imperium, będzie musiał udowodnić, że jest Synem Cienia…" - opis wydawnictwa

„Syn Cienia” to pierwszy tom przygodowej trylogii fantasy dla fanów twórczości takich autorów jak Brent Weeks, Brandon Sanderson czy Joe Abercrombie.

Autor opisuje przygody bohatera o imieniu Caim, który nie jest  zwyczajnym człowiekiem. Jest on zabójcą  posiadającym pewne mroczne moce, których trzymanie w ryzach nie jest łatwe. Czemu się dziwić, w końcu jako niedoświadczony chłopiec stracił rodziców, przez co nikt nie mógł mu wyjawić co w nim drzemie i kim tak naprawdę jest. Słowo "stracił" nie oddaje całej prawdy, gdyż jego ojciec został zabity na jego oczach, a matka została porwana przez żołnierzy. Tamtego feralnego dnia Caim przysiągł sobie, że pomści śmierć ojca i to co spotkało jego rodzinę. Od tego czasu szkoli się na najlepszego zabójcę i chce aby sprawiedliwości stało się zadość. U swego boku ma Kit, pomocną niewiastę, która  jest  duchem. Dzięki jej pomocy i wsparciu zawdzięcza swoje życie. Na jego drodze staje również piękna Josephine, córka człowieka, którego zlecono mu zabić. Sprawy się jednak nieco komplikują, przez co Caim jest zbiegiem, którego szuka władza.

Jest to debiut autora, więc mogę śmiało stwierdzić, że jak na debiut książka bardzo dobra i ciekawa. Wątek podjęty w książce jest nieco powtarzalny, ot chłopak, który łaknie zemsty za to co zostało mu odebrane w brutalny sposób, a w tle rozgrywa się walka o władzę absolutną. Może i powtarzalne, ale szczerze powiedziawszy opisane w dość intrygujący sposób. Na okładce można przeczytać, że jest to "mroczne fantasy..." Owszem z tym się zgodzę, w końcu ten wątek z cieniami i światem po tamtej stronie jest oryginalnym tworem. Magii w książce również można zaleźć bez liku i jest ona opisana w ciekawy sposób. Akcja i napięcie? Powiedzieć mogę, że akcja biegnie w zastraszającym tempie i nudzić się na pewno nie można, gdyż bohater wpada z jednej kraksy w drugą. Co do napięcia? Oczywiście podczas tych wszystkich wpadek bohatera czy też samej Josie trzyma się czytelnika i nie chce puścić. Z czym się jednak nie mogę zgodzić? Z pełnokrwistą akcją... Jakoś jak przeczytałam ten komentarz na okładce, spodziewałam się dużego rozlewu krwi, a co za tym idzie zachwycających opisów walki. Co prawda opisy walki były ciekawe, ale nie zachwycające. Trochę jestem też zawiedziona tym, że praktycznie banałem było rozwiązywanie zagadek typu: kto za tym stoi, kto zabił tego, a kto tamtego. Wszystko bowiem podane było na tacy.

Jon Sprunk stworzył bardzo ciekawą postać jaką jest magiczna Kit, o której wiele nam w części pierwszej nie zdradza. Jest to postać owiana tajemniczością. To właśnie ona nadawała czasem smaczku całej powieści, w innych momentach była to Josephine - czyli można rzec, dama w opałach. Szlachcianka jednak pokazała nie raz pazurki i swoją wojowniczość. Hardym spojrzeniem powaliła nawet samego łotra Caima. Czasami ich przytyki wywoływały mimowolny uśmiech na mej twarzy. Sam Caim jest postacią, którą na pewno będę wspominała nie raz, jednak denerwowała mnie w twardym zabójcy ta... ckliwość. Na początku jest opisywany jako mroczny i bezwzględny zabójca, a gdy tylko pojawia się w pobliżu piękna dziewka, załącza mu się tryb czułości. W tej postaci nie za bardzo mi to pasowało i dlatego się tego właśnie czepiam.
Co do postaci pobocznych? Sam Ral miał chyba być tym "złem wcielonym" w książce, a czasami jego zachowanie było po prostu komiczne, co na pewno nie sprawiało, że drżałabym ze strachu przed owym "zagrożeniem". Następnym czarnym charakterem jest sam Levictus - postać cienia, która naprawdę jest tą mroczną i dobrze wykreowaną przez autora postacią, która jest wyciągnięta wprost z koszmarów sennych.

Książkę czyta się szybko, jak już nas wciągnie do swojego świata trudno się z nią rozstać, zwłaszcza jak już wyżej wspomniałam dzięki szybkiej akcji. Język jest idealnie dostosowany do czasów w których dzieją się losy bohaterów, nie znajdziemy w książce dziwnych slangów, które burzyłyby całą przyjemność jaką daje nam czytanie tej lektury, za co duży plus dla autora.
Syna Cienia mogę polecić osobom, które lubują się w książkach fantasy, które lubią dużo magii, zawrotną akcję, ciekawych bohaterów oraz wszystkim tym, którzy są ową pozycją zainteresowani. Życzyć mogę tylko miłej lektury! Ja czekam już na tom drugi pod tyt. "Pokusa Cienia"

Za zapoznanie się z książką Syn Cienia dziękuję serdecznie Panu Arturowi oraz Wydawnictwu Papierowy Księżyc

środa, 5 września 2012

"Dotyk Julii" Tehereh Mafi

Tytuł: "Dotyk Julii"
Autor: Tehereh Mafi
Tom: I
  Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2012


„Nie możesz mnie dotknąć – szepczę.
Kłamię – oto, czego mu nie mówię.
Możesz mnie dotknąć – oto, czego nigdy nie powiem.
 Proszę, dotknij mnie – oto, co chcę powiedzieć”.
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija.
 Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha.
Zostałam przeklęta
 Mam niezwykły dar
Jestem potworem
 Mam nadludzką moc
Mój dotyk zabija
 Mój dotyk to moja siła
Jestem narzędziem zniszczenia
 Będę walczyć o miłość"

Po książkę sięgnęłam ze względu na to, iż bardzo intrygowała mnie historia w niej zawarta. Pomyślałam, że to może być coś dobrego, coś nowego i oryginalnego. Okładka sama w sobie zawiera coś co przyciągnęło mój wzrok i zapragnęłam ją przeczytać. Czy było warto?


Zwariowałam? Nie.Tak. Tak bardzo chciałabym zobaczyć prawdziwe niebo, latające po nim ptaki. Tak bardzo chciałabym opuścić to miejsce, ale nie mogę. Tak bardzo chciałabym, aby ktoś mnie przytulił, ale nikt nie może tego zrobić. Tak bardzo chciałabym móc kogoś dotknąć, ale nie mogę. Dlaczego? Mój dotyk zabija. Jest darem. Jest przekleństwem, którym zostałam obrzucona w dniu poczęcia.
Moje życie komplikuje się jeszcze bardziej w chwili kiedy to on przekroczył drzwi mojej izolatki. Adam.
Chłopak, który mam nadzieję, będzie moim przyjacielem. Nie, to niedorzeczne...przecież mogłabym go zabić przez przypadek. Jestem beznadziejna. Nawet moi rodzice się mnie brzydzili i umieścili właśnie tutaj, więc dlaczego nadal noszę w sercu nadzieję, że jednak mogłabym mieć przyjaciela? Może dlatego, że ta nadzieja, iż wyjdę stąd pewnego dnia utrzymuje mnie przy życiu. Wszystko dzieje się tak szybko, zdrada, rozczarowanie, miłość, wolność, zagrożenie, bezpieczeństwo, wojna.
Mam na imię Julia i pewien dar  przekleństwo, bowiem mój dotyk zabija. Dotyk Julii.

 Początek książki jest niesamowicie wciągający i ciekawy. Oto dziewczyna zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, w którym panują przedziwne i niehumanitarne zasady. Dziewczyna, która zachowuje się normalnie i nic nie wskazuje na to żeby miała coś poprzestawiane w psychice. Więc co ona robi w takim miejscu? Dobre pytanie, otóż ktoś chce wykorzystać jej dar zabijania w niecnych celach. Julia mimo iż posiada mroczną moc, jest w tej sytuacji bezbronna i poddawana wielu próbom. Znajduje jednak sprzymierzeńca, który jak się później okazuje jest odporny na jej dotyk i staje się jej bardzo bliski. Dziewczyna musi uciekać, aby nikt nie zmuszał jej do robienia rzeczy, których ona sama się obawia.

Szczerze powiedziawszy spodziewałam się czegoś lepszego. Fajerwerków nie uświadczyłam podczas czytania tej powieści. Wielu ją zachwala jak i również wielu też szczerze ocenia jako przeciętną. Ja jestem gdzieś po środku, bowiem brakuje mi tutaj jakiegoś z góry nadanego celu historii. Na początku można pomyśleć, że chodzi o ucieczkę, która jest notabene opisana w dość banalny sposób. Julia ucieka hura! Lecz co dalej? Musi się ukrywać i szukać azylu, to już drugi cel, ale gdzie ten jeden najważniejszy? Nie wiem, może się czepiam, jednak brakuje mi w tej powieści polotu, swoistego napięcia i charakteru. Wydaje mi się, że kiedy jest taki popyt na powieści antyutopijne, powieść sama z siebie powinna  zachwycić. Powinna posiadać to coś, co zaskoczy czytelnika. Sam dar Julii jest zaskakujący, jednak wydarzenia jakich byłam świadkiem czytając książkę już nie bardzo. Akcja mimo iż jest ciekawa i biegnie powolnym - co nie znaczy, że złym - tempem jakoś nie zachwyciła mnie aż tak, żebym zapamiętała książkę na dłużej.

Jeżeli chodzi o postaci...Julia powinna zapadać czytelnikowi głęboko w pamięć, w końcu nie tyle jest główną bohaterką, co posiadaczką niesamowitej władzy jaką daje jej sposobność zabijania ludzi jednym dotykiem. Mogę jedynie powiedzieć, że mi ona niespecjalnie zakorzeni się w pamięci, jak dla mnie jest postacią, że tak powiem "bladą". Natomiast co z Adamem? W jego przypadku również nie padłam z zachwytu, co prawda postać jest bardzo sympatyczna i ciekawa, jednak i jemu brakuje tego czegoś coby mnie zachwyciło.

Podsumowując. Miło spędziłam czas z Dotykiem Julii i z pewnością sięgnę po tom drugi, chociażby z samej czystej ciekawości, gdyż zakończenie to jeden z nielicznych momentów, który mi się podobał i był bardzo ciekawy oraz rozbudzający wyobraźnię. Książkę czyta się szybko, język jakim jest ona napisana jest banalnie prosty w odbiorze. Cóż więcej? Polecam ją młodszym odbiorcom, co nie znaczy, że ci starsi nie mogą sięgnąć.



poniedziałek, 3 września 2012

"Sto Tysięcy Królestw" N.K. Jemisin

"Bogowie i śmiertelnicy.
Władza i miłość.
Śmierć i zemsta.
Ona odziedziczy wszystko."


Tytuł: Sto Tysięcy Królestw
Tytuł oryginału: The Hundred Thousand Kingdoms
Autor: N K Jemisin
Seria: Trylogia Dziedzictwa 
Tom: I
Liczba stron: 450
Tłumaczenie: Kinga Składanowska
ISBN: 978-83-61386-11-7
Data wydania: 2011
"Samotna młoda kobieta musi stawić czoła intrygom, namiętności i zdradzie, jakich zazna w Stu Tysiącach Królestw. 
Yeine Darr jest wyrzutkiem z barbarzyńskiej północy. Gdy w tajemniczych okolicznościach ginie jej matka, dziewczyna zostaje wezwana do królewskiego miasta Sky. Gdy przybywa na miejsce, ku jej wielkiemu zaskoczeniu zostaje ogłoszona spadkobierczynią samego króla. Jednak droga do tronu Stu Tysięcy Królestw nie jest łatwa, a Yeine odkrywa, że właśnie trafiła w sam środek krwawej i okrutnej walki o władzę."

Sto Tysięcy Królestw jest pierwszym tomem rozpoczynającym Trylogię Dziedzictwa, która opisuje nam niezwykły świat, gdzie to bogowie żyją pomiędzy ludźmi jednak nie na równi z nimi, ale jako niewolnicy. Intrygujące, prawda? Jak dla mnie nawet bardzo!
Książka N.K. Jemisin jest debiutem literackim tej amerykańskiej autorki. Czy udanym? Można by było pomyśleć, że tak, gdyż powieść ta została nominowana do wielu nagród literackich. Między innymi w kategorii: debiut roku i najlepsza powieść roku czy też World Fantasy Award. Zdobyła nagrodę Locus Award 2011 dla najlepszej debiutanckiej powieści roku. Tyle nominacji i tak prestiżowa nagroda mówi już sama za siebie. Czy ja dałabym jej nagrodę najlepszej powieści jaką ostatnio czytałam? Zaraz się przekonamy.

Po książkę chciałam sięgnąć w momencie przeczytania recenzji u Tirin, gdzie to zaintrygowała mnie ona w swojej notce światem przedstawionym w książce. Dzięki nowo nawiązanej współpracy byłam w siódmym niebie, kiedy to mogłam sobie ją zamówić do recenzji. Nadeszła jej kolej na przeczytanie i powiem tylko tyle, że nagrodę dostała zasłużenie!
"Istnieje wszechświat rządzony przez bogów - opowiadali mi - Świetlisty Itempas jest ich przywódcą. Istnieje również świat, w którym rządy sprawuje Zgromadzenie przy nieznacznej asyście rodziny Arameri. Dekarta, lord Arameri, jest ich przywódcą."
Książkę pochłonęłam dosyć szybko, a to za sprawą przystępnego, nieskomplikowanego i lekkiego języka jakim posługuje się autorka. Pomogła w tym również ciekawa i wciągająca od pierwszej strony akcja, jaka się w niej toczy, dzięki czemu potencjalny czytelnik na pewno nie będzie znudzony. Wręcz przeciwnie, będzie wciągnięty w wir intryg, tajemnic, magii, zdrad, dążenia do władzy, potężnej miłości i niebezpieczeństw, które tylko czyhają w ciemności i czekają na odpowiedni moment, aby z niej wypełznąć.

Również bohaterowie są bardzo ważnym czynnikiem oddziaływającym na, nie tylko ciekawość potencjalnego czytelnika, ale również na jego niechętne odkładanie książki. Otóż główna bohaterka imieniem Yeine zapada w pamięć na długo. Z łatwością zaskarbiła sobie moją przychylność już od pierwszych stron książki. To właśnie jej oczami widzimy wszystko co dzieje się za murami Sky. Dzięki pierwszoosobowej narracji z punktu widzenia Yeine mamy możliwość nie tylko widzieć co się dzieje, ale również dzięki wspaniałym opisom, wczuć się w jej rolę i zgłębić jej emocje. Dlaczego zaskarbiła sobie moją przychylność? Prosta sprawa. Nawet jeżeli ma jakieś problemy (a wierzcie mi, ma ich całe mnóstwo) nie użala się ciągle nad sobą, tylko z determinacją z nich wychodzi. Stąpająca twardo po ziemi bohaterka, która wie czego chce i do tego dąży - to jest coś co sobie cenię. Kolejnymi postaciami wartymi uwagi są sami bogowie, a może lepiej nazwać ich bronią, bo właśnie tym oni są w rękach ludzi - są czymś z czym jeszcze się w literaturze nie spotkałam. Nie chodzi tutaj o sam fakt ich istnienia, lecz o ich niebywale oryginalną kreację, którą się napawałam przez cały czas czytania książki. Sam Pan Ciemności - Nahadoth -  potężna broń niszczycielska, która potrafi zrównać wszystko z ziemią, przechodzi można rzec - pewną przemianę. Nie jest ona jednak gwałtowna. Jest opisana stopniowo i ciekawie, a nie jak czasami bywa coś w stylu "zobaczył ją, zakochał się i zmienił się natychmiast pod wpływem przepięknego spojrzenia tej ślicznej niewiasty trzepoczącej nieziemskimi rzęsami" - (nic ciekawego prawda? błahe i denne). Tutaj wszystko ma swój urok i cel. Nahadoth również stał się jednym z moich ulubionych bohaterów fantasy. W pamięci pozostał mi również Sieh, który obrał sobie postać małego i psotnego chłopca.
Tak więc podsumowując, bohaterowie mają kluczową rolę w tej powieści. Są nietuzinkowe, ciekawe, tak zabawne jak i mroczne, ale co najważniejsze, są barwne!

Cenię sobie również w tej powieści, prócz języka, akcji oraz bohaterów... Ciekawe i zapadające w pamięć nazwy miast czy imion postaci. Co prawda niektóre ciężko wymówić, ale mają to coś. Tak samo fabuła. Wiele jest teraz książek, w których fabuła, bądź same wątki się powtarzają i nie wnoszą nic nowego... Tutaj od samego początku wiadomą jest, że książka nie posiada w sobie szablonowości i powtarzalności. Ja swoim bystrym okiem wyłapuję od razu takie rzeczy i szukam w głowie "a gdzie to było, na pewno już w którejś książce się z tym spotkałam". Tutaj nie naszła mnie żadna z tych myśli. Czyli nie przesadzam z tą oryginalnością wierzcie mi.

Z takich mankamentów małych jakie wyłapałam było kilka literówek i tyle. Więcej grzechów nie znalazłam. Czasami też się lekko gubiłam w powieści... ale to może ze dwa razy. Jeszcze coś co mogłoby być lepiej dopracowane, to samo zakończenie. Wydaje mi się lekko banalne i nie wprowadziło mnie w "nie mogę się doczekać kolejnej części, bo zakończenie było genialne i takie niedopowiedziane!" Na pewno sięgnę z wielką chęcią po kolejną część i to bezdyskusyjnie, aczkolwiek no... zakończeniu brakowało tego wielkiego "tupnięcia".

Podsumowując całość. Książka godna polecenia każdemu czytelnikowi. Jeżeli tylko lubicie knowania, zdradę, walkę o dominację, szczyptę zakazanej miłości i co najważniejsze inteligentnie stworzone fantasy i szukacie niepowtarzalności - książka jak najbardziej jest dla Was. Bez wyjątku. Ja osobiście na pewno wrócę do niej nie raz, a i nie dwa.

Za niezwykłe i trzymające w napięciu chwile, które przeżyłam w mieście Sky dziękuję bardzo Panu Arturowi i Wydawnictwu Papierowy Księżyc

Recenzja pojawi się również na portalu Upadli