niedziela, 28 września 2014

Trylogia "Legenda" Marie Lu


Od dawna słyszałam pieśni pochwalne na temat trylogii Marie Lu. Nie natknęłam się na żadną negatywną opinię. Jednak ciągle miałam z nią nie po drodze. Przyznaję, że wydawnictwo też do mnie szczególnie nie przemawiało, bo nie czytałam niczego od „nich”. Jednak kiedy znalazłam wszystkie trzy części w całkiem przystępnej cenie, postanowiłam ją nabyć i zapoznać się z historią, którą pokochało wielu czytelników. Zarówno zagranicznych, jak i polskich. Czy było warto?

Słyszałam parę razy, że historia jest podobna do „Igrzysk śmierci”, jednak im nie dorównuje. Igrzyska bardzo lubiłam, ale z biegiem czasu ten szał mi przeszedł. Może wielu to zdziwi, zaskoczy, tudzież zbulwersuje, ale Trylogia Marie Lu bardziej przypadła mi do gustu. Może też dlatego, że „Igrzyska śmierci” czytałam już spory czas temu. Nie wiem. Nie mam zamiaru się tłumaczyć. Tak jest i już.

Pierwszy tom jest tomem wprowadzającym (tak wiem, Ameryki nie odkryłam). Dzięki niemu poznajemy bohaterów, ich historię, świat jaki stworzyła autorka, zasady w nim panujące i wszystko, co tylko może się z nim wiązać. Gdyby pierwszy tom mi się nie spodobał, to zapewne nie trudziłabym się, ażeby poznać ciąg dalszy. Ja tak mam, że jak mi coś nie spasuje, coś mi się nie spodoba, to za chiny ludowe nie wrócę do tego, albo nie będę tego kontynuowała. Jak się więc można domyślić, tom pierwszy był bardzo dobry. Kontynuacja? A kontynuacja jeszcze lepsza! Historia Daya i June wciągnęła mnie tak bardzo, że nie przerwałam czytania dopóki nie skończyłam tomu trzeciego. Urządziłam sobie mały maraton z Legendą i nie żałuję! Kawał dobrej przygody.

W opinii niektórych czytelników tom III był słabszy, niż się spodziewali. Niektórzy się zawiedli, a niektórzy spodziewali się zgoła czegoś innego. A co ze mną? A ja jestem usatysfakcjonowana. Co prawda nie skończyło się to wszystko tak, jak się spodziewałam, ale cieszę się, że nie było łzawego i słodkiego happy endu, bo zupełnie nie pasowałoby to do całości. Amen.

Czy polecam? Oczywiście, że tak!

piątek, 26 września 2014

"Dom róż" Sarah Harvey

 
Dziękuję!
W samotnym domu na wybrzeżu południowej Anglii coraz bardziej oddala się od człowieka, który był kiedyś jej wielką miłością. Liam coraz dłużej zostaje w pracy i Lily w końcu nabiera podejrzeń, że w jego życiu pojawiła się inna kobieta. Pewnego dnia tragiczny wypadek zmienia wszystko...

Kolejna porcja babskiego czytadła w postaci książki „Dom róż”. Ostatnio częściej spoglądam na literaturę kobiecą, ale sądzę, że to wszystko dlatego, że w ciepłe dni czytanie wielkich tomiszczy fantastyki, po prostu mi się dłużyło. Lato się skończyło, mamy jesień i już niebawem wrócę do książek z typu tych „cięższych”, ale o tym w kolejnym poście.

Dzisiaj kilka słów na temat pozycji autorstwa Sarah Harvey. Sądziłam, że będzie to książka lekka i niezobowiązująca, a tutaj tyle emocji! Bardzo się cieszę, że ten tytuł mnie zaskoczył i to pozytywnie. Patrząc na okładkę i tytuł, sądziłam, że będzie to raczej typowe romansidło, infantylna historia dobra na jeden raz. Jednak już od pierwszych stron zanosiło się na coś głębszego. Otóż  Harvey porusza pewne ważne tematy, jak rodzina, związek, poświęcenie, zdrada... Wybaczenie. To wszystko i wiele innych zagadnień znajdziecie w niniejszej pozycji. Może nie jest to oryginalna powieść, ale powiedzcie mi - ale tak z ręką na sercu - czy romanse/obyczajówki muszą być oryginalne? Moim zdaniem nie muszą. Muszą poruszyć w nas, kobietach pewne struny, rozemocjonować nas, doprowadzić do śmiechu, złości czy łez. I właśnie ta książka taka jest.

Postaci nie są specjalnie wyraziste, ale za to ich problemy już tak. Książka na jeden wieczór? Owszem. Nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś po nią sięgnęła, ale z miłą chęcią polecę ją mamie, cioci, czy kuzynce. Mile spędzony czas? Tak, ponieważ książka jest przyjemna w odbiorze, napisana prostym, nieskomplikowanym językiem. Emocjonalna? Wbrew pozorom jestem bardzo wrażliwą kobietą i mnie ta historia poruszyła.

czwartek, 25 września 2014

"Taniec cieni" Yelena Black

 
Taniec z drugą osobą jest aktem zaufania. Elegancja i intymność… jesteście blisko pocałunku, tak blisko, że czujecie bicie serca swojego partnera. Ale dla Vanessy, taniec jest śmiertelny – i musi bardzo uważać komu ufa…
Vanessa Adler uczęszcza do elitarnej szkoły baletowej – tej samej, do której uczęszczała jej starsza siostra, Margaret, zanim zniknęła. Dziewczyna czuje, że nigdy nie przestanie żyć w cieniu sławy swojej siostry. Ale Vanessa, ze swoimi wspaniałymi czerwonymi włosami i jasną skórą, posiada jakiś rodzaj mocy podczas tańca – zatraca się w muzyce, oddycha innym powietrzem, a świat wokół niej płonie… Wkrótce zwraca na siebie uwagę trzech mężczyzn: przystojnego Zep’a, tajemniczego Justin’a i wielkiego, enigmatycznego choreografa – Josef’a Zhalkowsky’ego. Kiedy Josef prosi Vanessę, aby została główną tancerką w balecie „Ognisty ptak”, dziewczyna nie ma pojęcie o niebezpieczeństwie, jakie się w tym kryje – a płonące siły mają zostać uwolnione…
 Muszę przyznać, że pierwszy raz czytałam książkę o balecie. W ogóle nie przypominam sobie, żebym czytała książkę, w której taniec odgrywa dosyć ważną rolę. „Taniec cieni” zaciekawił mnie nie tylko przepiękną szatą graficzną, ale również opisem. Lektura zapowiadała się jako obiecująca, tajemnicza i intrygująca. Spodziewałam się czegoś naprawdę dobrego. Niestety lekko się rozczarowałam. Treść i pomysł na książkę oceniam bardzo dobrze. Jednak jeśli chodzi o kreację postaci, to właśnie jest to ten element, który oceniam najsłabiej.

Postaci są mało dojrzałe. Chociaż biorąc pod uwagę ich wiek (15 lat) można by powiedzieć, że na dojrzewanie mają jeszcze czas. Nie przepadam za wątkami, gdzie główną rolę odgrywają dziecinne postaci. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, iż autorka obrała sobie dosyć poważny temat. Szkoda, że nie chciała napisać historii z punktu widzenia kogoś starszego. Tak, wiem. Być może się czepiam, jednak nadal uważam, że jak na zaistniałą w książce sytuację, postaci nie podołały zadaniu.

Z początku czytanie strasznie mi się dłużyło. Ciężko było mi wejść w ten mroczny świat, jaki zaserwowała nam Yelena Black. Później było już lepiej i akcja nabrała konkretnego tempa. Męczyły mnie tylko dialogi i chyba pierwszy raz powiem, że bardziej podobała mi się strona opisowa, aniżeli rozmowy bohaterów. A! Jeszcze określenia, którymi raczyła nas autorka: „chłopiec”, „dziewczynka”. Serio? To tak jakbym czytała na ten przykład o ośmiolatku i sześciolatce. Chociaż z drugiej strony nazewnictwo jest odpowiednie do zachowania i rozmów bohaterów.

Biorąc pod uwagę fakt, iż jest to debiut Yeleny Black, muszę stwierdzić, że sobie z nim poradziła. Jednak nie porównuję go do kilku innych, które zwaliły mnie z nóg, gdyż musiałabym stanowczo zmniejszyć moją ocenę całości.

Tekst napisany dla portalu literaturajuventum.pl

wtorek, 23 września 2014

Już jutro!

Nie mogę się pogodzić z tym, że to już koniec!

Ciemność ogarnęła świat Nocnych Łowców. Chaos i destrukcja obezwładniają Nefilim, ale Clary, Jace, Simon i ich przyjaciele łączą siły, żeby walczyć z największym złem, z jakim kiedykolwiek się zetknęli. Brat Clary, Sebastian Morgenstern, systematycznie usiłuje zniszczyć Nocnych Łowców. Posługując się Piekielnym Kielichem, zmienia ich w istoty z koszmaru, rozdziela rodziny i kochanków, powiększa szeregi swojej armii Mrocznych. Nic na świecie nie jest w stanie go pokonać… ale jeśli Clary i jej drużyna wyprawią się do królestwa demonów, mogą mieć szansę…

Ludzie stracą życie, miłość zostanie poświęcona, cały świat się zmieni. Kto przeżyje w szóstej i ostatniej, wybuchowej części „Darów Anioła"?

Łapcie FRAGMENT!



Uczeń skrytobójcy" to pierwszy tom legendarnej serii fantasy. Jest w niej magia i zły urok, jest bohaterstwo i podłość, pasja i przygoda.

Młody Bastard to nieprawy syn księcia Rycerskiego. Dorasta na dworze w Królestwie Sześciu Księstw, wychowywany przez szorstkiego koniuszego swego ojca. Ignoruje go cała rodzina królewska oprócz chwiejnego w swoich sądach króla Roztropnego, który każe uczyć chłopca sekretnej sztuki skrytobójstwa. W żyłach Bastarda płynie błękitna krew, ma więc zdolność do korzystania z Mocy.


Łapcie FRAGMENT!




Przygotujcie się na całkowicie nową Osobliwość. Oto „Echopraksja”, kontynuacja nominowanego do nagrody Hugo „Ślepowidzenia”. Zbliża się XXII wiek. Jest to świat, w którym ci, co odeszli, wysyłają żywym pocztówki z Nieba, wierni wprowadzają się w ekstazę religijną, dokonując rewolucji w nauce; w którym genetycznie zrekonstruowane wampiry rozwiązują problemy nierozwiązywalne dla zwykłych ludzi, a żołnierze mają w głowie przełącznik trybu zombie, odcinający im samoświadomość podczas walki. A wszystko to monitoruje obca inteligencja, która nie zamierza się ujawnić.

Daniel Brüks jest żywą skamieliną, biologiem terenowym w świecie, gdzie biologia się zinformatyzowała; jest marionetką wykorzystaną przez terrorystów do zabicia tysięcy ludzi. Ukrywa się na pustyni w Oregonie, odwróciwszy się plecami do ludzkości, rozpadającej się z każdą sekundą na odrębne podgatunki. Jednakże którejś nocy budzi się w oku cyklonu, który wywróci cały świat do góry nogami.
Uwięziony na pokładzie statku lecącego do środka Układu Słonecznego, po lewej stronie ma dręczonego tęsknotą żołnierza, którego obsesją są szeptane wiadomości od dawno zmarłego syna. Po prawej – panią pilot, tropiącą człowieka, którego przysięgła zabić na miejscu. W cieniach za jego plecami czai się wampirzyca ze świtą zombie-ochroniarzy. Przed sobą zaś mają garstkę mnichów w szponach religijnego uniesienia, prowadzącą ich na spotkanie z czymś, co nazwali „Aniołami z asteroid”.
Na tej pielgrzymce Daniel Brüks, ludzka skamieniałość, stanie oko w oko z największym przełomem ewolucyjnym od powstania rozumu.


Łapcie FRAGMENT!

niedziela, 21 września 2014

"Drogie maleństwo" Julie Cohen


Claire i Ben, z pozoru idealne małżeństwo, od wielu lat bezskutecznie starają się o dziecko. Kolejne porażki kładą się cieniem na ich związku. Claire jest gotowa zrezygnować z marzenia o założeniu rodziny i żyć dalej, Ben nie chce dać za wygraną. I wtedy jego najlepsza przyjaciółka proponuje, że podda się sztucznemu zapłodnieniu i urodzi im dziecko.
Romily jest przekonana, że poradzi sobie w roli matki zastępczej, skoro samotnie wychowuje córkę i nie chce mieć więcej dzieci. Jednak ciąża z Benem wyzwala w niej burzę emocji, tym większą, że jest on jedynym mężczyzną, na którym kiedykolwiek jej zależało.
Romily i Claire stają przed dylematem: która z nich powinna zatrzymać przy sobie ukochane maleństwo… i ukochanego mężczyznę.

Odkąd tylko książka pt „Drogie maleństwo” ukazała się na rynku wydawniczym powiedziałam sobie, że muszę ją mieć. Po przeczytaniu opisu spodziewałam się wielu emocji, które będą mną targać podczas czytania treści. Nie pomyliłam się. Książka jest świetna. Nie zawiodłam się na niej, co bardzo mnie cieszy, ponieważ ostatnia książka tegoż wydawnictwa była strasznie rozczarowująca. Przyznaję, obawiałam się tego, że im więcej szumu i samych pochlebstw o „Drogie maleństwo” (tak jak w przypadku „Dziesięć płytkich oddechów”) tym słabsza okaże się ta pozycja. Na szczęście obawy były bezpodstawne.

Nie każdemu pisane jest zostać rodzicem. Są tacy, co pragną potomka każdą komórką swojego ciała. Starają się o nie, ale nie wychodzi. A to powoduje frustracje, nerwy i stres. Znajdą się i tacy (a tych jest mam wrażenie więcej), którzy nie doceniają szczęścia i cudu, jakim jest posiadanie dziecka. Wiele się słyszy o wyrodnych matkach, incydentach, które mrożą krew w żyłach. Incydentach, które powodują, że zwykły, normalny człowiek pała chęcią mordu z powodu krzywdy, jaką matka/ojciec wyrządzają niewinnej i bezbronnej istocie. Julie Cohen w swojej książce idealnie przedstawia obraz pragnienia, miłości i zarazem desperacji, która ogarnia głównych bohaterów.

Jak wiecie (albo i nie), nie przepadam za trójkątami miłosnymi. Zazwyczaj bywa tak, że w fajny związek wpycha się jakaś larwa i drąży, drąży dotąd, aż nie zepsuje tej sielanki. A mnie to doprowadza do szewskiej pasji! W książce pani Cohen była podobna sytuacja, a ja myślałam, że wybuchnę. Na szczęście autorka zaskoczyła mnie wieloma zwrotami akcji, które zbijały mnie z tropu co rusz i sprawiały, że moja irytacja przechodziła jak ręką odjął.

Wielki szacunek za stworzenie wzruszającej i  tragicznej historii, która skradła moje serducho. Nie zapomnę o tej książce, bo po prostu się nie da. Historia Bena, Claire i Romily zagnieździła się w moim serduchu i mile będę ją wspominała. Ba! Zapewne kilka razy do niej wrócę, ponieważ jest to kawał dobrego, babskiego czytadła.

Za emocjonujące chwile z książką "Drogie maleństwo" dziękuję księgarni 

piątek, 19 września 2014

Stanowcze: NIE!


źródło
Dzień dobry, cześć i czołem!

Ostatnio wzięłam sobie za punkt honoru dokończyć serie, które ujęły mnie za serducho. Rzadko zdarza się aby wydawnictwa wydawały jednotomówki. Częściej w ich ofercie znajdują się trylogie bądź serie. Ja w swojej czytelniczej karierze zaczęłam całą masę serii. Jedne sukcesywnie ukończyłam, inne czekają. Różnie to bywa, bo niektóre komplety są już na mojej półce, a ja najzwyczajniej nie mam na nie czasu, bądź ochoty. Natomiast w większości jest tak, że kolejne tomy wychodzą na bieżąco. Tym razem jednak przedstawię Wam serie, których nie mam zamiaru dokończyć, bo albo były słabe, albo porażająco beznadziejne. 

Nocna szkoła - C.J. Daugherty

Czytałam pierwszy tom, który okazał się tak słaby, absurdalny i niedopracowany, że podziękowałam za ciąg dalszy. Nudna, przewidywalna książka, a od schematów aż się roi. W dodatku postaci są beznadziejne i zlewają się w jedną szarą masę. Sądzę, że gdybym przeczytała całość - a na szczęście skończyłam w połowie - to mój mózg zamieniłby się w kaszankę. Totalne dno! Tak, zdaję sobie sprawę, że większości się podoba, cóż, ja nie jestem większością.

Bezmyślna - S.C. Stephens

Totalne nieporozumienie. Masakra, rzeźnia, dno wodorosty i trzy metry mułu. Można dosadniej? Szczerze, z całego serca - NIE POLECAM TEGO CZEGOŚ. Chyba, że chcecie to coś przeznaczyć na podpałkę. Kurde... Tyle drzew musiało skończyć ścięciem tragicznym, żeby powstała kupa kartek o niczym. Jeśli jesteście ciekawi całej mojej recenzji, pełnej oburzenia, to zapraszam KLIK.

Błękitna miłość -  S. C. Ransom

Niby książka nie była tragiczna, ale dobra też nie była. Nie sięgnę po kontynuację, bo nawet nie pamiętam zbyt wiele z pierwszej części. Taka książka dla dzieciaków. Trochę naiwna, bardzo przewidywalna. Moja pełna opinia: KLIK.

Ja, diablica - Katarzyna Berenika Miszczuk

Autorkę szanuję i lubię jej książki: Wilk, Wilczyca i Druga szansa. Jednak serią o Diablicy kompletnie mnie rozczarowała. Ani to zabawne, ani dobre. Skończyłam jeden tom, mam pozostałe dwa, ale nie mam zamiaru ich czytać - nigdy! Jeśli ktoś jest zainteresowany moją opinią na temat tomu I zapraszam: KLIK. Napisałam tam, że muszę poznać dalsze losy bohaterów, a teraz sądzę, że nie muszę, a nawet - nie chcę.

Dotyk Julii - Tahereh Mafi

Pierwszy i (dla mnie) ostatni tom o Julii. Kolejna pozycja którą większość się zachwyca. Nie rozumiem tych zachwytów - ale co ja tam wiem! Początek był świetny, taki... nie do ogarnięcia, psychologiczny - rewelacja. Po krótkim czasie ten świetny początek zmienia się w farsę. Główna bohaterka jest tak nieciekawa, mdła i niedopracowana, że ciężko było mi czytać jej przygody. Więcej na temat moich wrażeń znajdziecie tutaj: KLIK

Na chwilę obecną tylko tyle pozycji przychodzi mi do głowy. Na pewno jest ich więcej, więc jeśli znajdę chwilę czasu i wenę, to na pewno przygotuję kolejnego posta z seriami/trylogiami, których nie będę kontynuowała. Dlaczego nie będę ich kontynuowała? Bo szkoda mojego cennego czasu. 


poniedziałek, 15 września 2014

Zdobycze powakacyjne!

Dzień dobry, cześć i czołem!


Co tam słychać ciekawego? Przygotowałam dla Was dwa posty o książkach, ale nie są to recenzje. Pojawią się one już niebawem i mam nadzieję, że nie zostanę zlinczowana, bo w jednym będzie o niektórych sławnych i lubianych seriach, o których nie wypowiadam się miło. Dzisiaj natomiast przychodzę do Was ze stosikiem. Zostałam hojnie obdarowana przez dwa wydawnictwa, od których dawno niczego nie brałam do recenzji. Tak jakoś wyszło, że chciałam nadrobić swoje własne zaległości i jestem bardzo zadowolona, bo nadrobiłam ich sporo. W dodatku na zmianę czytam książki, które zalegają na regałach od jakiegoś czasu z tymi do recenzji :) Nie przeciągając, przedstawiam Wam moje dwa stosiki.

Wszystkie książki, jakie widzicie po lewej stronie otrzymałam od Grupy Wydawniczej Foksal. Trzy pozycje już przeczytane, dwóch recenzję mogliście przeczytać w tym poście.
Od wydawnictwa MG otrzymałam "Wichrowe wzgórza", których recenzję mogliście już przeczytać tutaj. "Proces" oraz "Villette". "Zaginiona dziewczyna", audiobook "Życie Pi" oraz "Zabójczyni i Czerwona Pustynia" to prezent od pewnej dobrej duszyczki :) Z wymian pozyskałam: od Tali  "Nomen omen" oraz "Pocałunek Archanioła" (który już dawno mam za sobą, ale nie chciałam żeby tom I tak samotnie stał na półce). "Coś pożyczonego" z wymiany na LC.

W najbliższym czasie możecie się spodziewać recenzji takich książek jak: "Drogie maleństwo", "Taniec cieni", "Władca wilków" i "Dom róż".  Na koniec zostawiam Was ze świetną piosenką, która towarzyszyła mi przez ostatni czas.


Pozdrawiam ciepło!
A ja uciekam na mój mały maraton z trylogią Marie Lu!

sobota, 13 września 2014

"Zostań, jeśli kochasz" ekranizacja

gatunek: Dramat
produkcja: USA
premiera: 12 września 2014 (Polska) 18 sierpnia 2014 (świat)
reżyseria: R.J. Cutler
scenariusz: Shauna Cross

Świetna piosenka :)

Nie lubię tego nowego tytułu. Nie wiem po co został zmieniony, bo kompletnie nie pasuje mi to tłumaczenie, no, ale... Przecież musiało pasować do wielu innych zupełnie odbiegających od oryginalnego tytułu tłumaczeń na nasz język. Prawda? Nie będę się rozwodziła nad tą zmianą. Niby pasuje do treści książki i fabuły filmu, ale to jednak nie to. Wczoraj 12 września 2014 roku była premiera ekranizacji książki Gayle Forman, którą pokochałam dwa lata temu. Jeśli jesteście ciekawi moich wrażeń z lektury, to zapraszam: recenzja książki.
Dzisiaj zaprezentuję Wam moje wrażenia z ekranizacji, której się nieco obawiałam. 


Fabuła nie odbiegała od książki, co bardzo mi się podobało. Aczkolwiek książkę czytałam już dwa lata temu i mogło mi się coś zapomnieć. Jednak nie odczułam wrażenia, że producenci filmu chcieli go - że tak powiem - udziwnić, ulepszyć. Nie. Historia Mii przedstawiona na wielkim ekranie bardzo mi się podobała. Z początku myślałam, że na pewno coś będzie nie tak, że coś mi się nie spodoba, do czegoś się przyczepię. Kiedy byłam w połowie filmu stwierdziłam, że moje wszelkie obawy nie ujrzały odzwierciedlenia w filmie, po prostu o nich zapomniałam, a samo oglądanie było wielką przyjemnością.  

źródło
Gra aktorska jest kluczowym elementem każdego filmu. Co z tego, że fabuła jest świetna, że dialogi są dobre i na poziomie, jak aktorzy to kompletnie beztalencia? Ha! Nie. Nie. Nie. Obsada "Zostań, jeśli kochasz" jest złożona z bardzo dobrych aktorów, którym nie można odmówić talentu i uroku. Aktorzy zostali idealnie dopasowani do swoich ról. Wcześniej obawiałam się trochę, że do roli Adama nie pasuje Jamie Blackley. Tfu, tfu! Idealny Adam. Idealny. Jamie świetnie odegrał swoją rolę i gdy po raz kolejny sięgnę po książkę, to przed oczami będę miała właśnie jego. To samo tyczy się Chloë Grace Moretz (Mia Hall), którą możecie kojarzyć na przykład z filmu "Carrie". Nie powiem. Ta młodziutka aktorka na swoim koncie ma wielki dorobek artystyczny. Grała w wielu horrorach, a za rolę Carrie White otrzymała nagrodę Saturn. W rolę Matki Mii wcieliła się Mireille Enos, która grała w filmie "World War Z". Jej rola w "Zostań, jeśli kochasz" była świetnie odegrana. Enos grała wyluzowaną, spontaniczną, rockową, zabawną i opiekuńczą matkę. Przyznam, że filmowa mama Mii bardziej przypadła mi do gustu niż książkowa - nie wiem czemu. Na pewno kojarzycie tego pana - Joshua Leonard. Grał w tylu filmach, że jego twarz musi być Wam znajoma. W omawianej ekranizacji odegrał rolę ojca Mii, a odegrał ją bardzo dobrze. Podsumowując, wszyscy aktorzy spisali się na medal.

Muzyka była również ważnym elementem tej historii. Nie tylko ze względów klimatycznych, ale również dlatego, że sam Adam grał w rockowym zespole. Główna bohaterka grała na wiolonczeli, więc siłą rzeczy muzyki było sporo. Pragnę zaznaczyć, że bardzo dobrej muzyki. Sentymentalnej, poruszającej, ale też tej żywiołowej. Każda nuta, która została zagrana w "Zostań, jeśli kochasz" była idealnie dobrana do sytuacji i każda skradła moje serce. 
źródło
Emocje. Emocje. Emocje... Nie sądziłam, że film wzruszy mnie aż tak, że uronię kilka łez i będę pociągała nosem. Cóż. Tego nie przewidzisz, to się dzieje nagle. Zarówno ja, jak i inne wrażliwe istoty w sali kinowej pociągały nosami i ocierały ukradkiem zły z policzków. Była radość, był smutek, żal, nadzieja... Wszystko. Nawet czasami złość. 

Jak sami widzicie, film mi się podobał. Może dla wielu będzie nudny, przeciętny i zapewne znajdą się tacy, którzy powiedzą, że był o niczym. Dla mnie był bardzo dobry i na pewno obejrzę go jeszcze kiedyś. Nie odpuszczę sobie tej przyjemności. Polecam go tym, którzy czytali książkę, ale i tym, którzy szukają filmu właśnie takiego spokojnego, klimatycznego, czasami zabawnego, a czasami wzruszającego. 
źródło

piątek, 12 września 2014

"Tego lata stałam się piękna" i "Bez ciebie nie ma lata" Jenny Han

Dziękuję!

Jest wiele książek o utracie najbliższych. O sposobach radzenia sobie z cierpieniem. O niewyobrażalnym bólu zarówno psychicznym, jak i fizycznym, z którym naprawdę ciężko sobie poradzić. I guzik prawda, że czas leczy rany, że z biegiem czasu uczucie straty mija. Nie wiem kto w to wierzy, chyba ten szczęściarz, który nie stracił nikogo mu bliskiego, albo ten twardziel, który nie posiada czegoś takiego jak uczucia. Po pierwsze: stratę bliskich każdy przeżywa inaczej. Nie będę się wypowiadała za wszystkich, ale sądzę, że osoba po śmierci kogoś bliskiego czuje ogromną pustkę, samotność, rozdzielający ból i smutek. Człowiek nie wie co ze sobą zrobić. Nie może znaleźć miejsca dla siebie. W głowie kłębią się wspomnienia, w oczach stają łzy, a w gardle rośnie ogromna gula, tak ciężka do przełknięcia, że człowiek się dusi. Powstaje wiele pytań, wiele niewiadomych. Wiele wyrzutów sumienia... Wiele niedokończonych rozmów i przygód.

Stracić bliskich można na wiele różnych sposobów. Najgorszym z nich jest śmierć. Owszem ta nagła  - wypadek - również jest ciężka. Jednak sądzę, że patrzenie na cierpienie kogoś bliskiego - długotrwała choroba - i bezsilność, która nas ogranicza jest najgorsza. Wyobraźcie sobie, że wasza bliska osoba z dnia na dzień znika. Dosłownie. Jej uśmiech nie jest taki sam jak kiedyś, blask w oczach zostaje zastąpiony przez mgłę bólu i strachu. Jej ciało się zapada, a siła niknie. Wmawiamy sobie, że będzie dobrze, że on/ona z tego wyjdzie, że z dnia na dzień jest tak jakby lepiej... Sami siebie okłamujemy. Pewnego dnia przychodzi ta godzina, kiedy jeden oddech jest tym najcenniejszym. Jest ostatnim oddechem, który dane jest nam usłyszeć. Ostatni oddech o którym myślimy. Potem jest tylko rozpacz.

Taki wstęp trochę melodramatyczny mi wyszedł, ale upuściłam trochę emocji. Książka Jenny Han może i nie należy do wybitnych. Może i ma słabe oceny, ale kurczę! Do mnie przemówiła i bardzo przypadła mi do gustu. Przeczytałam dwie części i właśnie je w dzisiejszym poście postaram się ocenić. Z opisu może się wydawać, że jest to lekka i niezobowiązująca historia pełna schematów, i niezbyt ciekawa. Ja wyszukałam w niej to coś, co sprawiło, że się wzruszyłam. Przypomniałam sobie beztroskie chwile, które praktycznie zawsze towarzyszyły mi w lecie. To lato dla bohaterów książki Han nie było do końca szczęśliwe. Powiedziałabym, że to była beztroska okraszona lekką goryczą.

Bohaterowie trylogii Jenny Han nie wyróżniają się niczym specjalnym na tle innych książek, ale mnie się podobali. Nie uważam, żeby zachowanie Conrada było głupie. Sądzę, że odpychanie od siebie Belly, było całkowicie uzasadnione. Człowiek, który traci kogoś bliskiego jemu sercu odsuwa się na bok. Nie chce przeżywać ponownej straty, mimo  widzi szansę na szczęście boi się go. Zawsze pozostaje ten strach. A co jeśli się przywiążę do tej osoby? Pokocham ją, a ona mnie zrani? Owszem kto nie ryzykuje, ten nic nie traci. Warto czasem spróbować, może to ryzyko się opłaci. Dlatego rozumiem postępowanie Conrada, mimo iż strasznie mnie irytowało to, jak traktował Belly. Jednak ona swoją dziecinnością drażniła mnie najbardziej. Uwielbiłam sobie Jeremiego. Cud chłopak!

Na chwilę obecną dozowałam sobie historię przyjaciół z plaży Cousins. Czeka na mnie tom ostatni, którego się obawiam. Jak tylko się z nim zapoznam, to na pewno zdam Wam relację! Książka porusza ważny temat, ale jest napisana trochę zbyt naiwnie. Może i historia jest przewidywalna, może i jest młodzieżowa, lecz to nie zmienia faktu, że  bardzo dobrze mi się ją czytało.


czwartek, 11 września 2014

"Droga królów" Brandon Sanderson


Dziękuję!
Chirurg, zmuszony do porzucenia swej sztuki i zostania żołnierzem w najbardziej brutalnej wojnie od niepamiętnych czasów. Skrytobójca, morderca, który płacze, kiedy zabija. Oszust, młoda kobieta, skrywająca za płaszczem z kłamstw swoją prawdziwą naturę. Arcyksiążę, wojownik, owładnięty żądzą krwi.
Świat może się zmienić. Ta czwórka jest kluczem do przyszłości.
Jeden z nich może przynieść zbawienie.
Drugi doprowadzi do zagłady.

"Książka mnie zachwyciła. Co jeszcze mógłbym powiedzieć."
Patrick Rothfuss. 

Fan art źródło 
Oto recenzja jednej z najobszerniejszych książek jakie dane mi było czytać. Rasowe fantasy. W dodatku napisane nieprostym językiem, który pokochałam. Książka jest obszerna, jest ciężka... Jest świetna! Ja uwielbiam fantasy, ale to każdy odwiedzający mojego bloga wie. Mój brat zacierał ręce z radością patrząc na to, jak kończyłam "Drogę królów". Ledwie skończyłam czytać zamykające zdanie, a ten już mi ją wziął. Nie muszę mówić, że był zachwycony? Nudzi mnie aż do dzisiaj o to, żebym mu powiedziała, kiedy będzie kontynuacja. Teraz mogę powiedzieć: bracie, premiera tomu II jest przewidziana na 3 grudnia.

Wielka objętościowo. Bogata opisowo. Barwna tematycznie i pełna charakternych postaci. Kunsztowny język, który zagraniczni youtuberzy kochają - pokochałam i ja.  Śmiem sądzić, że każdy, kto lubuje się w fantasy, pokocha twórczość Brandona Sandersona. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.

W książce nie mamy jednego głównego bohatera, wokół którego toczy się wir wydarzeń. Najbardziej przypadła mi do gustu postać Kaladina, którego los okrutnie potraktował. To właśnie jego historię czytałam z zapartym tchem. Co oczywiście nie znaczy, że reszta mnie nie interesowała. Każda postać Sandersona jest złożona. Każda ma swój cel, swoją misję. Wszystkie razem tworzą paletę barwnych, nietuzinkowych i świetnie wykreowanych bohaterów, których ostatnio tak bardzo mi brakowało.

Dobry i w pełni wykorzystany pomysł na fabułę, barwnie przedstawiony świat, kunsztowny język i charyzmatyczne postaci - za to wszystko ogromny plus! To wszystko powinna mieć każda dobra książka. "Droga królów" to wszystko posiada.

Wiecie co? Wcześniej myślałam, że o świecie fantasy wiem już wiele, że widziałam oczyma wyobraźni już wszystko. Brandon Sanderson pokazał mi, że jednak nie. Nie widziałam wszystkiego i pewnie dzięki jego słowom/wyobraźni, zobaczę jeszcze masę wspaniałych rzeczy, których nie mogę się doczekać.

Czytanie pierwszych rozdziałów szło mi dosyć topornie - przyznaję bez bicia. Odłożyłam książkę, chcąc sięgnąć po coś innego, ale ciągle mój wzrok kierował się w stronę tegoż wielkiego tomiszcza w pięknej oprawie i w końcu stwierdziłam, że nie będę się mogła skupić na innej historii. Zwłaszcza, że w kolejce do czytania ustawił się następny czytelnik, który poganiał mnie niemiłosiernie, a który książkę pochłonął w 3 dni. Czytał tylko wieczorami (a raczej zarywał noc). Naprawdę. Pochłaniacz większy ode mnie! Widząc to, jakie książka wywołuje emocje w czytelniku i przekonanie się o tym na własnej skórze, nie mogę jej ocenić innym mianem niż arcydzieło.

Czy polecam? Wszystkie moje ochy i achy mówią same za siebie. Książka nie jest tania, ale jest naprawdę warta swojej ceny. 

niedziela, 7 września 2014

"Dziesięć płytkich oddechów" K.A. Tucker



Jak sobie poradzisz kiedy na Twoich oczach świat rozsypuje się na kawałki? Co zrobisz kiedy wszystko idzie źle? Kiedy ból rozsadza Twoją duszę? Po prostu oddychasz. Dziesięć płytkich oddechów…
Kilka lat temu życie dwudziestojednoletniej Kacey Cleary rozpadło się na kawałki. Wraz z młodszą siostrą Livie, z biletami autobusowymi w kieszeni, wyruszają do Miami.
Goniąc za marzeniami i uciekając przed koszmarem, dziewczyny trafiają do apartamentowca niedaleko plaży. Rozpoczynają nowe życie.
I wszystko przebiegałoby zgodnie z planem, gdyby Kacey nie spotkała Trenta Emersona z mieszkania 1D.
Zamknięta w sobie Kacey nie chce niczego czuć. Tak jest bezpieczniej. Dla wszystkich. Jednak w końcu ulega, otwiera serce i zaczyna wierzyć, że może pozostawić za sobą koszmarną przeszłość, by zacząć od nowa. Niestety okazuje się, że nie tylko Kacey kryje tajemnicę. Pozornie perfekcyjny mężczyzna ukrywa prawdę o wydarzeniach, których nie da się wybaczyć. Odkryta przeszłość Trenta sprawi, że Kacey powróci w przerażający mrok i samotność.
Piękna powieść o bliznach, o których nie można zapomnieć, o winie, której nie da się odkupić i o światełku w tunelu, które sprawia, że nawet najbardziej poraniony człowiek szuka w sobie siły, która pozwoli mu wykonać dziesięć płytkich oddechów…

Po pierwsze pragnęłam tej książki odkąd tylko zobaczyłam jej zapowiedź. Po drugie zawiodłam się. Po trzecie nie wiem o co to całe halo... że niby książka jest taka cudowna? Hm. Cóż. Nie, nie jest cudowna. Tyle słowem wstępu. Teraz przejdę do wyjaśnień. 

"Dziesięć płytkich oddechów" zachwalali prawie wszyscy. Owszem okładka piękna, opis ciekawy, zapowiadający wzruszającą i zajmującą historię. Zapowiadało się naprawdę nieźle. Spodziewałam się historii, która wzruszy mnie do łez. Czegoś w stylu "Jeśli zostanę". Otrzymałam przepełnioną schematami książkę, której bohaterowie są mało ciekawi, a ich poczynania są z góry przewidywalne. Szczerze powiedziawszy, kiedy Kacey poznała Trenta, domyśliłam się kim on jest i jak to wszystko się potoczy. Nie znoszę przewidywalności!

Wszystko kręci się wokół tańca godowego dwójki bohaterów...
Tak. Niby historia ma opowiadać o wielkiej stracie, o bliznach, których nie można zapomnieć. O tym, jaka to główna bohaterka nie jest pokrzywdzona przez los. Jaka to nie jest twarda. Hej, jestem Kacey - jestem silna, ale słaba. Nie mogę być z Trentem, ale jest tak cholernie seksowny, że gadam sobie o jego boskim ciele sama ze sobą. Nie pójdę z nim do łóżka. Pójdę bo jest strasznie seksowny. Nie nie pójdę. Pójdę... - No cholera mnie brała.

Kacey czasami była tak durna, że głowa mała. Wiecie jak sobie radziła ze stratą najbliższych? Spała z kim popadnie. Pozwolę sobie zacytować: "Bezsensowny i bezmyślny, seks na zasadzie "bierz, co chcesz", z nieznajomymi, którzy nic mnie nie obchodzili i których ja nie obchodziłam. Bez żadnych oczekiwań, przynajmniej z mojej strony. Chłopaki na imprezach, koledzy ze szkoły." Mogła przynajmniej poczekać, aż kupią jej drinka, albo brać opłatę. A nie tak charytatywnie. Eh Kacey, Kacey. Spanie z kim popadnie, jako lek na receptę. Strasznie dojrzałe. Strasznie. 
Cholernie mnie denerwowało to, że Kacey nie widziała nic więcej poza czubkiem własnego nosa. No ludzie, a co jej młodsza siostra nie straciła rodziców? Owszem, straciła, a jednak nie była taka żałosna jak jej starsza siostrzyczka.  

Postać Kacey kompletnie mnie nie ujęła. Trent za to wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Był czuły, cierpliwy, zabawny - dobrze stworzony bohater. Siostra Kacey, Livie również zdobyła moją sympatię. Urocza młoda dziewczyna, która może i wygląda na kruchą, ale jest dojrzalsza i silniejsza emocjonalnie od swojej starszej siostry, która dla odmiany jest rozchwiana emocjonalnie. 

Kacey nie denerwowałaby mnie tak bardzo, gdyby autorka nie chciała na siłę zrobić z niej czegoś na wzór Dr. Jekyll and Mr. Hyde, wtedy też książka byłaby o wiele lepsza. Albo przynajmniej gdyby, Tucker zrobiła to w lepszy, dopracowany sposób, bo te wszystkie emocje wyszły sztucznie. Oczekiwałam czegoś, co wbije mnie w fotel i sprawi, że nie zapomnę o historii "Dziesięć płytkich oddechów". Niestety książkę przez to uważam za przeciętną. Pomysł bardzo dobry, język lekki i prosty w odbiorze, ale to emocje i bohaterowie powinni mnie ująć, a nie język i pomysł, który nie został w 100% (moim zdaniem oczywiście) wykorzystany. Po tom II, opowiadający o losach młodszej siostry sięgnę na pewno. Jestem ciekawa co będzie się działo w życiu Livie, która ujęła mnie swoim ciepłem.

piątek, 5 września 2014

"Wichrowe wzgórza" Emily Jane Brontë

Dziękuję!


Po klasykę nie sięgałam często, żeby nie powiedzieć, że wcale. Jednak sądzę, że do czytania takich książek trzeba dojrzeć. Ciągle nie jestem przekonana do niektórych klasycznych powieści, ale „Wichrowe wzgórza” kusiły mnie już od jakiegoś czasu. Czas ten w końcu nadszedł i oto „Wichrowe wzgórza” już za mną! Jak wrażenia z lektury? Czy sławny Heathcliff rzeczywiście złapie mnie za serce? Czy też może pochwalne pieśni na jego cześć mijają się z prawdą? O tym nieco niżej. Najpierw wspomnę krótko o fabule, która – co niektórych może to zaskoczyć, ale porwała mnie od pierwszej strony. Prawdę powiedziawszy sama nie spodziewałam się, że aż tak książka mnie wciągnie i zaskoczy.

Całą historię poznajemy dzięki panu Lockwoodowi, który wynajmuje Drozdowe Gniazdo od Heathcliffa. Po wizycie w Wichrowych Wzgórzach i pierwszym, nad wyraz ciekawym i nieco dziwnym spotkaniu z tajemniczymi mieszkańcami posiadłości przybywa on do Drozdowego Gniazda, gdzie na skutek choroby zmuszony jest do długotrwałego wypoczynku. Powrót do zdrowia umilają mu opowieści gospodyni, Ellen Dean, która opowiada mu prawdziwą historię Earnshawów, Lintonów i tajemniczego Heathcliffa…

Brontë świetnie wykreowała swoje postaci, które są konkretne, charyzmatyczne i na swój sposób niepowtarzalne. Każda z nich jest wyrazista i każda wywoływała we mnie sprzeczne uczucia. Heathcliffa bardzo lubiłam gdy był małym i zawziętym chłopcem. Nawet mu współczułam tego, jak potraktował go los i jak traktowali go opiekunowie. Jednak gdy był dorosły wzbudzał we mnie jedynie negatywne uczucia. Współczucie przeniosłam najpierw na Izabellę, a następnie na córkę Katarzyny, oraz syna wcześniej wspomnianego H. Zemsta naprawdę pomieszała mu w głowie. Dążenie do celu zniszczenia swojego wroga, zrujnowały tak naprawdę jego samego. Co do rozkapryszonej, nieznośnej i rozchwianej emocjonalnie Katarzyny… Nie mam o niej dobrego słowa. Jedynie ratuje ją to, że kiedy byli z Heatchlifem dziećmi, darzyła go opieką i chroniła jak mogła od zła. Jednak kiedy dorosła, jej zachowanie działało mi tylko i wyłącznie na nerwy. Cieszyłam się, kiedy dokończyła swój żywot, bo szczerze powiedziawszy jej wątek mnie męczył. Bardzo polubiłam Ellen – opiekunkę i gospodynię, która jest naszymi oczami i uszami przeszłości. To właśnie ona, jako jedyna wzbudziła we mnie pozytywne uczucia. Brontë świetnie ukazała podział na klasy społeczne.

Wbrew pozorom „Wichrowe wzgórza” są napisane prostym i przystępnym językiem. Jedyne ciężkie do przeczytania fragmenty, to te, w których są dialogi i opowieści w gwarze, które serwował nam Hareton bądź Joseph. Reszta była pięknie i emocjonalnie opisana. Czasami łapałam się na tym, że wracałam oczami wyobraźni do ekranizacji tejże pozycji i twierdziłam, że opisy miejsc w wersji papierowej są o niebo lepsze. Nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale książka ta doczekała się kilku adaptacji filmowych, z których najsłynniejsza jest wersja z 1992 roku z Juliette Binoche jako Katarzyna i Ralphem Fiennesem jako Heathcliffem.

Zatem pytanie końcowe brzmi, czy i komu polecam niniejszą pozycję… Otóż sądzę, że każda szanująca się dama powinna zapoznać się z „Wichrowymi wzgórzami”. Jednym się spodoba, zaskoczy ich, inni zaś może stwierdzą, że taka lektura nie jest dla nich. Sama też kiedyś tak twierdziłam, a teraz cieszę się, że zapoznałam się z tym tytułem. Wybór należy do Was.

Tekst znajdziecie również na portalu literatura.juventum.pl

środa, 3 września 2014

Muszę to obejrzeć!

gatunek: Dramat
produkcja: USA
premiera: 12 września 2014 (Polska) 20 sierpnia 2014 (świat)
reżyseria: R.J. Cutler
scenariusz: Shauna Cross
Czytaliście już moje opinie na temat niektórych ekranizacji książek. Były lepsze i gorsze. Są też takie, które mogłyby wcale nie powstać, ale o tym kiedy indziej. Dzisiaj chciałam Wam przypomnieć, a tym, którzy się nie orientują – zakomunikować, iż niebawem w kinach pojawią się ekranizacje dwóch wyśmienitych książek. Zostań, jeśli kochasz, ten tytuł został zmieniony (moim zdaniem beznadziejny pomysł, no ale…), gdyż jego pierwotna nazwa brzmi Jeśli zostanę autorstwa Gayle Forman.

Krótki opis fabuły po moim wczuciu się w rolę głównej bohaterki: Wszystko płynie swoim torem, nic nie dzieje się bez przyczyny, tak chciał los i bla bla bla. Takie gadanie w obliczu utraty najbliższych może człowieka doprowadzić do dzikiej pasji. Przecież wszystko było dobrze, jechaliśmy samochodem, sprzeczaliśmy się o to, jakiej muzyki podczas podróży będziemy słuchać… Muzyka wciąż grała, jednak głosy nagle zamilkły. Wytężyłam słuch, ale prócz odgłosów płynących z radia nie słyszałam swoich bliskich. Kiedy zobaczyłam, co się wydarzyło, zamarłam. .. Oto ja Mia i moja historia, w której walka o moje życie wiedzie prym. Mam jedno pytanie, po co żyć skoro oni – moi bliscy – nie żyją? Nigdy nie poczuję uścisku taty, nie poczochram brata po czuprynie, nie będę jadła przypalonych naleśników mamy. Nigdy nie powiem im, że ich kocham nad życie. Nigdy. Teraz patrzę na siebie w szpitalnym łóżku i pytam sama siebie… Co będzie… Jeśli zostanę.

Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest proste. To życie jest trudne.

Książka jest genialna Moja recenzja książki: KLIK. Wzruszająca i zmuszająca do refleksji. Jestem ciekawa jak poradzili sobie producenci filmowi, aktorzy i czy będę zadowolona z ekranizacji. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.

gatunek: Thriller, Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
premiera: 19 września 2014 (Polska) 11 września 2014 (świat)
reżyseria: Wes Ball
scenariusz: Noah Oppenheim, T.S. Nowlin, Grant Pierce Myers
Kolejną książką, a w zasadzie serią jest Więzień labiryntu - recenzja: KLIK, która powstała dzięki wyobraźni Jamesa Dashnera. Seria jest rewelacyjna, nie można się było od niej oderwać (przede mną wciąż tom III). Polecam ją dosłownie każdemu, bez względu na wiek. Dlaczego cieszę się z ekranizacji? Po pierwsze: bo mam wrażenie, że reżyserzy wykonają naprawdę kawał świetnej roboty, a po drugie: Dylan O’Brien, który wcielił się w rolę głównej postaci. Przechodząc do fabuły…

Wyobraź sobie, że pojawiasz się w zupełnie obcym miejscu otoczony przez zupełnie obcych ludzi. Nie pamiętasz kim jesteś, skąd pochodzisz ani niczego ze swojej przeszłości. Jedyne czego jesteś pewien to twe imię. Świat w którym nagle się znalazłeś jest niebezpieczny. Jedyną opokę bezpieczeństwa dają mury labiryntu, które zamykają się co noc, nie wpuszczając do bezpiecznej Strefy bestii, które zarażają bądź zabijają jej mieszkańców. Poznajesz osoby zamieszkujące to miejsce i zaznajamiasz się z prawami bytu. Wszystko w tym świecie wydaje się nie takie jakie być powinno. Zbyt wiele zagmatwań, zbyt wiele dziwnych zbiegów okoliczności. W dodatku jak wydostać się z Labiryntu i poznać inny świat czekający za jego murami?

W takim położeniu znajduje się Thomas. Główny bohater książki, który jest zdeterminowany, by odkryć tajemnicę Labiryntu oraz odnaleźć z niego wyjście. Czy jednak podoła wyzwaniom jakie na niego czyhają?

Brzmi intrygująco. Nieprawdaż? Nie mogę się doczekać, aż film pojawi się w kinach!


Sądzę, że na pierwszej zapowiedzi mogę się lekko zawieźć, ale za to na drugiej? Nie ma szans!

Tekst ukazał się również na portalu literatura.juventum.pl