poniedziałek, 31 lipca 2017

"Dowiesz się ostatnia" Melissa Hill



Dziękuję!
Życie pisze bardziej zaskakujące historie niż najlepsi autorzy bestsellerów…
Eve Callaghan zawsze chciała mieć męża, dom, dzieci. Natomiast jej starsza siostra, Sam, pragnęła zostać znaną dziennikarką.

Eve mieszka w Dublinie, od ponad ośmiu lat jest w związku z ukochanym mężczyzną, mają dwójkę dzieci, ale Liam nie pali się do małżeństwa. Sam, ceniona felietonistka poczytnego londyńskiego tygodnika, dzięki dwóm wydanym książkom stała się sławna. Jej chłopak nalega na ślub, lecz nie jest pewna, czy chciałaby już założyć rodzinę. A poza tym nie bardzo widzi siebie w roli gospodyni domowej przy mężu…
I bardzo współczuje młodszej siostrze, która jej zdaniem zaharowuje się na śmierć, dbając o dom, dzieci i samolubnego partnera.
Któregoś dnia Sam wpada na pewien pomysł: podczas nieobecności Liama na kilka dni zajmie miejsce Eve, wypełniając jej obowiązki, a w tym czasie młodsza siostra pojedzie na zasłużony odpoczynek do Londynu. Dzięki temu obie będą mogły się zastanowić, czego chcą od życia.

Żadna z nich nawet sobie nie wyobraża, co wyniknie z tej niewinnej zamiany ról…

A na drugiej półkuli, w Sydney, Brooke Reynolds, redaktorka znanego wydawnictwa, promującego literaturę kobiecą, z zapartym tchem śledzi historię obu sióstr…

Najnowsza książka Melissy Hill mnie zaskoczyła. Tymi właśnie słowami zaczynam niniejszą recenzję. Zaskoczyła, ponieważ kiedy zaczęłam czytać, odebrałam z treści trochę inny przekaz, ale szybko autorka wyprowadziła mnie z błędu. Wiecie, do redakcji trafia tekst, pewna redaktorka go otrzymuje, czyta i się zachwyca. A wiecie jaki to tekst? To dokładnie cała książka Dowiesz się ostatnia. I przyszło mi na myśl "oho! mamy taką jedną rodzimą "autorkę", która zachwala swój "ogromny talent" w swoich własnych książkach". Trochę obawiałam się tego, że Hill odegrała to samo ze swoją nową powieścią, że zachwala swoją książkę w swojej książce. Przyznam, że trochę mnie to wkurzyło, aleeeee... Ale! Autorka szybko postawiła mnie do pionu i pokazała, że wcale nie zniża się do takiego poziomu. Całe szczęście, bo megalomanii mówię stanowcze NIE.

Czytałam jakiś dłuższy czas temu jedną książkę autorki w klimacie świątecznym i się w niej zakochałam. Tytuł tej książki to W poszukiwaniu szczęścia. Idealna powieść na zimowe wieczory. Na końcu recenzji podrzucę Wam link do jej recenzji. Kiedy usłyszałam, że Prószyński i S-ka wydaje kolejną powieść autorki (muszę nadrobić jeszcze kilka jej książek), powiedziałam sobie, że muszę ją przeczytać. Dowiesz się ostatnia ma zupełnie inny wydźwięk niż jej poprzednia powieść. Niemniej jest równie wciągająca, przejmująca i ciepła. 

Dowiesz się ostatnia, to taka obyczajówka dla kobiet, które lubują się w klimatach problemów rodzinnych, wychowawczych, relacjach damsko męskich. To powieść, która przekona do siebie każde wrażliwe serduszko. Autorka ma świetny styl, bardzo fajnie prowadzi wydarzenia i świetnie okrasza swoje powieści tajemnicą. Tutaj pod koniec książki było takie wielkie wow! Przyznam, że takiego zwrotu akcji to ja się nie spodziewałam. Naprawdę bardzo mi się ten zaskok podobał i czekam z niecierpliwością, aż dorwę poprzednie książki autorki, i czekam również na te nowe. Na pewno się z nimi zapoznam, to jest tylko kwestią czasu. Bardzo polubiłam się z piórem autorki i będę je polecała znajomym. Podoba mi się to, jak różnorodne tematy Melissa Hill porusza w swoich powieściach, to jest na pewno na plus! Właśnie ta różnorodność.

Poznajemy losy kilku zupełnie różnych ludzi. Owszem, jest kilka rzeczy i wydarzeń, które ich łączy, jednak tego dowiadujemy się pod koniec powieści, bo autorka skrzętnie skrywa tajemnicę Dowiesz się ostatnia. W końcu tytuł zobowiązuje! Nie będę zdradzała więcej, aniżeli opis książki. Napiszę Wam tylko, czego możecie spodziewać się po tej historii. Jest trudna sytuacja partnerska, w której jedna osoba kocha bardziej, a druga kompletnie nie docenia poświęcenia tej pierwszej. Autorka porusza temat wolności w związku, niespełnionej miłości, oddania, przyjaźni, zrozumienia i akceptacji, bądź braku akceptacji samorealizacji. Przede wszystkim jest tutaj jednak skomplikowana relacja międzyludzka i ogrom niespełnionych uczuć.

Dowiesz się ostatnia, to skomplikowana historia kilku zagubionych osób. Historia, która kierowana jest do dojrzałych czytelniczek. Historia poruszająca, wzbudzająca wiele sprzecznych emocji... Zatem czy jest to historia dla Ciebie? Mnie książka Melissy Hill bardzo się podobała i czekam na więcej!

piątek, 28 lipca 2017

"Zgromadzenie Cieni" V.E. Schwab

Dziękuję!
Upłynęły cztery miesiące, odkąd w ręce Kella wpadł czarny kamień. Cztery miesiące, odkąd przecięły się ścieżki antariego i dziewczyny z Szarego Londynu, Delilah Bard. Cztery miesiące, odkąd książę Rhy został ranny, Kell i Lila pokonali rządzące Białym Londynem bliźniaki Dane, a kamień wraz z umierającym Hollandem wrzucili w otchłań Londynu Czarnego.
Pod wieloma względami sytuacja prawie wróciła do normalności, chociaż... Rhy spoważniał, a Kella dręczą wyrzuty sumienia. Antari nie przemyca już przedmiotów między światami – jest nerwowy, nawiedzany przez sny z udziałem złowieszczej magii, skupiony na myślach o Lili, która zniknęła mu z oczu w porcie, tak jak zawsze tego pragnęła.

Tymczasem w Czerwonym Londynie trwają przygotowania do Igrzysk Żywiołów, spektakularnego i kosztownego międzynarodowego turnieju – mającego na celu rozrywkę i zachowanie dobrych stosunków z sąsiednimi mocarstwami. Na zawody przybędzie wielu gości, a wśród nich starzy przyjaciele na pewnym statku pirackim.

Jednakże, podczas gdy wszyscy w Czerwonym Londynie skupiają się na czekających ich emocjach sportowych i towarzyszących igrzyskom przyjęciach, w innym Londynie rozkwita życie, a ci, którzy mieli rzekomo odejść na zawsze, powracają. Jak cień, który znika w nocy, lecz pojawia się znów kolejnego dnia, tak odżywać zdaje się Czarny Londyn. Tyle że magia wymaga równowagi, więc by odrodził się Czarny Londyn, inne miasto musi upaść...

Po rewelacyjnym Mroczniejszym odcieniu magii, przyszedł czas na kontynuację w postaci Zgromadzenia cieni. Tomem pierwszym się wręcz zachwycałam, dlatego liczyłam na to, że i tom drugi zwali mnie z nóg. Nie mogłam się go doczekać, a kiedy zabrałam się za czytanie, ciężko było mi się wciągnąć w fabułę. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że kontynuacja jest nieco słabsza od tomu pierwszego, co z bólem serca stwierdzam. Przez około sto stron czytałam na trybie "bo wypada przeczytać kontynuację". Kolejne dwieście stron "bo wypada sprawdzić, czy dalej będzie lepiej". Dopiero po przekroczeniu połowy książki wciągnęłam się na tyle, by stwierdzić, że książka jest dobra, wiele się w niej dzieje, ale nadal nie uważam, żeby była tak dobra jak Mroczniejszy odcień magii. Brakuje mi tutaj tego ognia, tej pasji, tego charakteru, który był w jedynce. Owszem, druga połowa była świetna, ale żeby do niej dotrzeć, musiałam przemęczyć pierwszą, a nie o to chyba chodzi.

Przypominam sobie, jak Mroczniejszy odcień magii wciągnął mnie na samym starcie. Byłam zachwycona, pałałam achami i ochami na wszystkie strony. Zakończenie mnie zastanowiło, trochę było mi smutno, że to już koniec, ale byłam ogromnie ciekawa, jak to wszystko się rozwinie w następnym tomie. Powiem tak, Zgromadzenie cieni mi się podobało. Naprawdę! Pomimo tej pierwszej lekko słabszej (jak dla mnie) połowy. Z dużymi emocjami śledziłam to, co działo się z Kella. Tym razem Lila była mi (nie wiem czemu) bardziej obojętna. Z mniejszym zaciekawieniem czytałam jej perypetie. Moje zainteresowanie przejął Alucard, którego bardzo polubiłam. Prawie tak bardzo jak Kella!

Wydaje mi się, że Lila w tej części jest mało konkretna... Nie wiem czym to jest spowodowane, może autorka nie miała za bardzo pomysłu na jej postać? Szkoda. Kell to ten sam Kell jakiego poznałam w pierwszej części, może trochę się uspokoił i w ogóle. Niemniej darzę go taką ogromną sympatią, jak na samym początku.

Jeśli chodzi o dynamikę powieści. Tak, znowu będę porównywała. W tomie drugim jest znacznie, ale to znacznie spokojniej. Nie dzieje się tu tak wiele, jak w pierwszym tomie, gdzie akcja goniła akcję, a ja nie wiedziałam gdzie oczy podziać. Nie ukrywam, że mi tego brakuje, niemniej i tak podobało mi się to, co czytałam. Jedynie chcę zaznaczyć, że jeśli spodziewacie się takiej szalonej akcji, jak w Mroczniejszym odcieniu magii, to możecie się lekko zawieść.  Klimat tak samo dobry, utrzymany na niesamowitym poziomie. Postaci, trochę się z nimi pozmieniało, niemniej nadal uważam, że są świetnie stworzone i nie tak łatwo je zapomnieć. Emocji sporo, może nie na takim samym poziomie, jak w tomie I, ale ten tom również wzbudza wiele emocji. Co jeszcze? Autorka ma rewelacyjny styl pisania książek. Bardzo przyjemnie się je czyta, a przez treść wręcz się przepływa. Przyjemność czytania gwarantowana.

Czy polecam? Lubicie pierwszy tom? W takim razie koniecznie sięgnijcie po Zgromadzenie cieni. Lubicie konkretne, ale nie ciężkie powieści fantasy? To ten cykl jest dla Was. Bardzo fajny i ciekawy świat. Super bohaterowie i naprawdę sporo się dzieje. Osobiście polecam!

czwartek, 27 lipca 2017

"Opiekunka do dzieci" Elisabeth Herrmann


 Dziękuję!

Wszystko wskazuje na to, że adwokat Joachim Vernau odniesie życiowy sukces i zrobi wspaniałą karierę. Ma poślubić Sigrun Zernikow, a tym samym nie tylko wejść do berlińskich wyższych sfer, lecz także zostać partnerem w renomowanej kancelarii adwokackiej ojca Sigrun, Utza. Podczas planowanego przyjęcia zaręczynowego ma zostać wprowadzony do rodziny. Kiedy jednak niespodziewanie pojawia się Ukrainka, która prosi go o zdobycie podpisu Utza na spisanym cyrylicą dokumencie, na fasadzie uczciwości nobliwej rodziny pojawia się pierwsza rysa. Utz ma bowiem swoim podpisem poświadczyć, że jego rodzina podczas drugiej wojny światowej zatrudniała jako opiekunkę do dziecka robotnicę przymusową, dzięki czemu ta mogłaby teraz otrzymać odszkodowanie. Utz wszystkiemu zaprzecza, drze na strzępy i wyrzuca dokument. Zdarzenie to szybko zostałoby zapomniane, jednak ciało Ukrainki niedługo później zostaje wydobyte z Landwehrkanal. Chociaż Vernau przeczuwa, że w ten sposób naraża swoją świetlaną przyszłość w rodzinie, zaczyna zadawać niewygodne pytania. Historia ukraińskiej robotnicy przymusowej wydaje się bowiem być prawdziwa, a Joachim znajduje jednoznaczne ślady nadzwyczaj lukratywnego handlu dziełami sztuki, które zostały zagrabione nazistom…

Opiekunka do dzieci, to moje trzecie spotkanie z twórczością Herrman i na pewno nie ostatnie. Autorka tworzy świetne kryminały, od których nie można się oderwać. Zagmatwana akcja, tajemnicze wątki, świetni bohaterowie, lekkie pióro i akcja, która nie daje nam odpocząć, pomimo, że nie nie biegnie na złamanie karku. Po prostu książki Elisabeth Herrmann mają to coś. Coś, co powinno skusić wielu zwolenników kryminałów i sensacji. 

Przyznam, że nie czytałam opisu, bo po prostu nie zawsze to robię, żeby czasem nie zaspoilerować sobie treści. Dlatego zaskoczenie było ogromne, gdy na instagramie dziewczyny mi napisały, że główną rolę w tej książce odgrywa kto inny, a nie Sanela Beara. Trochę się obawiałam, że jak to?! Dlaczego?! Tak polubiłam tę bohaterkę, że nie wyobrażałam sobie, aby ktoś inny był głównym bohaterem tej historii. Niemniej, kiedy poznałam Joachima i przyzwyczaiłam się do myśli, że to on teraz jest panem i władcą tego tomu, przekonałam się do niego. Szkoda tylko, że o Saneli nie było żadnej mowy w tej historii, spodziewałam się, że w którymś momencie jednak się pojawi, ale jednak nie. I kluczowym aspektem, o którym powinnam wspomnieć jest to, że cykl ten jest o Joachimie, a nie o Saneli. Taka ze mnie ignorantka niedobra, że nawet tego nie sprawdziłam! Niemniej, ten cykl również stał się tym lubianym przeze mnie. Jestem bardzo zadowolona z lektury i czekam na tom drugi. Z niecierpliwością! 

Teraz coś o wydarzeniach w książce, o moich odczuciach na jej temat i o tym, czy może cykl o Joachimie Vernau okazał się lepszym od tego o Saneli Beara? 

Opiekunka do dzieci jest to książka wciągająca, zaskakująca, trochę szokująca, tajemnicza i naprawdę dobrze napisana. Jej bohaterowie są konkretni, wyraziści, mają nieprzeciętne poczucie humoru i raczej nie da się ich nie lubić. Trochę czasu zajmuje, zanim się je rozgryzie. 

Kolejna książka z motywem wojny, z tym, że tym razem pewna historia wojenna wraca do bohaterów po kilkudziesięciu latach i domaga się wyjaśnienia. Podczas wojny światowej coś się wydarzyło. Coś, co teraz nie daje żyć uczestnikom tegoż zdarzenia. Widmo przeszłości wisi nad rodziną, w którą wżenić się chce Joachim, dobry i wzięty adwokat. W życiu Joachima wszystko wiedzie się dobrze, aż do pewnego momentu, kiedy to odwiedza go pewna Ukrainka. Starsza pani burzy spokój Joachima oraz rodziny Zernikow, w którą ma wżenić się nasz bohater. Rodzina Zernikow jest szanowana, poważana i dobrze usytuowana politycznie. Nie może sobie pozwolić na najmniejszy błąd, a przeszłość niektórych jej członków, jest na nich oparta. Czy dlatego ginie pewna staruszka? Ktoś zaciera ślady, które mogą prowadzić do ujawnienia makabrycznych wyczynów pewnych ludzi. Czy dlatego życie pewnych osób jest zagrożone? Joachim pragnie odkryć prawdę. Co takiego łączy Ukrainkę z szanowaną, niemiecką rodziną?

Wiele jest teraz kryminałów, thrillerów i książek sensacyjnych, w których jest poruszany temat wojny światowej. Jedni autorzy lepiej go wykorzystują, inni odgrzewają stare kotlety, a jeszcze inni kompletnie nie radzą sobie z tematem. Elisabeth Herrmann poradziła sobie wyśmienicie. Może nie stworzyła niczego wielce odkrywczego w tym temacie (bo bądźmy szczerzy, chyba tego zrobić się nie da), niemniej poradziła sobie z tematem bardzo, ale to bardzo dobrze. Polityka, morderstwa, tajemnicze śledztwo, mroczne kąski z przeszłości? Kupuję to!

Jeśli lubicie tego typu książki, z właśnie takimi wątkami, to się nie zawiedziecie. Opiekunka do dzieci jest godna polecenia i godna uwagi, bo co tutaj dużo mówić... Jest po prosu świetną książką, zapowiadającą równie świetny cykl.

wtorek, 25 lipca 2017

"Dziecko ognia" S.K. Tremayne



Dziękuję!
Mrożący krew w żyłach thriller psychologiczny autora bestsellerowych Bliźniąt z lodu.
Kiedy Rachel wychodzi za mąż za Davida, jej życie wydaje się bliskie ideału. Niczego jej nie brakuje – zyskuje nie tylko bogactwo i miłość, ale także przybranego syna – Jamiego. Pewnego dnia zachowanie Jamiego diametralnie się zmienia.
Chłopiec zaczyna przewidywać przyszłość. Twierdzi, że nawiedza go duch zmarłej matki, poprzedniej żony Davida. Czy przeżył dużo większą traumę, niż wszyscy sądzili?
Rachel powoli odkrywa, co wydarzyło się w przeszłości i zaczyna nabierać podejrzeń w stosunku do męża. Dlaczego David wciąż unika rozmów o tym, co się dzieje z Jamiem? I co przydarzyło się jego żonie dwa lata wcześniej?

Lubię dobre thrillery psychologiczne i w ogóle thrillery, więc kiedy zobaczyłam zapowiedź Dziecka ognia, zapoznałam się z opisem i krótkimi opiniami, stwierdziłam, że to coś dla mnie. Książkę czytało mi się wyśmienicie i jestem pewna, że niebawem sięgnę po Bliźnięta z lodu, które pewnie równie mocno mi się spodobają. 

Dziecko ognia, to cholernie dobry thriller, mrozi krew w żyłach, sprawia, że na skórze pojawiają się tak zwane ciary, wzbudza wiele emocji i trzyma w napięciu oraz niepewności do samego końca! A przyznam, że nie spodziewałam się aż tak dobrego odbioru. Lektura przewyższyła moje oczekiwania, a to nie zdarza się często. Muszę jednak przyznać, że początek zwiastował "coś, co już gdzieś było". Obawiałam się trochę, że jeśli książka się nie rozkręci, to będzie po prostu czymś powielonym, ale szybko zmieniłam zdanie. Autor nie rzucił nas na głęboką wodę na starcie lektury. Najpierw powoli przedstawił sytuację i relacje, kilkanaście stron dalej, zaczęło się dziać. Tajemnica, mrok, morderstwo, czy jednak nieszczęśliwy wypadek. To wszystko wzbudza w czytelniku ogromną chęć odkrycia tego, jak to wszystko się rozwinie i zakończy. W dodatku te zaskakujące zwroty wydarzeń, no po prostu cud, miód i orzeszki!

W ogóle wątek paranormalności, problemów psychologicznych bohaterów, zawiłości z przeszłości, to było coś, co trzymało mnie przy tej książce i nie pozwalało mi jej odłożyć. I wątek dziecka, które przyprawiało mnie czasami o zawał serca. O matulu! Nie lubię (boję się!) motywu dzieci w horrorach, thrillerach czy innych strasznych rzeczach, a tutaj tytułowe Dziecko ognia dawało mojemu sercu do wiwatu. Bałam się czytać książkę wieczorem, więc zamieniałam ją na rzecz czegoś lekkiego, aczkolwiek kusiło mnie, żeby do niej wrócić! 

Poza tym, książka jest też smutna i wzruszająca. Mały chłopiec, który obwinia się za śmierć własnej matki. Chłopiec, który niemożliwie za nią tęskni... Nikt nie powie, że taki wątek nie jest smutny. Poza tym ten klimat! Jak ja lubię taki przerażający klimat, aż się uśmiecham na wspomnienie o nim. Autor odwalił kawał dobrej roboty. O kreacji postaci nie wspomnę, bo postać Rachel jest wybitnie udana. Cholera, autor włożył dużo pracy w tę bohaterkę, a przynajmniej mam takie wrażenie, bo Rachel jest bardzo skomplikowaną postacią. I David, który potrafi zaskoczyć i to jeszcze jak! O małym Jamiem nie wspomnę, bo mam ciarki.

Jeśli lubicie dobre (a nawet bardzo dobre!) thrillery psychologiczne, które będą Wam spędzały sen z powiek, to Dziecko ognia jest idealną lekturą dla Was. Książka posiada wszystkie cechy, jakie książki tego typu powinny posiadać. Jest moc, są świetni i skomplikowani bohaterowie, jest napięcie, jest mroczna tajemnica... Po prostu co tutaj dużo gadać, polecam!

poniedziałek, 24 lipca 2017

"Bezsenność na Manhattanie" Sarah Morgan

Dziękuję!

W życiu Paige wszystko się układa: wspaniałe przyjaciółki, piękne mieszkanie, wymarzona praca w Nowym Jorku. Ale los przynosi różne niespodzianki i nagle, z dnia na dzień, dobra passa się kończy. Paige traci pracę, próbuje założyć własną agencję eventową, ale skala problemów spędza jej sen z powiek. Osobą, która może pomóc, jest Jake, przyjaciel jej brata, najatrakcyjniejszy singiel w mieście, który już raz złamał jej serce. Dzięki Jake’owi firma Paige ma szansę zaistnieć, a ona sama musi bardzo się starać, by ponownie się w nim nie zakochać.

Czas na kolejną, kobiecą, zabawną, urokliwą i ciepłą książkę o miłości. Bezsenność na Manhattanie, to idealna książka na poprawę umoru oraz na spędzenie wieczoru w doborowym towarzystwie, bo nie będę owijać w bawełnę - bohaterowie są świetni! Nie będziecie się z nimi nudzić ani minuty! Z początku (przed sięgnięciem po tę książkę) myślałam, że będzie to jakaś bajkowa opowieść, mało realna, taka do oderwania od rzeczywistości. Czasem lubię po takie sięgnąć, ale nie zbyt często. A tutaj zaskoczenie, bo książka na pewno nie jest bajkowa (problemy bohaterów). Sarah Morgan stworzyła idealną powieść kobiecą, którą gorąco wszystkim dojrzałym kobietkom polecam!

Nie wiem, co jest ze mną nie tak, ale ostatnio często początek książek, które czytam, nie są odbierane przeze mnie najlepiej. W przypadku Bezsenności na Manhattanie było tak samo. Oceniłam to trochę, jak "za dużo wszystkiego naraz". Spokojnie, na szczęście trwało to zaledwie dziesięć stron! Później było coraz lepiej, aż w końcu pokochałam tę historię trzech cudownych przyjaciółek. Zakręconych, zupełnie od siebie różnych i mega pozytywnych. Oczywiście na pierwszym planie jest Paige, o której nawet wspomniano w opisie, bo w zasadzie to ona i pewien fajny jegomość, wiodą prym. 

Paige w swoim życiu wycierpiała sporo. Dziewczyna w nastoletnim wieku przeszła kilka operacji serca i miała sporo problemów zdrowotnych. Kiedy już w dorosłym wieku myślała, że wszystko idzie ku dobremu i dostanie awans, całkiem nieprzyjemna wiadomość od szefowej spada na nią, jak grom z jasnego nieba. Życie Paige wywraca się (ponownie) do góry nogami. Z pomocą przychodzi Jake, najlepszy przyjaciel jej brata i facet, który złamał dziewczynie serce. Niemniej mężczyzna podsuwa dobry pomysł na rozkręcenie własnego biznesu! Czy Paige z niego skorzysta? I jak to się rozwinie? Na pewno będzie przy tym sporo śmiechu, to jedno jest pewne. 

Osobiście lubię dobrze napisane kobiece powieści. Nie tylko te, w których miłość wiedzie prym, ale też takie, które mnie rozbawią, dadzą do myślenia, sprawią, że uronię kilka łez... W końcu jestem tylko (aż!) kobietą i z przyjemnością sięgam po tego typu książki. Sarah Morgan będzie tą autorką, po której dzieła będę sięgać z ogromną przyjemnością, bo mam przeczucie, że mi się spodobają. Autorka ma świetny i lekki styl, fajne poczucie humoru i tworzy sympatycznych bohaterów. Czego chcieć więcej? Biorę w ciemno i polecam gorąco!

sobota, 22 lipca 2017

"To, co nas dzieli" Anna McPartlin


Dziękuję!

 Gdybym wiedziała, że wkrótce mam opuścić ten świat, zrobiłabym wszystko inaczej?

Eve Hayes i Lily Brennan były nierozłączne, ale gdy miały osiemnaście lat, podczas wakacji wydarzyło się coś, co skutecznie je rozdzieliło i zniszczyło ich przyjaźń.

Po dwudziestu latach Eve, znana projektantka biżuterii, wraca na stałe do Dublina. Stara się odszukać dawną przyjaciółkę, ale nie może trafić na żaden jej ślad, nawet w internecie. Pewnej nocy Eve ulega poważnemu wypadkowi. W szpitalu ze zdumieniem odkrywa, że Lily pracuje tam jako pielęgniarka. Dawne przyjaciółki mają szansę wyjaśnić to, co między nimi zaszło, odbudować bliskie relacje, a przede wszystkim pomóc sobie nawzajem.

Wzruszająca opowieść o przyjaźni, sekretach i o tym, że warto naprawiać błędy – nawet po latach.

Książki Anny McPartlin mają to do siebie, że nie spodobają się każdemu. Sądzę, że kierowane są do dojrzałych emocjonalnie osób, które straciły w życiu kogoś ważnego i otworzą się na te powieści. Często widzę, że ktoś pisze/mówi o jej książkach, iż są "nudne", "nieciekawe", "mało wciągające"... I zastanawiam się nad tym, bo ja uważam, że są pouczające, wzruszające i piękne. Nie rozumiem dlaczego ktoś może ich nie odebrać pozytywnie, aczkolwiek - o gustach się nie dyskutuje. Jednak próbując to zrozumieć, właśnie tak sobie to tłumaczę, jak na samym początku wspomniałam. 

To, co nas dzieli, to już moje trzecie spotkanie z twórczością McPartlin i trzecie udane. Chociaż przy tej powieści, początek był taki, że nie do końca byłam przekonana. Obawiałam się, że jeśli cała książka będzie napisana w takim właśnie tonie, to nie wiem czy dam radę przez nią przebrnąć. Właściwie muszę stwierdzić, że początek wydał mi się strasznie nużący. Nie wiedziałam o co chodzi, czego się spodziewać i pomyślałam sobie "to nie jest moja McPartlin, którą znam i uwielbiam!". Po kilkunastu stronach odetchnęłam z ulgą i... TO BYŁO TO! Jakże się uradowałam, kiedy zaczęło się dziać. Kiedy zaczęłam się przekonywać, aż w końcu przepadłam, a na sam koniec, odkładając książkę rzekłam "kocham, kocham, kocham!". Moje obawy szybko poszły precz, początki bywają czasem trudne (jak widać). Z kilkoma książkami miałam ciężkie początki, a później się okazywało, że książka jest świetna. Tak też było w przypadku To, co nas dzieli. Cudowna, ciepła i przejmująca powieść dla każdej kobiety, która szuka właśnie takiej dawki emocji.

Przejdę jednak do tego, co wywołało we mnie takie emocje oraz, dlaczego książka trafiła do mojego serducha. Mam trochę żal do wydawnictwa, bo na okładce umieściło mały spoiler, niby można było się spodziewać tego, co się wydarzy, ale jednak... Chociaż z drugiej strony, trochę się pewnie czepiam, bo jednak to, co jest tam napisane, jest chwytliwe, a o to chodzi, tak? Niemniej odbiegając od spoilerów, poznajemy dwie główne bohaterki. Eve i Lily. Lata temu, były sobie ogromnie bliskie, najlepsze przyjaciółki, które jednak coś rozdzieliło. Wydarzyło się coś, co sprawiło, że dziewczyny oddaliły się od siebie. Po latach znowu się spotykają, co prawda w nie najmilszych okolicznościach, jednak jeśli już tak miało być, to lepiej tak, aniżeli ich drogi miałyby się nie spotkać wcale. 

Z przyjaźnią to jest tak, że kiedy jest ona z prawdziwego zdarzenia, nawet lata rozłąki nie są odczuwalne. I właśnie tak było w tym przypadku. Ta ciepła, prawdziwa i niemożliwie urocza relacja między Eve i Lily dawała mi takiej pozytywnej energii. Poważnie, uwielbiam takie relacje pomiędzy bohaterami. Prawdziwe, ciepłe, pełne szacunku i oddania - to jest to! Już po raz kolejny Anna McPartlin idealnie oddała relacje międzyludzkie w swoich powieściach. Autorka bardzo fajnie buduje napięcie, porusza trudne tematy i daje czytelnikowi do myślenia. Czasami aż nazbyt dosadnie. Niemniej, jej książki to nie tylko poruszane problemy bohaterów, nie. W książkach tej autorki znajdziecie masę zabawnych sytuacji, dialogów i reakcji bohaterów. Naprawdę, autorka potrafi wszystko fajnie zrównoważyć. 

Bardzo polubiłam  bohaterki, twarde z nich sztuki, pełne humoru i wigoru. Eve i Lily idealnie się uzupełniają. Lily oddana rodzinie, bardziej stonowana, zawsze uważa na to co mówi, natomiast Lily? Kobieta huragan! Emocjonalna, wali prosto z mostu, co jej ślina na język przyniesie, a w obronie bliskich potrafi nieźle dowalić i pokazuje pazury, jeszcze bardziej, aniżeli wcześniej. Obie bohaterki są super wykreowane. W zasadzie te poboczne również. Mąż Lily czarny charakter, Brat Eve skomplikowana osobowość i pewien seksowny doktorek, który zaskarbił sobie moją sympatię na samym starcie, tak więc...

Polecam Wam gorąco To, co nas dzieli. Bardzo fajna powieść, trochę się rozkręca, ale warto dać jej czas i cierpliwie poczekać na TEN moment. Emocjonująca, bardzo zabawna, ciepła i kobieca - osobiście, uwielbiam!

piątek, 21 lipca 2017

"Piękne złamane serca" Sara Barnard

Dziękuję!

Caddy i Rosie są nierozłączne. Bardzo się różnią, ale to tylko je do siebie zbliża. Gdy Caddy kończy szesnaście lat, zdaje sobie sprawę, że chciałaby być taka jak jej przyjaciółka – pewna siebie, przebojowa i zabawna. Wtedy w ich życie wkracza śliczna oraz – jak się okazuje – skrywająca pewną tajemnicę Suzanne. I wszystko staje się jeszcze bardziej skomplikowane. Przeszłość Suzanne stopniowo wychodzi na jaw, teraźniejszość wymyka się spod kontroli, a Caddy zaczyna dostrzegać, że problemy mogą być bardzo ekscytujące. Jednak budowanie przyjaźni i próby zaleczenia starych ran są dużo boleśniejsze, niż którakolwiek z dziewczyn się spodziewa. Caddy wkrótce przekonuje się, że kłopoty potrafią się mnożyć w niesłychanym tempie.
 Muszę przyznać, że nie od początku poczułam miętę do tej książki. Przerobiłam wiele tego typu powieści i pomyślałam sobie, że ta niczym nie będzie się wyróżniać - poza okładką rzecz jasna, bo ta jest śliczna! Autorka  jednak całkiem szybko naprowadziła mnie swoją powieścią na dobre tory... Po kilkudziesięciu stronach, zaiskrzyło. Wciągnęłam się na amen i może książka nie jest jakimś "wow" i czymś nowym w literaturze dla nastolatek, to jednak jest warta uwagi. Nawet bardzo.

Jak to zazwyczaj bywa w tego typu literaturze, jest szkoła, są najlepsze przyjaciółki, perypetie miłosne, mniejsze i większe problemy. To wszystko już przerabiane było, ale nie przeszkadzało mi to kompletnie, nie liczyłam na coś z efektem powalenia na kolana. Liczyłam na fajną, lekką, ale i przejmującą książkę... Taka właśnie jest powieść Sary Barnard - lekka, dzięki fajnemu stylowi językowemu autorki,  fajna, ponieważ świetnie się ją czytało oraz przejmująca. A dlaczego przejmująca? Wiecie Piękne złamane serca, jest historią, która jest potrzebna nastoletnim (jednak nie tylko) odbiorcom. Niesie ze sobą pewne mądrości z których możemy wyciągnąć wnioski. A właśnie takie historie bardzo lubię - z życiowym przekazem.

Caddy i Rosie, to najlepsze przyjaciółki. Znają się od lat, wszystko o sobie wiedzą, wspierają się i, kiedy trzeba, jedna drugiej daje porządnego kopa, bo nie zawsze można być tylko dobrym. Kto ma przyjaciół, ten wie, jak takie relacje wyglądają. I przyznam, że ta przyjaźń była przedstawiona tak realnie, tak... Namacalnie i nieprzerysowanie, że czułam, jak gdyby one naprawdę istniały, a ja stałam obok i obserwowałam ich relację. Bardzo polubiłam obie dziewczyny, ale nie wszystkie zachowania popierałam... Piękna przyjaźń i wtedy pojawia się ona... Suzanne. Tajemnicza dziewczyna z przeszłością, która pragnie od niej uciec i o niej zapomnieć. Jednak wcale nie jest to takie proste....

Książka Sary Barnard opowiada o sile przyjaźni, o relacjach i trudach, jakie łączą przyjaciół.  Przyjaźń jest tutaj kluczowa, to na niej opiera się całość Pięknych złamanych serc, a autorka świetnie przedstawiła relacje międzyludzkie. Fajnie to wszystko połączyła w całość, dramaty, odtrącenia, nowe początki, miłość, zaufanie... 

Myślę, że każda nastolatka powinna zapoznać się z niniejszą książką. Jeśli lubicie mądre powieści, nieco dramatyczne, ale dające do myślenia, to Piękne złamane serca będzie idealnym przykładem takiej właśnie historii. Wspomniałam o nastolatkach, ale uważam, że wiek nie ogranicza, sama nie jestem nastolatką, a bardzo wczułam się w tę książkę, więc polecam ją każdej z Was, moje drogie czytelniczki.

czwartek, 20 lipca 2017

"Armagedon dzień po dniu" J.L. Bourne



Dziękuję!
Najlepsza książka o zombie, jaką czytałem.
Brad Thor, autor bestsellerów

„Apokalipsa zombie“, kiedyś będąca na marginesie horroru, stała się ostatnio jednym z najmodniejszych gatunków w popkulturze. Armagedon dzień po dniu J.L. Bourne’a to błyskotliwy i wciągający thriller, który z zapartym tchem przeczytają zarówno nowi, jak i zagorzali miłośnicy żywych trupów. Armagedon dzień po dniu uznawany jest za najlepszy horror o zombie obok The Walking Dead.

Urywkowe doniesienia medialne wskazują na chaos i przemoc, które rozprzestrzeniają się w amerykańskich miastach. Planetę ogarnia zło nieznanego pochodzenia. Umarli powstają, by objąć Ziemię we władanie jako nowy dominujący gatunek w łańcuchu pokarmowym.

Oto pisany odręcznie dziennik ukazujący walkę o przetrwanie jednego człowieka. Schwytany w sidła globalnej katastrofy, musi podejmować decyzje – wybory, które zaowocują albo życiem, albo wieczną klątwą przemierzania świata jako jeden z trupów.

Wkrocz, jeśli masz odwagę, do tego świata. Świata nieumarłych. 


Już dawno nie czytałam książki o zombie. Ostatnią taką książką była seria Przegląd końca świata autorstwa Miry Grant, którą bardzo sobie chwalę. Kiedy usłyszałam, że Papierowy Księżyc wydaje coś w tych klimatach, stwierdzając, że nie zawiódł mnie jeszcze swoimi książkami, wiedziałam, że muszę się zapoznać z tą książką. A już objęcie jej patronatem medialnym to było COŚ. Tym bardziej pragnę Wam polecić lekturę Armagedon dzień po dniu, bo jeśli lubujecie się w takich klimatach, to musi Wam się ona spodobać, nie ma bata!

Jednego żałuję... Mianowicie żałuję tego, że książka jest taka cieniutka, bo zawiera jedynie 309 stron. Bardzo mało, zwłaszcza, że treść cholernie wciąga! Ale jest jedno usprawiedliwienie, jest to pierwszy tom. Książka jest jakby dziennikiem napisanym przez głównego bohatera - więc wybaczam i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, bo zakończenie pozostawiło mnie skonfundowaną. Nie wiem co mam myśleć. 

Jak już wspomniałam, książka jest w formie dziennika, a prowadzi ją naoczny świadek tego wszystkiego, co ma miejsce w książce. A jest to coś okropnego i ciągle zastanawiałam się, kiedy u nas coś takiego pierdyknie i trzeba będzie sobie w łeb strzelić, żeby nie odwalić zombiaka (coś na wzór "odwalić kitę"). Czytając tę książkę często miałam ciary, a napięcie wręcz mnie rozsadzało. Bohater uciekający przed zombiakami, już prawie go mają, a ja "cholera, cholera! Uciekaj, szybciej! No nie, dopadną go!". Taki lament podczas czytania? Zazwyczaj oglądając filmy czy seriale mam takie emocjonujące akcje, ale podczas czytania bardzo, ale to bardzo rzadko. Śmiało mogę więc stwierdzić, że napięcie, emocje i wszelkiego rodzaju zaskoczenia - obecne. 

Teraz zastanawiam się, czy jest to najlepsza książka o zombie jaką czytałam. Nie mogę jeszcze tego powiedzieć z czystym sumieniem. Poczekam na tom drugi, żeby mieć pewność.  Mam nadzieję, że na kontynuację nie przyjdzie mi długo czekać, bo serio... Jestem jej tak ciekawa, że chciałabym ją najlepiej już. Teraz. 

Klimat? Cholernie dobry.
Zombie? Obecne w zastraszającej ilości i nieprzerysowane.
Bohaterowie? Nieliczni, ale żywi i myślący, a przede wszystkim, nie rozkładający się.
Język? Bardzo fajny, szybko się czyta. Za szybko!
Całość? Gorąco polecam, jak dla mnie, książka jest świetna.

Mój patronat!
Jeśli widzicie na okładce jakiejś książki powyższe logo, to znaczy, że ta książka jest dobra!

wtorek, 18 lipca 2017

"Blisko Ciebie" Kasie West


Dziękuję!

Autumn spotyka nieprzyjemna sytuacja: przez przypadek zostaje zamknięta w szkole na cały weekend. Gdy wydaje jej się, że gorzej już być nie może, okazuje się, że ma towarzysza. Dax to gość, o którym niewiele wiadomo, poza tym że nie cieszy się dobrą opinią: ciągnie się za nim wspomnienie bójki i poprawczaka. Autumn cały czas ma nadzieję, że Jeff, jej prawie-chłopak, odgadnie, co się jej przydarzyło, i zaraz po nią wróci. Ale Jeff nie przychodzi. Nikt jej nie szuka.
Wygląda więc na to, że Autumn spędzi następne dni, jedząc przekąski z automatu i gadając z gościem, który ewidentnie nie ma na to ochoty. Na początku rozmowa się nie klei, ale gdy Autumn i Dax stopniowo otwierają się przed sobą, dziewczyna
widzi, że coś między nimi iskrzy... i zaskakuje. Ale czy poza szkolną biblioteką ich uczucia mają szansę na przetrwania? Czy każde pójdzie swoją starą drogą, czy może… wyruszą wspólną ścieżką?

Jak zapewne się orientujecie, jestem fanką twórczości Kasie West. Nie ma jej książki, której bym nie polubiła. Wszystkie poprzednie (cztery) jej książki recenzowałam i były to pozytywne recenzje. Na samym dole tego wpisu, podlinkowałam Wam moje recenzje poszczególnych książek. Zapraszam Was do zapoznania się z nimi, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Wracając do najnowszej powieści West, Blisko Ciebie, nie musiałam nawet czytać opisu. Wystarczyło mi samo nazwisko autorki, żeby mieć pewność, iż chcę ją przeczytać. Pewność tego, że historia mi się spodoba -  również była. A teraz nieco więcej o moich odczuciach na temat tejże powieści...

Akcja dzieje się przez długi czas w bibliotece, dla mola książkowego biblioteka i księgarnia, to cuda nad cudami. Dlatego też, byłam zadowolona, że autorka wpadła na taki pomysł. Zakręcona bohaterka imieniem Autumn poprzez chęć załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych, zostaje zamknięta w bibliotece na cały weekend. Nie może się z nikim skontaktować, nikt nie może jej uratować z opresji, ponieważ nikt nie wie gdzie ona jest. I tutaj trochę będę narzekać na to, ale ciutkę później. Dziewczyna myśli, że jest sama, ale życie szybko weryfikuje jej ową pewność. Autumn bowiem, ma towarzysza... Tajemniczego, mrocznego łobuza ze swojej szkoły. Chłopaka o którym nikt nic nie wie, chyba, że wierzy się plotkom na jego temat, wtedy ma się cały (zakłamany) obraz jego osoby i życia. Dax (bo tak na imię temu łobuzowi), nie czuje potrzeby nawiązywania bliższej relacji z dziewczyną. Niemniej jej ten układ nie pasuje. Są tam we dwoje, więc trzeba jakoś ten czas zabić... I wtedy wszystko się zaczyna...

Nie będę zdradzała, co, jak i dlaczego, ponieważ to cały smaczek tej historii. Niemniej rodzi się pewne uczucie, ale jest jeden problem. W zasadzie więcej niż jeden, ale nie o tym teraz. Teraz o moim marudzeniu na temat tej "niemożności kontaktu z resztą świata". Jest prąd? Jest. Nie wierzę, że w jakimś dostępnym miejscu (nie tylko dla pracowników) nie było żadnego telefonu. Byłam w wielu bibliotekach i szczerze powiedziawszy, w każdej widziałam telefon, który był na wyciągnięcie ręki. Dlatego tutaj uważam, że autorka trochę rzuciła dramatyczną akcją. Niemniej, może za granica biblioteki wyglądają inaczej? Nie wiem, nie byłam (niestety!) w żadnej. To jest tyle, jeśli chodzi o moje marudzenie. Ta niemożność kontaktu z innymi trochę na wyrost. 

Bardzo polubiłam postaci, jakie stworzyła autorka. W zasadzie, było to do przewidzenia, bo Kasie West ma taką właśnie przewidywalność, że tworzy bohaterów, których nie sposób nie polubić. Dax to taki tajemniczy i jednocześnie serdeczny (ale tak nienachalnie) chłopak, który, kiedy już da się do siebie przekonać, jest bardzo oddany. Właściwie polubiłam go już na samym starcie, bo jakże inaczej?! Autumn, to taka urocza i nieprzesadnie słodka dziewczyna, która jest poukładana, mądra, zabawna i pozytywnie zakręcona. Oboje jednak mają pewne tajemnice. Tajemnice, z których sobie nawzajem się zwierzają, ale innym niekoniecznie. Tajemnice i sprawy, które ich do siebie zbliżają. Co z tego wyniknie? W końcu Autumn ma już "prawie" chłopaka i paczkę przyjaciół, którzy niekoniecznie zaakceptowaliby Daxa.

Kolejna trafiona książka Kasie West. Czy może być coś lepszego? Autorka trzyma poziom i jestem ogromnie ciekawa co pokaże w kolejnej książce, którą mam zamiar przeczytać... bo jakże by inaczej? Nie odpuszczę sobie, nie ma mowy! A Wam polecam Blisko Ciebie, jak i poprzednie (niżej wymienione) tytuły, które wyszły spod jej pióra.

niedziela, 16 lipca 2017

"Dzielnym będzie przebaczone" Chris Cleave


 Dziękuję!
Wybucha II wojna światowa. Mary North odkłada ukończenie edukacji na później, przyjeżdża do siedziby War Office i zgłasza się na ochotnika, by służyć ojczyźnie. Bystra i odważna Mary jest przekonana, że będzie świetnym szpiegiem. Gdy, ku swojemu zaskoczeniu, zostaje nauczycielką, decyduje się walczyć z uprzedzeniami, by chronić dzieci, o których istnieniu społeczeństwo chętnie by zapomniało.
Tom Shaw postanawia odpuścić sobie wojnę - póki jego współlokator, Alistair, nieoczekiwanie nie zgłosi się do wojska i nie stanie się jasne, że konflikt zbrojny jest nieunikniony.

Kiedy Mary poznaje Alistaira, tematem równie ważnym, co wojna, staje się miłość, która wystawi ich na ciężką próbę. Mary, Tom i Alistair poznają smak przemocy, namiętności, przyjaźni i zdrady.

Ta zabawna, a jednocześnie przejmująca książka łączy słabo znane epizody historii z opowieścią o wielkiej miłości i przekonuje, że największy wpływ mają na nas osobiste cierpienia, codzienne potyczki i tryumfy.

Na wstępie napiszę Wam, że zaskoczyła mnie ta książka... I to bardzo zaskoczyła. Spodziewałam się pewnej melancholijnej i dramatycznej powieści, a otrzymałam bardzo zabawną, ciepłą i mega wciągającą lekturę! Jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o powieść Dzielnym będzie przebaczone. Kurcze, tak czytałam tę książkę i to chyba pierwsza taka historia z wojną światową w tle, która ukazuje życie bohaterów w taki sposób...  W takim ciepłym, pełnym humoru, wyszukanym i przyjemnym klimacie. Jestem niezmiernie zadowolona, że mogłam ją przeczytać i już teraz mogę Wam ją polecić!

Głównych bohaterów jest tutaj dwoje (dodatkowych dwoje, równie ważnych jest nieco na drugim planie), a ich losy są ze sobą bardzo powiązane i splatają się w jedność. Na początku poznajemy Mary i byłam przekonana, że to ona będzie tutaj wiodła prym. Młoda dziewczyna, która podczas wojny pragnie coś zdziałać. Pragnie uczyć dzieci, nawet jej się to udaje, do pewnego momentu. Momentu kiedy jej plany legną nieco w gruzach, ale za to dziewczyna poznaje miłość. Jednak czy to jest miłość jej życia? Czas to wszystko zweryfikował. Niemniej nie o tym... Tom jest interesującym młodzieńcem, który jest nieco tchórzliwy, ale bardzo sympatyczny. Tom mieszka wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Alistairem, który wyrusza na wojaczkę. Pewnego razu Alistair wraca na przepustkę do miasta, w którym niegdyś mieszkał. Tom bardzo chciałby, żeby jego przyjaciel był szczęśliwy, tak jak on sam, i w tym celu pragnie wraz z Mary zapoznać go z Hildą. Najlepszą przyjaciółką Mary. Wszystko się jednak komplikuje, ponieważ Alistair najchętniej widziałby u swego boku ognistą (włosami i temperamentem) Mary...

Nie myślcie jednak, że jest tutaj jakiś trójkąt miłosny, czy coś w tym rodzaju. Właśnie za to taki ogromny plus dla autora, który świetnie to wszystko przedstawił. Tę całą zawiłość w relacjach, emocjach, uczuciach i wydarzeniach. Bardzo mi się do podobało. I to, jak to wszystko potrafiło się zmienić, jak wiele rzeczy mnie zaskoczyło...

Dzielnym będzie przebaczone, to nie historia, która wniesie jakąś nowość w świat książek o tematyce wojny światowej, ale książka, która mimo wszystko wyróżnia się na ich tle. Może tym humorem, tym opisem relacji? Na pewno ja o niej nie zapomnę i zawsze, gdy będę czytała kolejną książkę z wątkiem wojny, będę sobie ją przypominała.

Autor ma świetny styl językowy. Zawsze książki o takim klimacie czytało mi się średnio lekko, a tutaj? Przez całą treść niemalże przepłynęłam ja jednym oddechu. Nawet nie zauważyłam, kiedy ją skończyłam. Lekkość tej książki zawdzięczamy fajnym dialogom, nieprzesadzonym opisom miejsc i wydarzeń, świetnie wykreowanym postaciom oraz wcześniej wspomnianemu stylowi językowemu. Przyjemność czytania oceniam na celujący.

Książka Dzielnym będzie przebaczone, jest o miłości, straconej, nowej, nieszczęśliwej, trudnej. O przyjaźni, zaufaniu, oddaniu, dążeniu do celu... Pomocy bliźniemu i wartościach, o których często ludzie zapominają. Dlatego gorąco polecam Wam tę historię. Sądzę, że jeśli lubicie te wszystkie tematy poruszane w literaturze, to się nie zawiedziecie.

czwartek, 13 lipca 2017

"Światło, które utraciliśmy" Jill Santopolo

Dziękuję!
Nauczyłeś mnie, że zawsze trzeba szukać piękna. W ciemności, w ruinach potrafiłeś odnaleźć światło. Nie wiem, jakie piękno i jakie światło teraz odnajdę. Ale spróbuję. Zrobię to dla ciebie. Bo wiem, że ty zrobiłbyś dla mnie to samo.

Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. Gdy wieże WTC runęły, a pył przykrył Nowy Jork, zrozumieli, że życie jest zbyt kruche, by przeżyć je bez pasji i emocji. I zbyt krótkie, by nie być razem.
Wkrótce jednak Gabe postanawia przyjąć pracę reportera na Bliskim Wschodzie i wtedy wszystko się zmienia. Lucy dowiaduje się o jego decyzji w dniu, w którym produkowany przez nią program telewizyjny zdobywa nagrodę Emmy. Dzień jej triumfu staje się też dniem, w którym coś nieodwracalnie się kończy. W kolejnych latach Lucy będzie musiała podjąć niejedną rozdzierającą serce decyzję. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią?

Z książką Światło, które utraciliśmy, jest tak, że pierwsze kilkadziesiąt stron było takie sobie. Takie meh! Odebrałam je jako nudne i zastanawiałam się kiedy będzie lepiej, i czy w ogóle będzie. Miałam nadzieję, że jednak tak i oczywiście był jeden wielki zwrot... W końcu coś się zadziało! Coś, co zmusiło mnie do czytania dalej, a nie odłożenia książki w najciemniejszy kąt. Zastanawiałam się, czy aby na pewno dalej będzie tak dobrze, albo ciutkę lepiej. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie gorzej.

Książka przewidywalna? Hm... Na pewno wiele wątków można było śmiało przewidzieć, a nawet na początku książki przemyśleć i dać chwilę na "na pewno będzie tak i tak". I rzeczywiście nie można powiedzieć, że historia Jill Santopolo jest zaskakująca, przewrotna i robi wielkie wow. Nie. Niemniej nie sądzę też, żeby o to w nich chodziło. Natomiast jako ciekawa i zajmująca obyczajówka z porywem do dramatu, na pewno tak. Wiecie, Światło, które utraciliśmy nie jest wesołą i lekką opowieścią. Nie będziecie się przy niej zaśmiewać. Może uronicie kilka łez, zwłaszcza gdzieś tam (nie zdradzę) w którymś momencie. Ja przez większość czasu czytałam ją bez większych emocji, ale wiem, że sporo osób się zachwyca, więc może akurat dopadła mnie jakaś znieczulica. Nie chodzi też o to, że stwierdzam tutaj jakąś ujmę tej lekturze. Nie! Dzielę się moimi spostrzeżeniami i odczuciami z lektury, to wszystko. Jak zawsze.

Mało emocjonalnie podeszłam do tej książki, mało emocjonalnie ją odebrałam i mało emocjonalnie podchodzę do tej recenzji. Natomiast nie twierdzę, że książka ta jest słaba. Absolutnie nie. W końcu oceniam ją jako dobrą lekturę, ale czytałam dużo lepsze w takim kontekście, jaki przedstawiła autorka. To wszystko. 

Cała treść jest napisana w formie takich wspomnień, gdzie bohaterka imieniem Lucy, przedstawia nam ważne i mniej ważne wydarzenia ze swojego życia. Muszę przyznać, że z początku taka forma narracji nie do końca mi przypasowała. Niemniej z biegiem fabuły, przekonywałam się do niej coraz bardziej, aby w końcu stwierdzić, że jest świetna. W pewnym czasie poczułam, jakby sama Lucy opowiadała mi swoją historię, jak najlepszej koleżance, co uznaję za ogromny plus.

Relacje pomiędzy bohaterami są takie prawdziwe. Takie, jakie dotykają setki osób na świecie. Tylko coś mi nie pasowało, może się czepiam. Jednak uważam, że te wszystkie emocje są zbyt mdłe, autorka mogła dodać im więcej mocy i wyrazistości. I pewnie rzutowałoby to też na to, że ja, jako czytelnik odebrałabym je emocjonalnie, a tak to... Meh.

Światło, które utraciliśmy, to książka o stracie, o radzeniu sobie z ciężkimi wyborami. Przede wszystkim jednak o miłości. Tej, która wypala nas ze środka, która potrafi zdziałać wiele, ale jednak gór nie przenosi. Zastanawiało mnie na ile ta miłość ze strony jednego z bohaterów jest prawdziwa. Jill Santopolo rzuciła swoje postaci na głęboką wodę: miłość czy kariera. Miłość czy rozwój. Miłość czy wolność. Niszczycielska miłość... Sporo tego i jest to intrygujące, a czy sami sięgniecie po lekturę Światła, które utraciliśmy? Mam nadzieję, że dacie jej szansę i sami sprawdzicie, czy Wam się podoba.

wtorek, 11 lipca 2017

"Twierdza Kimerydu" Magdalena Pioruńska



Czasem badania genetyczne są przyczyną katastrofy, a nie przełomu.

Gdy w Mieście Krokodyli dochodzi do krwawego stłumienia pokojowej konferencji asymilacyjnej, nikt jeszcze nie podejrzewa, do czego doprowadzi konflikt między Miastem Krokodyli a Twierdzą Kimerydu. Organizatorce konferencji, Annie Guiteerez, antropolog z Uniwersytetu Krokodyli, udaje się zbiec z samego centrum zamieszek i uratowana przez strażnika wąwozu Tyrsa Mollinę, pół człowieka, pół
raptora, trafia do rezydencji burmistrza Twierdzy – Teobalda. W obliczu niedawnej rzezi i wiszącej w powietrzu rewolucji nawet zatajenie prawdziwego powodu przybycia pani profesor do Twierdzy Kimerydu wydaje się nieistotnym szczegółem. Na jaw wychodzą bowiem znacznie bardziej przerażające fakty, sprawiające, że żadne z miast Afryki Południowo-Wschodniej nie może dłużej pozostać obojętne wobec krzywdzących wpływów Europy i hegemonii cesarza Brytanika. Usilna chęć przypodobania się Cesarstwu Europy nagle gaśnie zastąpiona determinacją i pragnieniem odzyskania autonomii kraju Złocistych Piasków.

Jakiś czas temu przybyła do mnie książka z przepiękną dedykacją od Magdaleny Pioruńskiej. Książka, której byłam ogromnie ciekawa. Wszyscy na Instagramie ją zachwalali, pomyślałam sobie, że raz - dinozaury, to jest to! I dwa, muszę sprawdzić o co ten cały szum. Kiedy Magda do mnie napisała z propozycją zrecenzowania, nie zastanawiałam się nawet przez chwilę. Poza tym autorka jest naprawdę świetną i zabawną osóbką, z którą fajnie się gada prywatnie, więc tym przyjemniej czytało mi się jej książkę. Książkę, która naprawdę nie odbiega niczym od dobrych zagranicznych tytułów fantastycznych czy przygodowych, ale o tym nieco niżej...

Pierwsze co, to dinozaury. Chyba nie czytałam jeszcze niczego (a przynajmniej sobie nie przypominam), co byłoby o dinozaurach i ba! O wątku, w którym ludzie mają w sobie coś z dinozaurów. Serio, czadowe! Przynajmniej dla mnie bardzo. Z ogromnym zainteresowaniem pochłaniałam wszystko, co dinozaurowate w tej książce. Poza tym oryginalnym wątkiem, znalazłam również interesujące relacje między bohaterami. Z relacjami gejowskimi miałam już styczność w literaturze i kompletnie mi to nie przeszkadza, ale wiem, że są ci wrażliwsi, których może to razić. Dlatego zaznaczam, że taki kontrowersyjny element się tutaj znajduje i nie jest to "gdzieś tam w tle", ale dotyczy to kluczowych bohaterów. Jest też coś kompletnie nowego, z czym do tej pory się w literaturze nie spotkałam i o czym Wam nie powiem... Przeczytajcie i zobaczcie sami.

Rudi poleca :D
Wszystko w tej książce jest takie mocne, charakterne, intensywne i konkretne. Magdalena Pioruńska odwaliła kawał dobrej roboty. W tego typu literaturze wręcz łaknę takich konkretów i jestem usatysfakcjonowana, że w Twierdzy Kimerydu je otrzymałam. Za to ogromny plus. Książkę stosunkowo szybko się czyta. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to książka lekka i niezobowiązująca. Co to, to nie. Czasami (zwalam to na zmęczenie) gubiłam się w treści, za dużo imion na T (z przymrużeniem oka) i wątki mi się mieszały. Nie uważam tego za minus, bo nie mogę przewidzieć, że Wam również tak będzie się przez treść szło. Chociaż tak wiele się tutaj dzieje, że można się pogubić, co jednak nie jest minusem, bo jeśli w książce się dzieje (musi się dziać!), to znaczy, że czasu na nudę nie ma.

Bohaterowie... Oj, ci bohaterowie. Tak szalonego zestawu jeszcze nie poznałam (chyba). Te osobowości Pioruńskiej, to jest tak fajny misz masz, że ciężko to ogarnąć, ale nie sposób nie polubić, a nawet pokochać! Tyrs na pewno zwraca uwagę i to bez dwóch zdań. Natomiast miałam mały problem: teamTyrs  czy teamTycjan. Wiecie, Tycjana nie mogłam rozgryźć. Z początku przybiłam mu łatkę czarnego charakteru... Później mi się to zmieniło, ale jednak coś z tej czerni chłopak ma. Dlatego tak mnie do niego ciągnęło. Tuliusz, człowiek zagadka. Człowiek o dwóch twarzach - dosłownie. Lubię go, ale nie pałam jakimiś wygórowanymi uczuciami. I jest ona. Anna. Bohaterka, której niestety nie polubiłam. Nie wiem, było w niej coś takiego, co mnie z lekka irytowało. Nie przeszkadzała mi, ale była mi w sumie obojętna. 

Twierdza Kimerydu to taka nasza petarda. Ma fajnych, różnych, charakternych bohaterów. Ciekawą akcję, ciągle coś się dzieje. Autorka bardzo fajnie wykreowała świat pełen dinozaurów i fantastycznych istot. Jest humor, jest szok... Sądzę, że książka Magdaleny Pioruńskiej jest godna uwagi i osobiście polecam.

poniedziałek, 10 lipca 2017

"Gra miłości" Huntley Fitzpatrick

Dziękuję!
Tim Mason jest chłopakiem, który najprawdopodobniej znajdzie po omacku barek z alkoholem, w przyszłości będzie potrzebował przeszczepu wątroby, wjedzie samochodem do domu…

Alice Garrett była dziewczyną, która przede wszystkim na pewno nie umówi się z przyjacielem młodszego brata, wlokącym za sobą spory ciężar przeszłości...

Dla Tima zakochanie się w Alice nie byłoby mądrym wyborem. Dla Alice nie ma nic bardziej przerażającego od zakochania się w Timie. Jednak Tim nigdy nie wybierał mądrze, zaś Alice zaczyna się zastanawiać, czy „mądry” wybór jest zawsze tym najwłaściwszym. Kiedy tych dwoje natknie się na siebie, wpadną po uszy…

“Prosto z serca… Świetnie nakreślone postaci, humor i emocjonalne rozterki. To historia miłosna, w której się zakochasz!”.

Publishers Weekly 

Pokochałam Moje życie obok całym sercem. Uważam, że książki Huntley Fitzpatrick są na równi z Kasie West najlepszymi książkami młodzieżowymi. Kiedy tylko moje bystre oko wyłapało w sieci informację o kontynuacji Mojego życia obok, pod tytułem Gra miłości, dostałam ataku szczęścia. Z wywieszonym językiem czekałam na jej wydanie! Po prostu coś cudownego. Uwielbiam te dwie książki i chociaż pierwszy tom ciutkę bardziej zasiedział się w moim serduchu, tak tom drugi również znalazł w nim miejsce. 

Sama nie wiem od czego mam zacząć, bo szczerze powiedziawszy ciągle myślę o tej historii. Ciągle przeżywam wydarzenia w niej zawarte. Ciągle na nią zerkam z uśmiechem i myślę, co będzie w kolejnej części. Yyyy... bo będzie kolejna część, prawda?


Te książki są tak cudowne, urocze, ciepłe, prawdziwe, subtelne, zabawne, że wprost nie można ich nie pokochać. Nie można! Osobiście uważam, że w dobie, gdzie książki młodzieżowe są przesycone wulgaryzmami, seksem, podtekstami i w ogóle porażka, takie właśnie powieści, Moje życie obok oraz Gra miłości, powinny być doceniane.

Przejdę może do tytułowej Gry miłości i tego, jak sama to odebrałam. Wiadomym jest, że miłość nie jest prosta. Rodzaje miłości są różne. Miłość rodzicielska, miłość partnerska, miłość rodzeństwa... Wiele jest tych oblicz miłości. Tutaj mamy jej ogrom. Huntley Fitzpatrick, już w swojej pierwszej książce pt. Moje życie obok, przedstawiła wiele oblicz tego uczucia. I poradziła sobie z tym fenomenalnie. Osobiście po dziś dzień jestem pod ogromnym urokiem tej książki i kocham ją całym sercem. W drugim tomie miłość jest nieco inaczej - nie tyle ukazana, co - rozwinięta. Jest rodzące się uczucie głównych bohaterów, które osobiście śledziłam po ostatnią stronę. Jednak to uczucie nie rodzi się od tak, a już na pewno nie bez problemów się rozwija. Główni bohaterowie będą mieli wiele sytuacji, które postawią ich uczucia pod znakiem zapytania. I właśnie to jest takie fajne, że pomimo oczywistości, autorka rzuciła bohaterów na głęboką wodę. Zwłaszcza Tima.


Właśnie, Tim. Chłopak z tych, które większość lubi - łobuz z sercem na dłoni. Tim Mason nie jest szarym chłopcem z przedmieścia... On należy do tych charakterystycznych, zabawnych i z przeszłością, ale to wszystko możecie przeczytać w opisie. Moim zdaniem Tim, to chłopak zagubiony, który potrzebuje, by ktoś wskazał mu kierunek drogi, którą powinien iść. Chłopak, któremu trzeba pomóc stanąć na nogi. A już na pewno jest to chłopak, który jest bystry i ma dobre serce. Taki właśnie jest Tim, zagubiony, ale konkretny. A jaka jest Alice, to chyba każdy wie, kto czytał poprzedni tom. Twardo stąpająca po ziemi, pyskata, twarda i piękna. Taka właśnie jest bohaterka, którą polubiłam, kiedy tylko pojawiła się w książkach Fitzpatrick. Po prostu nie da się jej nie lubić, oczywiście jeśli gustuje się w charakternych postaciach. Moim zdaniem Tim i Alice, to taka idealna mieszanka. Wstrząśnięte i zmieszane - jednym słowem: ciekawe.

Kilka osób zapytało mnie, czy kontynuacja jest tak samo świetna jak jedynka. Jak podobał mi się tom drugi? Bardzo mi się podobał. Bardzo! Jednak, Moje życie obok zakorzeniło się w mym sercu nieco bardziej. Jestem niezmiernie ciekawa kolejnej części, tak bardzo, że aż boli! Zatem, czy polecam? Obie książki powinniście mieć na swojej półce. Nie macie? Migusiem nabywać i wielbić!

piątek, 7 lipca 2017

"Tysiąc odłamków ciebie" Claudia Gray


Rodzice Marguerite Caine są słynni ze swoich przełomowych odkryć w dziedzinie fizyki. Światło dzienne ujrzał właśnie najbardziej niezwykły z ich wynalazków, pozwalający przeskakiwać pomiędzy wymiarami i mogący zrewolucjonizować naukę. Wtedy jednak ojciec Marguerite zostaje zamordowany, zaś sprawca – jego przystojny, małomówny asystent Paul – ucieka do innego wymiaru.
Marguerite nie zamierza pozwolić, by człowiekowi, który zniszczył jej rodzinę, uszło to na sucho. Wyrusza w pościg za Paulem przez różne wszechświaty, za każdym razem przeskakując do innej wersji samej siebie. Ale po drodze spotyka alternatywne wersje dobrze znajomych ludzi – w tym Paula, którego życie coraz ściślej splata się z jej życiem. Niebawem będzie musiała zacząć się zastanawiać, czy Paul naprawdę jest winny – i co czuje jej własne serce. Później zaś odkryje, że prawda o śmierci jej ojca jest o wiele bardziej złowroga niż się tego spodziewała. Tysiąc odłamków Ciebie zabiera czytelników w podróż po zachwycająco złożonych wszechświatach, gdzie los jest nieunikniony, prawda jest nieuchwytna, zaś miłość pozostaje największą z tajemnic. 


Tysiąc odłamków ciebie, za granicą przyjęła się bardzo dobrze. U nas, z tego co widzę po opiniach czytelników, różnie. Jedni bardzo ją sobie chwalą, inni zaś niekoniecznie. Po trochu zgadzam się i z tymi na "nie" i z tymi na "tak". Okładka piękna, opis zapowiadający ciekawą przygodę, a treść łudząco przypomina mi Trylogię Czasu, autorstwa Kerstin Gier. Te skoki w czasie, zachowanie bohaterów, ogólnie - główna bohaterka. Trylogię czasu bardzo, ale to bardzo lubię. Czytałam ją dwa razy, stąd to śmiałe stwierdzenie, tudzież porównanie. Niemniej Tysiąc odłamków ciebie, jako nieco odgrzany kotlet, podany na nowo, nie smakuje już tak, jak ten świeży...

Książkę czyta się naprawdę świetnie i szybko. Autorka ma przyjemny styl i to się czuje od pierwszej strony. Ja na ten przykład, nie zauważyłam, kiedy dobrnęłam do dwusetnej strony! Tak mnie pochłonęła treść. Było ciekawie, zajmująco, obiecująco. Szkoda, że autorka bardziej nie rozwinęła wątku przeskoków w czasie, a mniej nie skupiła się na relacjach miłosnych swoich nastoletnich bohaterów. To jest element, którego wiele osób się czepia i ja również się go czepnę. Chociaż z drugiej strony nie odczuwałam go tak intensywnie, jak niektórzy wspominali. Spodziewałam się, że przez większość czasu będzie dramat trójkątu miłosnego, a tutaj wcale nie było tak przesadnie. Może główna bohaterka mieszała zanadto tym, że sama nie wiedziała czego, a raczej kogo chce. Niemniej, jakoś specjalnie mnie to nie irytowało.

Bohaterowie książki są sympatyczni, czasem nieporadni, ale to z winy wydarzeń w jakie się wplątali. Główna bohaterka ciutkę naiwna, ale mogę jej to wybaczyć, ponieważ nie irytowała mnie w ogóle, a jak zapewne wiecie, jestem wymagająca jeśli chodzi o charaktery bohaterek książkowych. Fajnie wykreowane postaci książek młodzieżowych, to jest to! A Claudia Gray moim skromnym zdaniem dobrze sobie z tym poradziła.

W książce ciągle coś się dzieje, nie znajdziecie tutaj czasu na nudę. Emocji może nie jest zbyt wiele, przynajmniej ja nie odczuwałam jakichś intensywnych porywów serca. Nie miałam ochoty wyrywać sobie włosów z głowy, a i nogami też nie przebierałam. Ot, fajnie się czytało, bez ochów i achów.

Jeśli przemawia do Was opis, jesteście fanami podróżowania w czasie i lubicie młodzieżowe książki, to dajcie szansę Tysiąc odłamków ciebie. To  pierwszy tom i sama jestem ciekawa, jak rozwinie się to wszystko w pozostałych dwóch. Niemniej, parcia wielkiego na to nie mam.

środa, 5 lipca 2017

"Kolekcjoner motyli" Dot Hutchison



Dziękuję!
Piękno jeszcze nigdy nie było tak przerażające…

Tuż obok pewnej odosobnionej posiadłości leży przepiękny ogród. Żyje w nim grupa porwanych, młodych kobiet, których skórę pokryto tatuażami, tak by przypominały kolekcję motyli. Opiekuje się nimi Ogrodnik: brutalny, psychopatyczny nadzorca, ogarnięty obsesją zbierania wyjątkowych eksponatów.

W końcu tajemniczy ogród zostaje odkryty, a jedna z ocalałych trafia do sali przesłuchań FBI. Agenci Victor Hanoverian i Brandon Eddison mają za zadanie rozwiązać najbardziej niesamowitą sprawę w swojej karierze. Jednak dziewczyna, która przedstawia im się jako Maya, sama jest jedną wielką zagadką.
Maya opowiada agentom o życiu w ogrodzie. Snuje przerażającą historię Ogrodnika, człowieka, który nie cofnie się przed niczym, by mieć pewność, że żaden piękny motyl mu się nie wymknie.
Im więcej dziewczyna ujawnia, tym bardziej agenci nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeszcze więcej przed nimi skrywa… 

Wystarczyło mi spoglądnięcie na okładkę, bym zechciała przeczytać tę książkę. Nie czytałam opisu, nie czytałam opinii innych na temat tej książki, ale czułam, że będzie to coś konkretnego i mega dobrego. I co? Ha! Nie pomyliłam się. Ten mój "niuch" książkowy się nie pomylił i chwała mu za to!

Ostatnio czytałam książkę z podobnym motywem przetrzymywania kobiet wbrew woli, ale tamta nie umywa się do tej kompletnie. Książka Kolekcjoner motyli, jest dopracowana w najmniejszych szczegółach. Jest wciągająca, niepokojąca, zastanawiająca i jest po prostu bardzo, ale to, bardzo dobra!

Zacznę może od samego pomysłu, który z biegiem fabuły zaskakiwał coraz bardziej. W ogóle ten ogród, te tatuaże... Whaaaaat?! Pomysł rewelacja, wykorzystanie świetne. Czego chcieć więcej? Może ciekawych rozwiązań, jakie wykorzystał autor? Nie ma piwnicy, bunkru czy jakiegoś magazynu - jak to zazwyczaj w tego typu wątkach bywa. Nie. Jest coś nowego, specjalnie zbudowany ogród. Ogród pełen ludzkich motyli. Powaga. Jako, że nie czytałam opisu, byłam ogromnie ciekawa o co chodzi z tymi motylami. Co też autor mógł wymyślić. I to, co Dot Hutchison wymyśliła i stworzyła, zasługuje na poznanie i docenienie tej książki.

Jeśli chodzi o postaci. Może zacznę od czarnego charakteru, którego portret psychologiczny zgłębiamy strona, po stronie. Aż mnie ciary przechodzą, bo wiecie... To tylko książka, ale słyszy się o takich sprawach w świecie realnym. Dlatego też czytając Kolekcjonera motyli, ciągle myślałam o tym, że gdzieś tam, istnieje pełno takich psycholi jak tytułowy kolekcjoner/ogrodnik. Dojrzały mężczyzna, mający własną rodzinę i pozorne życie statecznego i poważnego, a za pewnymi drzwiami swojego umysłu zamienia się w spokojnego, cierpliwego, chorego psychicznie człowieka. Człowieka, który porywa, przetrzymuje, gwałci i krzywdzi młode kobiety, a następnie, kiedy te już tracą swój czas przydatności, zabija je. Z jednej strony traktuje je względnie dobrze, zaś z drugiej jest bardzo złym człowiekiem. Autorka stworzyła prawdziwie skomplikowaną postać, którą aż ciężko mi opisać. I jeszcze jego synowie. Jeden potwór nad potwory. A drugi... Drugiego poznacie sami.

Następnie dziewczęta, które są ofiarami. Jest ich wiele... Aż ciężko ogarnąć. Jednak jest jedna i kluczowa dziewczyna, dzięki której dowiadujemy się jak to wszystko wyglądało od środka. Poznajemy również osobowość ofiary i dzięki temu możemy chociaż odrobinę wczuć się w ofiarę takiej okropnej przemocy. Maya, to również skomplikowana osobowość i do samego końca nie mogłam rozgryźć tej dziewczyny. Na pewno jest cholernie twardą psychicznie i fizycznie dziewczyną. Po tym, co przeszła, nie można inaczej jej określić. Można również podpiąć jej odwagę, rozwagę i cierpliwość. Czy coś jeszcze? Przeczytajcie książkę, a sami sprawdzicie, jak niezwykłą postać stworzyła Hutchison.

Co jeszcze mogę dodać. Ja jestem całkowicie usatysfakcjonowana niniejszą lekturą. Kolekcjoner motyli jest bardzo dobra historia z dreszczykiem. Jeśli więc szukacie dobrego klimatu, to gorąco polecam.

poniedziałek, 3 lipca 2017

"Wszystko, co w Tobie kocham" Smantha Young

Dziękuję!

Witamy ponownie w Hartwell, spokojnym, nadmorskim miasteczku, idealnym miejscu, gdzie można uciec od wszystkiego i znaleźć uczucie, na które wcale nie czekałaś…
Bailey Hartwell ma wiele powodów do zadowolenia – odnosi sukcesy w interesach, ma grono oddanych przyjaciół i stałego chłopaka… chociaż po dziesięciu latach ich niezobowiązujący związek wydaje się nieco nudny i skostniały. Jedynym niepokojącym elementem w jej życiu jest przystojny biznesmen Vaughn Tremaine.
Bailey uważa, że ten przybysz z Nowego Jorku patrzy na wszystkich z góry, a ją uważa za prowincjonalną gęś. Jednak kiedy doświadcza niespodziewanej zdrady ze strony bliskiej osoby, zaskoczona stwierdza, że Vaughn to całkiem przyzwoity facet.

Vaughn podziwia Bailey za fantazję, niezależność i lojalność. Im więcej budzi w nim namiętności, tym częściej wchodzi z nią w konflikty. Każdy jej gest i słowo działa na niego jak afrodyzjak. Jednak dramatyczne przeżycia z przeszłości sprawiają, ze
Vaughn postanawia odejść, bojąc się, że ją skrzywdzi. Bailey, która przeżyła w życiu zbyt wiele rozczarowań, także rezygnuje z walki, wbrew swojej naturze.

Kiedy Vaughn zdaje sobie sprawę, że popełnił największy błąd swojego życia, postanawia za wszelką cenę przekonać Bailey, że taka miłość, jaka ich połączyła, zdarza się tylko raz w życiu.

Przyszła kolej na drugi tom świetnej kobiecej serii o miasteczku Hartwell, którą bardzo lubię! Ten tom, chyba nawet bardziej, niż poprzedni. Poważnie, książka idealna na oderwanie się od codzienności. Wystarczy dobra herbata, wygodne miejsce i oddajemy się czytaniu. Wraz z bohaterami książki Smanthy Young, przemierzamy uliczki miasteczka Hartwell i zaprzyjaźniamy się z tamtejszymi mieszkańcami. Ta seria, ma taki właśnie, swojski klimat, który mnie kupił całkowicie.

W tym tomie poznajemy losy przebojowej i nie dającej sobie w kaszę dmuchać Bailey, którą poznaliśmy w tomie pierwszym. Bailey jest niepozorną, uroczą i twardą kobietą, której życie dało porządnego kopa w jeden dzień. Jednak dziewczyna, nie załamała się, podniosła na nogi i pokazała losowi środkowy palec (tak, to do tej postaci pasuje!). Już w tomie pierwszym, autorka dała nam do zrozumienia, że pomiędzy Bailey a Vaughnem aż iskrzy! Wiedziałam, że w tym tomie będzie się działo! Ta dwójka ma temperament, nie jest to ogień i woda - to dwa płomienie ognia, które pochłoną Was całkowicie! 

Duża dawka humoru i emocji - to na pewno. Wiele razy śmiałam się pod nosem, ponieważ te potyczki słowne pomiędzy dwójką głównych bohaterów, były takie urocze i zabawne! A emocje? Wiecie, nie zdradzę Wam za dużo, bo i po co? Niemniej, wierzcie mi, że sporo się tutaj dzieje... I tego dobrego i nie. Jest żal, smutek, czasem niedowierzanie i wściekłość. Jednak koniec końców zawsze kończy się to wszystko uśmiechem. 

Okładka! O niej powinnam wspomnieć. Jest taka piękna, ciepła i pełna miłości, że szok. Jak tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że będzie zdobiła moją biblioteczkę. Czyż nie jest śliczna? Uwielbiam na nią patrzeć. A Wam, drogie panie, polecam gorąco zapoznanie się z tomem pierwszym, który jest nieco bardziej gorrrrący (na pewno wiecie o co mi chodzi). Koniecznie zapoznajcie się również z "Wszystko, co w Tobie kocham", jest inna niż swoja poprzedniczka, a może nawet ciut lepsza? Ja polecam obie!