środa, 31 sierpnia 2016

"Między wierszami" Tammara Webber

Dziękuję!


Przeczytałam i sama nie wiem co o niej myśleć. Głównie mam na myśli bohaterów i trochę opis na okładce, który mnie zmylił. Chociaż właściwie, jestem zaskoczona pozytywnie obrotem spraw, jakie miały miejsce w książce. Pierwszy raz zdarzyło mi się nie polubić głównych bohaterów, ale za to zapałać ogromną sympatią dla bohatera drugoplanowego. Właściwie "nie polubić" jest trochę na wyrost, ponieważ z początku lubiłam Emmę, potem przez długi czas coraz bardziej traciła w moich oczach, żeby pod sam koniec znowu zyskać. Jednak o tym nieco niżej...

Tammara Webber zaskarbiła sobie moją sympatię "Tak blisko...", które bardzo, ale to bardzo lubię, choć późniejsze dwa tomy były dobre, ale nie dorównywały jedynce. Kiedy zobaczyłam zapowiedź jej nowej książki, powiedziałam sobie "wow! Muszę to mieć!". Okładka jest cudowna. Prosta, urocza... Bardzo mi się podoba. Opis nieszczególnie mnie zachwycił, ale pomyślałam, że dam jej szansę. W końcu to Webber! Nastawiłam się na lekką i niezobowiązującą powieść Young Adult i w zasadzie taką właśnie otrzymałam. Dlatego też nie będę za bardzo psioczyć. Chciałam się oderwać od cięższych powieści i książka "Między wierszami" mi to umożliwiła. 

Narracja jest prowadzona dwutorowo, przez Reida i Emmę. Dzięki takiemu zabiegowi stylistycznemu mamy możliwość dobrego poznania postaci, co spowodowało, że Reid wypadł w moich oczach bardzo słabo. Chłopak jest narcyzem do potęgi. Egoistą, który chce zaliczyć jak najwięcej panienek, ma się za dorosłego, a tak naprawdę jest totalnym gówniarzem. Emma, to miła i niewinna dziewczyna, którą (jak wyżej wspomniałam) na początku polubiłam. Moja sympatia do niej malała z każdą chwilą, którą poświęcała na wzdychanie do Reida, wiedząc jaki z niego cwaniaczek... Bo taki seksowny, bo taka gwiazda, bo te oczy, te mięśnie, ten uśmiech - no błagam! I to zastanawianie się, czy Reid, czy Graham. Graham, który jest tajemniczy, spokojny, dojrzały, zabawny i uroczy. Ale nie, najlepiej wzdychać do pustaka i niby bad boya, zamiast wziąć się za dobrego chłopaka. Teraz nawiązuję też do innych bohaterek książek tego typu i w zasadzie  (mam nadzieję, że mniejszości) dziewcząt w realu. A potem się dziewczyny dziwią "ale jak to?! Jak on mógł mi to zrobić!". Się zastanawiam później, czy taka bohaterka/dziewczyna udaje głupią, czy jest głupia. Obstawiam to drugie. Dlaczego? Ponieważ jeśli widzi jaki jest zanim się z nią spotyka, zna jego opinię, a sama za nim biega z wywieszonym jęzorem, to chyba nie myśli, że za sprawą czarów on się dla niej zmieni. To nie jest bajka!

Dobra, bo się rozemocjonowałam. Ogólnie rzecz biorąc: Reid - to stracona pozycja, aż dziw mnie wziął, bo zazwyczaj obstaję za głównymi postaciami męskimi, a tutaj wprost nie mogłam go znieść. Niemniej taka jego rola, która kiełkuje w  zasadzie, w coś dobrego. Dlatego też nie przejmowałam się Reidem za bardzo. Emma - koniec, końców okazała się dziewczyną, która ma własny rozum i w dodatku umie się nim posługiwać. I Graham - którego najbardziej polubiłam i, który najbardziej zapadł mi w pamięć. Chciałabym poznać jego punkt widzenia. Bardzo chciałabym kolejny tom, nie wiem czy takowy będzie, chociaż słuchy mnie doszły, że tak. Dlatego bardzo jestem ciekawa i bardzo chcę poznać dalszy ciąg! 

"Między wierszami" to typowa historia z gatunku YA. Chociaż w zasadzie, nie do końca typowa... Zaskoczyła mnie kilka razy, ale w zasadzie w większości przypadków, jest przewidywalna. Niemniej spełniła swoje zadanie - odprężyła mnie, była lekka, nieco intrygująca i idealna na jeden wieczór. I ten Graham nie może mi wyjść z głowy... Powtarzam się, ale... Ja chcę kontynuację!

wtorek, 30 sierpnia 2016

"Mimo moich win" Tarryn Fisher

Dziękuję!

Pomyśl o mężczyźnie, którego kochasz najbardziej. Pomyśl o każdej wspólnej chwili wypełnionej rozmowami i milczeniem, o lepszych i gorszych dniach, o budzeniu się u jego boku. A teraz wyobraź sobie, że go tracisz. Ktoś wyszarpał, wydarł ukochanego z Twojego życia i zostawił pustkę. Cholernie niesprawiedliwe.
 prawda? Mogłabym odpuścić, zapomnieć, wyjechać… Jednak czy zrobiłabyś to samo, gdyby w grę wchodziło odzyskanie każdego wspólnego dnia z ukochanym? Do tej pory cierpiałam. Teraz postanowiłam zawalczyć, nawet jeśli to oznacza, że inni też będą cierpieć. Bo miłość zawsze boli i nadszedł czas, by przygotować się na rany i blizny. A Ty, mimo moich win, nie potępisz mnie. Widzę, że już się wahasz, patrzysz w stronę ukochanego i myślisz, ile byłabyś w stanie poświęcić, by go odzyskać.
 O.
„Mimo moich win” to pierwsza część historii Olivii, Caleba i Leah. Powieść o tym, że serce można oddać tylko raz, a pozostałe związki są jedynie echem pierwszej miłości.

Wszyscy zachwalali. Wszyscy polecali, więc chciałam wiedzieć o co chodzi. O co ten szum, ochy i achy. W kilku opiniach wyczytałam, że jest trójkąt miłosny, za którym osobiście nie przepadam. Dlatego też miałam małe opory i obawy, czy książka mi się spodoba. I kiedy zagłębiałam się w jej treść, rzeczywiście nie do końca mi to pasowało, aczkolwiek właśnie w tym tkwi fenomen tej powieści. Wywiera ona niesamowicie silne emocje. A to jest plus ogromny i ja jestem tym plusem zachwycona. A sama powieść Tarryn Fisher bardzo mi się spodobała. Chociaż nie należy do tego typu powieści, jakie darzę sympatią, więc to coś musi znaczyć.

Główna bohaterka jest specyficzna. Nigdy nie przepadałam, ba! Wręcz nie lubiłam bohaterek jej pokroju. Hejtowałam je, skreślałam na samym początku. Dlatego sama zastanawiam się dlaczego polubiłam Olivię? Wiecie, Olivia jest złą osobą... Jej uczynki, podejmowane decyzje i dziwne wybory mogły sprawić, że nie zapałałabym do niej sympatią, ale... No właśnie "ale". Dziewczyna ma w sobie coś takiego, co mnie do niej zbliżyło. Coś, co rozumiałam, ale z czym nie do końca się zgadzałam. Wiedziałam jednak, co powoduje, że jest taka, a nie inna i dlatego wydawała mi się prawdziwa. Niewyidealizowana, nie wymuskana, nie przesadzona w swoim istnieniu. Robiła to wszystko z miłości i chociaż często nie rozumiałam jej postępowania, to rozumiem to uczucie, które sprawia, że człowiek podejmuje wiele niezrozumiałych decyzji. 

Jeśli już zaczęłam o Olivii, to nie mogę tylko na niej skończyć. Caleb... Hmm. I tutaj autorka mnie zmyliła. Z początku wydaje się uroczym, szarmanckim i dobrym gościem, który potem przeistacza się w typowe amerykańskie ciacho, poniekąd robiące na złość Olivii. I sama nie wiem co o nim myśleć. Lubię go, ale z drugiej strony jego zachowanie mnie drażniło. I właśnie tutaj wspomnę o tym, że autorka postawiła na emocje zaczynając od samych postaci, które czytelnik polubił i nienawidził, i tak w kółko. 

Emocje, emocje, emocje... Powiedziałabym, że ta książka jest kontrowersyjna. Znajdą się tacy, którym się ona nie spodoba, ale znajdą się również tacy (w tym ja), którym bardzo się spodoba i będą łaknąć więcej. "Mimo moich win" na pewno nie jest sztampową historią. Jest... Ciężko mi nawet znaleźć odpowiednie słowo... Ale na pewno sięgnę po kolejne dwa tomy, bo bardzo się wciągnęłam w historię Olivii i Caleba... No i jeszcze tej rudej małpy. 

Czy polecam? Jasne, że tak! Sami musicie stwierdzić czy Wam ta historia przypadnie do gustu, ale mam nadzieję, że tak!

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Zdobycze sierpniowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Dzisiaj przybywam z moimi zdobyczami książkowymi, jakie przywędrowały do mnie w sierpniu. Trochę tego jest, ale  praktycznie wszystko przeczytane, więc... Sami wiecie :D Nie przedłużając przejdę do rzeczy.
Najpierw stosik książek, które już przeczytane, a nawet część z nich zrecenzowana. Reszta recenzji na dniach :)

"Dziennik Bridget Jones" - książka przy której świetnie się bawiłam [recenzja] od księgarni Bookmaster.pl
"Tajemnice Amy Snow" - bardzo mi się podobała [recenzja] od wydawnictwa Czarna Owca
"Ta chwila" - najnowsza książka Musso, którego twórczość sobie cenię [recenzja] od wydawnictwa Albatros
"Wrócę po ciebie" - jw. [recenzja]
"Wyśnione miejsca" - książka, która jest dobra, ale na pewno nie wybitna. Czegoś mi w niej brakowało [recenzja] od wydawnictwa Otwarte
"Anatomia Obcości" - [recenzja]  Od Grupy Wydawniczej Foksal
"Dziewczyna z dzielnicy cudów" - wspaniała niespodzianka od wydawnictwa SQN. Przedpremierowa [recenzja] a premiera już 14 września!
"Mimo moich win" - jestem zaskoczona, czy mile? Okaże się już niebawem. Od wydawnictwa Otwarte.
"Psy" - bardzo fajny thriller od Grupy Wydawniczej Foksal [recenzja]
"Między wierszami" - myślałam, że będzie lepiej... Recenzja na dniach. Od księgarni Bookmaster.pl
"Przez niego zginę" - Dzisiaj skończyłam czytać i... więcej niebawem. Od wydawnictwa Filia

A teraz smakowitości, za które wezmę się w najbliższym czasie :)


Zacznę od dwóch prezentów, jakie otrzymałam od wydawnictwa Otwarte, za recenzję. "Droga do różan" oraz "Coś niebieskiego".

Cudnie wydana "Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu" - od wydawnictwa SQN.
"Sieroce pociągi" - od Czarnej Owcy. Zapowiada się emocjonująca lektura, której jestem niesamowicie ciekawa.
"Moje serce i inne czarne dziury" - od Książki Burda. Ta książka zainteresowała mnie już w chwili, kiedy zobaczyłam jej zapowiedź.
"Biuro podróży samotnych serc. Kierunek: Tajlandia" - od Harper Collins Polska, iście wakacyjna powieść.


Tyle tego dobrego w tym miesiącu się zebrało. Jestem zadowolona, bo są to książki, na które miałam chętkę od jakiegoś czasu. Życzcie mi przyjemnego czytania! A ja życzę Wam miłego dnia :)

"Anatomia obcości" Andrea Portes


Dziękuję!

Lawirowanie w świecie szkolnych układów i miłosne dylematy.
Anika Dragomir jest trzecią najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Ale w środku nie czuje się już tak pewnie… Na dodatek ulega miłosnemu zauroczeniu. Kandydatów na chłopaka jest dwóch: Logan, niekonwencjonalny romantyk i wyśmiewany outsider, oraz Jared, lider zespołu rockowego, pożądany przez każdą dziewczynę w miasteczku. Anika nie do końca wie, kogo wybrać, a każdy z adoratorów ma ciemną stronę…

"Anatomia obcości" - skusiłam się na tę książkę również dzięki jej tytułowi, plamiastej okładce oraz temu, że sam opis mnie zainteresował. Nie nastawiałam się jednak na nic, ponad młodzieżową powieść, która będzie lekka i przyjemna na wakacyjne lenistwo. Taka też była, do pewnego momentu... Była lekka i przyjemna, ale również pouczająca! A właśnie takie książki dla młodzieży sobie cenię i polecam każdej nastolatce, aby się z nią zapoznała, bo pomimo, że będzie się przy niej dobrze bawić, to wyciągnie z niej (być może!) ważne przesłanie. Wystarczy, że otworzy się na treść. 

O jakim przesłaniu mówię, ano o takim, że w tych czasach (kiedyś pewnie też, ale nie w TAKIM stopniu, jak teraz) młodzież myśli o tym, aby przypodobać się innym. Mam tutaj na myśli, że swojemu otoczeniu szkolnemu, "przyjaciółkom", które są "najpiękniejsze", "najmądrzejsze" i w ogóle wszystkie "naj, naj, naj". A broń Boże mieć inne, własne zdanie! Sprzeciwiać się, a fe! Nie wolno. Nie należy sprzeciwiać się innym, bo zostanie się zdegradowanym. Zostanie się zbesztanym, zlinczowanym i wykluczonym z towarzystwa. Należy się podchlebiać, przytakiwać, nawet jeśli ma się inne zdanie i podejście do pewnych spraw. Śmiać się z innych, popychać ich ku depresji i nie mieć sobie nic do zarzucenia, bo przecież to, że ta poniżana osoba cierpi, to nie wina tego, kto doprowadził ją do łez. Nie wina tego, kto ją oczernia. Nie. No skądże!

Oczywiście to co wyżej napisałam, jest ironiczne (gdyby ktoś nie wyłapał tej ironii). Historia Aniki, jaką przedstawiła nam Andrea Portes, idealnie pokazuje nam jak w tych czasach zachowują się (mam nadzieję, że w mniejszości) nastolatki. Nie mówię tutaj tylko o rodzimych, bo zapewne na całym świecie są takie sytuacje. Dzięki postaci Aniki, mamy okazję poznać bliżej tego typu wydarzenia, ale również poznać jej zdanie na ten temat. Szkoda tylko, że sama bohaterka nie ma tyle odwagi, aby przeciwstawić się swojej "przyjaciółce" Becky, która tyranizuje całą szkołę. Anika boi się tego wszystkiego, co wymieniłam wyżej. A przez to traci w moich oczach, ponieważ idzie w zaparte i poniekąd jest dokładnie taka jak Becky. Chociaż "naprawia" swoje złe postępowanie, to i tak nie do końca odpowiada mi jej postawa. Niemniej Anikę bardzo polubiłam, zabawna i w gruncie rzeczy dobra z niej dziewczyna. Trochę zagubiona, ale bardzo sympatyczna.

Czytam sobie, czytam i się zaśmiewam, bo wiele jest w tej książce śmiesznych tekstów. Główna bohaterka jest bardzo zabawną istotką. I czytam sobie do pewnego momentu i... Bum. Co?! Ale jak to?! Nie, nie, nie! Nie zgadzam się! - I łzy. Chusteczka poszła w ruch, bo autorka tak mnie zaskoczyła i to w taki sposób, że nie mogłam przestać myśleć o tym, co się wydarzyło. Wiecie, ja jestem wrażliwcem, a kiedy dzieje się coś takiego, jak w tej książce, to łzy same płyną. I myślałam sobie, fajna książka, zabawna i tak dalej, a tutaj autorka sprawiła, że książka ta okazała się również smutną i właśnie dzięki tej jednej chwili, na pewno o niej nie zapomnę.

Polecam głównie nastolatkom, aczkolwiek sądzę, że może się spodobać każdemu. "Anatomia obcości" to książka z mądrym przekazem, bardzo zabawna i wzruszająca - chociaż takiego wzruszenia się nie spodziewałam. Autorka mnie zaskoczyła!

niedziela, 28 sierpnia 2016

"Wrócę po ciebie" Guillaume Musso

Dziękuję!

Przewrotna powieść z morałem i zaskakującym zakończeniem. Współczesna bajka o tym, jak naprawić krzywdy, które człowiek uczynił sobie i innym. Jej bohaterowie to troje ludzi, kobieta, mężczyzna i dziecko, połączonych skomplikowanymi więzami miłości. Przeznaczenie doprowadzi ich na krawędź życia i śmierci...

To już druga książka Musso, jaką czytałam w tym miesiącu. Bardzo cenię sobie tego autora, przede wszystkim za to, że każda jego powieść jest inna. Każda  jest wyjątkowa i, każda porywa mnie tak samo, jak wszystkie poprzednie. Musso nie należy do autorów, którzy lubią schematy i banały, to na pewno. Przynajmniej takie jest moje odczucie po przeczytaniu pięciu książek tego autora. A teraz przejdźmy do moich wrażeń na temat "Wrócę po ciebie".

Na sam początek okładka i te włosy modelki na okładce! Zabójczo piękne. Zachwycam się nimi za każdym razem, jak na nią patrzę. Następnie ciekawy opis z tyłu okładki, który nieco mnie zmylił, a dzięki temu treść mnie zaskoczyła. Spodziewałam się wzruszającej książki o miłości, którą dostałam, ale nie była to historia typowo miłosna. Nie, autor jak zwykle skupił się na ważnych tematach i przekazie, które bardzo sobie cenię. Musso po raz kolejny zmusza czytelnika do refleksji i zastanowienia się, co tak naprawdę jest ważne. I pokazuje nam to na przykładzie bohatera swojej książki.

"Pospieszcie się i zacznijcie żyć, kochać, bo nie wiadomo, ile jeszcze czasu zostało wam na liczniku życia.
Zawsze wydaje nam się, że mamy czas, ale to nieprawda. 
Któregoś dnia uświadomimy sobie, że przekroczyliśmy punkt, z którego nie ma powrotu, ale będzie już za późno".
Poznając Ethana, spodziewałam się tego, że autor nie potraktuje go ulgowo. Zresztą jak wszystkie swoje postaci. Wiecie, Musso ma pewien schemat, którym się posługuje. Na swoich postaciach z książek daje nam przykład tego, jak nie postępować, bądź tego, jak należy postąpić. I właśnie tutaj, dzięki postaci Ethana pokazał nam, jak można naprawić błędy. Jak karma wraca. Jak to, co robimy wpływa na naszą przyszłość, której nie znamy. I to, jak los nam się odwdzięczy za nasze uczynki. Bardzo pouczająca powieść. Naprawdę.  

"Żyjemy w świecie, w którym nasze pragnienia zależą od reklamy, nasza konsumpcja od tego, co ma lub czego nie ma nasz sąsiad, a nasze myśli od tego, co widzimy w telewizji".
 Bardzo polubiłam postaci, jakie stworzył autor. Poprzez wydarzenia, jakie opisał w książce "Wrócę po ciebie" mamy możliwość poznać je z kilu stron, co pozwala nam zgłębić ich osobę jeszcze lepiej. Ethan z początku wydawał mi się nieszczerym i nieszczęśliwym facetem, który wciska kit innym, tylko dlatego, że dobrze mu za to płacą. W zasadzie to nieszczęście długo mu towarzyszy, jednak wszystko inne się zmienia.
Jessie to zagubiona nastolatka, która pragnie poznać samą siebie i radzi sobie z własnymi demonami, które zmuszają ją do strasznych rzeczy... A Celine to zagadkowa postać od samego początku, w której zachodzi pewna zmiana. Zresztą jak w każdej postaci - za co kolejny plus. Wszyscy bohaterowie tej książki są świetnie nakreśleni, a czytelnik ma wrażenie, jakby były prawdziwe, bo przecież każdego mogą spotkać takie nieszczęścia czy sytuacje z którymi nie może sobie poradzić.

"Moment, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że nie może już zawrócić. Że definitywnie przegapił swoją szansę..." 

Książka jest zaskakująca, ale i czasami przewidywalna. Natomiast samo jej zakończenie jest niezwykle wzruszające. Zatem jeśli zastanawiacie się czy sięgnąć po "Wrócę po ciebie", to nie zastanawiajcie się, tylko sięgajcie. Chyba, że nie lubicie niebanalnych, mądrych i dojrzałych powieści z przekazem. 

piątek, 26 sierpnia 2016

"Psy" Allan Stratton


Dziękuję!

Książka zarówno wstrząsająca, jak i pełna nadziei.
Kątem oka dostrzegam jakiś ruch przy stodole.
Kiedy tam patrzę, to coś znika. Chwileczkę. Pojawia się znowu, tym razem przy polu kukurydzy.
Ten sam ruch, to samo coś.
Mama i ja od lat uciekamy. Za każdym razem, gdy on nas odnajduje, przeprowadzamy się w nowe miejsce i zaczynamy od początku.
Ale to miejsce jest inne.
Jest pełne tajemnic. A te tajemnice nie zostawią mnie w spokoju.

"Psy" skusiły mnie tą mroczną i tajemniczą okładką, która swoją drogą jest... Świetna! I w dodatku ten opis, który bardzo, ale to bardzo mnie zaintrygował. Chciałam czegoś, co wywoła we mnie ciary, ale jednocześnie nie będzie bardzo straszne i dlatego sięgnęłam po thriller dla nastolatków. I to był strzał w dziesiątkę. Chociaż właściwie wcale nie uważam, że książka "Psy" jest przeznaczona tylko dla nastoletniego odbiorcy. Sądzę, że może się ona spodobać każdemu, bo wątek jest bardzo interesujący!

Cameron wraz ze swoją matką często się przeprowadza, chociaż trafniej byłoby nazwać rzeczy po imieniu: ucieka, chowa się. Przed czym? Przed kim? Przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, jakie grozi mu ze strony ojca. Tym razem przeprowadzają się do Wolf Hollow (Wilcza Jama). Sama nazwa do mnie przemawia, jako, że jestem miłośniczką wilków. Niemniej dom, w którym zamieszkają wcale nie jest taki milusi. Raczej złowieszczy, jak właściwie nazwa wskazuje. Chłopak ma wrażenie, że jest obserwowany. Słyszy i widzi różne dziwne, a zarazem przerażające rzeczy. Rozmawia z duchem chłopca, który niegdyś mieszkał w tym domu. Ale nikt nie wie co się z nim stało. Cameron pragnie odkryć tajemnice Wilczej Jamy i rodziny, która tam mieszkała... 

Brzmi jak fabuła dobrego filmu prawda? I książkę czyta się tak dobrze, jakby całą akcję oglądało się w formie filmu. Allan Stratton świetnie zobrazował czytelnikowi wszystko, co jest zawarte w opisach. Zadziałał na jego wyobraźnię, która podczas czytania pracuje na wysokich obrotach. I to jest ogromnym plusem. W zasadzie bałam się czytać "Psy" wieczorem, ale ja to jestem taka strachliwa, więc... Na mnie działało to z podwójną siłą. 

Podobało mi się to, jak autor kawałek po kawałeczku pozwalał odkrywać mroczną tajemnicę Wilczej Jamy i rodziny, która w dziwny sposób się "rozpadła". Cieszę się, że miałam okazję poznać punkt widzenia Camerona, bo w zasadzie to on prowadzi nas przez całą powieść i to jego oczami widzimy wszystko, co dzieje się w tej powieści. A ta narracja idealnie wpasowała się w klimat.

Jeśli szukacie interesującej i trzymającej w napięciu historii, która może sprawić, że będziecie się trochę bać, to sięgnijcie po "Psy". Ta piękna okładka skrywa bardzo fajną i wciągającą treść, która zapewni Wam rozrywkę na jeden, a może dwa wieczory. Polecam!

czwartek, 25 sierpnia 2016

"Wyśnione miejsca" Brenna Yovanoff



Dziękuję!


Są dwie Waverly.
Pierwsza: ma nieskazitelny wygląd, popularnych przyjaciół, najlepsze oceny w szkole i świetne wyniki w sporcie.
 Druga: to tajemnicza dziewczyna, która zagłusza myśli bieganiem do utraty tchu. W nocy zastanawia się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby zrzuciła maskę, którą nosi za dnia.
Jest dwóch Marshallów.
Pierwszy: bad boy, który nadużywa alkoholu, ryzykując wydalenie ze szkoły. Nie ma to dla niego znaczenia – w końcu jest nikim.
 Drugi: ten, który czuje więcej, niż przyznaje sam przed sobą. Zmaga się z ciężarem, o którym inni nie wiedzą.
Waverly i Marshall spotykają się… we śnie. Jest to miejsce, gdzie oboje mogą być sobą. I gdzie dotyk wydaje się równie prawdziwy jak na jawie. Czy odważą się swoje wyśnione miejsca zamienić na rzeczywistość?
Jako, że jestem sroką okładkową, to zapragnęłam mieć tę powieść, bo sami przyznajcie... Ta okładka jest przepiękna! I właściwie wiele mówiąca o samej treści książki. W ogóle przemówił do mnie motyw snów. Szkoda tylko, że autorka tematu nie zgłębiła, a powierzchownie nam go przedstawiła. Coś tam o metodach relaksacyjnych, świeczki, liczenie wstecz itp. No zbyt wiele mi to nie wyjaśniło, jakim to sposobem Waverly przenosiła się snem w real. I to jest (moim zdaniem) duży błąd. Dlatego, że bardzo chciałabym wiedzieć skąd autorka wytrzasnęła ten świetny pomysł i, jak to wszystko działa. Książek z motywem snu jest całkiem mało (przynajmniej tak mi się wydaje), a bardzo lubię ten temat i zawsze łaknę nowości z nim związanych. Autorka miała genialny pomysł, ale nie do końca sobie z nim poradziła, albo lepiej zabrzmi - nie do końca go wykorzystała.

W zasadzie sama nie wiem o czym była ta książka. Znaczy... Wiecie, chodzi mi o to, że do końca nie jestem przekonana jaki jest jej fenomen. Jest dziewczyna i jest chłopak. Ona ma problem ze snem, a on nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem. Ok. Tyle rozumiem. Ale ten motyw, kiedy ona przenosi się we śnie za każdym razem tam, gdzie on? Hm... Dlaczego? Czy to jakaś kwestia przyciągania? I co w związku z tym? Bo nie rozumiem. Może mnie ktoś oświeci. Nie chodzi o to, że książka mi się nie podobała, bo podobała.

Jeśli chodzi o historię jaką przedstawia nam autorka w "Wyśnionych miejscach", to można pomyśleć, że to kolejny romans dla nastolatków. A i owszem, jednak tym razem jest to coś nieco innego. W zasadzie najważniejszym wątkiem (tak mi się zdaje) jest relacja i to rodzące się uczucie pomiędzy dwójką bohaterów. Co więc jest tutaj nieschematycznego? Moim zdaniem osobowości. Dużo książek dla młodzieży opiera się na schemacie: on - piękny, seksowny, wysportowany ach, och i ech. Ona - szara myszka, zamknięta w swojej wieży czekająca na księcia z bajki. Yovanoff pokazała nam zupełnie inny obraz nastolatków. W zasadzie można przyjąć, że odwróciła role. Główna bohaterka to pani perfekcyjna, wszystko musi być na tip top, we wszystkim musi być najlepsza i w ogóle bez skazy. Główny bohater, to ten, któremu nic się nie udaje, życie mu się nie układa i w zasadzie to właśnie ona, Waverly okazuje się księżniczką, która wyciąga z wieży ogra. I muszę przyznać, że poniekąd mi się to podobało, tylko, że bohaterka była dla mnie przesadnie idealna. Tym samym przechodząc do oceny tej dwójki... 

Waverly -  cóż, nie zapałałam do niej sympatią. W zasadzie dziewczyna była mi obojętna i nie do końca wydawała mi się ona konkretna. Czasami dziwnie się zachowywała - spokojna i idealna, a tutaj ni stąd ni zowąd - pyskata jędza - nie wiem skąd jej się to brało. Może taki był zamysł autorki... I to, jak szufladkowała ludzi, nawet tych, których nie znała. Wystarczyło, że rzuciła na nich okiem. Tym już na samym starcie straciła w moich oczach.   Za to Marshalla polubiłam od samego początku. Chłopak cały czas był sobą, nie miał dziwnych akcji typu "a teraz będę cwaniakiem, bo tego ludzie ode mnie oczekują".  Ale jedno,  z czym się nie zgadzam, to to, że Mashall jest bad boyem. Nie wydaje mi się. On jest zwykłym, zagubionym chłopakiem, któremu niełatwo odnaleźć się w sytuacji, w jakiej się znajduje. Tyle.

Plusem prócz okładki i wyżej wspomnianego nieschematycznej relacji, jest styl autorki, która swoim lekkim piórem sprawiła, że przez książkę się płynie. Bardzo przyjemnie się ją czyta. W dodatku pomysł, który może nie do końca został wykorzystany, ale i tak jest dla mnie sporym plusem. Niewątpliwie wątek Marshalla, który skupiał na sobie całą moją uwagę oraz jego szczerość bycia - może dziwnie to zabrzmi - ale wydawał mi się taki... Prawdziwy. 

"Wyśnione miejsca" to książka, którą polecam głównie nastolatkom, bo to właśnie do nich jest ona kierowana. Sądzę, że to właśnie ta grupa wiekowa idealnie się w niej odnajdzie. 

środa, 24 sierpnia 2016

"Dziennik Bridget Jones" Helen Fielding

Dziękuję!

Ta książka sprawi, że polubisz się dokładnie za te cechy, których najbardziej się u siebie wstydzisz. A ponadto w trakcie lektury będziesz co rusz wybuchać śmiechem i wykrzykiwać: „Bridget Jones to ja!”.
 Poznajcie Bridget Jones: singielkę trochę po trzydziestce, która jest pewna, że wszystko się ułoży, jeśli tylko:
•straci na wadze trzy kilogramy
•przestanie palić
 •osiągnie wewnętrzną równowagę.
 Bridget stara się odnieść w życiu sukces albo przynajmniej utrzymać się na powierzchni. Za każdym razem, gdy jej plany biorą w łeb, Bridget daje radę się pozbierać, szuka pociechy w życiu towarzyskim i mówi sobie, że wszystko będzie dobrze już rankiem, kiedy to jej życie będzie inne, wolne od alkoholu, zbędnych kalorii i emocjonalnych popaprańców.
Oto pełna humoru kronika zdarzeń jednego roku z życia druzgocąco samokrytycznej Bridget Jones, roku, w którym Bridges postanawia: zmniejszyć obwód swoich ud o cztery centymetry, chodzić na siłownię trzy razy w tygodniu nie tyko po to, by kupić kanapkę, i stworzyć sensowny związek z odpowiedzialnym mężczyzną.

Już na samym początku tej recenzji informuję, że nie oglądałam filmu, więc nie będę porównywała książki z filmem, który ponoć jest lepszy. Po "Dziennik Bridget Jones" sięgnęłam po przeczytaniu pewnej książki w której była mowa o właśnie Dzienniku. Stwierdziłam, że skoro bohaterka tejże czytanej przeze mnie powieści tak bardzo polubiła Bridget, to i ja muszę ją poznać! I stało się. Bardzo, ale to bardzo spodobała mi się historia tej zwariowanej singielki po trzydziestce! Pewnie nie ma tutaj osoby, która nie znałaby Bridget Jones tej książkowej, czy filmowej, więc nie będę się rozpisywała na temat fabuły. Sam opis książki powinien wystarczyć.

Czytając "Dziennik Bridget Jones" zaśmiewałam się w głos. To nad jej zakręceniem, to nad gafami jakie popełniała, albo nad jej nierozgarnięciem życiowym. Sądzę, że gdybym spotkała Jones w swoim realnym życiu, poszłabym z nią na drinka! Chociaż sądząc po jej wpisach... Cóż... Na jednym by się nie skończyło! Bardzo polubiłam tę wesołą blondyneczkę, która ma dystans do samej siebie, ale i do życia, a przy tym jest niesłychanie cierpliwa w stosunku do swojej rodziny. Mieć tak oddaną przyjaciółkę, jaką jest Bridget, to skarb. Naprawdę. 

Zauważyłam, że są osoby, które uwielbiają niniejszą książkę, ale też takie, które za nią nie przepadają, bądź wręcz jej nie znoszą. Ja należę do tej pierwszej grupy. Książka przypadła mi do gustu i na pewno sięgnę po kolejne jej części. Muszę wiedzieć, co też ta Bridget wymyśli! I co z Markiem, i Danielem... Niby wszystko się wyjaśniło, ale z drugiej strony z tą bohaterką nigdy nic nie wiadomo!

"Dziennik Bridget Jones" to książka idealna na poprawę humoru. Jeśli akurat macie ochotę na coś lekkiego, przezabawnego i zwariowanego, to koniecznie sięgnijcie po właśnie tę powieść. Ona to wszystko ma. Perypetie głównej bohaterki czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Sądzę, że jest ona idealna na każdą porę, jeśli tylko macie na nią ochotę, to nie zastanawiajcie się, tylko bierzcie w dłoń dobre wino i zasiądźcie do lektury. Osobiście polecam!

piątek, 19 sierpnia 2016

"W cieniu" Diane Chamberlain

Dziękuję!

Czy można budować szczęście na cierpieniu innych? Czy jest cień nadziei na ukojenie sumienia i odkupienie winy? Czy wśród tylu krzywd jest miejsce na prawdziwą miłość?
Mara, przyjaciółka Joelle D’Angelo, podczas narodzin pierwszego dziecka dostaje wylewu, który powoduje nieodwracalne zmiany w mózgu. Zrozpaczona Joelle zwraca się o wsparcie do jedynego człowieka, który rozumie jej ból, Liama, kolegi z pracy i męża Mary. Ich przyjaźń stopniowo przeradza się w coś więcej – coś, przed czym nie sposób uciec. Rozdarta poczuciem winy, Joelle postanawia pomóc Marze za wszelką cenę. Poszukiwania prowadzą ją do zagadkowej uzdrowicielki, która przed laty rzekomo uratowała jej życie. Kobieta również skrywa bolesną tajemnicę i uświadamia Joelle, że bywają uczucia skazane na zgubę oraz takie, które przetrwają wbrew wszelkim przeciwnościom losu.

Zacznę od tego, że z czystą przyjemnością wyczekuję nowości Diane Chamberlain. Kiedy, więc otrzymałam ebooka "W cieniu", wiedziałam, że wszystko inne pójdzie w odstawkę, a na pierwszy ogień będę czytała właśnie tę powieść. I tak też się stało. Wiecie... Chamberlain tworzy mądre, życiowe i typowo kobiece historie, które łapią za serce. Zastanawiałam się, na jakie emocje położy nacisk tym razem. I w zasadzie, nie potrafię tego stwierdzić. Nie to, żeby nie było tych emocji, bo były. Było ich naprawdę wiele i dlatego jest mi ciężko wybrać, ale może współczucie wobec bohaterów? Ciężko stwierdzić.

"W cieniu", to powieść skierowana do kobiet. Ciepła, wzruszająca i dająca do myślenia. Powieść, którą pochłonęłam dosłownie w jeden wieczór, nie mogąc się od niej oderwać. Tak pochłonęły mnie losy bohaterów, że muszę się przyznać, iż sama chwilę nimi żyłam, co rzadko mi się zdarza. A to już ogromny plus. Joelle z początku ciężko było mi polubić, ale kiedy już się do niej przekonałam (a nie trwało to długo), polubiłam ją i stała się mi bliska na te kilkaset stron. Liama polubiłam od samego początku, ciepły mężczyzna, który sam wychowuje synka, ponieważ okrutny los spłatał jego rodzinie "figla". Rozczulało mnie to, jak zajmował się swoim szkrabem, dokładnie tak, jak powinien to robić każdy rodzic. Poświęcał mu niemalże całą swoją uwagę. I tajemnicza uzdrowicielka, którą lepiej poznajemy dzięki retrospekcjom z jej życia. A to, co autorka zrobiła i, co później odkryłam, wywołało we mnie podziw. Jedno wielkie WOW!

Autorka jak zwykle, swoimi książkami trafia w sedno. Każda jej powieść jest inna i każda jest tak samo dobra. Chamberlain porusza w swoich powieściach bardzo ważne kwestie i, w swojej najnowszej powieści również z tego nie zrezygnowała. Cenię sobie jej historie i na pewno sięgnę po kolejną, bo bardzo lubię jej styl... Lubię to jak przekonująco stwarza swoje postaci i ich problemy. To, jak ukazuje nam ich życie...

Nie będę się za bardzo rozpisywała na temat tej książki... Moje drogie, same musicie po nią sięgnąć i poznać jej zawartość, bo naprawdę warto. W ogóle książki Chamberlain są godne uwagi, dlatego jeśli nie miałyście okazji ich czytać, to szybciutko naprawcie to niedopatrzenie!

środa, 17 sierpnia 2016

"Tajemnice Amy Snow" Tracy Rees


Dziękuję!
Wiktoriańska Anglia. Amy, porzucona jako noworodek w śnieżnej zaspie, trafia do pobliskiego dworu w Hatville, lecz właściciele wspaniałej posiadłości i zatrudnieni w niej służący okazują się zimni i niegościnni.
 Jedyną jej przyjaciółką jest dziedziczka, olśniewająca Aurelia Vennaway, która znalazła małą Amy w śniegu. Kiedy Aurelia umiera w młodym wieku, dziewczyna jest zrozpaczona. Wtedy znajduje ostatni podarunek od Aurelii – plik listów z zaszyfrowaną wiadomością. Siedemnastoletnia Amy wyrusza w podróż po Anglii, aby odnaleźć skarb. Jeśli odkryje tajemnicę, zmieni całe swoje życie.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to cudowna okładka. Prosta, ale jakże ujmująca dla osób, które lubią powieści tego typu. Kolejna rzecz, to pierwsze zdanie z opisu "Wiktoriańska Anglia, mroźny zimowy poranek". Tyle wystarczyło, abym zwróciła na nią uwagę. No i te tajemnice w tytule... Lubię tajemnicze przygody, więc nie mogłam przejść obok "Tajemnic Amy Snow" obojętnie i Wam też nie radzę!

Jak z opisu można wywnioskować, główna bohaterka Amy, nie miała łatwego startu w życie. Właściwie dzieciństwo oraz wiek dojrzewania również nie był dla niej czymś przyjemnym. A wszystko za sprawą państwa Vennaway, a raczej Lady Vennaway, która wprost nienawidziła młodziutkiej Amy. W dodatku na każdym kroku to okazywała. Jedyną jej przyjaciółką i powierniczką była Aurelia, która mimo, iż wiele nie mogła wskórać, to robiła co mogła, aby życie Amy nie było piekłem.  Wydawać by się mogło, że Amy wszystko wie o swojej przyjaciółce, że są sobie jak siostry... Jednak wydarzenia, jakich jesteśmy świadkami, mówią nam co innego...

Amy po śmierci swojej przyjaciółki wyrusza jej śladem, by odkryć sekrety Aurelii. Dzięki tej podróży dziewczyna odnajduje samą siebie. Poznaje życie i co więcej, nie boi się go. Doświadcza pierwszej miłości, porażek, smutków i poznaje prawdziwych, oddanych jej przyjaciół, a co więcej... Rozkwita. Niczym brzydkie kaczątko przeistacza się w olśniewającego łabędzia i nabywa odrobinę pewności siebie.

Co bardzo spodobało mi się w tej książce, to wszystkie wydarzenia, opisy i postaci. Można ująć, że wszystko mi się spodobało. Nie będę szukała na siłę minusów, bo ich nie dostrzegam. Chociaż ten sekret Aurelii, kiedy wychodzi już na jaw, mógłby zostać bardziej rozwinięty, że tak powiem... Urwał się tak nagle i co do tego mam lekkie "ale". Jednak takie leciutkie, ponieważ te wszystkie relacje, konwenanse, maniery i cały ten świat wiktoriańskiej Anglii bardzo mnie zauroczył. Zawsze kiedy czytam książki, w których akcja toczy się we wcześniejszych latach, cząstka mnie przenosi się do tamtego świata. Lubię czuć ten klimat i "Tajemnice Amy Snow" dały mi taką możliwość.

Komu polecam tę książkę? Hmm... Płci pięknej. Drogie panie, jeśli lubicie książki Austen czy sióstr Bronte, to zapewne polubicie książkę Tracy Rees. 


niedziela, 14 sierpnia 2016

"Ta chwila" Guillaume Musso

Dziękuję!
Nie zapomnij, że mamy dwa życia.
Drugie zaczyna się, gdy uświadomisz sobie,
że żyje się tylko raz.
 Lisa marzy, aby zostać aktorką. Ale smutna codzienność zmusza ją do pracy w barze na Manhattanie. Pewnego wieczoru poznaje młodego lekarza, Arthura Costello. Raz po raz los styka ich ze sobą, aż wreszcie zaczyna rodzić się między nimi uczucie.
 Ale Arthur nie jest taki jak wszyscy. W odziedziczonej latarni morskiej odkrył straszliwy sekret zamknięty za stalowymi drzwiami. Łamiąc złożoną obietnicę, zdecydował się otworzyć te drzwi. To, co za nimi odkrył, nie pozwala mu wieść normalnego życia.
Dla Lisy Arthur zrobi jednak wszystko, aby przechytrzyć swoje przeznaczenie. Razem z ukochaną podejmą szaleńczy wyścig z bezlitosnym przeciwnikiem, którym jest… czas.

Czytałam już trzy poprzednie powieści tego autora i każda z nich była dla mnie czymś nowym. W każdej autor przemycił nutkę czegoś nie z tego świata. Zastanawiałam się, co autor wymyślił w "Ta chwila" i... Wow! Jestem pod wrażeniem. Owszem... Czytałam już książki z wątkiem podróży w czasie, ale ta jest nietuzinkowa. To na pewno.

Zamiast od początku, to zacznę od zakończenia - dziwnie to brzmi, ale co tam! Czytając całą powieść byłam pod wrażeniem, ale to właśnie kilka ostatnich stron wbiło mnie w fotel. Jedno "Wow!" i pytania typu "ale jak to?! Jak to możliwe?!" i zdanie "Nie bawię się tak" - niczym mała obrażona dziewczynka. I nie chodzi o to, że nie ma szczęśliwego zakończenia, czy czegoś w tym stylu. Raczej chodzi o to, jak autor namącił mi w głowie. Mistrzunio, to mało powiedziane.

Musso zawsze zaskakiwał mnie zwrotami akcji w swoich powieściach, ale "Ta chwila" była, jak dotąd, najbardziej zaskakującą jego  książką, jaką czytałam. Bardzo żałuję tylko jednego... Jest ona za krótka i strasznie szybko przez nią przebrnęłam. A wierzcie mi, chcę jeszcze! No trudno, jakoś przeżyję. Ale wrócę jeszcze do zakończenia...No jak to! Autor zabił mi ćwieka, że tak powiem. I długo myślałam nad rozwiązaniem całej tej zagadki. Eh ten Musso!

Styl autora jest bardzo prosty, przyjemny i nawet ta "lekko" zawiła akcja nie sprawi, że poczujecie się zagubieni. W książce ciągle coś się dzieje. Czytelnik dostaje nowe fakty, z którymi musi przejść do porządku dziennego, a następnie dostaje kolejne i kolejne... I tak dalej (ale nie ma co się martwić, patrz ciut wyżej). 

Mam wrażenie, że autor w swojej powieści zawarł pewien bardzo istotny przekaz. A nawet jest on ujawniony poprzez krótki, acz całkiem treściwy i dosadny tytuł. Dana chwila może i się powtórzy, ale nie będziemy mieć okazji, aby przeżyć ją tak samo intensywnie... Nie będzie dane nam odczuć tych samych emocji. Dlatego zaznacza żeby żyć tak, aby dostrzegać te ważne chwile/momenty/wydarzenia i czerpmy z nich jak największą radość, ale też dajmy tę radość innym. Nie wiem, może to tylko ja doszukuję się jakichś głębszych przekazów w książkach? Tak to odczułam, więc i z Wami się mymi odczuciami dzielę. 

Jeśli lubicie niebanalne historie, podróże w czasie, nienudną treść, interesujące postaci, to musicie sięgnąć po książkę "Ta chwila". Będzie to dla Was niezapomniana chwila z książką.

sobota, 13 sierpnia 2016

"Zapach wspomnień" Ewelina Kłoda

Dziękuję!

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wiele wspomnień budzą w nas zapachy? Jak często przywracają pamięć? O tym właśnie przekonają się bohaterki „Zapachu wspomnień” – trzy matki i trzy nastoletnie córki.
 Grażyna po bolesnej stracie usiłuje na nowo odbudować swoje życie; Basia każdego dnia zmaga się z przemocą psychiczną ze strony męża, a rozwiedziona Małgorzata romansuje z młodszym od siebie mężczyzną. Po nieoczekiwanej wyprowadzce z rodzinnego miasta nastoletnia Alicja pragnie odnaleźć sens w nowej rzeczywistości; niepewna siebie Patrycja po cichu marzy, by przystojny kolega z klasy zwrócił na nią uwagę, a buntownicza Ela jest gotowa na naprawdę wiele, byle tylko znaleźć się w centrum zainteresowania. Tych sześć wyjątkowych kobiet i dziewcząt na swojej drodze do szczęścia będzie musiało powalczyć z własnymi słabościami i demonami przeszłości.
„Zapach wspomnień” to wielowątkowa i barwna opowieść o przeznaczeniu i stracie, o problemach rodzinnych i trudnych wyborach, o pierwszych rozczarowaniach i drugich szansach.

"Zapach wspomnień", to jedna z lepszych, jakie czytałam w tym roku. Przyznaję, że trochę się obawiałam treści, że będzie oklepana, zbyt banalna, przewidywalna... że mnie nie wciągnie. Obawy poszły się schować na dno szafy, bo książka bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu! Nie mogłam się od niej oderwać, a Ewelina Kłoda - to nazwisko, które mam nadzieję - zobaczę na niejednej okładce. Jestem pod wrażeniem stylu autorki i tego, że ani na moment (pomimo tak obszernej książki) mnie nie zanudziła. Szacunek! Będę musiała zapoznać się z jej wcześniejszymi powieściami. Koniecznie! I mam nadzieję, że spodobają mi się równie mocno, jak "Zapach wspomnień. W dodatku autorka pochodzi z moich rejonów, a akcja zahacza o miasta, które odwiedzam i znam - tym przyjemniej czytało mi się niniejszą pozycję.

Okładka jest prześliczna w swojej prostocie. Skradła me serce i po przeczytaniu książki już wiem, jakie znaczenie dla jednego bohatera mają pomarańcze. Swoją drogą wzruszająca historia... W ogóle książka Eweliny Kłody jest książką, która może wiele wnieść w życie czytelnika, jeśli ten boryka się z podobną sytuacją, co bohaterowie. I, oczywiście, jeśli ten jej na to pozwoli i otworzy się na jej treść. 

Autorka przedstawia nam życie trzech rodzin, w których relacje: matka - córka, bardzo się od siebie różnią. Czasami nawet diametralnie. Poznajemy trzy nastolatki, z których każda jest zupełnie inna. Alicja to dziewczyna, która straciła kogoś bliskiego...  Wraz z rodziną musiała opuścić swoje miasto, Wadowice, swoje przyjaciółki, szkołę... I przeprowadzić się do zupełnie obcego Bielska - Białej. Na domiar złego, jej matka ciągle jest z niej niezadowolona. Czepia się wszystkiego... Alicja nie jest idealna, nie jest jej ukochaną córeczką i wszystko robi źle. Dziewczyna znosi to nad wyraz cierpliwie. W ogóle mam wrażenie, że Ala to taka ciepła dusza, z którą można pogadać o wszystkim i zawsze wyciągnie do człowieka pomocną dłoń. 

Kolejna jest Patrycja, krągła, mądra, cicha i zakompleksiona dziewczyna, która jak Ala, jest bardzo ciepłą osobą. Patrycja ma problemy innego kalibru. Jej ojciec sieje psychiczny terror na matce i córce. Jedynie mała Julka (siostra Pati) nie odczuwa skutków tej przemocy. Dziewczyna pragnie, aby jej matka nie była ciągle poniżana i traktowana jak służąca... Pragnie normalnego domu z kochającym ojcem. To chyba nie jest za wiele, jak dla dobrego człowieka jakim jest Patrycja i jej mama.

Trzecią nastolatką jest Ela. Rozpuszczony i egoistyczny bachor, który myśli, że jest pępkiem świata. Takie miałam zdanie o niej. W zasadzie nadal mam, chociaż sądzę, że to zachowanie Eli jest murem obronnym. Mimo wszystko nie polubiłam tej dziewczyny. Działała mi na nerwy. Ela, po rozwodzie rodziców mieszka z matką, która lubi zaglądać w kieliszek. Nie jakoś ostentacyjnie, ale jednak... Tutaj relacja: córka - matka, jest taką relacją, której nie życzę nikomu. Zero szacunku, zero jakiejkolwiek matczynej miłości. Ciężka sprawa. Sama do końca nie wiedziałam, czemu nastolatka tak się zachowuje, ale potem wiele się wyjaśniło i wcale nie było mi już żal matki dziewczyny. 

Książka skierowana jest zarówno do nastolatek, jak i do dorosłych kobiet, i to jest bardzo fajna odskocznia. Ewelina Kłoda naprawdę postarała się, aby nastolatka i kobieta dojrzała wyniosła coś konkretnego z jej książki. Pomimo, iż w "Zapach wspomnień" jest cała masa postaci, to nie bójcie się, nie stracicie wątku i nie pomylicie postaci. A to jest naprawdę duży plus. 

Nie dajcie się zwieść. Nie same relacje: matka - córka tutaj znajdziecie. Są również pierwsze miłości, zawody miłosne, pięknie ukazana przyjaźń, poświęcenie... Powieść ta jest ciepła, wzruszająca i wartościowa. Dlatego tym bardziej gorąco Wam ją polecam. Naprawdę warto!

piątek, 12 sierpnia 2016

[Przedpremierowo] "Idealna" Magda Stachula


Dziękuję!
Anita prawie nie wychodzi z domu. Podgląda ludzi przez kamery miejskiego monitoringu. To jej okno na świat, które pozwala kontrolować wszystko i wszystkich. I zapomnieć o sypiącym się małżeństwie oraz dziecku, które bardzo chciałaby mieć.
Pewnego dnia znajduje w szafie sukienkę, której nie kupiła. Później szminkę, która jej nie pasuje. Potem wydarza się coś jeszcze…
Ktoś wie o niej wszystko. I powoli realizuje swój plan.

"Dziewczyny z pociągu" nie czytałam, ponoć słaba, więc zastanawiałam się, jak przypadnie mi do gustu powieść "Idealna". Przyznaję, że rzadko czytam thrillery, ale słowo "psychologiczny" mnie zainteresowało. Niemniej koniec końców, nie odczułam tego, aby był to thriller psychologiczny. Jednak rozumiem, iż książka jest debiutem i to doceniam. Autorka ma bardzo fajny styl, a książkę czyta się bardzo szybko i jestem ciekawa, jaka będzie jej kolejna powieść. 

Ciężko było mi się wciągnąć w niniejszą książkę. Z początku ten natłok bohaterów sprawiał, że po prostu się gubiłam... I gubiłam wątek. Kto, co, dlaczego tutaj, i tak dalej. Po kilkunastu stronach wszystko wróciło na dobre tory - odnalazłam się w treści i książka coraz bardziej przypadała mi do gustu. Aczkolwiek z postaciami nie nawiązałam sympatii, ale to nie jest wina ich kreacji. Oni po prostu są tacy mało dostępni i wydaje mi się, że sympatia: czytelnik - bohater, wcale nie jest tutaj potrzebna. 

Jeśli o bohaterach mowa... Oj jak drażniła mnie Anita! Taka jej rola, ale naprawdę nie dziwię się, że jej relacje z mężem były takie, a nie inne... Ja bym z taką kobietą nie wytrzymała i dziwię się, że to małżeństwo tyle wytrzymało. Adam naprawdę posiadał w stosunku do niej świętą cierpliwość. Postać Marty trochę słabo dopracowana, a Eryk? Jakoś tak najmniej charakterystyczny ze wszystkich. 

Czy ta książka działa na psychikę? Hmm... Ciężko stwierdzić, bo na moją jakoś nie podziałała. Za mało szokująca, przerażająca. Ale ogólnie rzecz biorąc i tak mi się podobała. Może nie jakoś "WOW!". Dobry debiut, który mógłby zostać bardziej dopracowany. Niemniej książka przyjemna w odbiorze i oceniam ją całkiem wysoko, bo 7/10 i cieszę się, że debiuty rodzimych autorów są na poziomie, bo w końcu mogę uwierzyć w to, że warto czytać polskich autorów. Co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę ile gniotów miałam okazję przeczytać.

Dlatego, jeśli szukacie trzymającego w napięciu, całkiem spokojnego i lekkiego thrillera, to możecie sięgnąć po "Idealną". 

czwartek, 11 sierpnia 2016

"Dzień cudu" Wioletta Sawicka

Dziękuję!


Czasem trzeba prawie umrzeć, by zacząć żyć na nowo.
Pewnej nocy los na drodze Piotra stawia Hankę. Ratuje jej życie i czuje się za nią odpowiedzialny. Hanka początkowo jest nieufna, powoli otwiera się przed Piotrem.
Skrajnie różni, a potrzebni sobie. Ona z bagażem trudnych doświadczeń i piętnem śmierci, on niedoceniony z porażającą niemocą twórczą. Zawierają układ. On jej pomoże wymyślić sposób by mogła odejść na swoich warunkach, a w zamian zyska temat na książkę. Hanka sporządza listę marzeń, które chciałaby zrealizować przed śmiercią.
Każdy dzień z Piotrem dla Hanki to dzień cudu.

"Dzień cudu", to już moje czwarte spotkanie z twórczością autorki. Cykl "Wyjdziesz za mnie, Kotku" przypadł mi do gustu. Przeczytałam całą trylogię i pewnie jeszcze kiedyś do niej wrócę. Zastanawiałam się, jaka będzie najnowsza powieść Wioletty Sawickiej i powiem Wam, że byłam zaskoczona! Może temu, że (wiem powtarzam się) ostatnio nie mam w zwyczaju czytać opisów książek. Zdarza mi się to, ale rzadko. I dlatego treść "Dzień cudu" mnie zaskoczyła, ale pozytywnie, ponieważ to zupełnie coś innego. Coś kompletnie różniącego się od romantycznej historii z poprzedniej trylogii autorki. I jestem bardzo na tak, ponieważ lubię poznawać twórczość autora w różnych odsłonach. 

Narracja z punktu widzenia dwójki głównych bohaterów - Piotra i Hanki - jest jak najbardziej w punkt. Zawsze powtarzam, że lubię taki zabieg stylistyczny, dzięki niemu mamy wgląd w myśli i życie danego bohatera książki. Poznajemy Hankę, jej smutną przeszłość, szarą teraźniejszość i czarną dziurę przyszłości. Poznajemy Piotra, jego całkiem przyjemną przeszłość, bujną i zawirowaną teraźniejszość oraz przyszłość, której nie da się skonkretyzować. Dwa światy zderzają się ze sobą. Hanka poznaje Piotra i od tej pory wszystko się zmienia. Jednak nie myślcie, że kiedy oni się ze sobą poznają, to następuje wielki bum miłosny. Nie. Po przemyśleniach Hanki spodziewałam się tego, co nastąpi, więc tutaj zaskoczenia nie było, ale kilka razy autorce udało się mnie zbić z tropu. Jednak często powieść była przewidywalna, chociaż nie jest to jakoś szczególnie negatywne.

Jeśli chodzi o postaci... Sama nie wiem, może się trochę czepiam, ale sądzę, że ich kreacja mogłaby być konkretniejsza. Żałuję, że nie udało mi się z nimi zżyć. Owszem w pewnych momentach było mi smutno z powodu Hani czy też, było mi żal Piotra. Ale z drugiej strony, postaci są takie lekko mdławe. Piotra widzę bardziej takiego twardego i nieustępliwego, zaś Hanie bardziej kruchą i mniej taką twardą, chociaż w zasadzie z drugiej strony to, że jest odważna i sobie jakoś radzi w zaistniałej sytuacji jest dobre. Jednak miałam wrażenie, że Hania jest wykreowana na taką zakompleksioną i szarą myszkę, a jej zachowanie różni się od jej wizerunku, i trochę się to gryzie. Takie moje spostrzeżenie odnośnie bohaterów, które nie musi akurat Wam przeszkadzać.

Sądziłam, że "Dzień cudu" wzruszy mnie, złapie mocniej za serce, wzbudzi więcej emocji. Książkę czytało się naprawdę dobrze, autorka ma bardzo fajny styl, ale zabrakło mi tego, żeby ta powieść wywołała we mnie większe emocje, a szkoda...

Ogólnie rzecz biorąc, "Dzień cudu" jest dobrą książką, która porusza ciężkie i życiowe tematy, a bohaterowie są bardzo prawdziwi. Podobała mi się, ale zabrakło tego "czegoś". Niniejsza powieść jest kierowana w stronę kobiet, więc młodzieży ją raczej odradzam. Aczkolwiek, jest godna polecenia wszystkim chętnym, więc... Czytajcie.

wtorek, 9 sierpnia 2016

"Tak słodko..." Tammara Webber

Dziękuję!

On jest miłością jej życia, chociaż o tym nie wie. Ona jest jego chwilą wytchnienia w tym wymagającym przetrwania życiu. Był zraniony i dziki, ale potrafił się dostosować. Ona zawsze była posłuszna. Teraz jest niespokojna. Pearl Torres Frank spędzając lato w domu nauczyła się dwóch rzeczy: Boyce Winn jest ucieleśnieniem wszystkiego, od czego powinna trzymać się z dala i wszystkim tym, co sprawia, że chce być blisko. Zbuntowany i głośny. Nie dbający o to, co myślą o nim ludzie. Namiętny. Silny. Niebezpieczny. I jest jeszcze jedna cecha, którą chowa przed wszystkimi, ale nie przed nią: Słodki.

Na samym początku chcę zaznaczyć, że czytałam poprzednie książki autorki i bardzo polubiłam jej styl, kreację bohaterów i to, że książki pomimo, iż poruszają ciężkawe tematy, to w gruncie rzeczy są lekkie i przyjemne. Z tej serii najbardziej polubiłam "Tak blisko...". Jest to mój numer jeden. Owszem "Tak krucho..." oraz dzisiaj omawiana "Tak słodko..." są równie ciekawe, jednak tom pierwszy  jest zdecydowanie najlepszy. 

"Tak słodko..." to powieść, która złapała mnie za serce, zwłaszcza przeżycia Boyce'a. Chłopak miał naprawdę przekichane, a mimo to jakoś wyszedł na prostą... Na ludzi. I chociaż główna bohaterka nie ujęła mnie swoim charakterem i historią, tak główny bohater wręcz przeciwnie. Co prawda zarówno Pearl jak i Boyce są naprawdę fajnymi postaciami, które wydają się czytelnikowi realne, to jednak Pearl czasami bywała taką sierotką, która mnie osłabiała. Każdy mówił jej co ma robić, czego robić nie powinna i czasami mnie to drażniło. Nastał jednak taki moment, kiedy to ona przejęła stery i nie przejmowała się innymi. Wtedy zmieniłam o niej zdanie, ponieważ nie rozczulała się nad sobą. Za to Boyce? Ha! On - mam wrażenie, że pomimo, iż życie dało mu niezłego kopa, to oddał mu ze zdwojoną siłą. Twardy chłopak, który w środku jest czuły, kochany i  czasami bezbronny. Takich postaci w NA i YA jest wiele. Tak samo w przypadku charakteru Pearl. Niemniej i tak lubię czytać ich perypetie. Ogólnie lubię ten gatunek i czytam go (od jakiegoś czasu) namiętnie.

Jeśli chodzi o samą treść, cóż... NA i YA nie są gatunkami, w które można wnieść coś nowego i Webber się o to nie pokusiła. W zasadzie nie liczyłam na jakieś odkrycie. Liczyłam na przyjemną , emocjonującą lekturę i właśnie taką otrzymałam. A zakończenie? Cóż, może odrobinkę się tego spodziewałam, ale i tak byłam lekko zaskoczona. Jak już wspomniałam, lubię styl autorki i z pewnością sięgnę po kolejne jej powieści.

Jeśli więc szukacie lektury, która wzbudzi w Was emocje to "Tak słodko..." powinna Wam się spodobać. Jest to książka przyjemna, potrafiąca zaskoczyć i przede wszystkim ma interesującą treść i bohaterów. Jeśli lubicie tego typu historie, to polecam!

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

"Moje miejsce na ziemi" Carole Matthews

Dziękuję!

Ayesha ucieka od brutalnego męża razem z córką. Znajdują bezpieczne schronienie w wielkim domu byłej gwiazdy popu, Haydena Danielsa, który od paru lat ukrywa się przed ludźmi. W domu Haydena mieszkają również inne osoby po przejściach: Crystal, tancerka w nocnym klubie, i Joy, emerytka w permanentnie złym humorze. Wszyscy samotni, pokiereszowani przez życie, tworzą niekonwencjonalną rodzinę. Jednak mąż Ayeshy nie daje za wygraną. Za wszelką cenę chce ją odnaleźć i ukarać.
Wzruszająca i optymistyczna powieść o tym, że zawsze można zacząć od nowa, znaleźć przyjaźń, miłość i własne miejsce na ziemi.

Autorkę poznałam już w zimowej odsłonie, zaczytując się w jej książce "Święta miłośniczek czekolady" która ujęła mnie swoim ciepłem... Swoją aurą i klimatem pasującym idealnie do zimowych świąt. Ucieszył mnie fakt, że kolejna powieść Matthews ujrzy u nas światło dzienne. Spojrzałam na okładkę (nie czytając opisu) i stwierdziłam, że będzie to pewnie jakaś wesoła powieść. Nie dajcie się jednak zwieść! Owszem wesoło bywa, ale autorka porusza kilka smutnych i jakże prawdziwych, życiowych tematów.

Na samym początku poznajemy Ayeshę, która nie miała i nie ma kolorowego, przyjemnego życia. Wraz ze swoją córeczką Sabiną, musi uciec od męża, który ją terroryzuje, bije i poniża. Z początku sądziłam, że Ayshe jest słabiutką i płochliwą kobietą, jednak jej decyzje i podejście do życia przekonało mnie, że mylnie ją oceniłam. Bardzo zaimponowała mi jej odwaga, której ona sama w sobie nie dostrzega, gdyż jest prostą, skromną i cichą kobietą, która boi się własnego cienia. Lecz dla córki postanawia wyjść na przeciw swoim lękom. Poznajemy również tajemnicę Haydena, która wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o jego dziwne zachowanie. Wydarzenia z przeszłości tego mężczyzny i to, jaki był, jaki jest i jak się zmienia, autentycznie mnie wzruszyły. Nie zapominając o poczciwej, zrzędliwej i zabawnej Joy oraz przebojowej i zakręconej Crystal, która skradła moje serce w tej samej chwili, kiedy ją poznałam. 

Zauważyłam, że książki Matthews są pełne różnorodnych postaci. Niebanalnych historii, które je ukształtowały i tego swoistego ciepła, które aż bije od książki. Bardzo lubię jej styl, jej powieści i to jak tworzy swoich bohaterów. A przede wszystkim to, jakie emocje we mnie wywołuje. 

"Moje miejsce na ziemi" to książka, która podnosi czytelnika na duchu. Sprawia, że ten dostaje zastrzyk pozytywnej energii, bo inaczej się nie da patrząc na pokiereszowanych przez los bohaterów, którzy mimo wszystko stają pewnie na nogi i zaczynają wszystko od nowa. Carole Matthews udało się stworzyć ciepłą i mądrą powieść, którą polecam każdemu. Ja osobiście czekam na kolejną jej książkę i szczerze powiedziawszy, nie mogę się jej doczekać. 

niedziela, 7 sierpnia 2016

"Mroczniejszy odcień magii" V.E. Schwab

Dziękuję!

Jedna z najlepszych powieści fantastycznych 2015 roku wg Barnes&Noble!
 Intrygująca powieść fantasy, w której magicznej wizji równoległych Londynów dorównuje oryginalna kreacja barwnych bohaterów.
 Witajcie w Szarym Londynie – brudnym i nudnym, pozbawionym magii, rządzonym przez szalonego króla Jerzego III. Istnieje też Czerwony Londyn, w którym w równej mierze szanuje się życie i magię, oraz Biały, miasto wycieńczone wojnami o magię. A niegdyś, dawno temu, istniał jeszcze Czarny Londyn... Teraz jednak nikt o nim nawet nie wspomina.
Oficjalnie, Kell jest podróżnikiem z Czerwonego Londynu – jednym z ostatnich magów, którzy potrafią przemieszczać się pomiędzy światami – i działa jako posłaniec między Londynami i ambasador Czerwonego królestwa rodziny Mareshów. Nieoficjalnie, uprawia przemyt – bardzo niebezpieczne hobby, o czym przekonuje się na własnej skórze, kiedy wpada w pułapkę wraz z zakazanym przedmiotem z Czarnego Londynu. Ucieka więc do Szarego, gdzie z kolei naraża się Lili Bard, złodziejce o wielkich aspiracjach. To właśnie z nią Kell wyrusza w podróż do alternatywnej krainy, której stawką jest uratowanie wszystkich światów…

Na tę książkę czekała cała masa czytelników, aż w końcu ktoś ją u nas wydał. Wydanie piękne, a treść? Jeszcze lepsza. Uwielbiam tę powieść! Zdecydowanie należy do moich ulubionych fantastycznych książek. Już od pierwszych stron wiedziałam, że to będzie niesamowita i przyjemna przygoda. Trochę obawiałam się tego, iż mogę czuć się zagubiona przez tyle światów i te wędrówki. Moje obawy szybko się rozwiały, gdyż autorka wcale - że tak powiem - nie namąciła czytelnikowi w głowie, a wszystko klarownie i barwnie przedstawiła. Ale może o tym nieco niżej...

Zacznę od pomysłu na fabułę... Wiecie, jeśli ktoś czytał już całą masę książek fantastycznych, to kiedy sięga po nową, ma nadzieję, że będzie to coś dobrego. Coś, co go nie zawiedzie, więc kiedy przeczytałam opis, gdzie wyjawiono, iż akcja książki dzieje się w równoległych Londynach, a dokładnie w czterech (z czego ten mroczny jest tylko wymieniany), pomyślałam sobie - wow! To musi być ciekawe i... Było! Ja osobiście jestem bardzo zadowolona z tej przygody. W głowie autorki narodził się niebanalny pomysł na książkę, który idealnie przelała na papier, aby czytelnik mógł wejść w świat przez nią stworzony. Aby mógł poznać i pokochać bohaterów i przeżyć z nimi tę magiczną przygodę. 

Kell i Lila to postaci barwne, zapadające w pamięć... Bardzo je polubiłam. Niemalże od pierwszych stron zapałałam sympatią do Kella, a później do Lily, która swoją przebojową osobowością mnie zgromiła. Ależ ta dziewczyna jest sprytna, ma cięty język... A przede wszystkim jest silną babką. Kell? Jest na swój sposób uroczy, zabawny i czasami taki słodki! I chociaż "niby" nie ma wyraźnego wątku miłosnego, to jest on naznaczony grubą krechą. Chyba, że to tylko moje nadzieje. Zobaczymy w następnych tomach!

Teraz o stylu autorki, który jest świetny! Książkę czyta się magicznie szybko i przyjemnie. Jest mi smutno, że jest ona taka cieniutka, bo mogłabym ją czytać... I czyyytać. Naprawdę autorka ma świetny styl, ale też tłumaczeniu trzeba oddać wiele. Pani Ewa Wojtczak zrobiła kawał dobrej roboty. 

Jeśli szukacie dobrej książki fantasy, która Was nie przytłamsi i nie zanudzi, to sięgnijcie po "Mroczniejszy odcień magii". Ja jestem zauroczona tą książką. Jest pełna humoru, akcji, świetnych dialogów... I te Londyny! A kwintesencją są same postaci, które pokochacie.