piątek, 30 września 2016

"Urodzeni, by przegrać" Iga Wiśniewska

Mieli się już nigdy nie spotkać. Los jednak chciał inaczej...
 Diana – ukrywa tajemnicę, która nie pozwala jej żyć normalnie. Pięć lat temu przez jej nieuwagę wydarzyła się tragedia. Odtrącona przez rodziców wyjechała na studia do innego miasta, nie potrafi jednak zapomnieć o przeszłości. Kiedyś najbardziej pragnęła przebaczenia. Teraz nie pragnie już niczego.
 Karol – z wyglądu niegrzeczny chłopiec, wychowany „na złej ulicy”, student ekonomii i bokser. Kiedyś, w innym życiu, Diana i Karol spotykali się. Nie traktowali tego poważnie, ale to, co ich rozdzieliło, było śmiertelnie poważne. Pięć lat później wpadają na siebie na studenckiej imprezie. Przypadek? Żadne z nich nie wierzy w przypadki. Szybko okazuje się, że stają się dla siebie bardzo ważni. Czy razem uda im się zbudować wspólną przyszłość? Bez względu na wszystko…
Niezwykła opowieść o młodych ludziach, którzy zdążyli już poznań gorzki i słodki smak życia oraz o ich walce o szczęście.

Pierwsze co, to okładka, która idealnie oddaje klimat tej książki, a co najlepsze - nie odbiega niczym od zagranicznych książek NA. Jak dla mnie jest to bardzo duży plus, bo w końcu pierwsze co, to zwracamy uwagę na wydanie. Drugie, to opis... Może i sugeruje on, iż historia ta jest sztampowa, jakich wiele na rynku, jednak jeśli poznacie treść, to stwierdzicie, że jednak ma to coś. A trzecie... Zakończenie, które zaskoczyło mnie TOTALNIE! 

Przyznaję, że nie znam książek Igi Wiśniewskiej i obawiałam się, że "Urodzeni, by przegrać" będzie przesłodzoną powieścią, w której autorka będzie się siliła na dramaty - już kilka takich książek polskich autorek mam za sobą i nie wspominam ich dobrze. A tutaj zaskoczenie! Kurczę, no nie spodziewałam się, że aż tak ta powieść mi się spodoba, złapie za serce i zaskoczy. Naprawdę jestem pod wrażeniem, bo może i nie jest to wielce oryginalna książka, to i tak bardzo, ale to bardzo mi się podobała.

Już sam początek książki sugerował, że polubię postać Karola i będę łaknęła jego historii. Kiedy poznałam Dianę było podobnie, chociaż zdarzyło jej się jeden, czy dwa razy mnie wkurzyć swoim zachowaniem. Podoba mi się kreacja tej dwójki. Podoba mi się również to, jak autorka umiejętnie, krok po kroku przedstawiała ich tajemnicę z przeszłości. Chociaż w zasadzie nie tyle tajemnicę, co dramat, który kiedyś w ich życiu się rozgrywał, co rzutowało na to, jacy teraz są. Sponiewierani przez życie, próbujący się pozbierać... Chcący normalnie i szczęśliwie żyć. 

"Urodzeni, by przegrać" porównać mogę do słodko - gorzkiej pigułki, którą czytelnik przełknie. Dlaczego? Dlatego, że bywają zabawne i wesołe momenty, ale jest też sporo tych poruszających i smutnych. Cieszę się, że autorka nie siliła się ani na przesłodzoną miłość, ani na dramaty. Wszystko jest wyważone i w punkt, co sprawia, że treść jest prawie realna, a bohaterowie prawdziwi. Książka "Urodzeni, by przegrać" bardzo mi się podobała.

czwartek, 29 września 2016

"Załącznik" Rainbow Rowell

Dziękuję!

Lincoln O’Neill nie może uwierzyć, że jego praca polega na czytaniu cudzych e-maili. Zgłaszając się na stanowisko „administratora bezpieczeństwa danych”, wyobrażał sobie, że będzie budował systemy zabezpieczeń i odpierał ataki hackerów – a nie pisał raport za każdym razem, gdy dziennikarz działu sportowego prześle koledze sprośny dowcip.
Natrafiwszy na e-maile Beth i Jennifer, wie, że powinien wysłać im upomnienie. Ale ich pokręcona korespondencja na temat spraw osobistych bawi go i wciąga.
Kiedy sobie uświadamia, że zakochał się w Beth, jest już za późno, żeby tak po prostu nawiązać z nią znajomość.
Co miałby jej powiedzieć...?
 „To ja jestem tym facetem, który czyta twoje e-maile… i kocham cię?”

Rainbow Rowell znam z takich książek jak "Eleonora i Park" - która, jak do tej pory, według mnie jest najsłabsza. "Fangirl", która bardzo mi się podobała. "Linia serc", którą bardzo lubię. Kiedy zobaczyłam, że Harper Collins wydaje "Załącznik", bardzo się ucieszyłam. Ta książka za granicą robi furorę, co tylko potęguje chęć jej poznania. Teraz czekać tylko na "Carry on", a nasze polskie "Nie poddawaj się", które również zostanie wydane pod skrzydłami tegoż wydawnictwa. Nie mogę się doczekać!

"Załącznik" to książka, po której nie wiedziałam czego się spodziewać. Wzięłam ją w ciemno, bo nie czytałam opisu... Jednak czułam, że mi się spodoba. I tak też było! Lekka, bardzo przyjemna i urocza powieść, od której nie mogłam się oderwać. Bohaterów polubiłam od strzału. Bardzo sympatyczni, zabawni i prawdziwi. To tyle, tak lekkim słowem wstępu. Teraz przejdę do konkretniejszego omówienia samych postaci, relacji oraz fabuły.

Książka jest podzielona jakby na dwa punkty widzenia. Pierwszy to Lincoln i jego narracja w normalnym tonie, a drugi to e-maile pisane przez Beth i Jennifer, ale najlepsze jest to, że i tak jakby całość wydarzeń widzimy oczami Lincolna, bo to w końcu on czyta te wszystkie ich wiadomości. W zasadzie bardzo podoba mi się to, że autorka postanowiła tak, a nie inaczej skonstruować swoją powieść. Coś innego, coś nowego i coś, co sprawia, że książkę czyta się szybko i przyjemnie.

Lubię nietypowe powieści o miłości i niewątpliwie uważam, że "Załącznik" taką powieścią jest. Urocza, ale nie przesłodzona. Ciepła, ale i odrobinę gorzka. Zabawna, ale przeplatana smutkiem - jeśli ktoś uważnie czyta i ma choć odrobinę współczucia, to wie, o czym mówię. Ogólnie najnowsza książka Rowell trafiła w punkt, jeśli chodzi o to, czego na dany moment potrzebowałam. 

środa, 28 września 2016

"Gorączka o świcie" Péter Gárdos


Szwecja, rok 1945. Dwudziestopięcioletni Miklós trafia z obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen na Gotlandię. W obozie rehabilitacyjnym okazuje się, że jest śmiertelnie chory: jego lekarz daje mu tylko sześć miesięcy życia. Miklós wypowiada swojemu losowi wojnę. Wysyła listy do stu siedemnastu Węgierek przebywających w szwedzkich szpitalach, w nadziei na to, że znajdzie miłość swojego życia. Jego ciche marzenie wkrótce się spełnia.
Gorączka o świcie to powieść o sile miłości. W pięć lat po pierwszym wydaniu została odkryta przez najbardziej liczące się światowe wydawnictwa. Nowe, poprawione wydanie zostało do tej pory przełożone na dwadzieścia osiem języków.



Kiedy nadchodzi czas jesienny/zimowy, lubię zaczytywać się w książkach, które są poważne, prawdziwe... W książkach, które nawiązują do okresu wojennego. I właśnie dlatego zwróciłam uwagę na "Gorączka o świcie", głównie przekonał mnie napis, iż jest to historia oparta na faktach. Historia rodziców samego autora, ich miłości...

Nie spodziewałam się tego, że ta historia tak mnie oczaruje. I chociaż nie wzruszyła mnie do łez, a i emocjonalnie mnie nie rozwaliła, to i tak była dla mnie niezwykłą przygodą, która została w moich myślach na dłużej. Ba! Nawet nie tyle została, co sądzę, że zostanie w mej pamięci bardzo długo. Spodziewałam się, że ta oparta na faktach książka o miłości, będzie smutna... Ale znalazłam w niej sporo elementów humoru, który sprawiał, że śmiałam się pod nosem. Bardzo kibicowałam Miklosowi oraz Lili. W zasadzie wiadomym było, że będą razem, więc elementu zaskoczenia się nie spodziewałam. Jednak, smutne były okoliczności, w jakich się poznali... Chociaż ten motyw listów był ogromnie uroczy.

Ujęło mnie to, że w tamtych czasach zupełnie inaczej podchodziło się do relacji damsko - męskich. Nie liczył się wygląd, a liczyło się to, co kobieta, czy mężczyzna mają w sercu. Liczyło się to, jacy są, a nie to jak wyglądają. Tego brakuje współcześnie i może dlatego jest tyle dramatów, rozwodów i nieporozumień zwanych "niezgodnością charakterów". A tutaj bohaterowie zakochują się w sobie poprzez listy. Coś niezwykłego, bardzo uroczego i prawdziwego.

"Gorączka o świcie" to książka, która do lekkich nie należy, ale z drugiej strony bywa w niej wiele zabawnych sytuacji, czy tekstów. Mnie się podobała i polecam ją gorąco. Kto wie, może i Wam wyda się ona tak samo ciepła, jak mi?

poniedziałek, 26 września 2016

"Eden. Nowy początek" Mia Sheridan

Dziękuję!

Nic na świecie nie jest tak mocne jak prawdziwa miłość!
Po tragicznej powodzi, w której na własną prośbę zginęli niemal wszyscy mieszkańcy Arkadii, życie Caldera i Eden zmieniło się diametralnie. Oboje myślą, że to drugie nie żyje, że padło ofiarą zbiorowego szaleństwa sekty. Eden znajduje bezpieczną przystań w domu bogatego jubilera i uczy jego wnuczkę grać na fortepianie, a Calder walczy z demonami pod opieką Xandra — przyjaciela z lat dzieciństwa, który także stracił w powodzi całą swoją rodzinę. Powoli uczą się żyć bez siebie — ona dowiaduje się, że jako dziecko została porwana, i odnajduje matkę, on zostaje uznanym artystą malarzem. Jednak nic nie jest w stanie zapełnić pustki, jaką oboje czują w sercu, zabić tęsknoty za utraconą miłością. Złamane serca pozostają złamane… do czasu, gdy drogi Caldera i Eden znów się przecinają.
Przypadek czy przeznaczenie? Raz jeszcze powróć do świata, w którym mądrość, miłość i odwaga pozwalają bohaterom przetrwać najcięższe chwile. Zobacz, jak walczą o swoją godność, spełnienie i szczęście.
Eden. Nowy początek to książka o walce dobra ze złem, miłości mocniejszej niż śmierć i sile nadziei, która nie pozwala poddać się rozpaczy. Od zarania dziejów do końca świata.

Kończąc część pierwszą pt. "Calder. Narodziny odwagi" wiedziałam, że muszę poznać ciąg dalszy tej historii. Zwłaszcza, że autorka przedstawiła takie, a nie inne zakończenie. Pozostawiła wiele niedopowiedzeń, na których rozwój czekałam przebierając nogami. Dosłownie! Bardzo lubię książki Sheridan, a historie w nich zawarte są naprawdę godne uwagi.

Eden i Calder to nietypowa para... Ich powoli dojrzewające uczucie było jednym, co urzekło mnie najbardziej. Autorka pozwoliła czytelnikowi poznać postaci i przyglądać się rosnącemu pomiędzy nimi uczuciu, przez co było ono bardziej realne, bo i w życiu nic nie dzieje się na wariata. Oczywiście jeśli chodzi o uczucia i relacje międzyludzkie.

"Eden. Nowy początek" przeczytałam w jeden wieczór, co nie jest dziwne, biorąc pod uwagę lekki i przyjemny język, jakim posługuje się Sheridan. Poprzedni tom czytałam dłużej, bo czasami bywał monotonny, niemniej i tak miło go wspominam. Część druga historii Caldera i Eden jest zupełnie inna, bardziej powiedziałabym - dojrzała, bo i postaci przez ten upływ czasu, jaki nastąpił od tego, co miało miejsce w Akadii dojrzały. Jednak również przez to, co ich spotkało w tamtym miejscu i w zupełnie nowym świecie. Wszystkie te wydarzenia ich zmieniły i mam wrażenie, że wyszło im to na dobre. "Calder. Narodziny odwagi", to ta spokojniejsza, bardziej urocza, a może nawet i niewinna część tej historii. Natomiast "Eden. Nowy początek", to ta bardziej porywająca część, pełna namiętności. Obie lubię, więc nie będę robiła selekcji: lepsza: gorsza.

Mia Sheridan pisze książki kierowane do kobiet i to właśnie im polecam zarówno pierwszą, jak i drugą część historii Eden i Caldera. 

sobota, 24 września 2016

[Przedpremierowo] "Spójrz na mnie" Nicholas Sparks

PREMIERA 28 września

Dziękuję!

Nowa powieść króla prozy obyczajowej, który
tym razem umiejętnie myli tropy, a zakończenia
nie domyśli się nawet wielbicielka powieści
detektywistycznych!

Collin nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Brak zainteresowania rodziców, dorastanie w szkołach wojskowych, potem problemy z agresją i zatargi z policją. Maria natomiast zawsze czuła wsparcie rodziny – jako mała dziewczynka, a także później, podczas studiów prawniczych i na początku kariery zawodowej. Pewnie trudno byłoby znaleźć dwie bardziej różniące się historie. I dwa tak niepodobne do siebie charaktery.
 A jednak przeciwieństwa najwyraźniej się przyciągają. Maria i Colin zostają parą. Wszystko świetnie się zapowiada, dopóki ona nie zaczyna otrzymywać dziwnych wiadomości od anonimowego prześladowcy.
Bardzo cenię sobie Sparksa i lubię wszystkie jego dotychczas przeczytane książki. Nie było jeszcze takiej, która by mi się nie spodobała. A to już coś. Chociaż słyszę, że autor pisze jednym schematem, że zawsze ktoś umiera, jest płacz i smutek, to śmiem stwierdzić, że jeśli ktoś oczekuje czegoś innego, to niech sięga po inne książki, bo Sparks tworzy takie, a nie inne historie i pewnie się to nie zmieni. Nie zawsze musi być sielanka, radość i fajerwerki. Autor postawił na pokazywanie prawdziwego świata, w którym są chwile dobre i złe. W którym ktoś cierpi, smuci się, raduje i umiera. Czyż nie tak jest w prawdziwym świecie? Mnie bardzo podobają się historie pisane przez Nicholasa Sparksa i będę ich bronić, ot co! Są dla osób wrażliwych i łaknących czegoś bardziej przyziemnego, ale zarazem kojącego, bo uważam, że właśnie takie są powieści tego autora. W dodatku zawsze jest w nich umieszczony dosadny przekaz. A to jest dodatkowym plusem.

Na pewno pierwszym, co przykuło moją uwagę, była okładka. Para zakochanych na tle burzowego nieba, a pod nimi wrak statku. Po przeczytaniu "Spójrz na mnie" widzę ten dosadny obraz historii na tej okładce. Burzowe niebo przedstawia relacje pomiędzy dwójką całującą się na pierwszym planie. Natomiast wrak statku ukazuje życie bohaterów, w głównej mierze przeszłość Collina.

Nie mogło być inaczej... "Spójrz na mnie", to kolejna powieść autora, która skradła moje serce. Pochłonęła minie bez reszty i skradła moje czytelnicze serce. Bardzo ucieszyła mnie objętość tej książki, ponieważ za każdym razem, jak czytałam książki Sparksa,świat w nich ukazany pochłaniał mnie całkowicie i te cieńsze powieści za szybko się kończyły. Nad czym ubolewałam.

Hm... Ciężko mi było jednoznacznie ocenić Collina. Z początku myślałam, że to taki typowy facet z przeszłością. Bad boy biorący udział w walkach MMA, tatuaże, porywczość, tajemniczość i tak dalej. Jednak im bardziej poznawałam tego mężczyznę, tym bardziej go lubiłam. To co złe, zostawił za sobą, ale nie okłamywał siebie i innych, że tej mrocznej przeszłości nie ma. Szczerość Collina chyba najbardziej mnie rozbroiła... A Maria? Maria to kobieta, która również miała kilka nieprzyjemności w życiu, ale jedna zaważyła na tym, że dziewczyna ma przechlapane również w teraźniejszości. Na szczęście jest Collin, przy którym każda kobieta czułaby się bezpieczna.

Sparks stworzył interesujący i tajemniczy klimat w "Spójrz na mnie". Ciągle zastanawiałam się kto stoi za prześladowaniem Marii. Wiedziałam, że to ktoś zamieszany w sprawę sprzed lat, ale podejrzanych było dwóch, a później okazało się, że mój tok myślenia był dobry, ale i tak autor wpuścił mnie w maliny. Lubię kluczyć i odkrywać tajemnice w książkach, więc ogromnie podobało mi się to, że niniejsza powieść, to nie tylko wątek miłosny. Świetnie się bawiłam czytając tę książkę i nie mogłam się od niej oderwać. Dlatego oczywiście polecam ją każdemu, kto lubi tego typu powieści. Każdemu, kto lubi książki Sparksa oraz intrygującą, tajemniczą historię. Idealna na jesienny wieczór. Chociaż w zasadzie, ja lubię czytać Sparksa każdą porą!

piątek, 23 września 2016

"Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu" Anna Lange

Dziękuję!

Clovis LaFay ma kłopoty rodzinne. Nieżyjący już ojciec miał reputację czarnego maga, znacznie starszy przyrodni brat jest wrogo nastawiony, a dzieci tego ostatniego… No cóż, na pewne zaburzenia nie ma jeszcze nazw – jest rok 1873 – co nie znaczy, że nie istnieją te zjawiska.
John Dobson, dawny przyjaciel Clovisa i nadinspektor świeżo utworzonej jednostki wydziału detektywistycznego londyńskiej policji metropolitalnej również ma liczne problemy. Z pieniędzmi nie jest najlepiej, z prowincji przyjechała młodsza siostra, podwładni krzywo patrzą na zwierzchnictwo młodego eksporucznika artylerii, a najgorsze, że w Londynie drastycznie brakuje egzorcystów!
Alicja Dobson waha się: zamążpójście czy pielęgniarstwo? Sęk w tym, że konkurenci się nie tłoczą, a zajęcia z magii leczenia na kursie pielęgniarskim okazały się nie całkiem tym, na co miała nadzieję. Clovis LaFay chętnie służy pomocą w tym drugim problemie, a kto wie, może i w pierwszym? Chociaż czegoś się jakby boi…

Mam w zwyczaju doceniać świetną szatę graficzną danej książki. I tutaj patrząc na samą okładkę niniejszej książki, chce się ją przeczytać w ciemno. Naprawdę mamy się czym pochwalić jeśli chodzi o grafików, rysowników czy ilustratorów, bo - jak widać - nie odbiegamy za bardzo od zagranicznych, przykuwających wzrok okładek.Poza tym... Jeśli chodzi o książkę "Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu" treścią również nie odbiega ona o zagranicznych książek tego typu. Jestem dumna z tego faktu, bo raczej sięgam po fantastykę zagraniczną, gdyż prawie zawsze nachodzą mnie obawy, iż ta "nasza" nie jest taka dobra. A tutaj niespodzianka!

Z czytaniem tej pozycji było różnie... Początek bardzo mi się spodobał. Później po kilkudziesięciu stronach strasznie mi się dłużyło, aby wciągnąć mnie całkowicie. I chociaż w trakcie czytania zdarzały się momenty, w których zdarzało mi się być odrobinkę znużoną opisami, to jednak książka i tak bardzo mi się podobała. 

Na pewno największym plusem tej książki są postaci. Sam tytułowy Clovis LaFay jest rozbrajającym młodzieńcem, którego polubiłam od samego początku. Alicja i John również po bliższym poznaniu wypadają bardzo dobrze. Kolejnym plusem jest świat wykreowany: po pierwsze Londyn, bardzo lubię powieści, których akcja rozgrywa się w Anglii... A już w ogóle jeśli chodzi o XIX wiek i wiktoriańska Anglia działają na mnie jak magnes. Byłam ciekawa, jak autorka poradzi sobie z przedstawieniem świata z opisu, jaki przeczytałam na okładce. I powiem... Poradziła sobie koncertowo!

Postaci, świat przedstawiony... Jeszcze wszystkie magiczne wątki, które przecież są w tej książce priorytetem. Ghule - zupełnie inna wizja tych stworzeń od tej, jaką dane mi było poznać. Nekromancja, której ostatnio mi strasznie w książkach brakowało, a za którą wprost przepadam. Jestem bardzo zadowolona z lektury! Lange postawiła na konkret i moc. A ja konkretne powieści bardzo lubię, wprost ich łaknę.

Anna Lange zadebiutowała z mocą. To muszę przyznać. Gdybym nie przeczytała, że jest to jej debiutancka powieść, w życiu nie powiedziałabym, że to debiut. W życiu! Przemyślane zwroty akcji, barwne opisy i świetnie wykreowane postaci. Szok i jednocześnie bardzo duże zadowolenie z faktu, że mamy tak zdolnych autorów. Co więcej... Czekam na kolejne historie, które wyjdą spod pióra Lange. Jestem ciekawa, jak rozwinie się autorka w kolejnej powieści, bo jej styl przypadł mi do gustu. 

środa, 21 września 2016

"Sweet Ache. Krew gęstsza od wody" K. Bromberg

Dziękuję!

Kiedy Rylee pławi się w swoim szczęściu, rozpoczyna się niezwykły romans siostry Coltona, seksownej i pięknej Quinlan Westin i Hawkina Playa. Hawkin, sławny muzyk o dobrym sercu, po raz kolejny bierze na siebie wybryki młodszego brata, Huntera. Ponownie daje się wykorzystać, ale tym razem grozi mu odsiadka. Przyszłość jego zespołu staje pod znakiem zapytania. Aby zdobyć przychylność sędziego, Hawkin zgadza się gościnnie poprowadzić serię wykładów na miejscowej uczelni. A Quinlan... Cóż, Hawkin zakłada się z kolegą z zespołu, że zaciągnie ją do łóżka.
 Uwiedzenie Quinlan, która nie ma najmniejszej ochoty stać się kolejną zdobyczą gwiazdora, okazuje się o wiele trudniejsze niż seria wykładów. Im bardziej on się stara, tym bardziej ona go unika, ale nieoczekiwanie między tym dwojgiem rodzi się coś pięknego i prawdziwego. Złożoną sytuację dodatkowo komplikuje Hunter: gdy tylko zorientuje się, że jego starszy brat ma słaby punkt, zrobi wszystko, żeby go wykorzystać...
Jak to się skończy? Czy historia o tak zagmatwanym początku może zaowocować prawdziwym uczuciem? Czy Quinlan i Hawkin wbrew wszystkiemu znajdą szczęście?
Zaczęłam zaczytywać się w historii Quinlan i w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gdzieś już to czytałam. Skądś znam tę historię, ale myślę sobie - czytam dalej, zobaczymy jak się to rozwinie. Kiedy byłam już w połowie książki, zdałam sobie sprawę, że ja już to czytałam! Poszperałam, poszukałam i okazało się, że "Sweet Ache" czytałam w wersji angielskiej. Bardzo miło wspominałam tę książkę i przyjemnie było poznać ją od nowa. 

Nie ma co tutaj się rozwodzić nad oryginalnością powieści tego typu, gdyż jest ich cała masa i wszystkie są do siebie podobne. Jednak K. Bromberg moim zdaniem dodaje do swoich książek to, tak zwane "coś", co sprawia, że przyjemnie czyta mi się historie przez nią nakreślone. A wątek erotyczny nie jest niesmaczny i wulgarny. Nie jest też stworzony po to, żeby był i nie jest głównym wątkiem tej książki. "Sweet Ache" jest dopracowaną, obmyśloną historią, w której wszystko ma swoje miejsce, a bohaterowie są świetnie nakreśleni i odgrywając swoją rolę tworzą interesującą rozrywkę dla czytelnika. 

Historia Hawkin'a oraz Quinlan porwała mnie od samego początku i do samego końca byłam nią żywo zainteresowana. Ciekawiło mnie, jak to wszystko się potoczy, jak się ułożą pewne relacje... Jak rozwiną się pewne wątki, które spędzały mi sen z oczu. Zdarzały się momenty, które mnie denerwowały i odkładałam książkę, ale na minutkę (albo dwie), bo tak mnie do niej ciągnęło, że nie mogłam nie poznać ciągu dalszego danej sytuacji. Hawkin ujął mnie swoją historią, bo jakoś na samym początku nie zapałałam do niego sympatią. Boski cwaniaczek, który myśli, że wszystko mu wolno - takie było moje pierwsze wrażenie. Dopiero, kiedy poznałam jego przeszłość, polubiłam tego boskiego cwaniaczka. Tak samo było z Q. od początku wydawała mi się irytującą panienką z dobrego domu. Ale jednocześnie była taką twardą babką, która wiedziała czego chciała.

Jeśli chodzi o postaci, to jak najbardziej na plus. Nawet te drugoplanowe, jak brat Hawkin'a czy przyjaciele z zespołu oraz najbliżsi Q. Zauważyłam, że autorka lubi tworzyć charakterne postaci, które zapadają w pamięć. Jak wspominałam  na samym początku, od razu przypomniała mi się historia tej dwójki, jak tylko zaczęłam czytać, to zaświtało mi, że ich znam. Dlatego też śmiało mogę stwierdzić, że postaci zapadają w pamięć i nie da się ich tak łatwo zapomnieć. 

"Hard Beat" podobało mi się mniej, niż "Sweet Ache". Ciekawa jestem jak będzie w przypadku "Slow Burn". Jestem dobrej myśli, a Wam polecam tę serię, bo rozgrzeje Wasze zmysły, ale również serca. 

poniedziałek, 19 września 2016

"Gus" Kim Holden

Oto historia Gusa.
Opowiada o zagubieniu.
O odnalezieniu.
I o stopniowym procesie uzdrawiania.

Szczerze mówiąc, nie wiem już jak żyć.
Promyczek nie była tylko moją najlepszą przyjaciółką,
była moją drugą połówką.
Drugą połową mojego umysłu,
mojego sumienia, mojego poczucia humoru,
mojej kreatywności…
Była drugą połową mojego serca.
W jaki sposób człowiek może wrócić
do swoich zajęć, jeśli na zawsze stracił połowę siebie?

"Gus" to jakby uzupełnienie "Promyczka". Ukojenie czytelniczych serc i uspokojenie ich myśli. Jeśli czytaliście moją recenzję "Promyczka" i śledzicie mojego instagrama, to wiecie jak bardzo mi się ta historia podobała. Jak wiele emocji wywołała i jak ogromne wrażenie na mnie wywarła. Ja nie lubię tej książki... Ja ją kocham. Tak samo pokochałam historię Gustova. I chociaż jest ona zupełnie inna, to poruszyła mnie niemalże w ten sam sposób, co historia Kate. Nie wiem jak mam zabrać się za tę recenzję nie zdradzając w niej ważnych elementów z "Promyczka"... Postaram się, ale może nie obyć się bez spoilerów...

Historia Promyczka poruszyła mnie do głębi. I chociaż nie zapowiadało się na rozdzierające serce emocje od samego początku, to nadszedł w książce ten moment, po którym nie mogłam dojść do siebie. Wiedziałam, że z książką "Gus", będzie inaczej. Inna cholera zżera bohatera (nawet nie czuję, jak rymuję), niszczy go od środka... Jednak obie te książki mają w sobie ogrom pozytywnych znaczeń. Poruszają całą wiele wątków, które dotykają ludzi w prawdziwym świecie. Na ten przykład, Kate pokazała jak ważna jest chwila, jak należy się nią cieszyć, być pozytywną osobą i wyciągać z każdego dnia i, każdej chwili same pozytywy. Jak należy kochać, ufać i nie poddawać się. Pokazała, jak ważna jest przyjaźń, dobroć i wsparcie, nawet jeśli samemu ma się pod górkę.

Niewątpliwie Kim Holden przebiła w mojej ocenie wszystkie autorki podobnych historii. Zajęła w moim sercu numer jeden i nie sądzę, aby szybko ktoś ją z tego miejsca wygryzł. "Promyczek" i "Gus" są jednymi z najlepszych książek, jakie miałam okazję czytać - oczywiście książek, ze "swojego" gatunku. Pokochałam styl autorki, bohaterów, ich historię i to, jak autorce udało się mnie rozwalić na małe, emocjonalne kawałeczki, a potem skleić w całość. Historia Gus'a ukoiła moje serce, dała spokój moim myślom i była idealnym, potrzebnym uzupełnieniem. Bez dwóch zdań.

Przejdę może do moich konkretniejszych odczuć, względem książki "Gus". Przyznaję, że nie było łatwo wczuć się w tę historię od samego początku. Zapamiętałam Gus'a jako radosnego, silnego i charyzmatycznego chłopaka, który byłby idealnym przyjacielem, każdego z nas. A tutaj, poznałam wrak człowieka, który używkami i przygodnym seksem pragnął zabić smutek, żal, gorycz i cierpienie. To nie tak, że ja nie rozumiałam jego cierpienia, ale zastanawiałam się, kiedy chłopak otrząśnie się z tego wszystkiego, z tego marazmu i będzie żył tak, jakby chciał tego ktoś, kto bardzo go kochał. Ktoś, kto był dla niego całym światem. Gus potrzebował mocnego kopa w tyłek i daru od losu w postaci pewnej niewiasty. Niewiasty, której los również rzucił kłodę pod nogi, tyle, że nieco innego rodzaju. - Mam nadzieję, że zrozumiecie moją paplaninę, ale ciężko mi oddać i ubrać w słowa to wszystko, co kołacze mi się w głowie.

Autorka wprowadziła nową, interesującą postać kobiecą, którą bardzo polubiłam. A na imię jej Scout. Z początku wydawało mi się, że niespecjalnie zapałam ciepłymi uczuciami do tej dziewczyny, bo jakoś nieszczególnie do mnie przemawiała. Polubiłam ją chyba w tym samym momencie, co Gus. W momencie, w którym nieco bardziej się otworzyła, a ja dzięki temu ją poznałam. Wiecie... Scout, to taka tajemnicza osóbka, która nie miała lekko, ale która jakoś sobie radzi. Osóbka, która z biegiem fabuły daje się poznać czytelnikowi coraz lepiej i, która pomaga głównemu bohaterowi stanąć na nogi. W zasadzie, oboje stawiają siebie do pionu, po tym, jak życie zwaliło ich z nóg.

Nie chcąc zdradzić Wam niczego więcej i tym samym odbierać przyjemności z czytania, zachęcam Was do zapoznania się z tą historią. A jeśli jeszcze nie znacie historii Promyczka, to grzech! I koniecznie idźcie odkupić winy do księgarni, wychodząc z "Promyczkiem" w ręce, a najlepiej jeszcze w pakiecie z "Gus'em".


sobota, 17 września 2016

"Śnieżny wędrowiec" Elisabeth Herrmann

Dziękuję!
Ktoś porywa małego chłopca. Prowadzone w tej sprawie śledztwo utknęło w martwym punkcie. Cztery lata później w lesie znaleziono ludzki szkielet. Posterunkowa Sanela Beara ma przekazać ojcu chłopca straszną wiadomość. Jednak spotkanie z przystojnym Darko Tudorem, który pracuje w leśnej stacji badawczej zajmującej się życiem wilków, rodzi w niej wątpliwości. Czy to rzeczywiście było porwanie? A może doszło do niego przez pomyłkę? Niestety, wszystkie osoby związane z tą sprawą milczą. Beara dochodzi do wniosku, że tylko w jeden sposób może dojść do prawdy: pod przybraną postacią zatrudnia się w willi zamożnej rodziny Reinartzów, w której matka porwanego chłopca pracowała wcześniej jako pomoc domowa. Beara zostaje wciągnięta w gmatwaninę nienawiści, pożądania i pogardy, co doprowadza ją do granic wytrzymałości…

Kończąc "Wioskę morderców" nie mogłam doczekać się kolejnego tomu z serii "Sanela Beara". Dlaczego? Z prostej przyczyny - "Wioska morderców" była świetna! Kiedy zobaczyłam zapowiedź "Śnieżnego wędrowca" i okładkę, na której widnieje wilk... Byłam przekonana, że wszystko pójdzie w odstawkę i w pierwszej kolejności wezmę się właśnie za najnowszą książkę Herrmann. Wiedziałam, że się nie zawiodę! Drugi tom przygód Saneli oraz Gehringa był równie wciągający i świetny, jak tom pierwszy. Nie mogłam się od niego oderwać i już zacieram ręce w oczekiwaniu na kolejny!

Wstęp był interesujący, ale miałam pewne obawy. Na szczęście później rozwiały się one dokumentnie. Aczkolwiek przyznać muszę, że nie od początku wciągnęłam się w powieść. Chyba czekałam na pojawienie się Beary, bo gdy jej postać wkroczyła do akcji - przepadłam. Bardzo lubię tę postać i, od jej pojawienia się w "Śnieżnym wędrowcu" poczułam się jak w domu.

Tajemnicze morderstwo. Tajemnice, intrygi, zawiła akcja - wszystko jak najbardziej na plus. W dodatku postaci, które bardzo polubiłam z poprzedniej akcji. Nic dodać, nic ująć. Nie znalazłam żadnym minusów w tej książce, chyba, że jeden - za krótka! Herrman idealnie poradziła sobie z utkaniem intrygi... Rzekłabym nawet, że rewelacyjnie. Mogłam dać upust mojej detektywistycznej naturze. Szukałam wielu rozwiązań, miałam ogrom pomysłów: kto, co i dlaczego. A autorka i tak nie dała mi rozwiązać tej sprawy, za każdym razem podrzucając nowe tropy i tym samym obalając moje teorie spiskowe. Uwielbiam takie książki!

Przyznaję, że poruszyło mnie to, co przydarzyło się Darijo. Nie chodzi mi tylko o morderstwo samo w sobie, ale również bestialstwo, jakie wobec niego stosowano. Wzruszyłam się nawet, kiedy doszło do pewnych opisów wydarzeń z jego udziałem. Poza tym, bardzo polubiłam mrocznego Darko, który był dla mnie zagadką od samego początku i czasami nawet ja sama mu nie ufałam. Autorka po raz kolejny pokazała, jak świetnie potrafi kreować postaci i przypisać im rolę. Jak w najmniejszym detalu wszystko do siebie pasuje. Jestem zachwycona.

Książkę czyta się fenomenalnie i każdy, kto lubi zagadki, intrygi i wciągającą akcję, powinien sięgnąć zarówno po "Wioskę morderców", jak i "Śnieżnego wędrowce". Śmiem twierdzić, że się nie zawiedzie!


piątek, 16 września 2016

"Nigdziebądź" Neil Gaiman

Dziękuję!

Wersja preferowana przez autora.
 Zawiera nowy wstęp i opowiadanie "O tym jak markiz odzyskał swój płaszcz".
Pod ulicami Londynu leży świat, o którym ludziom nawet się nie śniło.
Kiedy Richard Mayhew pomaga znalezionej na ulicy rannej dziewczynie, jego nudne życie w mgnieniu oka zmienia się nie do poznania. Dziewczyna ma na imię Drzwi, ucieka przed dwoma zabójcami w czarnych garniturach i pochodzi z Londynu Pod.
Zwykły odruch litości poprowadzi Richarda w miejsce pełne potworów i aniołów, gdzie w labiryncie mieszka Bestia, a stary Hrabia urządził sobie dwór w pociągu metra.
Wszystko to jest dziwnie znajome, a przecież kompletnie obce...

Na samym początku pragnę zaznaczyć, że od dawna nie czytało mi się tak dobrze i, tak szybko powieści fantasy. "Nigdziebądź"... Nie mogę przestać się nią zachwycać. W ogóle Gaiman jest moim kolejnym mistrzem pióra. Czytałam jego "Ocean na końcu drogi", którym może nie wszyscy się zachwycają, ale ja owszem. Autor ma specyficzny styl. Klimat, jaki tworzy w swoich książkach, przenosi się do rzeczywistości czytelnika, a to nie jest cecha, jaką posiada wielu pisarzy.

Ta edycja "Nigdziebądź" nie tylko jest najładniejszą, jaka została wydana, ale zawiera również dodatki, których poprzednie nie posiadają. Dlatego sądzę, że jest to ogromny plus. W ogóle... Okładka. Jest cudowna. Jedna z najpiękniejszych, jakie posiadam w mojej kolekcji. Nie mogę przestać się na nią patrzeć. Nie ma się czemu dziwić, w końcu to robota samego mistrza. Dark Crayon, zachwycająca robota! Przechodząc teraz do samej treści...

"Nigdziebądź" posiada dwa równoległe światy, a akcja dzieje się w Londynie. Jest Londyn Nad i Londyn Pod. Jednak znacznie bardziej interesujący i niesamowity jest Londyn Pod, gdzie żyją przeróżne stworzenia, a świat jest magiczny. Niebezpieczny, niezwykły, świetnie wykreowany. Nie ma się w sumie czemu dziwić, w końcu to Neil Gaiman, a autor ten ma ponadprzeciętną wyobraźnię i zdolność kreowania postaci, wątków, dialogów czy światów w swoich dziełach. Co bardzo mi imponuje i, za co go szanuję.

Bohaterowie przypadli mi do gustu. Wszyscy. Nawet te czarne, zwariowane charaktery - Pan Croup oraz Pan Vandemar. Po prostu... Tak śmieszne, tak zakręcone i tak niebanalne postaci... Uwielbiam. I niezaprzeczalnie ta dwójka jest ozdobą (jeśli można tak stwierdzić) całej historii. Naprawdę, są tak uroczy w swojej złej naturze, że... Pierwszy raz spotkałam się z takim czymś. Moje ulubione postaci. Bezapelacyjnie. A! Jeszcze do tej trójki dołączy Markiz de Carabas, którego humor i aparycja zdobyły mnie już od pierwszego "spotkania". Nie można pominąć oczywiście samego kluczowego bohatera, czyli Richarda Mayhew oraz dziewczyny, która wywróciła jego życie (dosłownie) do góry nogami. Richard to taki pocieszny mężczyzna, którego chyba nie da się nie lubić. A Drzwi to postać zagadkowa, którą ciężko było mi rozgryźć... Ale polubiłam ją, nie dało się inaczej.

Jeśli chodzi o postaci, to moim zdaniem rewelacja. Na pewno pozostaną w mojej pamięci. W dodatku nieprzeciętny humor, jaki autor wprowadził w dialogi, sytuacje czy nawet to, jakim osobliwym poczuciem humoru obdarzył postaci - bardzo mi się spodobał i zawsze był w punkt.

Co ja mogę napisać na sam koniec... Moja ocena to oczywiście 10/10. "Nigdziebądź" to niebanalna, oryginalna i wciągająca historia, której nie mogłam się oprzeć. Historia, którą czytało się fenomenalnie i, dzięki której bawiłam się wyśmienicie. Gorąco polecam. Każdemu! Nie tylko fanom fantastyki. 

czwartek, 15 września 2016

"Nocna tęcza" Claire King

Dziękuję!
Przepięknie napisana, pełna nadziei opowieść o dziecku, które musi zmierzyć się z dorosłym smutkiem, żalem i stratą.
 Beztroski świat pięcioletniej Pea zmienia się w jednym momencie. Dziewczynka nie zamierza ulec ciemności i zawzięcie poszukuje światła.
Magiczna historia prosto z gorącego serca południowej Francji, w której bohaterowie jedzą dobroć, ale nie potrafią przełknąć niegrzeczności i płaczą, aż łzy im się skończą.


Pierwsze co, to okładka. Cudowna! Zawsze ubolewam nad tym, że takie piękne wydania nie są w twardej oprawie. Niemniej i tak doceniam, okładka skradła me serce. W zasadzie zupełnie tak, jak treść. Książka jest zaskakująca, wciągająca, absolutnie oryginalna i wzruszająca. Nie dziwię się, że zdobywa tak wysokie noty na Amzonie czy Goodreads. Niewątpliwie wszystkie wysokie oceny są zasłużone.

Zaczytując się już w pierwszym rozdziale, wyczuła, że będzie to powieść inna od pozostałych. Powieść, której już sama narracja wzbudziła moją sympatię. Wszystkie wydarzenia, które mają miejsce w "Nocnej tęczy", są przedstawione z punktu widzenia absolutnie uroczej, pięcioletniej Pei. Od początku zapałałam sympatią do tej przesłodkiej dziewczynki, a to sprawiło, że przez całą książkę uczucie tej sympatii nie malało, a tylko rosło. Z biegiem fabuły i odkrywaniu kilku faktów moje emocje się zmieniały. Był smutek, strach, zaskoczenie... Ale gdzieś tam w głębi, właśnie dzięki spojrzeniu na świat małej dziewczynki, była ta dziecięca radość. Pomimo, że książka nie należy do lekkich i do końca wesołych, to właśnie dzięki narracji autorka wzbogaciła ją... Urozmaiciła, przez co czytelnik nie tylko odczuwa te mniej wesołe emocje. Ciężko mi nawet określić jednoznacznie, jak wielkie wrażenie wywarła na mnie "Nocna tęcza". Wzruszyła mnie ogromnie, to jest pewne. Ale nie jest to takie wzruszenie, jak w przypadku typowych wyciskaczy łez... Jest to pewna melancholia, nadzieja, żal i strata - dokładnie tak, jak wydawca zaznaczył na okładce. Idealnie odwzorowanie całości. 

Książka ta, jest tak specyficzna i urocza, że ciężko mi jednoznacznie ją ocenić. Przepełniają mnie same pozytywne myśli na jej temat, a nie potrafię ich przedstawić w niniejszej opinii. Wszystkie siedzą tak głęboko i niekoniecznie chcą pokazać się szerszej publiczności. Niemniej, tak pięknej powieści już dawno nie czytałam. Naprawdę, dawno. 

Nie będę się rozpisywała... Pragnę jedynie zachęcić Was do zapoznania się z tą powieścią i mam nadzieję, że to uczynicie... Oraz, że spodoba Wam się ona tak bardzo, jak mi. Jeśli więc lubicie specyficzne, niespotykane historie, to ta powinna przypaść Wam do gustu. 

środa, 14 września 2016

Zapowiadam Wam!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Przychodzę dzisiaj do Was z kilkoma interesującymi zapowiedziami, na które sama mam ochotę. Jest tutaj kilka gatunków, bo jak sami wiecie, ja nie ograniczam się do jednego. Czytam to, na co mam ochotę i dlatego interesuje mnie kilka gatunków literackich. Może i Wy znajdziecie tutaj coś dla siebie :)

Sporo tego, ale co zrobić...

Na początek coś o MAG-a, dzisiejsza premiera. Sanderson, którego bardzo sobie cenię i jestem bardzo ciekawa tej książki. 

Elantris - gigantyczne, piękne, dosłownie promienne miasto, zamieszkane przez istoty wykorzystujące swoje potężne zdolności magiczne, by pomagać ludowi Arelonu. Każda z tych boskich istot była jednak kiedyś zwykłym człowiekiem, dopóki nie dotknęła jej tajemnicza, odmieniająca moc Shaod. A potem, dziesięć lat temu, magia zawiodła. Elantryjczycy stali się zniszczonymi, słabymi, podobnymi do trędowatych istotami, a samo Elantris okryło się mrokiem, brudem i popadło w ruinę. Shaod stał się przekleństwem. Nowa stolica Arelonu, Kae, przycupnęła w cieniu Elantris, a jej mieszkańcy ze wszystkich sił ją ignorowali. Księżniczka Sarene z Ted przybywa do Kae, by zawrzeć polityczne małżeństwo z księciem korony Raodenem. Sądząc z korespondencji, mogła się spodziewać, że odnajdzie miłość. Dowiaduje się jednak, że Raoden nie żyje, a ona uważana jest za wdowę po nim...

I kolejna wyczekiwana przeze mnie książka. Muszę, muszę ją mieć <3
Czyli Szóstka Wron Leigh Bardugo w dodatku w twardej oprawie... Pełnia szczęścia!

Sześcioro niebezpiecznych wyrzutków.
Jeden niewykonalny skok.

Przestępczy geniusz Kaz Brekker otrzymuje ofertę wzbogacenia się ponad wszelkie wyobrażenie – wystarczy w tym celu wykonać zadanie, która z pozoru wydaje się niewykonalne:

– włamać się do niesławnego Lodowego Dworu (niezdobytej wojskowej twierdzy)
– uwolnić zakładnika (a ten może rozpętać magiczne piekło, które pochłonie cały świat)
– przeżyć dostatecznie długo, żeby odebrać nagrodę (i ją wydać).

Kaz potrzebuje ludzi wystarczająco zdesperowanych, żeby wraz z nim podjęli się tej samobójczej misji, oraz dostatecznie niebezpiecznych, żeby ją wypełnili. Wie, gdzie ich szukać. Szóstka najbardziej niebezpiecznych wyrzutków w mieście – razem mogą być nie do zatrzymania. O ile wcześniej nie pozabijają się nawzajem.

A w październiku wyczekiwany przeze mnie czwarty tom Zapadliska! Uwielbiam :)
Złe nocne stwory grasujące po Cincinnati gardzą czarownicą i łowczynią nagród Rachel Moran. Jej nowa reputacja w dziedzinie czarnej magii sprawia, że ludzie i nieumarli pragną ją opętać, zaciągnąć do łóżka i zabić – niekoniecznie w takiej kolejności.

Wrócił nękany tajemną przeszłością śmiertelny kochanek Rachel, który ją wcześniej porzucił. A to, co posiada Nick, pragną przejąć brutalne bestie, gotowe w razie konieczności zniszczyć Zapadlisko i wszystkich jego mieszkańców.

Zmuszona do trzymania się w cieniu, bo inaczej grozi jej wieczny gniew mściwego demona, Rachel musi szybko działać, bo po raz pierwszy od tysiącleci zbiera się wataha, by siać spustoszenie i rządzić. I nagle stawką jest coś więcej niż dusza Rachel...


W październiku kolejny Sanderson - i życie czytelnika jest piękne. Takie cudowności od MAG-a!
"Rozjemca" to opowieść o dwóch siostrach, które urodziły się księżniczkami, o Królu-Bogu, który ma poślubić jedną z nich, pomniejszym bóstwie, które nie wierzy w siebie, i o nieśmiertelnym człowieku starającym się naprawić błędy, jakich dopuścił się setki lat temu. W ich świecie ci, którzy zginęli w chwalebny sposób, powracają jako bogowie i żyją w zamknięciu w stolicy Hallandren. W tym samym świecie o potędze magii stanowi moc zwana Biochromą, oparta na Oddechach, które można zbierać jedynie pojedynczo od konkretnych osób. Dzięki Oddechom i czerpaniu koloru z nieożywionych przedmiotów Rozbudzający są w stanie zarówno dopuszczać się nikczemności, jak i tworzyć cuda. Siri i Vivenna, księżniczki Idris; Dar Pieśni, zniechęcony bóg odwagi, Król-Bóg Susebron i tajemniczy Vasher - Rozjemca, zetkną się z jednymi i drugimi



Wydawnictwo SQN i dzisiejsza premiera, którą miałam okazję przeczytać i zrecenzować przedpremierowo. Zapraszam [KLIK]
Są przyjazne i urocze miasta alternatywne. I jest Wars – szalony i brutalny – oraz Sawa – uzbrojona w kły i pazury. Pokochasz je i znienawidzisz, całkiem jak ich mieszkańcy.

Jak ona. Nikita. To tylko jedno z jej imion, jedna z jej tajemnic. Jako córka zabójczyni i szaleńca chce od życia jednego – nie pójść ścieżką żadnego z rodziców. Choć na to może być już za późno.

Z Dzielnicy Cudów – części miasta, która w wyniku magicznych perturbacji utknęła w latach 30. ubiegłego wieku – zostaje uprowadzona jedna z piosenkarek renomowanego klubu Pozytywka. Sprawą zajmuje się Nikita. Trop szybko zaprowadzi ją tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć. Na szczęście jej pleców pilnuje Robin. Czy na pewno? Kim on właściwie jest?
A w październiku jeszcze...

Młode wiedźmy Safiya i Iseult mają zwyczaj często wpadać w tarapaty. I przez to teraz muszą opuścić swój dom.
Safi jest bardzo rzadką wiedźmą prawdy, która jest zdolna zdemaskować każde kłamstwo.
Wielu zabiłoby dla jej umiejętności. Dlatego Safi musi pozostać w ukryciu. Inaczej zostanie wykorzystana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało.


Odchodząc nieco od fantasy, przejdę do zapowiedzi wydawnictwa FILIA



 To obok „Motyla” Lisy Genovy, najpiękniejsza powieść o sednie człowieczeństwa, godności i mierzeniu się z nieuleczalną chorobą.
 Dwie kobiety, dwie historie i zrządzenie losu, które sprawia, że dwa życia przecinają się i splatają we właściwym momencie.

 Anna ma trzydzieści sześć lat i cierpi na nieuleczalną chorobę. W domu opieki spotyka młodego mężczyznę, Luke’a.
Nie podejrzewa, że kiedy ona będzie się buntować przeciw temu, jak teraz wygląda jej życie, ono połączy ją z Lukiem więzami miłości. I chociaż choroba zabiera jej coraz więcej wspomnień, Anna walczy, próbując zachować jak najwięcej – w tym swoje nowe, piękne uczucie.

Eve Bennett z dnia na dzień zostaje samotną matką i musi zacząć na nowo korzystać ze swojego kulinarnego wykształcenia. Zatrudnia się w Rosalind House, gdzie poznaje Annę i Luke’a. Jest głęboko poruszona uczuciem, które łączy tych dwoje.

 Tragiczny wypadek sprawia, że rodziny zakochanych postanawiają ich rozdzielić, natomiast Eve zaczyna rozważać, jak wiele jest skłonna zaryzykować, aby temu zapobiec.
Miłość nigdy nie zapomina. Ona jest tym, co nam zostaje.


A w październiku:

Aby przeżyć, musi zabijać...

Raze, szkolony w niewoli, aby okaleczać i zabijać, więzień numer 818, którego losem rządzi okrucieństwo i śmierć.
Po latach niewoli w piekle w głowie kołacze mu się tylko jedna myśl: zemsta. Krwawa, powolna, brutalna zemsta.
Zemsta na człowieku, który skłamał.
Na człowieku, który go skrzywdził.
Który go skazał i zmienił w pałającą wściekłością maszynę do zabijania. Potwora odartego z człowieczeństwa.

Kisa jest jedyną córką Kirilla „Silencera” Volkova, przywódcy niesławnej „Trójcy” bossów rosyjskiej Braci w Nowym Jorku. Jest chroniona, choć tak naprawdę żyje w więzieniu bez krat.
 Kisa marzy o wolności.
 Zna jedynie okrucieństwo i poczucie straty. Pracuje jako managerka imperium śmierci swojego papy, a jej codzienność wypełniają jedynie smutek i ból. Jej narzeczony, Alik, kontroluje każdy aspekt życia Kisy, panuje nad każdą jej decyzją i pilnuje, by pozostała uległa i martwa w środku. Ale jeden wieczór wszystko to zmienia.
 Kisa wpada na ulicy na wytatuowanego i pokrytego bliznami mężczyznę, który obudzi w niej głęboko skrywane uczucia. Pragnienia znajome, choć zakazane.
 Dziewczyna od razu wie, że wpadła w tarapaty. Piękny i groźny mężczyzna ma w oczach śmierć.
Kisa ma na jego punkcie obsesję. Pragnie go. Łaknie jego dotyku. Musi zdobyć tego tajemniczego mężczyznę, którego zwą Raze.


Nieustannie pozwalałam, by przeszłość determinowała moją przyszłość. Ale nie zamierzam się więcej poddawać.

Drake’a Chambersa cechuje tak wielka arogancja, jak mnie upór. Jest gwiazdą boiska, rozgrywającym w studenckiej drużynie futbolowej znanym w całym kraju. Myślałam, że jest taki jak wszyscy... Że to chłopak, którego powinna omijać z daleka każda dziewczyna. Odkryłam jednak, że na jego barkach spoczywa nie tylko ciężar prowadzenia drużyny.

Drake wyznał mi swoje uczucia z nadzieją, że i ja od dawna coś do niego czuję. Sądziłam, że odnaleźliśmy szczęście, jednak przeszłość zawsze znajdzie sposób, by wpłynąć na teraźniejszość.

Z jedną decyzją wszystko może się zmienić... już na zawsze.


Czas na Zysk i Spółka

Dla kilku przyjaciółek wieczór panieński ma być przede wszystkim dobrą zabawą i odskocznią od codzienności. Warszawski klub, muzyka, alkohol i dodatkowa atrakcja – losowanie zadań, które ma wykonać każda z uczestniczek. To, które przypadnie w udziale Laurze, przykładnej pracownicy banku, okazuje się wyzwaniem równie trudnym, co ekscytującym. Pocałunek z przystojnym nieznajomym… W ten sposób dziewczyna poznaje Tobiasza, charyzmatycznego muzyka. Wypełnienie zadania doprowadza do niezwykle zaskakującego poranka, a kiepski dowcip Tobiasza wywołuje nieprzewidziane skutki.


A końcem października...

Życie Luke'a Price’a od zawsze zależało od porządku, kontroli i twardego stawiania czoła światu. Nic nieznaczące związki z kobietami były dla niego rozrywką - sposobem na wyciszenie chorych wspomnień z dzieciństwa. Luke rozpaczliwe pragnie zapomnieć o przeszłości, ale – nieważne, co zrobi - ona i tak będzie go prześladować.

Los nie sprzyjał Violet Hayes. Już jako dziecko została sama na świecie, bez żadnej rodziny. Towarzyszyły jej jedynie wspomnienia o niewyjaśnionym morderstwie rodziców. Dorastała w domach zastępczych, żyjąc pod opieką nieodpowiedzialnych przybranych rodziców, w otoczeniu narkotyków. Nikt o nią nie dbał, gdy próbowała zwalczyć bolesne wspomnienia o nocy, w której odebrano jej rodziców. Ale niepamięć przychodzi z trudem, kiedy nie można zamknąć za sobą niektórych drzwi, a ona nie mogła przestać śnić o tym, co przydarzyło się tamtego tragicznego dnia. Aby poradzić sobie z życiem, dystansuje się do wszystkich wokół i nigdy nie pozwala sobie na uczucia.


I nagle Violet spotyka Luke'a. Obydwoje natychmiast ścierają się, ale równocześnie coś ich ku sobie pcha. Chociaż z tym walczą, powoli otwierają się przed sobą i czują coś, czego jeszcze nigdy nie poznali. Odkrywają, jak bardzo są do siebie podobni. Czeka ich jednak zderzenie z jeszcze jedną trudną prawdą: nie da się uciec od przeszłości...

Feeria Young

Nie mogę się jej doczekać. Poprzednia książka West była przeurocza i bardzo jestem ciekawa tej. Co więcej... Jestem pewna, że mi się spodoba! Już za niecały miesiąc!

Od śmierci mamy Charlie Reynolds przebywa głównie w męskim towarzystwie – ma trzech starszych braci i sąsiada, honorowego członka rodziny. Jest zdeklarowaną chłopczycą i woli grać z kumplami w kosza, niż bawić się w jakieś gierki i flirty. Jednak gdy musi sama zarobić na kolejny ze swoich mandatów za przekroczenie prędkości, nagle ląduje w butiku z eleganckimi ubraniami. I tam nie pozostaje jej nic innego, jak zachowywać się o wiele bardziej kobieco niż do tej pory. Co sprawia, że zaczyna się nią interesować pewien przystojny chłopak…

Wszystkie stresy Charlie odreagowuje wieczorami, gadając przez płot z Bradenem, sąsiadem i przyszywanym czwartym bratem, który zna ją lepiej niż ktokolwiek. Ale nawet się nie domyśla, że Charlie kryje pewną tajemnicę: jest w nim zakochana. I za żadne skarby mu tego nie zdradzi, bo nie chce go stracić.

I kolejna dzisiejsza premiera, tym razem od Harper Collins. Mimo, że już dawno nie należę do nastolatek, to i tak lubię czytać takie książki :) 

Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje.
Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz „Kosiarza balonówki” – tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Chce być buntowniczką.
Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w środku to jednak ta sama Nanette, samotna introwertyczka, która usiłuje znaleźć swoje miejsce w nieprzyjaznym świecie. Zmuszona dokonać kilku trudnych wyborów nauczy się, że za bunt trzeba czasem zapłacić wysoką cenę.

Oraz...

Lincoln O’Neill nie może uwierzyć, że jego praca polega na czytaniu cudzych e-maili. Zgłaszając się na stanowisko „administratora bezpieczeństwa danych”, wyobrażał sobie, że będzie budował systemy zabezpieczeń i odpierał ataki hackerów – a nie pisał raport za każdym razem, gdy dziennikarz działu sportowego prześle koledze sprośny dowcip. Natrafiwszy na e-maile Beth i Jennifer, wie, że powinien wysłać im upomnienie. Ale ich pokręcona korespondencja na temat spraw osobistych bawi go i wciąga.Kiedy sobie uświadamia, że zakochał się w Beth, jest już za późno, żeby tak po prostu nawiązać z nią znajomość. Co miałby jej powiedzieć…?
„To ja jestem tym facetem, który czyta twoje e-maile… i kocham cię?”


Najnowszy Sparks, którego bardzo sobie cenię od wydawnictwa Albatros

Nowa powieść króla prozy obyczajowej, który
tym razem umiejętnie myli tropy, a zakończenia
nie domyśli się nawet wielbicielka powieści
detektywistycznych!

Collin nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Brak zainteresowania rodziców, dorastanie w szkołach wojskowych, potem problemy z agresją i zatargi z policją. Maria natomiast zawsze czuła wsparcie rodziny – jako mała dziewczynka, a także później, podczas studiów prawniczych i na początku kariery zawodowej. Pewnie trudno byłoby znaleźć dwie bardziej różniące się historie. I dwa tak niepodobne do siebie charaktery.
A jednak przeciwieństwa najwyraźniej się przyciągają. Maria i Colin zostają parą. Wszystko świetnie się zapowiada, dopóki ona nie zaczyna otrzymywać dziwnych wiadomości od anonimowego prześladowcy.

Zainteresowało Was coś?

"Układanka z uczuć" Małgorzata Garkowska

Dziękuję!
Historia Agnieszki i Pawła zaczyna się jak w bajce o Kopciuszku. On – bogaty przedsiębiorca, syn znanego prawnika. Ona – piękna dziewczyna z niewielkiej wsi, wychowana przez starszych i bardzo surowych rodziców. Ich drogi mogłyby się nigdy nie przeciąć, ale jednak…
Gdy pewnego dnia na wernisażu wystawy Paweł zachwycił się dziewczyną z obrazu, postanowił, że ją odnajdzie i się z nią ożeni. Agnieszka, kiedy go poznała, była przekonana, że dla tej miłości może poświęcić wszystko: więzi rodzinne, przyjaciół, miejsce, w którym dorastała. Nie miała znaczenia różnica wieku, status majątkowy czy wychowanie. Aż do dnia, w którym odkryła prawdę…
Byłam ciekawa tej książki po przeczytaniu jej opisu. Ostatnio polubiłam powieści obyczajowe rodzimych autorek i stwierdziłam, że chcę zapoznać się z twórczością Małgorzaty Garkowskiej. I powiem tak... Książka jest dobra, ale niespecjalnie mnie zachwyciła. Ciężko było mi się przekonać do głównej postaci, która prawdę mówiąc nie rozwinęła się jakoś specjalnie na kartach powieści, a to jest dla mnie minusem. Nie lubię, kiedy postać od początku do końca pozostaje niemalże taka sama. Poza tym sam pomysł na książkę bardzo fajny, ale nie do końca rozwinięty tak, jakbym tego chciała. Nie porwał mnie specjalnie główny wątek, a przyznaję, że po sześćdziesięciu stronach myślałam, że będzie dobrze, bo pomimo, że nie wciągnęłam się od początku, to bardzo mi się podobało. Jednak żaden wielki przełom nie nastąpił... A szkoda.

Agnieszka to taka oferma życiowa... Ja rozumiem, że można sobie nie radzić w życiu, że można mieć pewne problemy, które nie pozwalają dorosłym podejmować decyzji, ale nie rozumiem tej bierności życiowej. Braku własnego zdania. Paweł stłamsił swoją żonę totalnie, a ona mu na to pozwoliła. Agnieszka prosta dziewczyna ze wsi, to - moim zdaniem - słaba psychicznie, delikatna istotka, której brak osobowości/charakteru i często zachowuje się jak kukiełka, za której sznurki pociąga mąż. Nie rozumiem tego... Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś pozwalał sobie na takie traktowanie, i ta bierność głównej bohaterki okropnie mnie drażniła. Nie lubię takich oferm życiowych. I dlatego też historia tej dziewczyny nie poruszyła mnie w tym pozytywnym sensie. Aga to strasznie naiwna i bezwolna istota, którą wystarczy pogłaskać po głowie, jak szczeniaczka i zaraz wszystko wybaczy. Chora sytuacja. Owszem, żal mi było dziewczyny, ale kurczę... Żeby nie wykrzesać z siebie krzty samozaparcia i powiedzieć STOP! Dosyć tego? To mnie frapowało i trochę męczyło. Jak widzicie, postać wzbudza emocje i to jest jak najbardziej na plus!

Doszukałam się jednak - tak mi się wydaje - sensu tego wszystkiego. Autorka świetnie (pomimo, że mnie to drażniło) pokazała czytelnikowi jak działają niektóre związki. Jak niektóre kobiety są ograniczane, tłamszone i nieszanowane. Pokazuje, że są mężczyźni, tacy jak Paweł. Mężczyźni, którzy swoją żonę traktują jak trofeum, jest im potrzebna do zaspokajania potrzeb, ładnego dodatku, słuchania, potakiwania i nie wyrażania własnego zdania. Patrząc na historię Agnieszki pod tym kątem, jej postać jest wykreowana idealnie. 

Książę z bajki? Jeśli taki jak książkowy Paweł, to podziękuję. Wolę zwykłego dworzanina! 

Powieść Garkowskiej nie należy do powieści lekkich i przyjemnych, ale na pewno do tych prawdziwych. Czytając "Układankę z uczuć" miałam świadomość tego, że gdzieś tam w świcie takich kobiet jak Aga jest sporo. A tacy mężczyźni jak Paweł idealnie to wykorzystują. Trochę to zakończenie mi ni w ząb, ni w oko nie podeszło, ale co zrobić. Niemniej książka jest dobra i na swój sposób mi się podobała. Polecam ją dojrzałym kobietom, które szukają niesztampowych historii, które zakrawają o prawdziwe. Historii, która wzbudza wiele sprzecznych emocji.

poniedziałek, 12 września 2016

"Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" Anna McPartlin

Dziękuję!

Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu?
Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było mi łatwo pracować na dwa etaty, opiekować się chorą matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cię wzmocni…
Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć.
Głęboki wdech. Zaczynajmy

Autorka po raz kolejny mi to zrobiła. Po raz kolejny wycisnęła ze mnie łzy i złamała mi serce. Tak samo było, kiedy czytałam "Ostatnie dni Królika"... Domyślałam się, że i tym razem będzie podobnie... A mimo to, myślałam, że jednak nie uronię łez. Myliłam się. Ale... Uwielbiam tak emocjonujące powieści, dlatego jestem na TAK!

Kurczę... Zbierałam te myśli po przeczytaniu tej książki i wiecie co? Chyba do końca mi się to nie udało. Tak samo miałam po przeczytaniu "Wszystkie jasne miejsca". Ciężko było mi dojść do siebie, po zakończeniu obu tych książek. Tyle myśli plącze mi się w głowie, tak wiele chce ich wyskoczyć i ułożyć się w logiczne zdania, ale obawiam się, że może być trudno. No nic, spróbuję.

Myślę, że każdy ma jakieś swoje szczęśliwe miejsce, zupełnie jak jeden z kluczowych bohaterów... I od dawna było ono dla niego ważne. Miejsce, w którym na pozór czuł się bezpiecznie... Miejsce, gdzie pięść ojca go nie dosięgała, gdzie nie słyszał krzyków przemocy. A tym bohaterem jest Jeremy. Chłopak dobry, czuły, ciepły, opiekuńczy... Skrywający pewną tajemnicę, która niszczy go od środka. Tak bardzo pragnie być taki jak wszyscy... Pragnie być szczęśliwy i prawdziwy w swoich uczuciach, ale nie może, bo ludzie nie są tacy tolerancyjni i dobrzy, jaki jest on sam. Poznając historię tego chłopaka, nie mogłam się nie wzruszyć... Nie mogłam nie zapałać do niego sympatią. Jeremy to cudowny gość, szkoda, że nie mógł pokazać światu swojego prawdziwego "ja".

Poznajemy również jego matkę Masie, która przez wiele lat żyła pod ciężką ręką swojego męża kata. Wyzwalając się z tego toksycznego więzienia mogła odetchnąć pełną piersią, do czasu. Do czasu, aż demencja starcza nie dotknęła jej matki, która miewała częste zaniki pamięci. I chociaż Masie często brak sił, to jednak nie brak jej cierpliwości do swojej matki. Można powiedzieć, że takich ludzi jak Masie należy szukać ze świecą. Nie każdy poświęciłby się dla swoich dzieci, czy starej matki.

Właściwie McPartlin pokazała nam całą gamę osobowości. Przez troskliwego i zagubionego chłopca (Jeremy), opiekuńczą i oddaną matkę i córkę (Masie), oraz nastoletnią i zbuntowaną Valerie (córka Masie i siostra Jeremy'ego). Nie zapominając o wesołej i zabawnej staruszce, która często mnie rozczulała. Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to nie mam kompletnie nic do zarzucenia. Bardzo podoba mi się ta feeria różnych charakterów.

Emocje, emocje i jeszcze raz... Emocje. Przez cały czas książka trzymała mnie w napięciu. Ciągle zastanawiałam się, co też przydarzyło się temu cudownemu chłopcu. A kiedy już się dowiedziałam, to zapragnęłam, aby zakończenie było inne. Niestety, autorka nie owija w bawełnę, za co właściwie ją lubię. Takie (poniekąd) smutne zakończenia na dłużej zapadają mi w pamięć.

Dużo jest powieści z happy endem, a ta do takich nie należy, co w zasadzie autorka zdradza już na samym początku. Aczkolwiek nie myślcie, że jeśli ważny wątek już został tak jakby zdradzony, to nic Was nie zaskoczy. Najlepsze jest właśnie to, że zapragniecie poznać przyczyny tego, co się stało. Będziecie chcieć wiedzieć, co? Jak? I, dlaczego? Jeśli szukacie oryginalnych, wzruszających, prawdziwych i trzymających w napięciu książek, to polecam Wam "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu". Mnie podobała się ogromnie!