środa, 25 czerwca 2014

Co czytać latem?


Słońce za oknem. Upał. Żyć się nie chce. Za to na czytanie zawsze znajdzie się to „ostatnie tchnienie”. Tylko co czytać w takie dni? Najlepiej coś odprężającego, nad czym nie trzeba specjalnie myśleć, zastanawiać się nad fabułą – jakąś niezobowiązującą lekturę. Osobiście lubuję się w książkach, których fabuła porywa mnie od początku tak bardzo, że zapominam o Bożym świecie. Jednak w takie dni, kiedy za oknem świeci słońce, lubię odprężyć się przy jakiejś książce obyczajowej, romansie czy zabawnej, krótkiej powieści „na raz”. Jest to również odpowiedź na pytanie: jaką książkę zabrać na wakacje?

Przedstawię Wam kilka pozycji, które przeczytałam i które mogę z czystym sumieniem polecić. Uprzedzam jednak, że ten właśnie post skierowany jest raczej do płci pięknej, ale kto wie. Może i panowie coś dla siebie znajdą.

Na pierwszy ogień idą książki, które wydał w nowej (ładniejszej) szacie graficznej Jaguar. Przed Państwem Erica James, brytyjska autorka powieści obyczajowych.


„Ogrody marzeń” i „Rajski domek”
To książki lekkie, zabawne, porywające… Oczywiście nieco schematyczne, ale powiedzmy sobie szczerze, które takie nie są? Mam tutaj na myśli różnego rodzaju romanse, w których schemat jest jeden, każdemu dobrze znany. Jednak od takich powieści nie oczekujemy przecież niczego innego, wzniosłego i niebywale oryginalnego. Nie chodzi mi o to, że „Ogrody marzeń” i „Rajski domek” są mdłą i schematyczną paplaniną. Otóż, moi mili, autorce udało się mnie zaskoczyć. Nie dość, że głównych bohaterów jest więcej niż dwójka, to jeszcze Erica James stworzyła wielowątkową przygodę złożoną z ciekawych i wzruszających historii nie tylko miłosnych, ale i życiowych. Bohaterowie dokonują trudnych wyborów, mają swoje sekrety, które niekoniecznie po wyjściu na jaw są takie złe, jak sądzili. Każdy z bohaterów ma pewien cel, który pragnie zrealizować… Oczywiście mam w planach przeczytanie kolejnych książek tej autorki, jak chociażby „Ukryte talenty”.


Następnie „Tak blisko…” – książka, o której już nieraz wspominałam i którą polecam dosłownie każdemu. Może nie jest z rodzaju tych, o których wyżej wspomniałam – nie jest lekka, bo tematy poruszane przez panią Webber należą do tych cięższych – to jednak sądzę, że na lato jak najbardziej się nadaje.

Czystą przyjemnością było zapoznać się z historią Lucasa i Jacqueline – bohaterów „Tak blisko…”. Na pewno sięgnę po nią jeszcze niejeden raz, gdyż właśnie takie powieści są dla mnie polepszaczem humoru. „Tak blisko…” wprawiło mnie w bardzo przyjemny stan, który już dawno mnie nie „nawiedził” podczas czytania, a którego bardzo potrzebowałam.

Kolejnym tytułem, który śmiało możecie zabrać na wakacje, jest „Na krawędzi nigdy” J.A. Redmerski. Można pomyśleć, że książka to taki typowy romans, ale już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów uświadamiamy sobie, że to tylko mylne pierwsze wrażenie, któremu nie należy się poddawać. Przyznaję, że ja również z początku nie nastawiałam się zbytnio entuzjastycznie, ale kiedy zaczęłam się zagłębiać w treść, po prostu przepadłam. Fabuła bardzo interesująca, nienudna i dobrze dopracowana.

Polecić mogę jeszcze książki takiego znanego i kultowego już autora, jakim jest John Green. Na pierwszym miejscu oczywiście „Gwiazd naszych wina”. Jedna z najbardziej poruszających historii, jakie kiedykolwiek dane mi było przeczytać. Następnie „Papierowe miasta” i „Szukając Alaski”. Te dwa tytuły nieco różnią się tematyką i moim zdaniem „nie dorastają do pięt” GNW, jednak godne polecenia są. Na pewno.

Na sam koniec polecę Wam serię (dosyć obszerną) o Stephanie Plum. Rozwalający i bardzo zabawny cykl, który pochłonie Was całkowicie. Zaznaczam, że nie trzeba czytać książek po kolei, bo mimo iż niektóre wątki ciągną się od początku, to wierzcie mi, autorka wyjaśnia wszystko na bieżąco i nie ma z tym najmniejszego problemu.

A dobra! Nie mogę się opanować, żeby nie dodać jeszcze kilku tytułów: „Aż po horyzont”, „Pułapka uczuć”, „Hopeless”, „Nie ma tego złego” i „Morze spokoju”.

Mam nadzieję, że post Wam się spodobał i że z niego skorzystacie.Wszystkie tytuły, które wyróżniają się kolorem, są podlinkowane. Jeśli chcecie zapoznać się z moją opinią na temat którejś z niniejszych pozycji - wystarczy kliknąć.
Pozdrawiam!

Tekst został opublikowany również na portalu literatura.juventum.pl

poniedziałek, 23 czerwca 2014

"Alicja i lustro zombi" Gena Showalter

Dziękuję!
Zombi skradają się nocą. Zapomnijcie o krwi i mózgach. One pragną ludzkich dusz. Niewiele mogą mi odebrać, skoro straciłam wszystko, co najcenniejsze: rodzinę i przyjaciół. Ale po kolejnym ataku zrozumiałam, że zawsze może być jeszcze gorzej. Nagle lustra wokół mnie ożyły, a ja zaczęłam słyszeć głosy umarłych. Mroczna siła popycha mnie ku złu, każe robić straszne rzeczy. Potrzebuję pomocy, by uciszyć ciemność, której pozwoliłam przemówić. Nie mogę się poddać… 
Nareszcie! Nareszcie doczekałam się kontynuacji. "Alicja w krainie zombi" bardzo przypadła mi do gustu i nie mogłam doczekać się tego, co będzie dalej. A działo się, oj działo! Chociaż muszę przyznać, że jedynka była lepsza... Drugi tom był dobry, ale jednak ten zamęt, który wprowadziła autorka, trochę mnie drażnił. Niemniej uważam, że seria o zombi widzianych oczami pani Showalter jest bardzo dobra. Jednak o minusach i plusach przeczytacie nieco niżej. Zapraszam!  
  
Jeśli chodzi o układ zdarzeń, można powiedzieć, że niewiele się zmienia. Bohaterowie nadal walczą z zombi, ukrywają swoje powołanie i mają swoje problemy. Zmieniają się natomiast relacje pomiędzy Ali, a Colem.... I właśnie to nie przypadło mi do gustu. Nie chodzi mi o to, że chciałabym, aby było pięknie i sielankowo przez cały czas, ale o to, jaką zmianę wprowadziła autorka. Może chodziło jej o to, że podczas czytania tych perypetii czytelnik będzie rozemocjonowany? Nie wiem. Pewne jest to, że ja byłam rozjuszona, rozemocjonowana i często zła, aczkolwiek - przyznam się - w większości podobało mi się to, jakie ten wątek wyzwolił we mnie emocje. Tak, wiem sprzeczności, ale właśnie tak działał na mnie ten wątek.

W bohaterach zaszło wiele zmian. Nawet powiedziałabym, że nie w nich samych, co po prostu w ich życiu. Lubię, kiedy postaci dojrzewają, kiedy zmieniają się pod wpływem wydarzeń, jakie ich dotykają. Dlatego jestem zadowolona, że pani Showalter nie postanowiła skupić się tylko na głównych postaciach, ale również wciągnęła nas w życie tych pobocznych, które tak polubiliśmy z części pierwszej. Chociaż jestem trochę niezadowolona z faktu, że przeżycia Ali zajmują sporą część książki. Jej rozterki najmniej mnie interesowały... Z jednej strony druga Ali (Alizobmi) była ciekawa, zaś z drugiej... Moim zdaniem niezbyt dopracowana i przez to trochę straciła w moich oczach. 

Przyznać jednak muszę, że bardziej podobał mi się tom pierwszy. Nie uważam jednak, że "Alicja i lustro zombi" jest tym słabszym ogniwem serii. Powiedziałabym raczej, że jest po prostu inny. Skupia się na innym głównym wątku, ale całość absolutnie nic przez to nie traci.

Recenzja tomu pierwszego: "Alicja w krainie zombi"

Czy tak będzie wyglądała okładka tomu trzeciego?
Ja już nie mogę się doczekać kontynuacji!

sobota, 21 czerwca 2014

Ach, te książki...

Czytanie ostatnio staje się strasznie modne. Chociaż to zależy od środowiska i punktu, z którego się patrzy. Wielu ludzi woli oglądać telewizję czy też zagrać w jakąś grę, niż sięgnąć po książkę. Książka?! A fe! Jednak są też tacy, którzy uwielbiają czas wolny spędzić z lekturą i zachłannie się nią delektować. Ja właśnie należę do tej trzeciej grupy, chociaż serialami nie pogardzę, a w gry gram raczej planszowe. Dzisiaj skupię się na temacie książek i tego, co też one takiego w sobie mają, że tak je kochamy.



Czy książki wciągają?

Muszę przyznać, że jest w nich coś takiego, co po prostu uzależnia. Kiedy przeczytam jedną książkę, nie mogę wytrzymać bez sięgnięcia po kolejną. Nałóg? Jasne, że tak! Uwielbiam zaczytywać się w coraz to nowszej historii. Jeśli chcecie się przekonać, czy książkowe szaleństwo uzależnia, musicie sięgnąć po jakąś dobrą lekturę!

Co w nich takiego jest, że tak je namiętnie czytamy?


Przede wszystkim historia. Każda książka posiada pewną magiczną przygodę, a my czytelnicy chętnie podążamy śladem bohaterów, aby ją przeżyć. Tak więc pytania typu: „dlaczego czytasz książki i co w nich takiego jest?” są ciężkie do rozgryzienia, chociaż z drugiej strony można zawsze znaleźć nań odpowiedź. Jednak sądzę, że w gruncie rzeczy trudno jest na takie pytania odpowiedzieć. Powiedziałabym nawet, że każdy w książkach znajduje coś innego. Jedni pragną się dzięki nim zrelaksować. Inni poszukują inspiracji, a jeszcze inni nie widzą życia bez książek. Tak naprawdę każda z tych odpowiedzi jest dobra. Dodałabym jeszcze od siebie, że dzięki książce można też poznać samego siebie, wyzwolić swoje emocje, poznać zakątki swojej wyobraźni i zakochać się w czytaniu. Wierzcie mi, książki naprawdę dają wiele szczęścia.

Książkomanią można się zarazić!

Na swoim przykładzie mogę powiedzieć tylko tyle, że to ja jestem tą złą, która zaraziła czytaniem innych. Jestem z tego dumna! Zaczęło się od niewinnego pożyczania książek. Tak niewinnie, tak pięknie. Teraz świadomie podkładam swoim znajomym pozycje do przeczytania. Polecam im ciekawe lektury bądź odradzam sięgania po słabe tytuły, niewarte ich uwagi. Sama czytam od bardzo dawna. Zaczęło się od horrorów Jamesa Herberta. Teraz czytam głównie fantastykę, ale sięgam również po inne tytuły. To wszystko zależy od nastroju, dnia czy nawet pory roku.
[...] niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca. ~Zafón Cień wiatru Cmentarz Zapomnianych Książek

Czy ekranizacje bywają lepsze od pierwowzoru?

To chyba zależy od reżysera i aktorów. Czy czują to wszystko, co autor chciał przekazać czytelnikowi. Ekranizacja nie może być zrobiona „na szybko”. Mam tutaj na myśli to, że powinien być wstęp, rozwinięcie – dosyć długie i spójne z książką – oraz oczywiście zakończenie. Często bywa tak, że film na podstawie książki jest zupełnie od niej odmienny. Wtedy już wiadomo, że ani aktorzy, ani realizatorzy nie poczuli zupełnie niczego z tego, co autor stworzył. Zrobili, co mieli zrobić – głównie dla pieniędzy. Wiele ekranizacji książek, które oglądałam, było słabych, żeby nie powiedzieć, że żałosnych. Jednak na ten temat należy stworzyć osobny post i niebawem postaram się napisać coś więcej, przytaczając konkretne przykłady.

Dlaczego książka, a nie film?

Z prostej przyczyny… Nasza wyobraźnia podczas czytania książki pracuje na najwyższych obrotach. Podczas oglądania filmu mamy wszystko podane na tacy, nie ma czasu na działanie wyobraźni. Opisy w książce powodują, że czytelnik pragnie „zobaczyć” to, co autor stworzył. Czytając, stajemy się odkrywcami i właśnie to jest takie wspaniałe.

Jeśli macie jakieś pomysły bądź pytania, piszcie w komentarzach, a postaram się na nie odpowiedzieć.

Tekst stworzony również na potrzeby portalu literatura.juventum.pl

czwartek, 19 czerwca 2014

MFB TAG: Moja pierwsza książka


Dzień dobry, cześć i czołem!

Dzisiaj przybywam do Was z takim lekkim postem, a mianowicie zostałam zaproszona przez Złodziejkę Książek (Lenalee) do pewnej ciekawej zabawy. Moja pierwsza książka :) Ostatnio rzadko udzielam się w takich akcjach, aczkolwiek, jeśli już ktoś mnie zaprasza, to staram się znaleźć czas i wciąć w nich udział. Stwierdziłam, że ten tag nie jest tak oklepany i powielany, jak te wcześniejsze, w których wiele pytań jest albo takich samych, albo podobnych. 
Nie przeciągając. Zaczynamy!

ad. 1. Pierwsza lektura? Hmm... z tych "słuchanych", które czytali mi najbliżsi, kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką, to uwielbiałam słuchać bajek z książki "W Krainie Fantazji". Jest to moja pierwsza książka, którą dostałam w dzień moich narodzin. Ma już swoje lata, przeszła wiele, ale nadal jest ze mną i jest dla mnie najważniejszą książką, więc odpowiedź na pytanie nr 2 już macie :) 

3. Hmm... Muszę sama sobie zadać pytanie, czy ja znienawidziłam jakąś książkę? Nie. Nie przypominam sobie.

 4. Poszperałam w pamięci i niestety nie pamiętam. Mam tyle książek, że nie potrafię wskazać tej, którą zakupiłam jako pierwszą. Wiele z nich dostawałam, wiele wypożyczałam z biblioteki...

5. Tego również nie pamiętam, a ponoć pamięć mam bardzo dobrą ;D Pewnie była to któraś z książek Meg Cabot. 

ad 6. Nie mam pojęcia, co to była za książka, ale pewnie jakaś totalna słabizna, skoro już nie mam jej w zbiorach :)



8. Pewnie jakaś lektura szkolna. "Potop" albo "Krzyżacy".

 9. Wiele książek doprowadziło mnie do łez. Wrażliwe stworzenie jestem. Jeśli miałabym wymienić tę pierwszą, to nie wymienię, bo nie pamiętam. Jednak z tych, które wycisnęły se mnie największą ilość łez to na pewno "Wiadomość z nieba", "Jeśli zostanę", "Gwiazd naszych wina" i książki Cassandry Clare.

10. "Zielona mila".

11. Któraś z tych: "Plotkara", "Pośredniczka", seria Meg Cabot o Papli - świetna, zabawna i lekka historia zwariowanej bohaterki, którą bardzo sobie cenię.

12. "W Krainie Fantazji" - tak wiem, powtarzam się :) Zamieszczę Wam kilka zdjęć.


Moja ulubiona bajka z wczesnego dzieciństwa:
"Śpiąca królewna"

"Czerwony Kapturek"
"Wilk, koza i siedem koźlątek"
"Kopciuszek"

13.  Była to zapewne kontynuacja "Miasta kości".

14. Hmm... Albo "Miasto kości" albo  Seria: "Zapadlisko" - Kim Harrison.

15. Jak byłam mała, to podkradałam bratu horrory, więc uznaję, że to będzie James Herbert "Nawiedzony" i "Ciemność". Moim zdaniem Herbert pisze najlepsze horrory. Amen.

Dziękuję za nominację :) Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam!

Miłego leniuchowania życzę!

poniedziałek, 16 czerwca 2014

"Pocałunek żelaza" oraz "Znak kości" Patricia Briggs

O tym, jak lubię urban fantasy - nie muszę wspominać. O tym, jak uwielbiam serię o Mercy - też chyba nie muszę podszeptywać. Jeśli jednak jesteście ciekawi, to odsyłam Was do moich wcześniejszych opinii książek opowiadających o jej przygodach:  Zew księżyca oraz Więzy krwi.

Nasze iluzje działają najlepiej na wzrok i dotyk, nieźle na smak i słuch, ale znacznie gorzej w przypadku węchu. Większość ludzi ma kiepski węch, więc w zasadzie to bez znaczenia. A ty już przy pierwszym spotkaniu wyczułaś, że jestem nieczłowiekiem.

 Nos na wiatr Mercy! Uroczysko to nie  to nie miejsce dla grzecznych dziewczynek.

Pradawni stronią od ludzi. Wolą swoje rezerwaty, ludzkość nie jest jeszcze gotowa na ich poznanie. Rządzą się własnymi regułami, ich prawo jest twarde i szybkie... ale nie zawsze sprawiedliwe.
Mercy spłaca dług zaciągnięty u swojego mentora, Mrocznego Kowala. Pośród istot, które od wieków żyją w cieniu tajemnicy musi wytropić bestialskiego mordercę, ale sekrety Uroczyska i Pradawnych powinna zostawić w spokoju. Dla własnego dobra.


Muszę jednak przyznać, że "Pocałunek żelaza" okazał się nieco słabszy od swoich poprzedniczek. Owszem, należy do moich ulubionych, ale nadal sądzę, że jest słabsza. Głównie chodzi o fabułę, która moim zdaniem nie była tak porywająca, jak te, które nakreśliła nam autorka w poprzednich tomach. Uważam, że niewiele było w tym tomie chwil, które zapierałyby dech w mych piersiach, aczkolwiek nie mówię też, że żadne z wydarzeń tego nie robiło. Zwłaszcza w drugiej połowie książki (działo się, oj działo się!) znalazłam to, czego szukałam. Czyli swoista rozkosz z czytania poczynań Mercy, od których nie można się wprost oderwać.

Podobał mi się niesamowicie rozwinięty wątek o Pradawnych, których autorka świetnie nam nakreśliła. Owszem wspominała nam o nich co nieco w tomach poprzednich, jak chociażby zapoznanie nas z Zee, mentorem Mercy  i bardzo bliską jej osobą.  Tym razem Briggs wtajemniczyła nas nie tylko w przeszłość oraz życie tych istot, ale również pokazała nam miejsce, gdzie mogą spokojnie żyć nie bojąc się, że ktoś wtargnie w ich życie i zmusi do tego, czego nie chcą zrobić... Zniszczyć ludzkość.

Mercy tym razem będzie miała ogromne wyzwanie, z którym sama sobie nie poradzi, ale od czego ma się przyjaciół? Jeden mały kojot przeciwko sile zła, tajemniczemu i potężnemu mordercy... Powiem tak, patrząc na te wszystkie przygody naszego kojota, nic mnie chyba już nie zdziwi.


Nieugięta. Bezczelna. Lojalna. I jak zawsze nieobliczalna.

Znacie to powiedzenie – jeśli gdzieś są jakieś kłopoty, to Mercy wpadnie w nie na pewno.
Zmiennkoształtna Mercedes Thompson ma za sobą ciężkie chwile. Najchętniej zamknęłaby się w swoim warsztacie i zajęła tym, co lubi - naprawą samochodów. Niestety rzeczywistość nie chce o niej zapomnieć!
Wampiry wydają na nią wyrok śmierci, despotyczny samiec Alfa wilkołaczej sfory chce z niej zrobić swoją partnerkę, u przyjaciółki z dzieciństwa zalągł się duch... Na dodatek domu Mercy nie chce opuścić wyjątkowo samodzielna i magiczna laska.

Przechodząc do opinii na temat 4 tomu serii wspomnę, że ten mnie nie zawiódł w najmniejszym stopniu! Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę zakończenie tomu poprzedniego, które z jednej strony było dosyć drastyczne, zaś z drugiej - w końcu wydarzyło się coś, czemu kibicowałam od samego początku!

Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w "Pocałunku żelaza", muszę powiedzieć, że autorka świetnie poradziła sobie z tym zadaniem (i wysoko postawioną poprzeczką), by Mercy wróciła do stanu, że tak powiem, używalności. Sama bym pewnie do siebie nie doszła po czymś takim, no ale... Ja nie jestem kojotem, o! Idealne oddanie treści w jednym cytacie zaczerpniętym z okładki: To chyba za dużo dla jednego, małego kojota! No mercy. Mercy!

"Znak kości" to godna kontynuacja świetnej serii. Kontynuacja, na której się nie zawiodłam. Nieustępliwa akcja, świetne postaci, ciekawe i inteligentnie prowadzone dialogi, dopracowana konstrukcja świata przedstawionego i rewelacyjna przygoda... Czego chcieć więcej? 

Na koniec niniejszej opinii mogę tylko powiedzieć, że serię o Mercy  polecam każdemu!

Nie wiem coś mi blogspot wariuje i sam sobie wybiera czcionkę... Nie mam siły z nim walczyć -.-


czwartek, 12 czerwca 2014

"Zimowa opowieść" Mark Helprin



Jedna z najwspanialszych opowieści w literaturze amerykańskiej.
 Ujmująco piękne i mądre arcydzieło Marka Helprina przenosi nas do Nowego Jorku z początku dwudziestego wieku, targanego arktycznymi wiatrami i rozświetlonego bielą niespotykanie obfitego śniegu. Dzięki płomiennej wyobraźni autora to miasto żyje i ma duszę.
 Pewnej mroźnej nocy młody Peter Lake próbuje okraść rezydencję na Manhattanie. Niespodziewanie zastaje w domu córkę właścicieli, umierającą na gruźlicę Beverly Penn. Tak zaczyna się miłość, która odmieni jego los.
Potężne, niepojęte uczucie zaskakuje Petera, daje mu siłę i każe podjąć próbę zatrzymania czasu i przywrócenia przeszłości. Historia jego zmagań to jedna z najwspanialszych opowieści w literaturze amerykańskiej.
„Zimowa opowieść” to jedna z książek, które musiałam przeczytać. Nie tylko ze względu na jej piękną szatę graficzną, ale również na ten ujmujący tytuł, jak i czas w którym toczy się akcja. Wydawca obiecuje czytelnikowi ujmująco piękne i mądre arcydzieło. Cóż, nie mogłabym się z tym nie zgodzić, gdyż dzieło Helprina jest niebywale ujmujące. Chociaż czasami wiało nudą – może dlatego, że ja nie jestem wielbicielką strasznie długich opisów, a trzeba przyznać, że w niniejszej pozycji jest ich cała masa. Nie mogę jednak powiedzieć, że ta nuda jest nieznośnie wszechobecna. Jednakże jeśli nie jesteście zwolennikami bardzo długich opisówek, to możecie trochę narzekać. Sądzę jednak, że ogólny zamysł i ciekawa treść przyćmi owe zmęczenie, że tak powiem - ciągłym tekstem. W dodatku akcja, która jest tak zakręcona i nieustępliwa również nie sprzyja marudzeniu, prawda? A trzeba przyznać, że autor zaszalał zarówno z pomysłem, kreacją postaci i (co tutaj dużo gadać) ze wszystkim. Nie jest to jednak miszmasz nie do ogarnięcia. Co to, to nie! 

„Zimowa opowieść” jest książką, której nie da się sklasyfikować. Moi mili, to baśń, fantasy, romans… Wszystkiego po trochu. Jak nie przepadam za takim mieszaniem gatunkowym, tak tutaj kompletnie nic mi w tej mieszance nie przeszkadzało. Ba! Taki przecież jej urok. Przechodząc dalej...


Początek XX wieku. Nowy Jork. Lubię takie klimaty. W dodatku bohaterowie, którzy skradli moje serce? Kupuję to! Peter z początku może nie zyskał jakoś specjalnie mojej sympatii, ale kiedy jego droga skrzyżowała się z drogą ciężko chorej Beverly – stałam się jego wierną fanką. Te dwie postaci złapały mnie za serce, a ich historia wzruszyła do łez. Czy ja już kiedyś wspominałam, jak bardzo lubię takie życiowe historie i powoli rozkwitające uczucie? Tak? Nie? To się powtórzę. Lubię kiedy uczucie pomiędzy bohaterami rozkwita niespiesznie, kiedy przyzwyczaja czytelnika do tej niepewności, że ta dwójka może będzie ze sobą, ale niekoniecznie będzie kolorowo i słodko.

Muszę przyznać, że autor ma rewelacyjny talent do tworzenia klimatu. Uwielbiam takie książki, podczas czytania których czuję i widzę dosłownie wszystko to, co przedstawia autor, a Helprin przedstawia wszystko tak… Tak prawdziwie, że nie sposób się nad tym nie zachwycać! Niejeden pisarz powinien brać z niego przykład, ot co! Zapewne najlepiej ów tytuł czyta się właśnie zimą, a jeszcze lepiej przy kominku, gdyż cały ten nastrój byłby jeszcze bardziej odczuwalny, ale powiem szczerze, że nie narzekam. W dodatku kunszt pisarski… Panie Helprin, pokłony dla pana.

Książka jest zabawna, wciągająca, klimatyczna, piękna. Jeśli lubicie książki o pięknej i prawdziwej miłości, to „Zimowa opowieść” jest dla Was. Jeśli poszukujecie opisów rodem z baśniowego świata, to „Zimowa opowieść” jest dla Was. Jeśli... A co ja będę wymieniała. Sądzę, że ta książka jest dla każdego, toteż każdemu ją polecam.

Filmu nie widziałam, ale się przymierzam...

Za piękne chwile z "Zimową opowieścią" dziękuję serdecznie księgarni Libroteka!


poniedziałek, 9 czerwca 2014

Zdobycze czerwcowe!


Witam Was, w ten piękny, jakżeż upalny, komarowo-muchowy czas, a fe.

Jako, że z ostatniego stosu przeczytałam prawie wszystko. Została mi jeszcze jedna książka, to przedstawiam Wam moje nowe nabytki. Tym razem postawiłam na takie lekkie i przyjemne lektury na lato. Czyli, więcej odprężających i niezobowiązujących romansów i obyczajówek, niż typowych i ciężkich fantasy :)
Zacznę od lewej strony, gdzie to znajdują się pozycje otrzymane do recenzji od portali i wydawnictw. Z nich do przeczytania zostały mi tylko dwie pozycje: "Przebudzona o świcie" oraz "Buntowniczka". Natomiast już niebawem będziecie mogli przeczytać moje wrażenia z lektur takich jak "Alicja i lustro zombi", "Troje" czy "Klub karmy" i "Ars dragonia", której na zdjęciu nie widzicie. "Między teraz a wiecznością" już za mną, recenzję znajdziecie pod tym postem.

Przyszedł czas na moje perełki, które zamówiłam (nie mogąc oprzeć się promocjom) w Arosie :)
"Gwiazd naszych wina" w nowej, przepięknej okładce filmowej. "19 razy Katherine" - ach ten Green. "Pułapka uczuć", nad której kupnem zastanawiałam się już od jakiegoś czasu i za którą niebawem się zabiorę, jak tylko skończę książkę "Wierni wrogowie" (genialna pozycja!). Później dwie książki pani James, "Ukryte talenty" i "Rajski domek". Zapoznałam się już z twórczością tejże autorki i bardzo przypadła mi ona do gustu :)

Ostatnio byłam w Empiku, przy okazji zwiedzania pięknego Wrocławia. I co z niego wyniosłam? Nieeee. Nie książkę. Trzy cudowne płyty Linkin Park *_*: Road to Revolution: Live at Milton Keynes, Meteora i Living Things. A,  że była promocja, zapłaciłam za dwie, a trzecią otrzymałam gratis! Szkoda, że nie było innych, tylko te trzy :( Muszę zaopatrzyć się w resztę ich płyt, a już niebawem wychodzi najnowsza! 17 czerwca - The Hunting Party. Aaaa! I obowiązkowo dwie piękne pocztówki z pięknego miasta, którego nie chciałam opuszczać. Aż mi się smutno zrobiło, jak wyjeżdżaliśmy.

Wpadło Wam coś w oko?

Pozdrawiam chłodno, bo na zewnątrz straszny upał!

sobota, 7 czerwca 2014

"Między teraz a wiecznością" Marie Lucas

Dziękuję!

A jeśli mieszkańcy zaświatów chcą ci coś powiedzieć…? Szesnastoletnia Julia najchętniej zapomniałaby o swoim dotychczasowym życiu. Dlatego w nowej szkole udaje beztroską dziewczynę z zamożnej rodziny i znajduje sobie przyjaciół, którzy nie zadają zbyt wielu pytań. Wkrótce zdobywa też chłopaka – przystojnego, popularnego Feliksa. Niestety Julia nie może przestać myśleć o Nikim, którego poznała pierwszego dnia w szkole. Chłopak skrywa jakąś mroczna tajemnicę, wszyscy schodzą mu z drogi i nie odpowiadają na pytania o niego. Pewnego dnia Niki zagaduje Julię. Ma dla niej wiadomość od jej dziadka. Tyle że dziadek Julii nie żyje… Cudowna, wywołująca gęsią skórkę historia miłości.

Zacznę od tego, że wydawnictwo Egmont zachwyca mnie swoimi książkami - czy to fabułą, czy oprawą graficzną. Jednak tym razem zawiodłam się na... Fabule, bo oprawa graficzna - jak zwykle - cudowna!
Po niniejszej pozycji spodziewałam się czegoś więcej niż tylko piękna okładka i intrygujący opis, ale niestety zawiodłam się. Począwszy od stylu pisarki - który ma sobie wiele do życzenia, a skończywszy na fabule, która była tak skonstruowana, jakby tworzyła ją nieogarnięta nastolatka. Niemniej zauważyłam, że znalazły się osoby, którym książka się spodobała, nawet bardzo, więc nie będę się nad tym rozwodziła. Każdy ma inny gust i każdy oczekuje od danej pozycji czegoś innego. Ja jestem wymagająca, a ostatnio lubię się czepiać wielu rzeczy. Wynika to chyba z tego, że mam za sobą naprawdę pokaźną liczbę przeczytanych książek i czytając ciągle powielane schematy, bądź zupełnie niezrozumiałą treść muszę wyżalić się tak, czy inaczej. Teraz zapoznam Was z moimi odczuciami względem "Między teraz a wiecznością". Jeśli Was to interesuje, to zapraszam!

Zacznijmy najpierw od samego zamysłu... Książek o podróżach w czasie jest coraz więcej na rynku wydawniczym i zapewne się powtarzam, ale żeby książka mnie zachwyciła - nawet jeśli temat jest powielony - to coś innego musi być w niej na tyle interesującego, żebym mogła pomyśleć: Łał, to jest to! 
Ja lubię książki, których przygoda bywa zaskakująca, a autor dzięki wprowadzeniu podróżowania w czasie, pokazuje mi interesującą historię danego miejsca, ciekawe opisy i przeżycia nie do opisania. Jednak pani Lucas nie ujęła mnie niestety niczym. Fabuła jest do bólu przewidywalna. Nawet nie będę się nad nią rozwodzić... Jestem zawiedziona tym, jak autorka psuje czytelnikowi tę odrobinę przyjemności, jaką ten czerpie z czytania, uciekając się do kompletnie absurdalnych rozwiązań, całkiem ciekawych tajemnic. Kiedy już myślałam, że to jest to, że autorka wreszcie mnie czymś zachwyci, zaskoczy... Ta nagle ni stąd ni zowąd ucieka się do tak banalnych wytłumaczeń, że głowa mała. To tyle, jeśli idzie o pomysł i jego rozwinięcie, a raczej jego brak. Książka miała ogromny potencjał, jednak kompletnie niewykorzystany, a szkoda.

Przechodząc do analizy postaci, które są kolejnym bardzo słabym elementem niniejszej pozycji, mogę tylko westchnąć i wzruszyć ramionami. Poważnie? Czy główna bohaterka musi być tak... Głupia? Bo przepraszam, ale inaczej nie umiem jej określić. Chociaż, przychodzą mi do głowy inne epitety, ale poprzestańmy na tym jednym. Pomijając fakt, że autorka nakreśliła postać zupełnie bez historii. Przepraszam bardzo, ale co było zanim? Zanim przyszła do tej szkoły, zanim poznała swojego chłopaka?  Julia, nie dość, że jest powierzchowna i niezbyt rozgarnięta to jak dla mnie mogłoby jej w ogóle nie być. Poważnie. Nie wnosi do treści niczego konkretnego. 

Mamy oczywiście klasyczny trójkąt miłosny. Och, jak ja (o ironio!) lubię trójkąty miłosne. Dajcie mi jeszcze, błagam. Mam wrażenie, że to właśnie ten zupełnie niedopracowany wątek jest głównym motywem napędzanym przez autorkę, a te podróże w czasie to taki zupełnie nieistotny dodatek. Najśmieszniejsze jest to, że nie potrafię zrozumieć na czym polega urok Julii. Dlaczego dwa ciacha się w niej zakochały? Hmm... Może w tych czasach trzeba być głupiutką, słodką i pokrzywdzoną przez los dziewczynką, która kiedy tylko zrobi minę smutnego cocker-spaniela jest muzą każdego naiwnego faceta? Nie potrafię tego ogarnąć, ale kimże ja jestem, żeby się nad tym rozwodzić. 

Następnie styl autorki. Hmm. Muszę przyznać, że opisy i dialogi nie wyglądają mi na takie, które tworzyła pisarka. Mam wrażenie jakby pani Lucas pisała - że tak powiem -  na kolanie. Piszę, bo piszę. Co napiszę, to przeczytają. Nie. Kompletnie nie przemawia do mnie tego typu pisarstwo. Sądzę, że autorka musi jeszcze sporo popracować nad swoimi tekstami, gdyż (jak już wcześniej wspomniałam) nie opuszczało mnie wrażenie, że książkę pisała dwunastolatka (nie obrażając nikogo). Dialogi strasznie proste, aż za proste. Zero w nich polotu. 

To tyle jeśli chodzi o moje wrażenia względem książki Marie Lucas. Nie podobała mi się, ale wiem, że trafi do serc innych czytelników. Ja bardzo sobie cenię serię Poza czasem, ale tej powieści nie umieściłabym z innymi książkami z tej serii na półce. Książki z serii Poza czasem, które mogę Wam polecić na pewno, to: "Cienie na księżycu", "Magiczna gondola" oraz"Złoty most" :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Numer jeden od "zawsze"

Dawno nie wstawiałam żadnego takiego "lekkiego" posta. Zawsze to recenzja, to stosik. Dlatego skorzystałam z przypływu chęci i stworzyłam ten wpis. Zastanawiałam się co mogłabym Wam w nim umieścić i czy ktokolwiek będzie zainteresowany, ale stwierdziłam, że może ktoś się znajdzie :)

Kiedyś (dawno, dawno temu) wymyśliłam sobie, że czasem będę tutaj umieszczała posty w ramach takich mini cyklów. Jeden z cytatami, a drugi z muzyką. Jakoś tak się stało, że umknęła mi systematyczność, ale czasu ciągle brak...

Dzisiaj będzie kilka kawałków, które coś dla mnie znaczą, gdyż albo kojarzą mi się z pewnymi momentami w moim życiu, albo z pewnymi osobami.... 

Z racji tego, że w tym tygodniu wybieram się na koncert Linkin Park (ach, och i ech), słucham ostatnio namiętnie ich kawałków, ale Wam zapodam tylko ten jeden, najbliższy memu sercu :)

I remember black skies
The lightning all around me
I remember each flash
As time began to blur
Like a startling sign
That fate had finally found me
And your voice was all I heard
That I get what I deserve


Kolejna piosenka, która towarzyszy mi już od dawna, a od której nie mogę się oderwać. Pobudza mnie ona do snucia marzeń, bo chociaż jestem realistką, to uwielbiam marzyć... Nawet o rzeczach, które zapewne nigdy nie będą miały miejsca. Pewnie "słyszeliście" ją na moim blogu raz, czy nawet dwa, ale co tam.


I dwa kawałki zespołu, który też widnieje na mojej liście ulubionych. Tylko dwa, chociaż mogłabym wrzucić dużo więcej, bo mają świetne piosenki :)

Coś z innej beczki. Sharon ma piękny głos. W ogóle to piękna kobieta jest :) Prawda?

W tej pieśni zakochałam się oglądając Chirurgów. Gdzieś tam w tle leciał i tak złapał mnie za serducho, że zaraz, jak tylko odcinek się skończył, to rzuciłam się do komputera i musiałam go znaleźć. Do dzisiaj nie mogę mu się oprzeć. Teledysk... Przyznam szczerze, że dopiero dzisiaj obejrzałam to video i jakoś niespecjalnie mi podszedł.

Poprzestanę może na tym kawałku, chociaż dodałabym jeszcze kilka, ale to może innym razem.

Prawda jest taka, że nie lubię piosenek o niczym. Czyli durne, puste i teksty kompletnie o niczym dla mnie nie istnieją. Nie wiem czemu mnie wzięło na takie smutne piosenki dzisiaj. Może dlatego, że dopadło mnie choróbsko, a pogoda na zewnątrz jest taka (brzydka), a nie inna. 

Odsyłam Was do podobnego posta KLIK
Pozdrawiam cieplutko!