środa, 24 grudnia 2014

* * * Ho! Ho! Ho! * * *

Moi Drodzy,  na wstępie chcę Wam podziękować za to, że jesteście, że czytacie moje teksty - a kiedy ich nie ma zbyt długo, to piszecie do mnie wiadomości. Dzięki temu wiem, że Wy też chcecie abym była :) Przechodząc do drugiej części niniejszego posta....

Chcę Wam życzyć spokojnych, pełnych ciepła rodzinnego i wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Życzę Wam również, abyście znaleźli pod choinką mnóstwo wymarzonych prezentów, tych książkowych i nieksiążkowych. Niech pozytywna energia Was nie opuszcza! Pozdrawiam Was cieplutko! Szkoda, że śniegu nie ma. Jednak nic straconego! Będzie na Wielkanoc ;)


niedziela, 21 grudnia 2014

Krótko i na temat

To chyba pierwszy taki mój post, w którym piszę minimalistyczne opinie o kilku przeczytanych przeze mnie niedawno pozycjach. Nie wiem czy to się sprawdzi. Wiem jedno, takie posty będą rzadkością. Po prostu nie mogę znaleźć ostatnio czasu, żeby napisać Wam pełnowymiarową opinię na temat każdej z tych pozycji. Dlatego robię to tak, a nie inaczej. Kilka osób pisało do mnie na maila, dlaczego ostatnio moje posty pojawiają się tak rzadko i, że chciałyby poznać moje zdanie na temat tej czy innej pozycji. Piszę rzadko ponieważ nie mam tyle czasu ile chciałabym mieć. A jak już go mam, to jestem albo zbyt zmęczona, żeby napisać coś konkretnego co miałoby ład i skład. Albo imam się innych zajęć. Niemniej nie chcę zostawić bez odpowiedzi tych, którzy czekali na kilka moich słów o danych książkach. Dlatego chętnych zapraszam do zapoznania się z moją minimalistyczną opinią na temat kilku pozycji.


Pradawna magia jest wygłodniała.
Jeśli nie będziesz uważać, pochłonie i ciebie.
Kiedy Cerise dorastała wmawiano jej, że magia to dar, rzadki talent, który w oczach dziewczyny najczęściej okazywał się kajdanami.
Jej opinia ulegnie zmianie, gdy będzie musiała zmierzyć się
 z agentami Dłoni.

Rubież to dziwne miejsce wciśnięte między dwie krainy. Z jednej strony znajduje się Niepełnia,
pozbawiona czarów sfera technologii, zasad i papierologii - miejsce w którym William zarabiał na życie.
Po drugiej leży Dziwoziemia rządzona prawami magii, gdzie władają rody o błękitnej
krwi. Choć tam urodził się William, był w niej wyrzutkiem i skazańcem.
Rubież zaś nie należała do żadnego ze światów. Idealne miejsce dla kogoś, kto nigdzie nie pasował.
Gdy skrzyżują się ścieżki Williama i Cerise, polecą iskry.
Tych dwoje musi jednak podjąć współpracę, by odnieść sukces i... przeżyć.

To druga część cyklu "Na krawędzi", która okazała się niestety nieco słabsza od poprzedniej. Pamiętam jak byłam zachwycona tomem pierwszym. Tutaj możecie o nim poczytać KLIK Jeśli chodzi o kontynuację, to owszem podobała mi się, jednak czasem wiało nudą, było przewidywalnie i niewiele mnie zachwyciło. Niemniej i tak traktuję tę serię jako ulubioną, bo duet Andrews tworzy genialne dzieła! Stworzenie ciekawego świata, kreacja bohaterów i narzucony im cel - co do tego nie mam żadnego "ale". Po prostu czegoś było mało. Rose i Declan z poprzedniej części byli moimi ulubieńcami i brakowało mi ich w tej części. Cerise i William są sympatyczni i ich również polubiłam, ale to już nie to samo... Moje słowa nie zmieniają jednak faktu, iż trylogię polecam!

Ile jest w stanie zrobić matka, by ochronić własne dziecko?

Jedynym marzeniem ośmioletniej Sophie Donohue jest być jak inne dziewczynki. Jej matka Janine z ociąganiem zgadza się, by córka razem z zastępem zuchów pojechała na dwudniowy biwak. Dziewczynka z wyjazdu nie wraca.

Wbrew swym pragnieniom Sophie nie jest jednak zwykłą ośmiolatką. Cierpi na rzadką chorobę, a Janine, podejmując ostatnią próbę uratowania jej życia, wpisała córkę na eksperymentalną terapię, pomimo ostrych sprzeciwów swoich rodziców i byłego męża. Bez leku Sophie długo nie przetrwa; matczyna intuicja podpowiada Janine, że jej córka żyje, ale czasu jest niewiele.

Głęboko w lasach Wirginii toczy się inny dramat. Sophie znajduje schronienie w chacie Zoe, która walczy o uratowanie własnej córki, skazanej za morderstwo. Dręczona wyrzutami sumienia, że nie poświęcała Marti czasu, kiedy ta była mała, bo bez reszty zajmowała się własną karierą aktorską, teraz przygotowała plan ucieczki córki z więzienia, któremu poważnie zagraża pojawienie się Sophie. Obie matki, Zoe i Janine, z wielką determinacją dążą do uratowania swych córek, ale może się to udać tylko jednej z nich.


 "Szansa na życie", to pierwsza książka Diane Chamberlain, którą miałam przyjemność czytać. Wiele dobrego słyszałam o jej dziełach, więc tylko kwestią czasu było, aż sięgnę po którąś z jej powieści. Padło na "Szansa na życie". Zachwycona nie jestem, ale książka fajna. Poruszająca, dramatyczna, ciepła. Czasami monotonna, ale nie narzekam, bo takie książki w spokojnej tonacji też trzeba czasem przeczytać. Chamberlain obrała sobie trudny temat, bo nie dość, że zaginięcie dziecka, to jeszcze poważnie chorego. Świetnie ukazała nam emocje rodzica w sytuacji, gdzie ten zastanawia się czy jego dziecko jeszcze żyje, co się z nim stało i, czy się odnajdzie. Nadzieja, ból towarzyszący niewiadomej i strata - to chyba najmocniej odczuwalne uczucia... Książka trzyma w napięciu od samego początku. Kiedy tylko ją odkładałam, ciągle kusiło mnie żeby przeczytać jeszcze jeden rozdział. Tak mnie wciągnęła. W swoich zbiorach mam jeszcze cztery inne książki tej autorki i mam zamiar się za nie niebawem zabrać.

Współczesna opowieść młodej, amerykańskiej autorki o trudnej, lecz nieuchronnej miłości, o namiętności, która pojawia się na przekór okolicznościom i zdrowemu rozsądkowi.
Parę bohaterów, studentów uniwersytetu, z pozoru dzieli tak wiele, że nie wydaje się możliwe, aby kiedykolwiek mogli być razem. Dziewiętnastoletnia Abby Abernathy podjęła studia z dala od domu rodzinnego, żeby zapomnieć o przeszłości u boku matki-pijaczki i cieszącego się złą sławą ojca, nałogowego hazardzisty. Chcąc w nowym miejscu rozpocząć nowe życie, nie wyjawia nikomu tajemnicy swojego dzieciństwa. Nie pije, nie przeklina, pilnie się uczy. W miejsce burzliwej przeszłości pragnie stabilnej egzystencji. Travis Maddox pozornie uosabia wszystko to, od czego planowała uciec: brutalną siłę i niefrasobliwość. Przystojny, umięśniony, wytatuowany, uczestniczy w nielegalnych walkach bokserskich, jakie odbywają się w podziemiach uczelni, i słynie z podrywania dziewczyn na jedną noc. A jednak, mimo dzielących ich różnic, Abby i Travisa od początku przyciąga do siebie niewidzialna, niewytłumaczalna siła.


"Piękna katastrofa" to idealny tytuł dla tej książki. Dlaczego? Ponieważ zaliczam tę pozycję do beznadziejnych. Szkoda marnować na nią swój cenny czas. Do bólu przewidywalna. Zupełnie nieoryginalna - mam nawet wrażenie, że to zlepek różnych książek umieszczony w jednej. Postaci bez krzty życia. Teksty przeciętne. Wątek miłosny... aż brak mi słów. Nie polecam!

Zaznaczę również, że nie piszę opinii na temat każdej przeczytanej przeze mnie książki, bo takie pytania również padły :) Dlaczego nie w każdym poście mam pod książką logo wydawnictwa? Ponieważ opiniuję również książki własne, zakupione przeze mnie dla mnie. Nie każdy kto ma bloga książkowego pisze na nim (tylko) recenzje książek, które otrzymał od wydawnictw. Jak możecie zauważyć, wiele moich postów nie ma logo wydawnictw, a co za tym idzie - nie dostałam ich, a sama zdobyłam.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się maili od Was. Naprawdę miłe zaskoczenie, bo teraz upewniliście mnie, że zależy Wam na moich tekstach :) Niezmiernie mi z tego powodu miło. Dziękuję, że jesteście!

środa, 17 grudnia 2014

"Love, Rosie" Cecelia Ahern


Dziękuję!
UWAGA! Książka była wcześniej wydana pt.: "Na końcu tęczy".
 Po wzruszającym "PS Kocham Cię" następna powieść Cecelii Ahern została przeniesiona na srebrny ekran. W rolę Rosie wcieliła się Lily Collins, doskonale znana z filmów "Królewna Śnieżka", "Dary Anioła: Miasto kości" czy "Porwanie", Alexa zagrał Sam Claflin, odtwórca głównych ról w filmach "Uśpieni", "Królewna Śnieżka i Łowca", "Igrzyska śmierci".
 Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?
Czy warto czekać na prawdziwą miłość? Czy każdy z nas ma swoją "drugą połówkę"? Może dowiemy się tego po lekturze tej ciepłej i wzruszającej powieści.
Kiedy tylko zobaczyłam okładkę (tak wygląd okładek się liczy!) wiedziałam, że ta książka jest dla mnie. Najlepsze jest to, że wcześniej o niej nie słyszałam. O ekranizacji również dowiedziałam się przez przypadek. Grzech!  Zwłaszcza, że książka jest naprawdę fajna i już na wstępie polecam ją płci pięknej. 

Jedno trzeba przyznać, przedstawienie historii za pomocą listów, e-maili, kartek okolicznościowych, pocztówek jest oryginalne. Rzadko zdarza mi się czytać książki właśnie w tej formie, jaką zaserwowała nam Cecelia Ahern. Bardzo fajna odmiana. W ogóle cała ta historia ma w sobie coś takiego, że z jednej strony jej nie lubię, zaś z drugiej uwielbiam. Może to przez te sprzeczne emocje, jakie we mnie wzbudziła? Tak, to chyba chodzi o te emocje. Z drugiej zaś strony o prawdziwość tej historii. O sympatyczne postaci i ich relacje. Nie będę Wam streszczała, co w książce piszczy, bo nie o to chodzi w moim tekście. Chcę pokrótce przybliżyć Wam jej treść, ale nie odnosząc się do streszczenia, bo to macie na okładce, a zarazem na początku niniejszej opinii. Chcę zaznaczyć o czym chciała zakomunikować nam autorka i o tym, czy "Love, Rosie" jest warta naszego czasu.

Źródło

Autorka opowiada nam historię dwójki ludzi, chcąc uświadomić nas, że nie należy niczego odkładać na potocznie zwane "zaś". A w szczególności miłości. Przedstawiając nam historię Aleksa i Rosie od początku ich znajomości, przechodząc przez wszystkie wzloty i upadki tych bohaterów aż po sam koniec tego wszystkiego, co ja sama nazwałam farsą. Nie mam na myśli książki Ahern, bo ta naprawdę jest godna uwagi. Mówiąc "farsa" nie mam również na myśli negatywnego odbioru, mimo iż samo słowo narzuca nam negatywne odebranie sprawy. Bardziej powiedziałabym, że większość decyzji, jakie podejmują bohaterowie i, które sprawiają, że coraz bardziej się od siebie oddalają, pakują ich w sam środek farsy. Wracając do sedna. Moi drodzy, Cecelia Ahern idealnie przedstawiła nam to, czego sami nie dostrzegamy. Boimy się spojrzeć prawdzie w oczy, czy jak kto woli - złapać byka za rogi. A co będzie, jeśli on/ona mnie nie kocha? A co jeśli odrzuci moje uczucia? Każdy z nas boi się odrzucenia, ale jeśli nie spróbujemy, to się nie dowiemy i właśnie TEGO będziemy żałować. Tego, że nie spróbowaliśmy, że jesteśmy na tyle słabi aby podjąć to ryzyko. Dostaniemy kosza, to co. Świat się nie zawali. Popłaczemy, posmucimy się, ale przynajmniej mamy tę świadomość, że chcieliśmy spróbować. Mam wrażenie, że właśnie to autorka chce przekazać swoim czytelnikom, dzięki tej pozycji.

Po przeczytaniu książki nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności zobaczenia adaptacji na wielkim ekranie. Zaraz po premierze wybrałam się do kina mając nadzieję, że nie zawiodę się na filmie. I wiecie co? Bardzo dobra ekranizacja. Bardzo dobra. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że nieco lepsza od książki. To naprawdę rzadko się zdarza, ale jednak. Mimo wszystko dużo różnił się od pierwowzoru, co z jednej strony mnie lekko zirytowało, zaś z drugiej wiem, że gdyby nie te naniesione przez produkcję zmiany, to film ciągnąłby się bez końca. Mimo wszystko najpierw książka, później film!

wtorek, 9 grudnia 2014

Zdobycze grudniowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Dzisiaj przychodzę do Was z moimi zdobyczami książkowymi, które upolowałam pod koniec listopada, oraz na początku grudnia. Właściwie, to większość zakupiłam w tamtym tygodniu, łakomiąc się na promocję w Arosie i Matrasie. Aż żal nie skorzystać :) 
Jak sami możecie zauważyć, stos obfituje w lektury kobiece. Nie wiem, tak mnie ostatnio wzięło na taką literaturę. Jak zawsze górowało fantasy i paranormal, tak teraz zmiana. I to spora :)
Nie przedłużając przedstawiam Wam stosik.

"Tak krucho..." -  jakżeżbym mogła nie zakupić kontynuacji, jednej z ulubionych książek? Mam nadzieję, że książka mnie nie zawiedzie, bo różnie z kontynuacjami bywa.
"Kochając syna" - zapoznając się z twórczością Lisy, nie mogłam oprzeć się jej kolejnej książce, która skradła serca wielu czytelniczkom.
"Zamek z piasku"  - sama nie wiem co mnie pokusiło, żeby kupić tę książkę... Zobaczymy co to będzie.
"W teatrze uczuć" - Znam styl Kleypas, więc wiem, że mogę się spodziewać intrygującej historii.
"Love, Rosie" - do recenzji od wydawnictwa - okładka filmowa jest cudna!
"Na końcu tęczy" - pierwotna wersja "Love, Rosie", prezent od kochanej Madzi :* - już niebawem spodziewajcie się recenzji i filmu i książki.
"Wyjdziesz za mnie kotku?" - szok! Dwie książki rodzimych autorek. Sol zaszalała :)
"W śnieżną noc" - okładka cudowna, mam nadzieję, że treść również. Green? Biorę to! Widzicie dwa egzemplarze, z czego jeden mój, a drugi w prezencie dla pewnej kochanej istotki :)
Dwie ostatnie pozycje od wydawnictwa. Ich recenzję możecie znaleźć TUTAJ.


Jak Wam się podoba stosik? Czytaliście coś? Polecacie? Odradzacie?


niedziela, 7 grudnia 2014

"Miłość bez scenariusza" i "Próba uczuć" Tina Reber

Ryan Christensen po prostu chciał być aktorem. Nigdy nie przypuszczał, że będą go ścigać wielbicielki, paparazzi zaczną zatruwać mu życie, a hollywoodzkie wytwórnie będą na wyścigi zabiegać o jego względy, zechcą go mieć na własność. Podczas kręcenia kolejnego filmu, Ryan ucieka do pubu przed tabunem rozhisteryzowanych fanek, znajduje tam znacznie więcej, niż się spodziewał…
Taryn Mitchell leczy rany po niedawnym zawodzie miłosnym i trzyma mężczyzn na dystans. Kiedy jednak do jej pubu niespodziewanie wpada boski Ryan Christensen, daje się zauroczyć temu sympatycznemu, dowcipnemu i nieziemsko przystojnemu mężczyźnie. Szybko stwierdza, że zakochała się w Ryanie. Czy jednak ich uczucie okaże się wystarczająco mocne, by przetrwać natręctwo paparazzi, sensacyjne publikacje w bulwarówkach nagłówki gazet i zazdrość niezliczonych wielbicielek? - empik

Książkę czytało mi się tak dobrze, że mogę to śmiało porównać do oglądania filmu. Przez treść po prostu się płynie. Wszystko dzięki prostemu, a zarazem obrazowemu językowi, jakim posługuje się autorka. Bardzo lubię kiedy czytanie obszernych książek idzie mi łatwo i nie muszę się męczyć pochłaniając tak treściwe historie. Dlatego, mimo iż książka liczy sobie prawie 700 stron, to skończyłam ją bardzo szybko, bo aż w dwa dni (kilkanaście godzin). Sama jestem zaskoczona. Historia Ryana i Taryn tak mnie wciągnęła, że sama nie wiem kiedy dobrnęłam do końca. Dobrze, że mam już kontynuację!

Przyznać muszę, że mimo iż książka Tiny Reber nie jest żadnym arcydziełem, to oceniam ją wysoko. Od dawna już nie czytałam tak przyjemnej historii miłosnej, która by mnie nie doprowadzała do szału i zniesmaczała wątkami erotycznymi - bo tych trochę jest. Na szczęście nie ma w nich krzty wulgarności, ani niesmacznych przekleństw. Scen erotyczne są, ale bez przesady. Nie ma tak, że bohaterowie nie robią nic, tylko lądują w łóżku - co często widywałam w książkach, które miały być o miłości, a nie o erotycznych doznaniach bohaterów niniejszych pozycji. W książce „Miłość bez scenariusza” bardzo fajnie przedstawione zostało uczucie pomiędzy zwyczajną dziewczyną, a gwiazdą kina. To jak to uczucie się rodzi, jak dojrzewa, jak jest trudne.

Choć trudno w to uwierzyć, zaręczyny Taryn Mitchell i Ryana Christensena okazują się zaledwie początkiem prawdziwych kłopotów. Taryn – skromna dziewczyna prowadząca niewielki pub na Rhode Island – nie jest w stanie poradzić sobie z rosnącą popularnością swojego chłopaka. Filmowa kariera Ryana rozwija się w błyskawicznym tempie; wciąż pojawiają się kolejne propozycje, a aktor ma coraz więcej fanek. Najwięcej obaw budzą w Taryn sceny łóżkowe, w które obfitują filmy z udziałem jej ukochanego. Nic dziwnego, Ryan jest przecież nieziemsko przystojny… Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy była dziewczyna gwiazdora postanawia odzyskać jego względy, Ryan zaś za jedną ze swoich ról otrzymuje nominację do Oskara. Czy burzliwy związek dwojga młodych, tak bardzo różniących się ludzi, wypłynie na czyste wody? Czy Taryn i Ryan odnajdą szczęście, na którym tak bardzo im zależy? - empik

Przyznam, że nie mogłam się doczekać aż sięgnę po kontynuację, więc w następnej kolejności pod lupę poszła "Próba uczuć". Jak pierwszy tom był na tyle zaskakujący, żeby mnie wciągnąć, tak kontynuacja powielała utarte schematy z "jedynki". Niestety. Przynajmniej przez większą część książki nie działo się zbyt wiele, żebym mogła się nią zachwycić. Taryn raz była pewna, że chce być z Ryan'em, a co chwila ta pewność chwiała się w posadach. To było męczące, bo przecież wiadomym było, że i tak będą razem, jak i tak. Nie można przecież powiedzieć, że romanse nie są przewidywalne. Bo cóż... są.

W opinii pierwszego tomu mogliście zauważyć, że postaci nie grały mi na nerwach. Natomiast w kontynuacji niestety wszystko się zmieniło. Z tym, że to Taryn była tą, której udało się mnie parę razy rozdrażnić swoim zachowaniem. Wydaje mi się, że autorka wprowadziła pewne niekorzystne zmiany jeśli chodzi o osobowość tejże postaci. Straciła na pewności siebie, podejmując działania, które kompromitowały ją i Ryana. Po prostu  zachowywała się jak dziecko. 

Zmieniło się jeszcze to, że w książce "Próba uczuć" autorka śmielej rozbudowuje wątki erotyczne, oraz to, że jest ich więcej. Wkradają się również drobne przekleństwa, jednak nadal da się to zjeść, że tak powiem.
Fajne jest to, że dowiadujemy się więcej o przeszłości Taryn i jesteśmy niemal tak samo zaskoczeni tym, jaka prawda czai się w ciemności, jak ona sama. Fajna sprawa, że Reber nie skupia się tylko na wątku miłosnym i szarpaniną miłości ze sławą, ale również ukazuje nam plusy i minusy sławy, oraz to jak ciężko dokonywać wyborów pod presją otoczenia.

Niemniej książka i tak mi się spodobała. Pal licho przewidywalność, schematyczność narastającą irytację zachowaniem głównych bohaterów - historię gwiazdy kina i barmanki czytało się naprawdę przyjemnie. Jeśli zapoznacie się z książką "Miłość bez scenariusza" i wam się ona spodoba, to sądzę, że warto zapoznać się z kontynuacją.

Za obie książki dziękuję bardzo wydawnictwu:



wtorek, 2 grudnia 2014

"Motyl" Lisa Genova


„Motyl” to jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających książek ostatnich lat. Niezapomniana opowieść o kobiecie sukcesu, która w wyniku okropnej choroby stopniowo traci swoje myśli i wspomnienia, i tym samym odkrywa, że każdy nowy dzień przynosi jej inne spojrzenie na miłość i życie.
Alice Howland jest dumna z życia, na które tak ciężko zapracowała. Ma pięćdziesiąt lat, jest wykładowcą psychologii na Harvardzie, światowej sławy ekspertem w dziedzinie lingwistyki oraz żoną odnoszącego sukcesy męża i matką trójki dzieci. Kiedy coraz częściej zdarza jej się tracić pamięć i orientację, decyduje się na wizytę u lekarza. Tragiczna diagnoza choroby Alzheimera o wczesnym początku całkowicie zmienia jej życie.
Kiedy nieuleczalna demencja pozbawia jej tożsamości, dotychczas niezwykle niezależna Alice walczy, by nauczyć się żyć każdą chwilą. Musi przewartościować swoje relacje z mężem, uznanym naukowcem oraz oczekiwania w stosunku do dzieci, a także postrzeganie siebie samej w otaczającym ją świecie.
„Motyl”, powieść jednocześnie piękna i przerażająca, to poruszający i niezwykle żywy obraz życia z chorobą Alzheimera, który pozostaje w pamięci jeszcze na długo po zamknięciu książki.

Do zakupu tej książki podchodziłam już kilka razy. Swego czasu było o niej głośno. Wszyscy ją zachwalali, polecali i nie spotkałam się z żadną negatywną opinią na jej temat. Poczekałam aż szum ucichnie, zdobyłam ją, przeczytałam i... Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem pod wrażeniem historii, jaką przedstawia nam Lisa Genova, z drugiej zaś, czasami czytanie mi się dłużyło. Oceniłam ją wysoko. Podobała mi się. Jednak ciągle mam jakieś "ale", którego nie potrafię zdefiniować. Mam też ogromny żal za zakończenie tej historii, bo tak naprawdę nie wiem o co w nim chodzi. Jestem kolokwialnie mówiąc - skołowana. Niemniej przejdę do rzeczy i postaram się Wam przybliżyć moje odczucia w poszczególnych kwestiach.

Kwestia samej historii. Nie pierwszy raz spotykam się z historią, której głównym motywem jest ciężka i śmiertelna choroba. Jednak po raz pierwszy spotykam się z historią na temat wyniszczającej choroby Alzheimera o wczesnym początku. Właściwie, to w ogóle o chorobie Alzheimera nie czytałam (o ile dobrze pamiętam). Dlatego historia Alice była dla mnie czymś nowym. Co bardzo mi się podobało, to to, że autorka postanowiła opowiedzieć nam historię z puktu widzenia samej głównej bohaterki, której wspomniana choroba dotknęła. Dzięki temu jako czytelnicy mieliśmy możliwość zapoznać się z rozterkami, uczuciami, jakie towarzyszyły Alice, oraz ze sposobem patrzenia na świat osoby chorej i świadomej tego, co ją czeka. Ogromny plus. Jak sami wiemy, nie tylko osoba, którą dopadła choroba jest poszkodowana. Rykoszetem obrywają również jej bliscy. Co prawda nie ma co porównywać cierpienia Alice z cierpieniem jej rodziny, niemniej mogę powiedzieć, że te rozterki i ból są w miarę porównywalne. Ktoś, kto doznał czegoś takiego, zapewne wie o czym mówię.  Dążę do tego, że drugim plusem jest to, że Lisa Genova nie skupia się na samej pokrzywdzonej, ale również ukazuje nam emocje, jakie ogarniają każdego z osobna.

Kwestia charakterów. I tutaj mimo iż moim zdaniem nie poznajemy za dobrze każdej postaci, to autorka starała się nam przedstawić najlepiej jak mogła osobowości każdego bohatera z osobna. Mamy Alice, która posiada ogrom silnej woli i stara się jak może, żeby żyć w miarę normalnie, chociaż jest świadoma, jak jej życie będzie wyglądało w niedalekiej przyszłości. Jej męża, Johna, który musi sobie poradzić z tym, że na jego oczach ukochana żona przestaje być sobą, że umiera... Oraz dzieci, które wspierają rodziców, jak tylko mogą. 

Kwestia uczuć/emocji, jakie wywołała we mnie książka "Motyl". Przyznać muszę, że nie ma ich wiele. Owszem było mi żal Alice oraz jej najbliższych, ale historia nie doprowadziła mnie do łez. W sumie tego nie oczekiwałam, więc nie ma co marudzić. Im bardziej stan Alice się pogarszał, tym bardziej było mi smutno. Naprawdę poczułam wielką empatię względem postaci stworzonych przez autorkę, ale John czasami sprawiał, że miałam ochotę go palnąć. Czymś ciężkim. Naprawdę mocno.

Czy książkę polecam i komu? "Motyl", to książka warta przeczytania, to na pewno. A polecić ją mogę głównie kobietom. Jeśli lubicie książki o takiej tematyce, poruszające i niebanalne, to z pewnością spodoba Wam się historia Alice Howland.

niedziela, 30 listopada 2014

"Rozdroża" Sabina Waszut


Dziękuję!
Górny Śląsk, kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej. Dla młodziutkiej Sophie jedyną odskocznią od domowych obowiązków i pracy w jadłodajni są spotkania z Władkiem Zaleskim, chłopcem mieszkającym w tym samym domu. Wkrótce przelotna znajomość przeradza się w silne uczucie. Młodzi zakochują się w sobie na przekór rodzinom, którym trudno zaakceptować związek niemieckiej dziewczyny z synem śląskiego powstańca. Wydaje się, że wszystko zmierza do szczęśliwego zakończenia.
Sophie i Władek pobierają się w maju 1939, pełni nadziei i perspektyw na lepsze i dostatniejsze życie. Wrzesień rujnuje wszystkie ich plany. Władek walczy w polskim wojsku, dostaje się do niewoli, a wkrótce zostaje wcielony do Wehrmachtu. Tymczasem Sophie kończy kurs stenotypistek i dostaje pracę w pszczyńskim urzędzie. Wyjazd z rodzinnego domu dla młodej, wchodzącej właśnie w życie kobiety nie jest łatwy, a kilkuletnia rozłąka z mężem wystawia ich uczucie na wiele prób. Sophie musi dokonywać trudnych wyborów i podejmować wiele niełatwych decyzji...

Ci co czytają mojego bloga wiedzą, że nie przepadam za historiami pisanymi przez naszych rodzimych autorów. Tym razem, kiedy to dostałam propozycję zrecenzowania książki Sabiny Waszut pt. "Rozdroża" nie odmówiłam. Po przeczytaniu książki Zusaka miałam pewien niedosyt i chciałam przeczytać jeszcze coś ciekawego, co opowiada o czasie wojennym. W poście ze zdobyczami wspomniałam, że nie zawiodę się na tej książce. I wiecie co? Nie zawiodłam się. Sabina Waszut stworzyła świetną historię, której narratorką jest główna bohaterka Sophie.

Powiem tak, ja z reguły czytam książki z gatunku fantasy, co zresztą mogliście już zauważyć. Jednak ostatnio częściej sięgam po książki, które sprowadzają mnie na Ziemię. Książka Sabiny Waszut niewątpliwie potrafi sprowadzić człowieka na Ziemię, ukazując ciężkie realia wojny. Zawsze twierdziłam, że nie lubię książek nawiązujących do historii. A wszystko przez to, że w szkole lekcja historii była po prostu nudna. Same suche fakty i daty do mnie nie przemawiały. Może dlatego też sądziłam, że tematyka wojenna mnie nie interesuje - kiedy mam ją poznawać z książek, bo z opowieści, to już inna sprawa. Opowieści snute przez osoby, które przeżyły to wszystko pochłaniałam z ogromną dozą ciekawości. Tak samo jest z filmami.

Ostatnio czytałam "Złodziejkę książek" i po jej skończeniu miałam pewien niedosyt. Chciałam przeczytać jeszcze coś, co nawiązuje do tej tragedii i ludobójstwa, które zwie się II wojna światowa. Dlatego książka Waszut idealnie wbiła się w ten czas, kiedy poszukiwałam czegoś takiego. Nie powiem, miałam niemałe oczekiwania względem tejże historii, ale wiecie co? Autorka wpasowała się swoją historią w mój gust. W tak małej objętościowo książce ukazała naprawdę wiele. Wywołała we mnie masę emocji i pokazała, że ludzie nie tylko cierpieli z głodu, prześladowań i utraty bliskich, ale również ich męką była niepewność o to jaka przyszłość czeka zarówno ich, jak i ich bliskich. O śmierci nie wspominając.

Podsumowując, uważam, że "Rozdroża" to bardzo dobra książka, do której z pewnością kiedyś wrócę. Natomiast Was zachęcam do sięgnięcia po nią, jeśli lubicie płynnie przedstawioną historię, realia II wojny światowej i ponadczasową miłość, która przetrwa wszystko.

wtorek, 25 listopada 2014

Gliniarze, Groot, Dracula i Kosogłos?

Ostatnio nadrobiłam kilka filmowych zaległości z czego niezmiernie się cieszę. Ogarnął mnie lekki kryzys czytelniczy, aczkolwiek nie jest tak, że zaprzestałam czytania całkowicie, co to, to nie. Jednak częściej oglądam filmy i nadrabiam seriale, niż czytam. O zgrozo! Teraz mam trochę urlopu wypoczynkowego, więc nadrobię również czytanie, a co za tym idzie - będą recenzje. Zaniedbałam ostatnio bloga, co bardzo mnie boli... Niemniej dzisiaj ma być o filmach!

UDAJĄC GLINIARZY

gatunek: Komedia, Akcja
produkcja: USA
premiera: 24 października 2014 (Polska) 13 sierpnia 2014 (świat)
reżyseria: Luke Greenfield
scenariusz: Nicholas Thomas, Luke Greenfield


„Udając gliniarzy” to klasyczna komedia o kumplach-gliniarzach, tyle że główni bohaterowie nie są policjantami. Wkładają mundury na przebieraną imprezę i robią furorę, ale kiedy wpadają w tarapaty i muszą sobie poradzić z mafią i przekupnymi funkcjonariuszami, lewe odznaki okazują się mało pomocne.

Udawani gliniarze stawiają czoło prawdziwym problemom.

Tak więc zacznijmy od filmów, które są poprawiaczem humoru. O tak, może głupkowate, może nie każdy rozumie ten humor, ale mnie śmieszą i to jest najważniejsze. Ostatnio ze znajomymi zrobiliśmy sobie wieczorek filmowy i zapuściliśmy film "Udając gliniarzy". Fakt faktem, komedia nie jest górnolotna, ale zaśmiewaliśmy się w głos! Czyli komedia jaka? Dobra. Nie miałam wobec niej wielkich oczekiwań. Po prostu chciałam się pośmiać i to zostało spełnione. Jestem usatysfakcjonowana. W dodatku muzyka idealnie dobrana, aktorzy świetnie odegrali swoje role.


Jeśli szukacie poprawiacza nastroju i macie nieograniczone poczucie humoru, to polecam Wam tę komedię. 

STRAŻNICY GALAKTYKI

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
premiera: 1 sierpnia 2014 (Polska) 21 lipca 2014 (świat)
reżyseria: James Gunn
scenariusz: James Gunn, Nicole Perlman

Zuchwały awanturnik Peter Quill kradnie tajemniczy artefakt stanowiący obiekt pożądania złego i potężnego Ronana, którego ambicje zagrażają całemu wszechświatowi. Chcąc uniknąć gniewu Ronana, Quill zmuszony jest zawrzeć niewygodny sojusz z czterema niemającymi nic do stracenia outsiderami: Rocketem – uzbrojonym szopem, Grootem – drzewokształtnym humanoidem, śmiertelnie niebezpieczną i tajemniczą Gamorą i żądnym zemsty Draxem Niszczycielem. Kiedy główny bohater odkrywa prawdziwą moc artefaktu i zagrożenie, jakie stanowi on dla kosmosu, musi zmobilizować swoich niesubordynowanych towarzyszy do ostatniej bitwy, od której zależą losy galaktyki

Kolejnym filmem, którego obejrzenie odwlekałam od dłuższego czasu (nie pytajcie, nie wiem czemu) to Strażnicy galaktyki. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Po zwiastunie wiedziałam, że film będzie zabawny. W jego przypadku miałam kilka oczekiwań. Raz - miał mnie rozbawić. Dwa - efekty specjalne miały trzymać wysoki poziom. I trzy - gra aktorska nie mogła mieć sobie nic do zarzucenia, zwłaszcza patrząc na obsadę. Wszystkie oczekiwania spełnione, a dodatkowo soundtrack - świetny! Uwielbiam historie Marvel na dużym ekranie. Gdy widzę znaczek "Marvel" wiem, że się nie zawiodę.



Teraz przyszła pora na filmy poważniejsze, mrożące krew, absorbujące...

DRACULA HISTORIA NIEZNANA


gatunek: Fantasy, Horror
produkcja: USA
premiera: 17 października 2014 (Polska) 1 października 2014 (świat)
reżyseria: Gary Shore
scenariusz: Matt Sazama, Burk Sharpless

Film łączy w sobie dwie opowieści. Jedna z nich bazuje na autentycznej postaci - walczącego z Turkami Vlada Palownika, druga odnosi się do legendy dotyczącej pojawienia się pierwszego na Ziemi wampira. Vlad Tepes (Luke Evans) to młody książę, który chcąc uwolnić i zarazem ocalić życie rodziny z rąk okrutnego sułtana, a także mając na uwadze dobro swojego kraju, postanawia sprzedać duszę diabłu. W ten sposób staje się pierwszym wampirem na świecie - znanym jako Hrabia Dracula.

Dracula Historia nieznana - na ten tytuł natknęłam się przypadkiem, kiedy ze znajomymi szukaliśmy filmów, które możemy obejrzeć. Czemu ja wcześniej nie widziałam zapowiedzi? Kiedy oglądałam film, porównywałam go do GENIALNEJ książki "Wład Palownik. Prawdziwa Historia Drakuli" C.C. Humphreys, której recenzję możecie znaleźć TUTAJ. Wiele rzeczy było porównywalnych, ale jednak książka była o niebo lepsza. Niemniej mowa tutaj o filmie, a film jest naprawdę świetny. Tyle, że.... za krótki! Strasznie szybko zleciała mi ta historia. W dodatku zakończenie obiecuje nam kolejną część i mam ogromną nadzieję, że ona powstanie. Krew, trupy, brutalność, ale również ogromne poświęcenie i prawdziwa miłość - taki miszmasz. Jeśli chodzi o grę aktorską, to przyznaję, że Luke Evans odegrał swoją rolę wyśmienicie. Zagarnął całą moją uwagę, więc o innych aktorach nie powiem więcej, jak tylko tyle, że: byli dobrym tłem i mięsem armatnim Vlada.


IGRZYSKA ŚMIERCI: KOSOGŁOS CZĘŚĆ I

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
premiera: 21 listopada 2014 (Polska) 10 listopada 2014 (świat)
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong, Peter Craig

Trzecia część "Igrzysk śmierci", jednego z największych kinowych hitów ostatnich lat i nowej, wielkiej popkulturowej sagi. W imponującej obsadzie znaleźli się nagrodzeni Oscarami Jennifer Lawrence i Phillip Seymour, a także Donald Sutherland. Po raz pierwszy w „Igrzyskach śmierci”, w jednej z kluczowych ról, zobaczymy Julianne Moore. Katniss wraz z matką i siostrą mieszka w legendarnym, podziemnym dystrykcie trzynastym, który, wbrew kłamliwej propagandzie, przetrwał zemstę Kapitolu. Z nowymi przywódcami na czele, rebelianci przygotowują się do rozprawy z dyktatorską władzą. Katniss, mimo początkowych wahań, zgadza się wziąć udział w walce. Staje się symbolem oporu przeciw tyranii prezydenta Snowa.


A na koniec perełka, na której premierze byłam w kinie. Czy mogłabym sobie darować obejrzenia Kosogłosa na wielkim ekranie? Powiem szczerze, że z początku nie bardzo chciałam iść do kina na trzecią część kultowej Trylogii Igrzysk Śmierci. Dlaczego? Trochę mnie zdenerwowało to, że dla kasy film podzielono na dwie części. Jak nie dla kasy, to dlaczego? Przynajmniej tak myślałam z początku, ale później - oglądając film - zdałam sobie sprawę, że może nie tylko o kasę chodzi. Powiedzmy sobie szczerze, jeśli cały film miałby się zmieścić w około dwóch godzinach, produkcja musiałaby zrezygnować z wielu rzeczy, a wtedy na pewno film by na tym stracił i widzowie również. Dlatego teraz sądzę, że nie do końca chodzi o zbicie kasy na sprzedaży biletów, a na tym, aby zakończenie trylogii na wielkim ekranie zostało ukazane w pełnej krasie. Prawda, film za jednym strzałem mógłby trwać 4 godziny, ale wysiedzieć, to zapewne bym nie wysiedziała. Taka prawda.

Przechodząc do sedna... Czy ekranizacja wychwalanego przez wszystkich Kosogłosa mi się podobała? A owszem, podobała mi się. Co prawda różni się tempem akcji od pozostałych części, w których non stop coś się działo, non stop była walka o życie. Ta część - przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie - jest stonowana. Owszem emocje są, napięcie trzyma do końca, parę momentów było takich, że zrywało z fotela, ale brakowało mi pewnej iskierki, która roznieciłaby ten płomień, który ujawnia się po wyjściu z kina. Mam na myśli takie typowe: WOW! To było coś! To było genialne itp.

Owszem gra aktorska świetna - tutaj nie żadnych wątpliwości. Efekty specjalne też hulają. Muzyka cud, miód i orzeszki. Wszystko pięknie ładnie, ale czegoś mi brakowało. Mam nadzieję, że dostanę to coś w kolejnej części!



sobota, 15 listopada 2014

"Złodziejka książek" Marcus Zusak

Jak niemal każde nieszczęście historia zaczęła się szczęśliwie.

Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki „Podręcznikowi grabarza” uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane… Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze…
Światowy bestseller, na podstawie którego powstał film wytwórni Twentieth Century Fox.  

O dziewczynce, która ponad wszystko kochała książki.

Zacznę od tego, że najpierw oglądałam film. Tak wiem, grzech! Jednak raz - nie miałam książki. Dwa zwiastun wodził mnie na pokuszenie. Przyznam, że film był dobry. Nie rewelacyjny, nie zwalający z nóg. Po prostu dobry. Spodobał mi się jednak na tyle, żebym sięgnęła po książkę. I po przeczytaniu jej mam ogromny niedosyt jeśli chodzi o ekranizację. Ale jak to mówią: pierwowzór tudzież oryginał, lepszy od ekranizacji. Jeśli chodzi o Złodziejkę - zgadzam się w pełni. Książka jest rewelacyjna!

Definicja której nie ma w słowniku:
Nie odchodzić - akt wiary i miłości. Prawidłowo rozszyfrowany przez dzieci.

Narracja jest genialna. W ogóle pomysł autora na to, żeby narratorem zrobić samą Śmierć był genialny. Trochę groteskowy, ale świetny. Wiele zabawnych wtrąceń,  ale jednak przeważały te smutniejsze oraz te realistyczne. Śmierć jako narrator - pierwszy raz spotykam się z czymś takim, ale jeszcze lepsze i zaskakujące jest to, jak ten narrator przedstawia nam historię. On sam nam ją opowiada, wtrąceniami typu: a teraz wam opowiem, teraz posłuchajcie itp. 

Autor mimo iż nie przeżył II wojny światowej, to świetnie oddał historię, miałam napisać "całą historię", ale nie jest cała. Zusak skupił się na przyjaźni, miłości, poświęceniu i ukazaniu nam chociaż  w ułamku tego, jak w tamtych czasach życie było niebezpieczne i trudne. Jako, że sama nasłuchałam się wielu historii o tym, jakie było życie za czasów wojny - dziękuję za to dziadkom! -  Mniej więcej mogę sobie wyobrazić to wszystko, poczuć te emocje - a tych, wierzcie mi - jest naprawdę wiele. Tak klimatyczne i poważnie tworzone historie zawsze wzbudzają w czytelnikach emocje. Mało książek czytałam o temacie Holokaustu - ale każda z nich była bardzo dobra. Nikt nie zaprzeczy, że ten temat jest trudny. Jednak Marcus Zusak poradził sobie z nim znakomicie.

BYŁ SOBIE raz dziwny mały człowieczek, który podjął trzy ważne życiowe decyzje:
1. Zrobił sobie przedziałek po innej stronie niż wszyscy.
2. Zapuścił sobie mały kanciasty wąsik.
3. Postanowił, że zdobędzie władzę nad światem.

Kolejnym ogromnym pozytywem tej niesamowitej historii są bohaterowie. Nastoletnia i tytułowa Złodziejka Książek, Liesel Meminger - sama nie wiem, co o niej myśleć. Nie zrozumcie mnie źle, jest to pozytywna postać, dobrze nakreślona, o ciepłym sercu. Niemniej coś mi w niej przeszkadzało - sama nie wiem co. Może to, że nie dała szansy pewnemu chłopcu o żółtych niczym cytryna, włosach? Nie, to nie do końca to. Za to całym sercem pokochałam Rudy'ego. Niezwykle ciepła, zabawna i zaskakująca postać. Rudy kradł moje serce już w chwili, kiedy autor o nim wspomniał. Polubiłam wszystkich, nawet wredną Rosę. O Hansie - wielkim sercu nie wspominając. Zagadką był dla mnie (tak jak Liesel) również Maks, który mimo ciężkiego życia, nie użalał się nad sobą, a ciągle myślał o innych... Piękna, ciepła, smutna i wzruszająca historia!


Książka jest rewelacyjna i polecam ją każdemu. Każdemu!

Drobna uwaga. Na pewno umrzecie.

wtorek, 11 listopada 2014

Zdobycze listopadowe!

Hej hooo!

Przyszła pora na książki zdobyte w tym miesiącu. Możliwie, że coś jeszcze do mnie dotrze, ale resztę przedstawię w następnym poście ze zdobyczami. Ostatnio nie szalałam z egzemplarzami do recenzji, ponieważ czasu tak jakby mniej. Czas zimowy i te sprawy. Jak wracam z pracy, to już zaraz robi się ciemno, a ja najbardziej lubię czytać przy świetle dziennym, co oczywiście nie znaczy, że przy sztucznym świetle nie czytam wcale. O zgrozo, chybabym umarła! Jestem uzależniona od czytania i co dzień muszę przeczytać chociażby "kawałek" książki. Chociaż ze mną jest tak, że jak zacznę czytać nowy rozdział, to doczytuję do kolejnego. Nie umiem odkładać książki w  środku rozdziału. Takie zboczenie czytelnicze :)
Mniejsza jednak o to. Przecież głównym powodem jest pan stos, a nie moje zboczenia :)

Stosik całkiem skromny, ale jakżeż cieszący moje paczadła!

Duet Ilona Andrews bardzo lubię, także jak tylko "Księżyc nad Rubieżą" pojawił się w księgarniach - musiałam go zakupić. Przeczytana. Recenzji nie będzie. Książka dobra, aczkolwiek oczekiwałam więcej.
"Zła krew" - nasłuchałam się tyle dobroci o tej książce, oglądając filmiki zagranicznych bloggerów i nie mogłam się jej oprzeć. 
"The unbecoming of Mara Dyer" - książka w wydaniu oryginalnym, zdobyta dzięki wymianie.
"Motyl" - jw
"Rozdroża" - są do recenzji od wydawnictwa. Po przeczytaniu "Złodziejki książek" miałam ochotę na książkę, której fabuła się toczy w czasach wojennych. Mam nieodparte wrażenie, że się nie zawiodę :)
"Endgame. Wezwanie." - do recenzji od SQN. Okładka jest świetna, opis również. Mam nadzieję, że książka przypadnie mi do gustu, a zabieram się za nią już niebawem.
"Dzikie serce" - bardzo dobra kontynuacja Kronik Czerwonej Pustyni, której recenzję mogliście przeczytać TU.
I na koniec cudowna perełeczka. Tom zamykający moją ukochaną serię Dary Anioła. Ciężko było mi się rozstać z Nocnymi Łowcami. Nadal to przeżywam! Moją recenzję możecie przeczytać TU.

I na koniec piękna piosenka :)

piątek, 7 listopada 2014

"Miasto Niebiańskiego Ognia" Cassandra Clare

Ciemność ogarnęła świat Nocnych Łowców. Chaos i destrukcja obezwładniają Nefilim, ale Clary, Jace, Simon i ich przyjaciele łączą siły, żeby walczyć z największym złem, z jakim kiedykolwiek się zetknęli. Brat Clary, Sebastian Morgenstern, systematycznie usiłuje zniszczyć Nocnych Łowców. Posługując się Piekielnym Kielichem, zmienia ich w istoty z koszmaru, rozdziela rodziny i kochanków, powiększa szeregi swojej armii Mrocznych. Nic na świecie nie jest w stanie go pokonać… ale jeśli Clary i jej drużyna wyprawią się do królestwa demonów, mogą mieć szansę…
Ludzie stracą życie, miłość zostanie poświęcona, cały świat się zmieni. Kto przeżyje w szóstej i ostatniej, wybuchowej części „Darów Anioła"?
Tych, którzy śledzą mojego bloga nie powinna dziwić miłość do serii Dary Anioła. Kocham każdy tom, czy to słabszy, czy taki, który zmiażdżył moje serce. Ubóstwiam również trylogię Diabelskich maszyn. 
W ogóle to kocham wszystko, co napisała Cassandra Clare. To jak jej historie działają na wyobraźnię i jak ogromne emocje wyzwalają w człowieku, wie większość. Mało kto - kogo znam, nie zakochał się w jej książkach, jednak nieliczni są. I dobrze! Jakby każdemu się wszystko podobało, to byłoby co najmniej dziwnie. Nieprawdaż?

Jest mi najzwyczajniej w świecie smutno. Bardzo smutno. Dlaczego? A dlatego, że to już koniec tej niezwykłej historii. Nie będę mogła uczestniczyć w życiu Nocnych Łowców. Nie będę mogła wraz z nimi przeżywać wzlotów i upadków. Strat i wzniosłych miłosnych chwil. Nie będę mogła uczestniczyć w zapierających dech przygodach. Jace już mnie nie rozśmieszy. Simon nie zirytuje. Clary nie zaskoczy. Nie rozczuli mnie już namiętność Aleca i Magnusa. Nie będę mogła usłyszeć nic o przebojowej Isabell. 
Jednym słowem amen. Zapewne po raz kolejny wygospodaruję sobie czas, żeby urządzić sobie maraton
 z całą serią Dary Anioła.

Koniec - to jedno słowo ciągle huczy mi w głowie. Przyjemność czytania ostatniego już tomu DA pt. Miasto Niebiańskiego Ognia odciągałam, jak mogłam. A i tak skończyłam go w bardzo szybkim tempie.
 I tutaj moje pytanie/wyrzut brzmi: jak to się mogło stać?! Historia wciągnęła mnie już na wstępie
 i z głodem w oczach pochłaniałam kolejne zdania, akapity, strony, rozdziały... Czy tom zamykający całą serię był idealnym zakończeniem? Moim zdaniem czegoś tutaj brakowało. Nie było tego zrywu serca pod koniec. Był uśmiech i sentyment, ale emocjonalnie trochę kulało. Jak przez wszystkie tomy miotała mną cała paleta uczuć, tak w ostatnich  stronach MNO zabrakło mi zrywu serca... Zawału? Zakończenie dobre, nawet bardzo dobre, ale ja spodziewałam się rewelacji tudzież arcydzieła.

Bohaterowie zmienili się patrząc na tom I, a ostatni. Była to zmiana stopniowa, ponieważ z tomu na tom ich świat rozpadał się na kawałki. Sklejał się raz po raz, ciągle gubiąc pewne elementy układanki. Mam tutaj na myśli śmierć, która zabierała im bliskich. Każda, nawet najmniej znacząca postać miała tutaj swoje miejsce i jej historia była ciekawa. Ja nie wiem jak Clare to robi, że rozkochuje swoich czytelników w każdym bohaterze, bo szczerze mówiąc, nawet czarny charakter potrafi ująć nas swoją historią. Mistrzostwo! Biję pokłony pani Clare.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o rewelacyjnym świecie, jaki stworzyła nam autorka. Ba! Nie świecie, a kilku światach, bo przecież był i realny świat i jego odbicie lustrzane w świecie Nocnych Łowców, a jak się na koniec okazało było jeszcze trzecie odbicie: nasze realia/świat Nocnych łowców/alternatywa świata Nocnych Łowców. Wspominając również o świecie Faerie. Najmniejsze detale były dopracowane tak, że czytając każdy z tomów, miałam nieodparte wrażenie, że w raz z bohaterami uczestniczę w walkach i ich przygodach będąc właśnie w ich świecie.

Jestem tak zafascynowana całością, że mogłabym pisać i pisać na temat Darów Anioła. Wierzcie mi, ale zdaję sobie również sprawę z tego, że nie chciałoby Wam się tego wszystkiego czytać. Dlatego kończę swój monolog i idę układać swoje życie bez oczekiwania na kolejny tom, bo jego już niestety nie będzie. Teraz nic, tylko czekać na kolejną wspaniałą serię Cassandry Clare. A wierzcie mi, że kiedy tylko będzie wydana w naszym kraju, to ja ją kupię!

Dary Anioła w moich oczach wypadły następująco:

wtorek, 4 listopada 2014

"Krew tyrana" i "Gniew króla" Fiona McIntosh


Ostatnio postanowiłam doczytać serie, które zaczęłam. Sporo nadrobiłam z czego jestem niezmiernie zadowolona! Przyszedł czas na dokończenie Trylogii Valisarów, księgi drugiej "Krew tyrana" oraz księgi trzeciej "Gniew króla". Jak wspominałam w recenzji księgi pierwszej "Królewski wygnaniec", treść mnie powaliła. To prawda. Kompletnie nie spodziewałam się, że ta trylogia skradnie moje serce, zwłaszcza, że czytałam sporo krytycznych opinii na jej temat. A to niespodzianka! Tom pierwszy był świetny. Tom drugi dorównał poprzednikowi, natomiast zakończenie strasznie mi się dłużyło. Najpierw jednak kilka słów o księdze drugiej. 

Minęła dekada odkąd barbarzyńca Loethar bestialsko podbił ostatnie, najpotężniejsze królestwo Koalicji Denova – ale upragniony Urok Valisarów, nieodparta zdolność narzucania własnej woli i kontrolowania innych, nadal wymyka mu się z rąk, choć wymordował królewskie rodziny Koalicji i posmakował krwi Valisarów. Jednak nie zabił wszystkich…
 Młody książę Leonel, który potajemnie umknął przed gniewem Loethara, wyrósł na mężczyznę pod opieką osławionego banity Kilta Farisa. Teraz młodziutki król pragnie znacznie więcej niż należnego mu tronu Penraven – łaknie zemsty. Jednak nie wszyscy mieszkańcy zniewolonego Penraven chcą rządów Leonela; Loetharowi przez dziesięć lat udało się zjednoczyć królestwa Koalicji w pokojowe, kwitnące imperium. Tymczasem nikt nie wie, że prawdziwy dziedzic Uroku Valisarów zaczyna zdawać sobie sprawę z własnej mocy – a mroczne niebezpieczeństwo, znacznie bardziej złowieszcze niż inwazja barbarzyńskiej hordy dekadę wcześniej, unosi się nad królestwem i zagraża wyjawieniem najbardziej szokującej tajemnicy Valisarów.  Królewska krew musi zwyciężyć… nawet jeśli Valisar będzie musiał stanąć przeciwko Valisarowi.

Zaskakujących akcji ciąg dalszy. Fiona McIntosh ma talent i tego nie można jej odebrać. Zwłaszcza jeśli chodzi o przewrotność zarówno akcji, jak i osobowości samych postaci. Powiem tak: tego się nie spodziewałam i zbierałam szczenę z podłogi. To, że kreacja postaci jest rewelacyjna już wiedziałam po tomie pierwszym, ale nie spodziewałam się tego, że autorka tak namiesza (w pozytywnym sensie), a postaci przejdą kompletną metamorfozę. Każdy z bohaterów tej trylogii przechodzi mniejszą bądź większą przemianę osobowości. Spotkałam się z wieloma książkami, których bohaterowie mnie zaskakiwali, a autorka wzbudzała mój podziw - mowa tutaj o ulubionej pisarce, Cassandrze Clare. Sądzę, że Fiona McIntosh w równym stopniu lubi mącić w świecie swoich postaci co Clare. 

"Krew tyrana" to książka zaskakująca, którą czytałam z napięciem od samego początku do końca. Natomiast jeśli chodzi o tom zamykający serię "Gniew króla" nie był on taki, jak się spodziewałam - niestety w negatywnym znaczeniu. Nie wciągnął mnie, nie omamił swoją treścią, był przewidywalny... Jak ja nie lubię, kiedy ostatnie tomy serii, tudzież trylogii są dużo słabsze od poprzednich tomów. Aaa! 
Najbardziej zabolała mnie ta przewidywalność i brak emocji - bo niestety mało co wpływało na moją emocjonalność w tym tomie. Wcześniejsze mnie omamiały swoim klimatem, wydarzeniami i nieprzewidywalnymi zachowaniami postaci. Natomiast tutaj wszystko było stonowane i czasami nudne...

Niemniej polecam Trylogię Valisarów. Nie skreślajcie jej tylko dlatego, że mnie zakończenie rozczarowało, bo być może Wam się spodoba. Całość oceniam 5/6. Trylogia jest niebanalna i warta polecenia!

niedziela, 2 listopada 2014

"Villette" Charlotte Brontë


Dziękuję!
Lucy Snowe – młoda Angielka, która w wyniku nieszczęśliwych wydarzeń straciła wszystko: rodzinę, dach nad głową, serdecznych opiekunów i jakiekolwiek zasoby materialne, pod wpływem impulsu decyduje się na desperacki krok i wsiada na statek, który zabiera ją do Francji. Szukając pracy trafia do miasta Villette, gdzie rzeczywiście los się do niej uśmiecha, jakby to sama opatrzność zaprowadziła ją w to miejsce. Lucy otrzymuje pracę na pensji dla dziewcząt prowadzonej przez Madame Beck.
 Lucy stara się nie oczekiwać od losu niczego poza spokojną egzystencją, to w obecnej chwili wydaje jej się spełnieniem marzeń. Ale życie wokół niej nie jest bynajmniej spokojne. Lucy mimowolnie zostaje wplątana w wiele tajemniczych zdarzeń, a jej serce powoli zaczyna się otwierać…

Dzisiaj trochę zacnej klasyki w wykonaniu Charlotte Brontë, "Villette". Zostawiłam ją sobie właśnie na ten jesienno - zimowy czas. "Villette" okrzyknięto arcydziełem literatury i życia Brontë. Jest to jej ostatnia powieść, jaką dla nas napisała. Ogromna szkoda, ponieważ kunszt i styl, jakim włada ta pisarka, jest powalający i mimo, iż jej książki nie należą do najłatwiejszych, to czyta się je z niemałą przyjemnością. 


 Autorka przedstawia nam całą historię w pierwszoosobowej narracji, którą osobiście lubię z tego względu, iż  łatwiej jest mi się wczuć w sytuację bohaterki, o której mowa w danej powieści. Niniejsza pozycja opowiada nam losy Lucy Snowe, samodzielnej i dzielnej młodej kobiety, która straciła dosłownie wszystko.
Kiedy nagle do Lucy uśmiecha się los, niestety w krótkim czasie ten uśmiech szybko blaknie. Wtedy młoda dama postanawia zmienić swoje życie, a zaczyna od opuszczenia Anglii, wyruszając w nieznane do Europy. A dosłowniej mówiąc do tytułowego Villette. Mogłoby się wydawać, że decyzja którą podjęła nasza bohaterka okazała się dla niej najlepszą, jaką mogła podjąć. Lucy znajduje pracę, a jej życie się ustabilizowało. Jednak to nie jest koniec, jak powszechnie wiadomo - los lubi płatać nam figle. Panna Snowe przekonuje się o tym najlepiej. 

Kreacja głównej bohaterki jest fenomenalna. Lucy to dziewczyna, która stawia czoła przeciwnościom losu, nie poddaje się, a walczy dalej. Często walczy sama ze sobą. To nie jest tak, że Lucy jest twardą kobietą, ponieważ ciągle dręczą ją pewne obawy, lęka się tego co może przynieść los - jak każdy z nas. Najlepsze jest to jak autorka ukazuje nam główną bohaterkę z jej perspektywy widzenia i ludzi ją otaczających. Ja dzięki pierwszoosobowej narracji poznałam bohaterkę - że tak powiem - jej własnymi oczami, ale też dzięki opisom ludzi z jej otoczenia poznałam zupełnie odmienne zdanie na jej temat. Otóż ja twierdzę, że Lucy jest odważną i dążącą do celu, zaś inni bohaterowie widzą ją jako słabą dziewczynę, której brak odwagi. Taka mała sprzeczność. 

Cudownie przedstawione realia XIX wieku, ale to nie zdziwi nikogo, kto czytał inne powieści sławnych sióstr Brontë. Niemniej muszę przyznać, że fabuła jest jednostajna i przez jej większość nic wzniosłego się nie dzieje. Wspomniałam we wstępie, że "Villette" zaliczam do literatury "ciężkiej". Czasami opisy wydawały mi się nudne, ale wiele wnosiły do całości. Natomiast ja nie jestem fanką lektur składających się z długich (za długich) opisów, jeśli nie są to opisy pełne akcji. Niemniej nie narzekam, bo książka naprawdę mi się podobała, głównie dzięki stylowi Charlotte Brontë. 

środa, 29 października 2014

"Dla nas zawsze będzie lato" Jenny Han

Dziękuję!

Czy Belly wreszcie dokona wyboru między Justinem a Conradem?
Belly w swoim życiu kochała tylko dwóch chłopców, obu noszących nazwisko Fisher. Po dwóch latach spotykania się z Justinem była pewna, że znalazła bratnią duszę. Prawie. Conrad wciąż nie pogodził się z błędem, jaki popełnił, pozwalając jej odejść, Justin zawsze zaś wiedział, że Belly jest mu pisana. Ale kiedy postanawiają związać się już na zawsze, Conrad uświadamia sobie, że to ostatnia chwila, żeby wyznać jej miłość. W przeciwnym wypadku bezpowrotnie ją straci.
Belly musi przemyśleć swoje uczucia i zdecydować się na nieuniknione: jeden z nich będzie z nią, a drugi zostanie ze złamanym sercem…

Wcześniejsze dwa tomy trylogii Jenny Han zachwalałam. Niestety tym razem tak nie będzie. Ostatnia część pod tytułem "Dla nas zawsze będzie lato" okazała się najsłabszym ogniwem całości. Brakowało mi tutaj emocji, zaskakujących wydarzeń. Wszystko jest takie jednostajne, przewidywalne oraz czasami drażniące. Jak wcześniej historia Belly oraz braci Fisher była wzruszająca, tak tym razem niestety była banalna i mało ciekawa. A szkoda. Naprawdę wielka szkoda. Nie twierdzę, że trzeci tom jest beznadziejny, ale zwyczajnie jest słabszy od pozostałych. Przechodząc jednak do konkretów, zacznę od...

Postaci niewątpliwie przeszły pewną metamorfozę. Wiele w ich życiu się zmieniło, każdy przeszedł swoje większe lub mniejsze piekło. Ciężko było im się pozbierać z tego, co zgotował im los, jednak niektórzy mimo wszystko nie docenili tego, co zyskali. Mam tutaj na myśli główną bohaterkę, która mimo tego wszystkiego, co działo się w przeszłości nie dojrzała do prawdziwego związku, a jej emocjonalność i dziecinne zachowanie często dawały mi się we znaki.

Styl językowy autorki się nie zmienił. Jenny Han tworzy swoje powieści z lekkością, dlatego szybko się je czyta i łatwo przyswaja wszystko, co przekazuje czytelnikowi. Język jest nieskomplikowany, łatwy w odbiorze, co jest oczywiście plusem. "Dla nas zawsze będzie lato" to niezobowiązująca kontynuacja, która może i nie wnosi wiele w życie czytelnika, ale za to jest uzupełnieniem historii. Jej zakończeniem. Może nie satysfakcjonującym, ale jednak potrzebnym. Dlatego każdy, kto zapoznał się z poprzednimi tomami tejże historii, powinien przeczytać również jej finał. 

sobota, 25 października 2014

"Dzikie serce. Kroniki czerwonej pustyni" Moira Young

Dziękuję!

Saba była pewna, że po tym, jak uratowała brata z rąk porywaczy, jej świat wróci do normy. Że wraz z rodzeństwem będzie prowadzić spokojne życie i że znów spotka Jacka. Ale potężny wróg rośnie w siłę. A Jack niekoniecznie jest tym, za kogo się podaje...
Pierwszy tom Kroniki czerwonej pustyni pod tytułem "Krwawy szlak", wywarł na mnie ogromne wrażenie. Mimo, iż na kontynuację przyszło mi trochę poczekać, nie spowodowało to jednak "zaniku czytelniczej pamięci". Dokładnie wiedziałam kto jest kim, jaka jest jego historia, jak i pamiętałam wszystkie wydarzenia z poprzedniego tomu. Czemu o tym wspominam? Często zdarza mi się zapomnieć ten czy inny szczegół z poprzedniego/poprzednich tomów, a tutaj jest zupełnie inaczej. Sądzę, że to dzięki temu, jak Moira Young pisze, jak prowadzi dialogi oraz kreacji postaci, których nie da się zapomnieć.

Przyznaję, czytanie pierwszych stron szło mi topornie. Ciężko było mi się wbić w fabułę, ale podczas czytania "Krwawego szlaku" miałam podobnie. Wszystko przez brak wyszczególnienia dialogów. Brak mojego czasu też miał z tym wiele wspólnego, ale to nie wina książki. Niemniej, kiedy już przekroczyłam - na oko - sto stron, wszystko poszło tak szybko, że nim się obejrzałam, a książka przeczytana!

Nie powiem, że "Dzikie serce" jest lepszym tomem od "Krwawego szlaku", jednak ma w sobie coś innego. Sama nie wiem jak to nazwać. Podczas czytania największym uczuciem, które mi towarzyszyło, było oczekiwanie. Oczekiwanie na to, aż Saba spotka Jacka. Oczekiwanie, aż dowiem się czy Jack rzeczywiście przeszedł na drugą stronę... Bo wiecie, w tej serii ciągle coś się dzieje. Nie ma czasu na odpoczynek, ponieważ bohaterowie wędrują z miejsca na miejsce, a wszędzie czyha niebezpieczeństwo. 

W opinii na temat "Krwawego serca" zaznaczyłam, że książka jest oryginalna i brak w niej schematów. Obawiałam się, że kontynuacja może nie być już taka oryginalna, bo nie oszukujmy się - często bywa tak, że autor nie daje z siebie wszystkiego. Moira Young tak samo jak jej dzieło, wyszła poza ramy nudy, schematów i powielania pomysłów innych. Ogromnie cieszę się z tego, że "Dzikie serce" okazało się godną kontynuacją Kronik czerwonej pustyni.

Muszę jednak przyznać, że jak byłam zachwycona główną bohaterką, tak teraz straciła w moich oczach. Podaję rękę Lugh i popieram go w słowach, że Saba jest strasznie samolubna i pakuje ich w kłopoty. Nie chce słuchać innych, często zachowując się jak rozkapryszony bachor. Działając pod wpływem emocji robi niewyobrażalne głupstwa, przez co cierpią i umierają inni. 

Na sam koniec pragnę polecić trylogię Moiry Young, bo jest ona niewątpliwie godna uwagi.

niedziela, 19 października 2014

Stanowcze: TAK!

źródło
Jakiś czas temu pisałam o książkach/seriach, które zupełnie do mnie nie przemówiły i nie mam zamiaru ich kontynuować. O poleceniu ich nie ma nawet co mówić. Teks znajdziecie tutaj: Stanowcze: NIE!
Dzisiaj chcę Wam zaprezentować pięć świetnych perełek literatury, które polecam gorąco! A są to:


Susan Ee i Cykl: Opowieść Penryn o końcu świata 
Rewelacja. Ja kocham wszystko co anielskie, a jeśli chodzi o świetnie skonstruowaną książkę, w której anioły wiodą prym - to jestem pierwsza! Oba tomy przeczytałam i niecierpliwie oczekuję tomu kolejnego. Nie mogę się doczekać tego co też czeka te wspaniale wykreowane postaci.
Powiem tak - genialna kreacja bohaterów, rewelacyjnie stworzony świat, świetny styl językowy... Nic, tylko brać się za czytanie! Ale już. Migiem.
Susan Ee świetnie manipuluje uczuciami swoich czytelników. Zakończenie pierwszej części rozdarło mnie doszczętnie, natomiast emocje, jakie mnie opanowały podczas czytania kontynuacji są wprost nie do ogarnięcia. To napięcie, które towarzyszyło mi od samego początku i nie opuszczało nawet na moment, aż do samego końca.

"Nevermore" zarówno Kruk, jak i Cienie autorstwa Kelly Creagh. Jedna z najbardziej klimatycznych historii jakie dane mi było poznać. Uwielbiam. Uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Autorka owiała całą historię tak nie  Czymś co mnie jeszcze urzekło są wiersze i opowieści Edgara Allana Poego. Autorka nie ukrywa, że jest jego fanką.
Jedna z najbardziej zaskakujących i nieprzewidywalnych książek jakie dane mi było przeczytać. Za każdym razem kiedy wyobrażam sobie zakończenie jest ono zupełnie inne niżbym chciała. Naprawdę ciężko rozgryźć fabułę. Teraz zastanawiam się jaki może być finał tej serii. Czy to będzie happy end? Coś mi się wydaje, że na pewno nie. Przecież to nie jest ckliwa opowiastka o słodkiej miłości. To jest książka z mocą! I mam nadzieję, że zakończenie będzie również mocne i zapadające w pamięć jak pierwszego i drugiego tomu.
 Powiem tak: seria Creagh jest według mnie jest fenomenalna! Uwielbiam autorkę za to w jaki sposób wpływa na moją wyobraźnię, za to jak wprowadza mnie jako czytelnika w świat snów. W świat pełen paradoksalnych wydarzeń, które wywołują u mnie gęsią skórkę. Nevermore bezsprzecznie trafia u mnie na listę najukochańszych serii jakie dane mi było poznać.


"Czas żniw" to jeden z najlepszych debiutów z jakimi miałam styczność. W życiu bym nie powiedziała, że Shannon nie wydała wcześniej żadnych dzieł. To aż nie do pomyślenia! Ja chcę kontynuację. Już teraz, natychmiast!
Fabuła - na pewno nietuzinkowa, wielowątkowa, zdumiewająca, barwna, porywająca... Świat w którym znajdziemy takie istoty jak: Jasnowidze, Tułacze, Odmieńcy, Ślepcy, Emmici i Refaici - idealny. Właśnie takiej wyrazistej nuty brakuje mi w wielu książkach fantasy. Nuty świeżości - nowych postaci, które zawojują moją wyobraźnię! Dodatkowo jeszcze ta brutalność. Autorka nie cacka się - ani z czytelnikiem, ani ze swoimi postaciami - często rzuca im wyzwania, którym ciężko jest sprostać - co bardzo mi się podobało!
Polecam ją nie tylko z ręką na sercu, ale i z czystym sumieniem. Niezwykłość tej książki rozpędzi waszą wyobraźnię na wysokie obroty, przyprawi Was o brak tchu, ale również sprawi, że zapomnicie o Bożym świecie. Ja osobiście pokochałam tę niebanalną historię i mam wielką nadzieję, rozbudzić miłość w niejednej istotce, które szuka oryginalnych książek, które powalają na łopatki. Jeszcze raz GORĄCO POLECAM!

Kim Harrison i Cykl: Zapadlisko. Książki Kim pokochałam jeszcze zanim zaczęłam prowadzić bloga. Ja wiem, że przejadły się już Wam wampiry. Mnie też. Jednak warto zwrócić uwagę na Zapadlisko. Jeśli lubiie wiedźmy, czarownice czy wilkołaki, na pewno spodoba Wam się ta książka, która okraszona jest sporą dawką nietuzinkowego humoru. Magii w niej pod dostatkiem, zaskakujących zwrotów akcji bez liku, a niebezpieczeństwo czyha za każdym rogiem. Ja jestem zauroczona cyklem i nie wiem tylko dlaczego MAG nie kontynuuje tej serii... Zresztą nie tylko tej.



Seria "Siedem królestw" autorstwa Cindy Williams Chima bardzo przypadła mi do gustu. Opisy miejsc i postaci są tak realistyczne, że dzięki nim możemy sobie wyobrazić, iż znajdujemy się w Fells i przeżywamy wszystko równie mocno jak bohaterowie. Każdą porażkę, upadek, wzniosłe chwile, rozdzierające serce… Jestem wprost zachwycona i zarazem oszołomiona sposobem, w jaki autorce udało się to uchwycić i przekazać odbiorcy. Po przeczytaniu pierwszych trzech ksiąg miałam wrażenie, że znam każdy najmniejszy i najciemniejszy zakamarek królestwa: zarówno w zamku, koloniach, jak i w Łachmantargu. W czwartej księdze Chima ujawniła kilka nowych miejsc, mam tutaj na myśli chociażby skarbiec Królów Obdarzonych Mocą.  W dodatku ciągłe intrygi, walki, magia, miłość, przyjaźń i wartka, wciągająca akcja… Jednym słowem: rewelacja!
Na sam koniec pragnę Was zachęcić gorąco do zapoznania się z wszystkimi księgami „Siedmiu Królestw”, ponieważ jest to seria, obok której nie można przejść obojętnie.

Te książki podbiły moje serce. Mam jeszcze kilka innych, którymi podzielę się z Wami już niebawem!
A Wy znacie którąś z nich? Jak Wam się spodobały?

wtorek, 14 października 2014

"Czarnoksiężnik. Władca wilków" Juraj Cervenak

 
„Władca wilków” to pierwszy tom opowieści o zemście potomka bogów, wojownika Rogana, wspieranego przez wilka z zaświatów, Gorywałda.
 Prawie dziesięć lat walczył w wojnach, które doprowadziły do rozbicia imperium Awarów, rozciągającego się na równinach pomiędzy Dunajem a Cisą. Należał do drużyn słowiańskich książąt, był najemnikiem, walczącym po stronie Karola Wielkiego, służył w szeregach armii bułgarskiego chana Kruma. Czarny Rogan. Osławiony łucznik, bezlitosny pogromca Awarów. Każdy wódz pragnie mieć go po swojej stronie.
 Działa teraz na własną rękę, zapuszcza się w ciemne, zamieszkane przez duchy i demony lasy za Hronem. Tropi ślady Krwawych Psów – najokrutniejszych awarskich oprawców. Dzięki spotkaniu z wiedźmą Mireną i władcą wilków, Czarnobogiem, szybko się dowie, że jego powołaniem jest nie tylko zemsta za dawno nieżyjących bliskich. Aby sprawdzić, jakie drzemią w nim siły i jakie posłannictwo przypadło mu w spadku po nieznanych dotąd przodkach, będzie musiał udać się do królestwa Moreny, bogini śmierci…
„Czarnoksiężnik” to znakomita seria, która błyskawicznie wciąga w świat słowiańskich herosów, książąt oraz magii, kapryśnych bogów i żądnych krwi biesów, a wszystko to na tle prawdziwych wydarzeń historycznych.

Pierwszy raz w moje ręce wpadło Słowiańskie heroic fantasy. Czy czułam się zaintrygowana? Zważając na to, że uwielbiam fantasy - owszem, że byłam zainteresowana. Co więcej, chcę tom II! "Władca wilków" jest tomem rozpoczynającym trylogię o Czarnoksiężniku. Tomem wprowadzającym nas w świat pełen magii, przemocy i rozlewu krwi. O tak! Juraj nie oszczędza czytelnikowi scen brutalnych, więc jeśli ktoś jest wrażliwy na tym punkcie, to niech sobie lepiej daruje przygodę z Czarnoksiężnikiem. W dodatku mitologia? Słowiańska mitologia? 


Wystarczył mi sam rzut okiem na okładkę. Następnie zerknęłam na tytuł i wiedziałam, że książka prędzej czy później będzie moja. Naczytałam i nasłuchałam się o niej wielu dobrych opinii. Nic dziwnego, bo książka naprawdę jest taka dobra, jak piszą i mówią. Napraaaawdę dobra. Ta  (jak to określił sam autor) "opowieść o czarowniku i pewnym ironicznie usposobionym wilku" uprzyjemniła mi dwa dni. Chociaż bądź, co bądź - wilka mi w niej stanowczo za mało!
Nie będę jednak marudziła, bo bohaterowie wynagrodzili mi ten pewien brak sierściucha. Rogan, ah Rogan. Kiedy tylko wkraczał do akcji, moje serce przyspieszało,a na twarzy pojawiał się uśmiech. Z początku myślałam, że będzie to taki typowy zimny barbarzyńca. Wicie, za kudły i do jaskini...
Yyy... że co? [źródło]
Oj no domyślacie się, o co mi chodzi. Ktoś zniszczył mu życie. Zgwałcił i zabił żonę, uśmiercił też syna. Gość pragnie zemsty, a to normalne. Rogan jednak nie był do końca taki, jak się tego spodziewałam, co oczywiście mu nie umniejsza. Genialnie skrojona postać męska! Pragnę również wspomnieć - bo naprawdę inaczej się nie da - o pozostałych postaciach. Wiedźma Mirena? Świetna postać kobieca. Silny charakter, nieustępliwość i niepowtarzalna osobowość. Nie zapominając jednak o walecznym i zabawnym Wielimirze. Nie będę jednak wymieniała każdego z bohaterów, bo nie w tym rzecz, ale wierzcie mi, że jest ich wiele i każdy z nich jest nietuzinkowy. 

Tak więc, czy polecam "Władcę wilków"? Oczywiście, że tak! Ale, jak już wcześniej wspomniałam, jeśli nie lubicie krwawych i brutalnych scen, to sobie odpuśćcie.