piątek, 30 czerwca 2017

Zdobycze czerwcowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!


Jak co miesiąc przychodzę do Was z nowościami książkowymi, jakie zasiliły moją biblioteczkę. W tym miesiącu jest ich naprawdę sporo. Jednak większości z nich nie mogłam się oprzeć, no bo... Spójrzcie sami, jakie to są perełki! Podzieliłam je na pomniejsze stosiki, bo jeden byłby ogromniasty i po prostu by nie ustał w całości :D Proszę Państwa oto on, stosik!
 
 Najpierw stosik książek przeczytanych i w większości zrecenzowanych, więc szukajcie ich na blogu:

Pozytywnie zaskoczyła mnie książka "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci". Jak nie czytam biografii, tak ta do mnie trafiła na sto procent.
Mega zakręcona i niepokojąca książka "Bad mommy". Dwie romantyczności czyli "Uciekająca narzeczona", wiedziałam, że Denise Hunter mnie nie zawiedzie. I mega klimatyczna "Księgarnia samotnych serc". Łapiąca za serce książka Emmy Scott "Serce ze szkła". "Kolekcjoner motyli", czyli coś na "straszno" :D "Poszukiwana" na mniej straszno. "To jedno lato", które niestety mnie nie przekonało. "Piosenki o dziewczynie", jako poprawna młodzieżówka. "Tysiąc odłamków ciebie", książka do której jedni przyczepiają się o trójkąt miłosny, zobaczycie niebawem, co ja o niej myślę.  "Światło, które utraciliśmy", nie jest źle, ale też bez rewelacji :) I na koniec "Twierdza Kimerydu" z autografem od fajnej autorki! 


Teraz stosik niespodziewanek/prezentów od wydawnictw, wygranych w konkursach i zakupów własnych:


 W końcu mam moje ukochane "Wszystkie jasne miejca". Uwielbiam tę historię i musiałam ją mieć u siebie, a wszystko za sprawą wymiany na LC. "Motylek" Puzyńskiej, gdybym wiedziała, że został podzielony na części, to na pewno bym go nie kupiła... Dwie kolejne części z serii Jodi Picoult! Wygrana w konkursie wydawnictwa Papierowy Księżyc, sama wybierałam nagrody: "W najciemniejszym kącie" oraz "Chłopiec w walizce". Kolejna wygrana na instagramie "Franco"! I również na instagramie u kochanej Aleksandry "Blue Lilly, Lilly Blue". Piękne wydanie w twardej oprawie *_* Szkoda, że całej serii w takiej nie mam! "Jeszcze jeden oddech" oraz "Obietnica pod jemiołą", to prezent od dziewczyn z mojej byłej już ekipy Bookstagram to pasja.. I cała reszta od wydawnictw - prezento - niespodzianki.

I teraz książki do przeczytania:

"Gra miłości" oraz "Zgromadzenie cieni" cudowne Zysk i S-ka mnie nimi obdarowało. Gra... już przeczytana i jest miłość!
"Armagedon dzień po dniu" - mój rewelacyjny patronat. Książka jest świetna i jestem dumna, że moje logo widnieje na jej okładce! Niebawem recenzja.
"To, co nas dzieli" (cudowna McPartlin!) oraz "Bezsenność na Manhattanie" - książki od Harper Collins Polska
"Piękne złamane serca" - ślicznie wydana książka, ubolewam jedynie nad tym, że oprawa nie jest twarda! Insignis ;)
"Dziecko ognia" od Czarnej Owcy. Wszyscy zachwalają, niebawem przekonam się, jak to z nią jest.
"Dziewczyna w rozsypce" - liczę na coś naprawdę dobrego. Od Jaguara :)
"Replika" - interesująco wydana powieść. Jestem jej mega ciekawa.
"Słodkie sekrety" od Filii oraz Ona czyta - czuję, że będzie to niesamowita powieść.
"Spacer nad rzeką" - nie nastawiam się na rewelacje, bo różnie to bywa z rodzimymi autorkami i ich obyczajówkami. Aczkolwiek... Mam nadzieję, że będzie dobrze :)
"Casanova" - od Znaku.
I na koniec "Dzielnym będzie przebaczone" od Świata Książki. Zaczęłam i jest bardzo, ale to bardzo dobrze :)


I na koniec ona! Kolejna piękność od Kasie West i Feeria Young!


Zainteresowało Was coś z moich zdobyczy? Mam czytania na wiele dni! Na bogato :D

czwartek, 29 czerwca 2017

"Poszukiwana" Dean Koontz


Dziękuję!
Pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”.
Jedna z najlepszych książek roku według portalu Bookpage.
Lektura obowiązkowa dla miłośników mrocznych kryminałów psychologicznych, jak również dla wielbicieli współczesnej literatury z elementami grozy i niesamowitości.

Dziewczyna, która powiedziała śmierci NIE

Bibi Blair jest energiczną, wesołą i dzielną młodą kobietą... Tyle, że właśnie dowiedziała się od lekarza, iż został jej rok życia.

Jej odpowiedź brzmi: „Zobaczymy”.

Nagłe ozdrowienie Bibi zadziwia cały świat medyczny. Dziewczynę pochłania jednak obsesja, że została oszczędzona po to, by ocalić także kogoś innego. Kogoś o nazwisku Ashley Bell...
Ale ocalić przed czym? Przed kim? I kim jest Ashley Bell?
Odnalezienie jej staje się dla Bibi obsesją. Wkracza na drogę pełną niebezpieczeństw, zarówno nadprzyrodzonych, jak i zupełnie namacalnych.

Błyskotliwie poprowadzona, porywająca opowieść o fascynującej bohaterce wplątanej w zawiłą, misternie utkaną historię naszpikowaną zwrotami akcji.

 Poszukiwana, to moje pierwsze spotkanie z dość znanym i powszechnie lubianym autorem mrocznych powieści. Nastawiałam się na coś naprawdę mega, a czy to otrzymałam? Wiecie, nie do końca. Książka jest dobra, owszem, ale nie jestem nią zachwycona. Właściwie zastanawiałam się co ja czytam - przynajmniej przez pierwsze sto stron. Poważnie, kryminałem mi to nie pachniało, raczej jakimś dramatem, czymś nadnaturalnym, ale kryminałem? Nie. I zastanawiałam się, czy to miał być kryminał. Patrzyłam nawet po kilka razy na okładkę, żeby się upewnić... 

Sama nie wiem co mam myśleć o tej książce. Z jednej strony była OK, zaś z drugiej, coś mi nie grało. Z tym, że ciężko jest mi określić, co to było. Może główna bohaterka, która wydawała mi się z deczka anemiczna? Może to, że jakoś mało mi mroczności w tej książce, której powinno być więcej? Może to, że czytanie mi się ciągnęło? Czasami, bardzo... Sama nie wiem, bo kurczę, koniec końców, książka nie jest zła...

Na pewno podobał mi się motyw tajemniczego ozdrowienia, na co z początku kręciłam nosem, ale później autor rozwiał moje wątpliwości i ogólne zdziwienie tematem. Na pewno podoba mi się szata graficzna, wydawnictwo Replika zrobiło dobrą robotę. PodobałO mi się to, jak ta historia potrafi być przewrotna. Poważnie, raz jest dobrze, raz źle. Absurd przeplata się z niedowierzaniem i dziwnością, a wszystko jest przez autora trzymane w ryzach. Ja chyba nie potrafiłabym napisać tak zakręconej powieści i jeszcze utrzymać jej tak, żeby miała ręce i nogi. Niemniej tak doświadczony autor, jak Dean Koontz poradził sobie z tym bardzo dobrze.

Jeśli chodzi o styl językowy, jakim autor nas uraczył, to muszę przyznać, że do lekkich to on nie należy. Książkę czytało mi się na zmianę: raz lekko, a raz ciężko. Niektóre opisy mnie nużyły, a niektóre przyprawiały o żywsze bicie serca. Dlatego też, ciężko jest mi jednoznacznie ocenić "Poszukiwaną". Jest to książka dobra, bo nie mogę jej zarzucić czegoś, co by stawiało ją w świetle książki złej. Natomiast to, czy chcecie poznać tę niesamowitą i zakręconą powieść, już zależy od Was.



wtorek, 27 czerwca 2017

"Piosenki o dziewczynie" Chris Russel



Dziękuję!

„To było takie samo uczucie, jakie masz wtedy, gdy wspinasz się na bardzo wysoki
budynek, stajesz na krawędzi dachu, trzymając się barierki, a jakiś głos w twojej głowie każe ci skoczyć, przechylić się przez balustradę i runąć w dół niczym spadająca gwiazda”.

Tak właśnie czuje się Charlie, gdy pierwszy raz patrzy na nią Gabe West – frontman najpopularniejszego boysbandu świata, Fire&Lights.
Do tej pory Charlie najlepiej czuła się schowana za obiektywem swojego aparatu –
niewidzialna i niesłyszalna. Wcale nie chciała robić zdjęć na koncercie Fire&Lights,
chociaż poprosił ją o to Olly, dawny kolega ze szkoły, a obecnie członek zespołu. Ktoś ją w to wrobił i nie mogła już odmówić.

Szalony, charyzmatyczny Gabe sprawia, że jej życie zmienia bieg. Charlie czuje, że
jest między nimi niezwykła bliskość, związek, który trudno wytłumaczyć. Dlaczego
wszystkie teksty Gabe’a są o niej? Jaka tajemnica kryje się w ich słowach? 

Przyszedł czas na młodzieżówkę, bo nawet jako osoba dorosła, lubię po nie sięgać. Jedne nadal pozytywnie mnie zaskakują, a inne niestety rozczarowują... Jak było w przypadku Piosenek o dziewczynie? Przekonajcie się sami. 

Jak mniemam, jest to pierwszy tom pewnej serii, która tym pierwszym tomem zapowiada się dobrze. Poprawna młodzieżówka, która zapewne spodoba się wielu nastolatkom. Jest szkoła, jest najlepsza przyjaciółka, są hejterzy, są problemy, jest On. Ten, który ściąga sen z powiek głównej bohaterki. Czyli praktycznie wszystko to, co dobra młodzieżówka powinna posiadać. Dlatego książka Chrisa jest jak najbardziej na plus. Można by pomyśleć, że jest schematycznie, że pewnie jest to coś, co już było. Możliwe, ale wiecie co? Wszystko zależy od tego, jak autor poprowadzi historię i gdzie zaprowadzi swoje postaci. A w książce Piosenki o dziewczynie, nie wszystko jest takie do końca oczywiste. Chociaż ja za sobą mam całą masę młodzieżówek i naprawdę mało co jest mnie w stanie zaskoczyć, więc nie będę twierdziła, że książka jest rewelacyjna, bo nie jest. Jedną z moich ulubienic książek młodzieżowych (i nie tylko!) jest Kasie West. Dlatego, uważam, że Piosenki o dziewczynie, to poprawna historia kierowana do młodzieży, ot to.

Idą wakacje, nastolatki będą miały całą masę wolnego czasu i uważam, że niniejsza pozycja jest idealna na ten czas. Zatem, jeśli macie kogoś, komu możecie tę książkę sprezentować, to nie czekajcie. Uważam, że bliska Wam osoba, będąca w takim młodym wieku będzie tą książką zachwycona. Co więcej, nie będzie się mogła doczekać kolejnego tomu, bo ten kończy się co najmniej w sposób interesujący. Aż sama jestem ciekawa, jak to wszystko się rozwinie. Co będzie dalej i jak potoczy się historia bohaterów.

Książka jest napisana przystępnym i przyjemnym językiem. Czyta się ją niesamowicie szybko i tak samo przyjemnie. Bohaterowie są tak stworzeni, że nie można im niczego zarzucić. Nie muszę chyba wspominać, że Gabe przypadł mi całkowicie do gustu . Tajemniczy, melancholijny, wycofany, ale mający to coś. Bardzo lubię takie książkowe postaci męskie. Zaintrygował mnie w pierwszej chwili, kiedy pojawił się w książce. Główna bohaterka również zaskarbiła sobie moją sympatię, a to już coś, bo mam tendencję do czepiania się nastoletnich postaci. Oczywiście tylko wtedy, kiedy te sobie na to zasłużą.

Co ja Wam mogę jeszcze napisać. Piosenki o dziewczynie jest idealną książką dla nastolatek, jednak jeśli ktoś z dorosłych czytelników, takich jak ja, też lubi zaczytywać się w młodzieżówkach, to jak najbardziej jestem za tym, by zapoznał się z treścią tej książki.

niedziela, 25 czerwca 2017

"Serce ze szkła" Emma Scott


Dziękuję!
Kochałbym cię już zawsze, gdybym tylko miał szansę…
Kacey Dawson zawsze żyła na krawędzi – podejmowała impulsywne, czasem lekkomyślne decyzje. W tej chwili, jako wiodąca gitarzystka dobrze zapowiadającego się zespołu, stoi na progu sławy i bogactwa. Jednak porażka na koncercie w Las Vegas grozi całkowitym zrujnowaniem kariery. Dziewczyna budzi się z gigantycznym kacem, nie pamiętając zdarzeń ubiegłej nocy ani tego, w jaki sposób skończyła na kanapie u swojego kierowcy…

Jonahowi Fletcherowi kończy się czas. Zdaje sobie sprawę, że jego sytuacja jest beznadziejna, więc przyrzeka sobie, by jak najlepiej wykorzystać pozostałe mu miesiące. Ma jeszcze w planach zobaczyć wystawę swojej instalacji ze szkła w prestiżowej galerii sztuki… Nie planował natomiast zakochać się w nieokrzesanej, nieprzewidywalnej rockmence, która usnęła po imprezie w jego domu.

Jonah dostrzega, że Kacey zmierza ku zatraceniu. Pozwala jej zostać u siebie przez kilka dni, by zdołała wytrzeźwieć, doprowadzić się do porządku i pozbierać myśli.
Żadne z nich nie spodziewa się, że poczują coś głębokiego, czystego i ważnego… Coś kruchego jak szkło, co pod koniec może się roztrzaskać na milion kawałków bez względu na to, jak mocno będą starali się to trzymać.

To historia o tym, co znaczy kochać całym sercem, poświęcić się, doświadczyć gwałtownej radości i bezbrzeżnego smutku. Opowiada o życiu w pięknie i bólu, aby na koniec móc uśmiechać się przez łzy i wiedzieć, że niczego by się nie zmieniło. 

Oto książka, która swoim zakończeniem złamała mi serce. Wszystkiemu ona winna, tym łzom, smutkowi, moim dziwnym myślom i tym kołataniom serca. Emmo Scott, jak mogłaś mi to zrobić?!
A tak poważnie, to Serce ze szkła, jest przepiękną i chwytającą za serce wrażliwców książką, którą pokochałam, chociaż nie od początku treść mnie przekonała. Jak to ze mną i z tą książką było?

 Początek poruszył mnie i wiedziałam, że Jonah jest cudownym facetem, których coraz mniej na tym świecie. Serio. Polubiłam go w tej samej chwili, kiedy kończył pierwsze zdanie w dialogu z bliskimi. Już wiedziałam, że ten chłopak zawładnie moim sercem i wiecie co? Nie myliłam się. Świetny mężczyzna, który - jestem tego pewna - zawładnie i Waszymi sercami, drogie czytelniczki.
A co z Kacey? Muszę przyznać, że nie od początku się polubiłyśmy. Kacey należy do tej grupy bohaterek książkowych, które ciężko sklasyfikować. Przez połowę książki podchodziłam do niej sceptycznie. Nie polubiłam jej na tyle, żeby jej kibicować. Ale wiecie co? Dziewczyna należy do tej grupy postaci, które przechodzą ogromne zmiany i właśnie taka jest K. I koniec końców, polubiłam ją, i to bardzo.

Serce ze szkła, to historia, która nie należy do tych łatwych, zabawnych i do końca przyjemnych. Owszem, bywają zabawne sytuacje i jest ogrom pozytywów, ale jest też moc żalu, niepokoju i smutku. Ta książka może dać kopa czytającemu, który się całkowicie na nią otworzy. Jeśli znacie Promyczka i Gusa, to myślę, że można je do siebie porównać. Wszystkie trzy są, jak dla mnie, historiami rewelacyjnymi, o których nie można zapomnieć.

W tej historii jest tyle pięknych słów. Tyle pięknych gestów bohaterów... Tyle emocji, barw i swego rodzaju mocy, że ciężko to ogarnąć. Po przeczytaniu Serca ze szkła, usiadłam i w mojej głowie włączył się tryb "refleksja". Nie mogłam przestać o niej myśleć. Nawet kiedy zaczęłam czytać kolejną książkę, ciągle w mojej głowie i sercu gościło Serce ze szkła.

Czy polecam? A jak myślicie? Gorąco polecam! 

YOU ARE
MY UNIVERSE

piątek, 23 czerwca 2017

"To jedno lato" Dorota Milli


Dziękuję!



Lukrecja Lis, dziewczyna z charakterem, doradca klienta w warszawskim banku, po kolejnej porażce miłosnej postanawia odpocząć od miasta i jedzie do Dźwirzyna, rodzinnej miejscowości.
Musi odczarować zły urok i stworzyć nowy plan na życie.

Luka myśli głównie o sobie, małymi miasteczkami gardzi, a ich mieszkańców uważa za nieudaczników. Pewnym krokiem przemierza chodniki nadmorskiego Dźwirzyna, unosząc wysoko zgrabną bródkę. Stukot Lukowych szpilek dociera do ucha lokalnego kierowcy busa bałtyckiego kurortu, przystojnego Huberta. Warszawianka staje się wyzwaniem dla pewnego siebie mężczyzny.
Oboje beztrosko korzystają z uroków polskiego wybrzeża smaganego pachnącą bryzą i pełnego urokliwych fal oblewających piaszczyste brzegi.
Ani Luka, ani Hubert nie spodziewają się jednak, czym stanie się dla nich to jedno lato, i dokąd ich zaprowadzi nadmorska plaża...

Piękna wakacyjna opowieść o uczuciu rodzącym się nad cudownym Bałtykiem, w otoczeniu sosnowego lasu, najpiękniejszych plaż i najsmaczniejszych gofrów z truskawkami...

Skusiła mnie wakacyjna okładka, całkiem ciekawy opis zapowiadający świetną letnią lekturę i... Właśnie i co? Czy dobrze zrobiłam, że skusiłam się na lekturę książki To jedno lato? Czy może jednak źle zrobiłam?
Powiem Wam, że każdego po trochu, przejdę więc do rzeczy...

Na początek pochwalę wydanie - naprawdę cudne! Ma taki letni klimat, że patrząc na nie jesienią czy zimą, będę myślała o wiośnie i lecie. Wycieczkach rowerowych nad stawy i ciszy, której się tam mogę oddawać. I te kolory! Zresztą, ja chwalę niemalże wszystkie wydania wydawnictwa Filia, więc wiecie... Teraz przejdę do pomysłu, który też pochwalę, bo taka mega lekka, zabawna i niezobowiązująca lektura to jest to, czego czasami poszukuję, żeby się odprężyć i odpocząć od tych "cięższych". Uważam również, że autorka poradziła sobie z wykorzystaniem pomysłu i uprzyjemniła tym samym czas spędzony na lekturze jej książki.

Podobało mi się również to, że styl, jakim autorka napisała książkę, jest przyjemny, nieskomplikowany i dzięki temu bardzo szybko czytało mi się perypetie głównej bohaterki. Jednak tym, do czego się przyczepię, jest objętość książki. Już podczas czytania mówiłam sobie, że na pewno ujmę to w opinii. Książka równie dobrze mogłaby być o jakieś dwieście stron cieńsza, serio. Wystarczyłoby wywalić jakieś duperele i niewiele znaczące opisy. Takie moje zdanie. 

Nie zapałałam wielkimi uczuciami do bohaterów, jakie stworzyła Dorota Milli. Niestety. Lukrecja i jej wielkomiejskie zachowanie strasznie mnie drażniło. Znalazła się dama, co ze wsi wyjechała do Warszawy i kurde pani na włościach. Nic jej nie pasuje, sam plebs ją otacza, w ogóle nie oddychajcie ludzie tym powietrzem co ona, bo jeszcze wieś z niej wyjdzie. Nic nie poradzę na to, że w realnym życiu takie osoby strasznie działają mi na nerwy, dlatego Lukrecja miała u mnie bana na polubienie już na samym starcie. Życie. Jakoś niespecjalnie też przypadł mi do gustu Dec, który wydawał mi się na siłę być luzakiem, cwaniakiem i takim pewnym siebie chłopaczkiem. Poza tym, te skróty imion też mi się nie podobały... Chociaż Dec, to nazwisko Huberta, więc nie będę się czepiała. Dec i Luka - nie brzmi to trochę amerykańsko? Nie pasowało mi to, lepsze byłyby całe imiona i zdecydowanie lepiej by mi się to czytało. Może innym to nie będzie przeszkadzać, mnie niestety drażniło.

Jeśli chodzi o dialogi i ogólny humor panujący w powieści... Hmm... Jest i dobrze i niedobrze. Zacznę od tego, że czasami te dialogi i wydarzenia rzeczywiście były zabawne, a czasami chyba ten humor był wciskany na siłę. Takie odniosłam wrażenie... Albo po prostu mój humor nie pokrywa się z humorem książkowym - tak też bywa. Jeśli chodzi o relację pomiędzy Hubertem (Dec) i Lukrecją, to też będę się czepiać. Takie darcie kotów, trochę na wyrost... Potem na szczęście poszło to w lepszym kierunku, więc koniec końców, było ok.

To jedno lato, to książka, która, jak sami widzicie, podobała mi się i nie podobała. Są rzeczy, które były w porządku, ale są też takie, które mnie raziły. Niemniej jeśli szukacie czegoś niezobowiązującego, kobiecego, lekkiego i całkiem fajnego, to może się skusicie?

środa, 21 czerwca 2017

"Coś o tobie i coś o mnie" Julie Buxbaum

Dziękuję!

Po śmierci matki Jessie musi opuścić przyjaciół i dom w Chicago, ponieważ jej ojciec powtórnie się ożenił – z bogatą hollywoodzką producentką. Dziewczyna przeprowadza się do Los Angeles i zamieszkuje w bezosobowym pokoju gościnnym, jednym z wielu w rezydencji Rachel i jej mało sympatycznego syna Theo. Jessie jest bardzo samotna, a sytuacji nie poprawia wcale fakt, że w ekskluzywnej prywatnej szkole, pośród dzieci bogaczy, czuje się zupełnie nie na miejscu. Nie ma przyjaciół, rówieśnicy się z niej wyśmiewają. Sytuacja zmienia się, gdy Jessie otrzymuje e-mail od chłopaka podpisującego się jako Ktoś/Nikt. Kontynuuje korespondencję – najpierw mailową, później na komunikatorze. Przez pierwsze trudne tygodnie szkoły, chłopak jest dla niej jedynym przyjacielem...


Na instagramie okrzyknęłam ją jedną z najlepszych książek młodzieżowych, jakie czytałam. Dodałam również, że totalnie mnie oczarowała. I po kilkunastu dniach od napisania tych słów, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nadal uważam, że Coś o tobie i coś o mnie, jest świetną książką młodzieżową, której mam nadzieję, nigdy nie zapomnieć. Na pewno jeszcze do niej wrócę, bo jest przeurocza i ciepła, a takie książki (jak dla mnie) zawsze są na czasie.

Jessie rozpoczyna nowe życie, po przeprowadzce do nowego miejsca, zaczyna naukę w nowej szkole, gdzie nikogo nie zna. A mało tego, jest to prywatna szkoła, gdzie uczęszczają raczej same bogate dzieciaki. Dziewczyna czuje, że ciężko będzie się jej tam odnaleźć i właściwie nie mija się z prawdą. Pewnego dnia dostaje tajemniczego i całkiem zabawnego maila od kogoś o nicku Ktoś/Nikt. Ten ktoś daje jej całkiem przydatne rady i całkiem wyraźny obraz tego, jaka jest sytuacja w szkole. Jessie zastanawia się, czy przypadkiem nie jest to jakieś bogate "dzieciątko" ze szkoły, które obrało sobie ją jako cel do wyśmiewania. Szybko okazuje się, że J. się myli. Ktoś/Nikt okazuje się jej bratnią duszą, przyjacielem, którego aktualnie nie ma przy sobie. Jednak ciągle pozostają w bezpiecznej sferze komunikowania się ze sobą w świecie internetu. Czy narodzi się z tego coś większego?

Coś o tobie i coś o mnie, jest zabawną, ciepłą i pełną niewinnego uroku książką, która od pierwszych stron przypadła mi do gustu. Mam słabość do tego typu powieści, gdzie znajomości zaczynają się od komunikacji internetowych i przeradzają ze zwykłej znajomości w przyjaźnie, a nawet miłość. Każda książka, która była z takim motywem, przypadła mi do gustu. Nie przypominam sobie, żeby było inaczej. 

W swojej książce Buxbaum porusza problem aklimatyzacji w nowym miejscu, ale pokazuje na przykładzie Jessie, jak ważne jest by od początku do końca być sobą. Nie przejmować się tym, co mówią inni. Tym, jak nam dokuczają tylko dlatego, że różnimy się od innych. Jessie to cholernie twarda dziewczyna, która mogłaby być brana na przykład dla innych nastolatek. Serio, silna, inteligentna, zabawna i wrażliwa dziewczyna, to piękna kombinacja. Dlatego główną bohaterkę polubiłam już na starcie. Poza tym ten cały Ktoś/Nikt, również przypadł mi do gustu. Co prawda domyśliłam się (bo w zasadzie ciężko jest się nie domyślić) niemalże od początku, kim jest ten ktoś. Niemniej bardzo ucieszyło mnie to, że to właśnie ta osoba. Autorka poruszyła również motyw straty i to, jak ciężko sobie z nią poradzić. Jak ciężko jest zacząć od nowa i w nowym miejscu. Jak ludzie oceniają innych przez pryzmat plotek, wyglądu czy zachowania. Można więc powiedzieć, że Coś o tobie i coś o mnie, jest bardzo wartościową młodzieżówką, która spodoba się nie tylko samej młodzieży.

Jeśli szukacie mądrej, poruszającej i zabawnej historii, która jest naprawdę dobra, to gorąco polecam Wam Coś o tobie i coś o mnie. Mnie się cholernie podobała i mam nadzieję, że jeśli dacie jej szansę, Wam też się spodoba. 

wtorek, 20 czerwca 2017

"Uciekająca narzeczona" Denise Hunter

Dziękuję!

Ona pamięta tylko tyle, że go kocha. On nie może zapomnieć, w jaki sposób go rzuciła.
 Wstrząs mózgu wymazał siedem miesięcy z życia Lucy. Dziewczyna nie przypomina sobie rozstania z narzeczonym, Zakiem Callahanem, na tydzień przed ślubem ani przeprowadzki do Portland. I naturalnie, nic nie wie o swoich następnych zaręczynach. Jedyne, co pamięta, to to, że Zac jest jej droższy nad życie.
Po nieoczekiwanym i niewyjaśnionym odejściu Lucy, Zac przez wiele miesięcy nie mógł odzyskać równowagi. Z rozpaczy rzucił się w wir pracy na rodzinnej plantacji i w swojej restauracji w Summer Harbor. A teraz Lucy znowu pojawia się w jego świecie – bezdomna, bezradna i… zakochana. Potrzebuje go, by poskładać od nowa swoje życie. Lecz co będzie, gdy Lucy wróci pamięć?

Może wydam Wam się nudna, ale... Uwielbiam Denise Hunter! Tak wiem, już to widzieliście, chyba przy każdej recenzji książki tejże autorki, ale co ja poradzę, że tak właśnie jest? Uciekająca narzeczona, to kolejna trafiona w punkt historia romantyczna dla każdej kobiety z romantyczną duszą. 

Jak w opisie, trochę klimat filmowy mi się nasunął, co oczywiście w moim przypadku wpłynęło na plus odbioru tejże książki. Czyta się ją niesamowicie szybko i przyjemnie. Właśnie ten lekki styl Hunter lubię chyba najbardziej. Oczywiście prócz sympatycznych postaci i fajnie skrojonych wątków miłosnych! Uciekająca narzeczona to moje czwarte spotkanie z twórczością Denise Hunter i czwarte udane. Co mi się w niej podobało? A może jest coś, co nie do końca mi spasowało? 

Uciekająca narzeczona, to drugi tom serii Summer Harbor. Serii o trzech braciach Callahan. Tym razem autorka rzuciła na tapetę życie Zaca, którego poznaliśmy w tomie pierwszym. Zac był tam markotny, smutny i nie do życia, jednak nic dziwnego, skoro narzeczona porzuciła go tuż przed ślubem. Chłopak się załamał w końcu, Lucy była miłością jego życia. Mija siedem miesięcy od tego zdarzenia i Zac stara sobie na nowo ułożyć życie, aż tu nagle bum! Dostaje telefon i dowiaduje się, że jego była narzeczona myśli, iż nadal są parą... To go zbija z tropu, ale pędzi jej na ratunek, bo wiecie... Miłości nie da się od tak wyrzec, wymazać i nie myśleć o niej. To tak nie działa i Hunter daje tego przykład, historią Zaca.

Lekka, przyjemna i kobieca - tak oceniłabym ją w trzech słowach. Idealna na wiosnę, lato, jesień i zimę. Na każdą porę dnia, na pogodę i niepogodę. Na chandrę i śmiech. Tak to już jest z książkami tej autorki, że można je czytać zawsze i wszędzie. Fajni bohaterowie, przejmująca historia, śmieszne akcje, ciekawe wątki i przyjemny warsztat autorski. Czego chcieć więcej od takiego kobiecego czytadła? Myślę, że to wszystko. I jestem zadowolona z całokształtu. 

sobota, 17 czerwca 2017

"Nazywam się Cukinia" Gilles Paris


Dziękuję!

UWAGA!
 Książka wcześniej wydana pt.:"To ja, Matołek".
 Poruszająca! Uświadamia nam dorosłym, z jak poważnymi problemami borykają się dzieci i jak bardzo jesteśmy im potrzebni na co dzień.
„Odkąd byłem zupełnie mały, chciałem zabić niebo”. Tak zaczyna swą opowieść główny bohater książki i zarazem jej narrator, dziewięcioletni Ikar zwany Cukinią, który wychowuje się w patologicznej rodzinie. Kiedy w dramatycznych okolicznościach ginie jego matka, chłopiec trafia do domu dziecka. Świat dorosłych i ich problemy –sprawy nie dla kilkulatków –widziane oczyma dzieci głęboko poruszają. W nowym miejscu Cukinię otacza gromada dzieciaków, z których każde ma własną niełatwą historię. Odwiedza go policjant, który prowadził sprawę śmierci jego matki i przywiózł go tam. Mężczyzna i chłopiec zaprzyjaźniają się i ta przyjaźń odmieni ich życie.
 W powieści łzy wzruszenia przeplatają się ze śmiechem; nie ma w niej najmniejszej nuty ckliwości czy sentymentalizmu. Adresowana do dorosłych nie unika trudnych tematów; pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy –i sporo się nauczyć.
Film "Nazywam się Cukinia", który powstał na podstawie książki (po raz pierwszy ukazała się w 2007 r. i nosiła tytuł To ja, Matołek), w 2017 r. zdobył Cezara za najlepszy film animowany i najlepszą adaptację, był także nominowany do Oscara za najlepszy film animowany. Zdobył nagrodę publiczności na Warszawskim Festiwalu Filmowym 2016 oraz wiele nagród i nominacji na innych festiwalach filmowych.

Nazywam się Cukinia, to świetna książka o dzieciach, ich sposobie myślenia i odbieraniu świata. O dzieciach dla dorosłych, którzy zrozumieją ich światopogląd i, którzy będą chcieli się nań otworzyć. W dodatku, jest to książka zabawna ale i pouczająca. Czasami smutna i zastanawiająca. Niemniej na pewno warta przeczytania, bo jest to coś nowego, innego i wciągającego. Dlatego jeśli chodzi o mnie, jestem w 100% usatysfakcjonowana lekturą. I pisząc o niej, mam uśmiech na twarzy.

Można by pomyśleć, że Nazywam się Cukinia, to książka kierowana do młodszego czytelnika. Właściwie nawet sama okładka to sugeruje, a mnie się wydaje, że tak nie jest. Wiecie, na tę książkę trzeba się otworzyć, trzeba mieć pewnego rodzaju dojrzałość i wyrozumiałość. Tak przynajmniej mi się wydaje, aczkolwiek z tego, co wiem, wielu recenzentów zaznacza, że książka ta jest kierowana do dojrzałego czytelnika.

Każdy z nas był dzieckiem, każdy miał swoje problemy jako dziecko. Dla dorosłych te nasze dziecięce problemy były czymś błahym, często rodzice nie mieli dla nas czasu. A w obecnych czasach jest jeszcze gorzej i właśnie to jest takie smutne. Rodzicie w ferworze pracy i życia codziennego, coraz częściej zapominają o swoich dzieciach. A przecież rozmowa i spędzanie czasu ze swoimi pociechami jest czymś ważnym. Zacieśnia więzi i sprawia, że rodzic i dziecko to jest swego rodzaju team, którego nic nie rozwali. Kiedy dzieci, czy też młodsza młodzież mają problemy, to właśnie do rodziców powinni się zwracać, a często tak nie jest. O tym też jest ta książka.

Autor w rewelacyjny i ujmujący sposób prowadził narrację, dzięki tytułowemu i zarazem głównemu bohaterowi, któremu na imię Ikar. Dziewięcioletni chłopiec, który woli, by się do niego zwracano "Cukinia", bo tak mama do niego mówiła. Historia Cukinii nie jest wesoła, ale opowiedziana w dość lekki sposób. Wyobraźcie sobie, że widzicie wszystko oczami chłopca, niewinnego i patrzącego na świat w sposób prosty. Dla niego wszystko jest oczywiste, nieskomplikowane, dobre, złe, białe i czarne. Chłopiec czujnym okiem patrzy na świat, jest ciekawy, bystry, niecierpliwy - jak to dzieci. Jednak jego przygoda nie zaczyna się ciekawie, przynajmniej nie dla niego...  Chłopiec jest samotny i szuka akceptacji, zrozumienia oraz miłości. Potrzebuje kogoś, kto go pokocha i otoczy opieką. Kiedy trafia do domu dziecka zaczyna się prawdziwa jazda. Dzieciaki bywają okrutne - tak się mawia, ale są też najlepszym, co może być - tak uważam.

Gilles Paris stworzył cudowną książkę, która potrafi wycisnąć łzy, wzbudzić uśmiech na twarzy czytelnika, poruszyć jego serce, oraz zmusić do refleksji. Niewątpliwie Nazywam się Cukinia, jest historią, po przeczytaniu której, warto usiąść w ciszy, wziąć głęboki oddech i oddać się własnym myślom, które na pewno będą Wam się kołatały w głowie. Ogromnie cieszę się, że miałam możliwość poznać tak wartościową powieść i zachęcam Was, byście sami po nią sięgnęli. 

czwartek, 15 czerwca 2017

"Uwięzione" Natasha Preston


Dziękuję!
Pewnego wieczoru Summer idzie sama na imprezę. Nigdy na nią nie dociera. Lewis, jej chłopak, później nie może sobie wybaczyć, że nie było go przy niej.
 W jednej chwili szczęśliwa nastolatka traci kochającego chłopaka, rodziców i brata. Traci całe swoje życie, trafiając w miejsce, z którego nie ma ucieczki. Od tej pory nie będzie już sobą, Summer. Wraz z trzema innymi dziewczynami będzie musiała znosić życie w zamknięciu, codzienny strach i ból i... o wiele więcej. W tej sytuacji nie ma dobrych zakończeń.
Przeczytaj tę książkę, a nigdy już nie będziesz chciała dostawać kwiatów.

Sama nie wiem od czego mam zacząć. Wiecie, ja uwielbiam książki Feeria Young i naprawdę rzadko która mi się nie podoba. Właściwie jak dotąd tylko jedna była przeze mnie negatywnie oceniona. Teraz przyszedł czas na "Uwięzione". Niestety ta historia nie spodobała mi się. Więcej mam zastrzeżeń aniżeli pozytywów. Niemniej przejdę do rzeczy...

Pomysł na książkę był naprawdę świetny. Tak bardzo chciałabym, żeby autorka równie świetnie go wykorzystała, a niestety wykorzystała go może w 30% tak, jakbym sobie tego życzyła. Nie ukrywam, że jestem trochę rozczarowana. Liczyłam na mrożący krew w żyłach thriller? Thriller dla młodzieży? Coś w ten deseń. A otrzymałam coś, co nie do końca mi się spodobało. Ani to straszne, ani wstrząsające... Znaczy wiecie, owszem motyw porwania, psychicznie chory człowiek przetrzymujący kobiety - to naprawdę jest mocny temat, który autorka mogła lepiej poprowadzić. Niemniej osobiście uważam, że tego nie udźwignęła.

Dobrze, zacznę może od tego, co mi się podobało. Wspomniałam o pomyśle i naprawdę był super. Ten cały zamysł z porwaniem i przetrzymywaniem kobiet, to coś mocnego i konkretnego. Gdyby autorka trochę bardziej urealniła wątek i popracowała nad nim, byłoby tak, że palce lizać. Fajnie byłoby też gdyby wątek psychologiczny był rozbudowany, a nie przedstawiony po łebkach. Można było zbudować napięcie takie, że aż włosy stawałyby dęba. Jestem pewna. Trzeba przyznać autorce, że ma fajny styl i przyjemnie czytało się jej książkę, to na pewno jest kolejny plus. A teraz...

Jeśli chodzi o postać Summer, to od samego początku nie zaskarbiła sobie ona mojej sympatii i niestety, to się nie zmieniło aż do końca książki. Oczekiwałam twardej i konkretnej siedemnastolatki, a otrzymałam dziewczynkę, która sama nie wie co ma robić. Owszem, powiecie - dziewczyna ma siedemnaście lat i porwał ją psychopata! A ja pokręcę głową i dalej będę twierdziła, że postać Summer jest nieciekawa. I, kiedy czytałam wątki, w których to ona opowiada wszystko ze swojej perspektywy, pragnęłam, żeby to się już skończyło. Te jej "myśli" wylewane poza dialogami, były żenujące.

Fabułę śledzimy z trzech perspektyw. Summer (niefajna perspektywa), porywacza (interesująca perspektywa) oraz chłopaka Summer (również interesująca perspektywa). Jak Summer była słaba, tak porywacz nadawał historii smaczku. Jeśli chodzi o chłopaka Summer, to było interesująco, ale nie zaskakująco. Na pewno było lepiej (a chyba nie powinno), niż to wszystko, co przedstawia dziewczyna. Liczyłam, na ciekawą perspektywę ofiary, a nie jej ukochanego.

Jeśli chodzi o całość, było spoko, ale dla mnie za mało. Nie jestem usatysfakcjonowana, ponieważ liczyłam na coś o wiele lepszego. Niemniej, jeśli oceniać książkę młodzieżowym okiem, to pewnie młodszym odbiorcom się spodoba. Ba! Nawet jestem tego pewna. Dlatego Uwięzione polecam młodszym czytelnikom, starsi mogą nie czuć się z niej zadowoleni. 

środa, 14 czerwca 2017

"Bad Mommy. Zła mama" Tarryn Fisher

Dziękuję!

Jolene i Darius Avery są szczęśliwą parą, wspólnie wychowują kilkuletnią Mercy. Pewnego dnia do sąsiedniego domu wprowadza się tajemnicza Fig. Szybko zaskarbia sobie sympatię młodego małżeństwa i staje się nieodłączną przyjaciółką Jolene. Z czasem zachowanie Fig staje się coraz bardziej niepokojące – dom wypełnia identycznymi rzeczami jak u przyjaciółki, kupuje te same ubrania, a jej Instagram zawiera zdjęcia Dariusa...

Wiecie... Po przeczytaniu książki Margo, wiedziałam, że Fisher ma talent. Jednak nie pomyślałabym, że Bad Mommy sprawi, że nie będę widziała co mam myśleć o tej książce. Serio. Wow! Co tutaj się dzieje... Autorka ma psychopatyczne myśli i wylewa je na papier - to dobrze, bo wychodzi jej to rewelacyjnie! Powaga, nie wiem jak napisać tę opinię, żeby miała ręce i nogi. Ciężko zabrać się za omawianie tak psychopatycznej książki. Jedno wiem na pewno - chcę kolejną książkę tej autorki. Równie mocną, równie konkretną i równie zwariowaną. Najlepiej, już. TERAZ!

Chyba takiej książki jeszcze nie czytałam. Nie. Po głębszym zastanowieniu, należy wykreślić słowo "chyba". Na pewno nie czytałam takiej książki. Dlatego też śmiało i z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że Bad Mommy autorstwa Tarryn Fisher, jest książką oryginalną i na pewno nie zalicza się do schematycznych, przeciętnych i oklepanych. Co to, to nie. Jest to książka, która wzbudza w czytelniku całą masę (armagedon!) emocji. Zaczyna się od zdumienia, a kończy na niemocy. Powaga. Początek jest dość mocny, a potem jest już tylko moc moc i moc. A zakończenie? Hm... Zastanawiające i niepokojące, aczkolwiek, wcale mnie nie zdziwiło. Co w tym przypadku nie jest niczym złym, bo takie zaskoczenie tej książce się należało.

Książka jest podzielona na trzy części. Każdy bohater ma scenę dla siebie i pokazuje swoje oblicze. I powiem Wam jedno, na pewno się zdziwicie, jakie koszmarki skrywają główne postaci. Ja byłam mega zaskoczona, stąd moje przekonanie, bo wiecie... Mnie naprawdę ciężko zaskoczyć, jeśli chodzi o treść książek. A tutaj, bada bum! Także, spodziewajcie się niespodziewanego

.

Nerw mnie brał niejeden raz podczas czytania Bad Mommy, głównie na psycholkę Fig, niemniej Darius... Oj nieładnie...

Relacje między głównymi bohaterami są dziwne. Żeby rozwinąć swą myśl, musiałabym Wam zdradzić smaczki z treści, a tego nie zrobię. Po prostu sami musicie przeczytać i się przekonać. Niemniej, słowo "chore" pasuje do tej książki i niektórych relacji, jak ulał. Tego jestem pewna.

Serio, ta książka jest dziwna, jednak w swojej dziwności i inności jest niesamowita. Na pewno nie jest książką dla młodszej młodzieży, a i zastanawiam się czy dla tej ciut starszej młodzieży też się nadaje. Raczej nie bardzo. Bad Mommy, to książka raczej dla dojrzałego czytelnika, który ją zrozumie, odbierze tak, jak powinien i doceni.

Koniec końców, moja reakcja na całość, prezentuje się następująco:


 Dziękuję za uwagę i czekam na kolejne książki Fisher!

wtorek, 13 czerwca 2017

"Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci" Anna Kamińska


Dziękuję!

„Zginę w górach” — mówiła. Dotrzymała słowa — według dokumentów sądowych zmarła 13 maja 1992 roku. Dzień wcześniej zaginęła na górze Kanczendzonga w Himalajach. Jej śmierci nikt nie widział, jej ostatniego słowa nikt nie słyszał, jej ciała nikt nie odnalazł. Na początku XXI wieku do Izby Pamięci Jerzego Kukuczki zapukała para turystów, która twierdziła, że w jednym z klasztorów w Tybecie spotkała postać przypominającą zaginioną przed laty himalaistkę... Jej odejście, tak jak wiele zdarzeń z jej życia, do dziś pozostaje tajemnicą.
 Trzecia kobieta i pierwsza Europejka na Mount Evereście. Pierwsza kobieta, która zdobyła szczyt K2. Od małego słynęła ze „żmudzkiego” uporu. Szybko musiała dorosnąć, by wesprzeć matkę w domowych obowiązkach. Ojcu chciała z kolei zastąpić pierworodnego syna, który zginął śmiercią tragiczną. Najpierw dźwigała ciężar niełatwej historii rodzinnej, później sprawy „na dole” zawsze pozostawiała na drugim planie. Żyła od wyprawy do wyprawy. Nigdy nie zdecydowała się na macierzyństwo. Rozpadły się jej dwa małżeństwa. Najważniejsza była dla niej wolność. Jej prawdziwą miłością były góry.
Nieznane dotychczas dokumenty, niepublikowane wcześnie fotografie oraz bliscy, którzy po raz pierwszy zgodzili się na rozmowę. Po olbrzymim sukcesie książki Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak Anna Kamińska przybliża czytelnikom życie najsłynniejszej polskiej himalaistki. Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz to znacznie więcej niż biografia. To opowieść o pokonywaniu własnych demonów, przełamywaniu swoich słabości i o wielkiej, życiowej pasji, która, dając niebywałą siłę, może również spalać.
Zacznę od tego, że jak pewnie wiecie - nie przepadam za biografiami i tego typu książkami. Jednak, kiedy dostałam propozycję zrecenzowania niniejszej pozycji, coś mnie tknęło i powiedziałam sobie "to może być dobre". I wiecie co? To jest dobre. To jest kawał dobrej literatury i dla mnie coś zupełnie nowego. Może dlatego jestem pod jej wrażeniem? Jej urokiem? Możliwe, niemniej nie będę kwestionować swojego dobrego zdania na temat tejże opowieści. 

Gdzieś tam w życiu kilka razy słyszałam o Wandzie Rutkiewicz. Nie żebym była ignorantką, oczywiście wiedziałam kim pani Wanda była, nawet moja mama o niej kiedyś wspominała. Przeczytałam więc opis wydawcy i przekonałam się na własnej skórze, że historia  Wandy Rutkiewicz jest interesująca. Może nie od samego początku byłam pochłonięta lekturą. Może niektóre fakty wydawały mi się nużące i mało znaczące - przynajmniej dla mnie, bo na pewno nie dla bliskich pani Wandy! I zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Niemniej koniec końców jestem pod wrażeniem tego, jak Anna Kamińska wszystkie fakty i historie zebrała w jedną całość, poświęciła temu czas i stworzyła coś naprawdę dobrego i ważnego. Szacunek! 

Wanda Rutkiewicz znana, odważna, "niezwyciężona" polska himalaistka. Dla mnie, jako osoby, która słyszała czy też czytała o niej krótkie i właściwie lakoniczne fakty, ta opowieść jest czymś nowym. Czymś zaskakującym, bowiem poznałam praktycznie całe życie tej słynnej aż po dziś dzień kobiety. Kobiety odważnej, stawiającej na swoim, której wielką pasją były góry. Pani Wanda już od małego różniła się od swoich rówieśniczek. Lubiła sport, trenowała lekkoatletykę... Właściwie czego w sporcie się nie chwyciła, wszystko jej wychodziło. Jednak Wanda Rutkiewicz przede wszystkim była piękną i skromną kobietą. I, jak to wspomina Andrzej Lange "chodziła jak kot, swoimi ścieżkami". 

W książce Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci nie tylko poznajemy życie pani Wandy. Poznajemy również jej rodzinę, przeszłość jej rodziców, to co wydarzyło się przed jej narodzinami, aż po jej śmierć. Wiele z tych faktów nie było wesołymi. Wiele było smutnych, a nawet, niepokojących. Podoba mi się to, jak idealnie autorka tejże biografii, dobrała tytuł do całej treści. Idealnie, naprawdę. Wiecie co jeszcze mi się podobało? Te wszystkie zdjęcia, coś jak cofnięcie się w czasie i pogląd na to, jak kiedyś wyglądał świat. Niemniej w tych zdjęciach jest  nie tylko historia, ale na nich dostrzegamy osoby, o których mowa w danym wątku. 

Nie wiem co jeszcze mogę napisać o tej książce... Anna Kamińska naprawdę wykonała świetną robotę. Opisała wszystko prostym, lekkim językiem, dzięki czemu książkę czyta się fantastycznie. Komu polecam niniejszą opowieść? Każdemu kto lubi biografie. Każdemu, kogo interesuje życie Wandy Rutkiewicz. Po prostu - polecam.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

"Flower, jak kwiat" Elizabeth Craft & Shea Olsen

Dziękuję!

Ona miała plan. Wtedy spotkała jego…
Osiemnastoletniej Charlotte nie w głowie chłopaki, randki i wielkie miłości. Ma jasno określony plan i dopnie swego. Pójdzie na studia, zrobi karierę, udowodni coś rodzinie, a przede wszystkim sobie. Przecież zawsze wiedziała, czego chce, a zwłaszcza, czego chce uniknąć – głupich, nastoletnich zauroczeń, złamanego serca, niechcianej ciąży. Gdy w jej życiu pojawia się ON, nagle o wszystkim zapomina…
A zjawia się znikąd. Wkracza do jej świata bez uprzedzenia czy pytania. Z dnia na dzień wywraca jej poukładane życie do góry nogami. Ale takim chłopakom się nie odmawia. Tate jest przystojny i pewny siebie. Ma niski, zmysłowy głos, za którym – jak się okazuje – kryje się niejedna tajemnica. Czy Charlotte go posłucha? (Którego głosu posłucha Charlotte? Tate’a czy swojego serca?)
Flower jest historią uczucia, które nie powinno rozkwitnąć. To zderzenie dwóch, zupełnie różnych światów. To w końcu miłość, która – jak zwykle – przychodzi niespodziewanie i przynosi ze sobą trzęsienie ziemi.

Flower, to przede wszystkim piękna w swej prostocie okładka. Te kolory, jeden kwiat, milusia faktura. Sam opis zaintrygował mnie już, kiedy zobaczyłam ją w zapowiedziach, ale ciągle nie było mi z nią po drodze. Aż w końcu, kiedy już wpadła w moje ręce, nie mogłam się jej oprzeć i czym prędzej się za nią zabrałam. Miałam pewne obawy co do schematyczności, bo w końcu opis narzuca, że jest to kolejna powieść o nieszczęśliwej miłości. I faktycznie tak jest, niemniej schemat, schematem, ale autorki zrobiły z niby schematycznej książki, coś fajnego, coś urozmaiconego... I coś, co bardzo mi się spodobało - przeczytałam ją w jeden dzień, tak dobrze mi się czytało!

Książka o miłości, jakich wiele - chciałoby się rzec. Można w niej znaleźć schematy, jak w każdej jednej książce. Można się czepiać "ale to już było". Można wiele rzeczy, ale po co, skoro Flower, jak kwiat jest fajną historią, która ma wiele ciekawych plusów? Ciekawe postaci, ciekawe zwroty akcji, ogólnie cała jest ciekawa. Co prawda czasami miałam udusić głównych bohaterów, no dobra! Nie udusić, ale tak troszkę poddusić, bo ewidentnie by im się to przydało. Niektóre ich decyzje były po prostu dziwne, ale suma summarum wszystko wychodziło tak, że byłam usatysfakcjonowana. Dlatego też, moi drodzy bohaterowie, wyszliście cało z opresji. Znajcie moją łaskę!

A tak poważnie, to bardzo polubiłam Charlotte i Tate'a. Sympatyczni, inteligentni, z poczuciem humoru młodzi ludzie, których historię czytało mi się z ogromną przyjemnością. Powiem więcej, ta relacja, jaka się między nimi utworzyła z początku trąciła dziecinadą, ale.... ALE! Było to bardzo urocze, więc nawet się tego nie będę czepiała. Z początku sądziłam, że będzie to powieść bardzo pozytywna i wesoła. Owszem taka jest, niemniej jest tutaj też kilka całkiem przykrych sytuacji, które mimo, iż nie wycisnęły ze mnie łez, to jednak mnie zaniepokoiły.

Flower, jak kwiat, to historia, która opowiada nam o obawie przed zranieniem. Opowiada nam o ponownym zaufaniu i oddaniu się drugiej osobie, o dawaniu szansy na lepsze życie... Może też niektórych zmusić do refleksji. Aczkolwiek, na pewno jest to przyjemna lektura na jeden wieczór, dzień. Weźcie ją pod uwagę, dajcie jej szansę i przekonajcie się sami!

czwartek, 8 czerwca 2017

"Belfer" Katerina Diamond


Dziękuję!
Bolesna. Porywająca. Makabryczna.
 Myślisz, że wiesz komu ufasz? Myślisz, że potrafisz odróżnić dobro od zła? Mylisz się…
Ciało dyrektora ekskluzywnej szkoły w Devon zostaje znalezione powieszone w auli. Kilka godzin wcześniej nauczyciel otrzymał paczkę i jedynie on potrafił zrozumieć milczące przesłanie, jakie z sobą niosła. Brzmiało ono: koniec. Gdy Exeter nęka fala przerażających morderstw, detektywi Imogen Grey i Adrian Miles muszą rozwiązać tę zagadkę, aby znowu zapewnić miastu bezpieczeństwo. Kiedy jednak zagłębiają się w pajęczynę korupcji, kłamstwa i wymuszenia, z każdym krokiem zbliżają się do ponurych tajemnic w samym sercu ich społeczności. A kiedy poznają motywy zabójcy, czy rzeczywiście będą chcieli go powstrzymać?

Miałam pewne oczekiwania odnośnie tego tytułu i wiecie co? Wszystkie się spełniły. Przyznać jednak muszę, że obawiałam się, iż mogę się zawieść, wszak ostatnio nie podchodziły mi żadne książki przed tym tytułem (nie sugerujcie się postami umieszczonymi przed tym). Belfer pokonał mą niemoc czytelniczą. Pomyślałam sobie wtedy "no wreszcie coś dobrego!". Autorka odwaliła kawał dobrej roboty, serio jestem pod wrażeniem zawiłości wydarzeń, tajemnicy i makabrycznych zbrodni. Po prostu, to jest to!

Kryminały ostatnio połykam jak pelikan. Kiedyś nie czytałam ich w takich ilościach, jak czynię to obecnie. Mam ich na swoich półkach wiele, a na czytniku jeszcze więcej. Jak sami wiecie, czytam przeróżne gatunki, nie trzymam się jednego, bo... Po co?  Nie potrafię? Czemu mam się ograniczać? I przede wszystkim, bo lubię.

Książka Belfer przykuła mą uwagę okładką i opisem, przyznam, że wcześniej o niej nie słyszałam. O zgrozo! Dlaczego, skoro jest taka dobra?! Nie rozumiem, ale może jeśli zachęcę Was do lektury i podzielicie moją opinię na jej temat, więcej ludzi o niej usłyszy. A wierzcie mi, naprawdę warto się z nią zapoznać. Dlaczego? Ano dlatego...

Przede wszystkim bardzo dobrze stworzeni bohaterowie, misternie uknuta tajemnica, świetne i nieprzesadzone opisy zbrodni, miejsc i wydarzeń. Wszystko przedstawione w inteligentny i niebanalny sposób. Ktoś zna Milczenie owiec? Lubi? Moi drodzy, na skrzydełku przeczytałam, że książka Diamond została okrzyknięta nowym Milczeniem owiec. W dodatku nie mogę uwierzyć w to, że Belfer jest debiutem autorki. Po prostu nie mieści mi się to w głowie! Wszystko jest tak przemyślane, że poważnie... Sądziłam, iż książkę napisała doświadczona w kryminałach pisarka. A tutaj taka niespodzianka.

Nie rozpisuję się nad treścią ponieważ, nie mam zamiaru zdradzać więcej, aniżeli w opisie wydawcy. Nie chcę psuć Wam smaczku z odkrywania tajemnicy tej książki. Aczkolwiek jedno mnie zasmuciło, mianowicie przewidziałam kto, co i dlaczego. To jedyny minus (dla niektórych duży). Niemniej nie zepsuło mi to przyjemności z czytania. Nic, a nic.

Belfer, to książka, która może Wami wstrząsnąć. Nie należy do lekkich, w końcu ma ona za zadanie przerazić czytelnika i wprawić go w niepokój. Mam nadzieję, że po nią sięgniecie, bo ja Wam ją gorąco polecam!

środa, 7 czerwca 2017

"Tysiąc pocałunków" Tillie Cole

Dziękuję!

Wyobraź sobie, że otrzymujesz tysiąc małych karteczek i masz wypełnić je najpiękniejszymi momentami swojego życia…
 Jeden pocałunek trwa chwilę. Tysiąc pocałunków może wypełnić całe życie.
 Chłopak i dziewczyna. Uczucie powstałe w jednej chwili, pielęgnowane później latami. Więź, której nie był w stanie zniszczyć ani czas, ani odległość. Która miała przetrwać już do końca. A przynajmniej tak zakładali.
 Kiedy siedemnastoletni Rune Kristiansen wraca z rodzinnej Norwegii do sennego miasteczka Blossom Grove w stanie Georgia, gdzie jako dziecko zaprzyjaźnił się z Poppy Litchfield, myśli tylko o jednym. Dlaczego dziewczyna, która była drugą połową jego duszy i przyrzekła wiernie czekać na jego powrót, odcięła się od niego bez słowa wyjaśnienia?
Serce Rune’a zostało złamane, gdy dwa lata temu Poppy przestała się do niego odzywać. Jednak, gdy chłopakowi przyjdzie odkryć prawdę, jego serce rozpadnie się na nowo.

Uwielbiam książki wydawnictwa Filia. Uwielbiam to, w jakich szatach graficznych wydają swoje książki (szkoda, że nie w twardych, albo chociaż ze skrzydełkami, ale co zrobić!). O książce Tysiąc pocałunków słyszałam i czytałam wiele. Same pozytywy i to, żebym przygotowała się w tony chusteczek, bo ta historia, to wyciskacz łez. Nie myślałam, że po Promyczku coś wyciśnie ze mnie tyle łez, a jednak. Wiecie... Tillie Cole potrafiła mnie wzruszyć swoją poprzednią książką Raze, tyle, że była to mocna historia okraszona sporą dawką erotyzmu. A tutaj? Bum bum i czyste uczucia, bez siły, bez przemocy, bez wulgaryzmów... Coś pięknego, ciepłego, smutnego i wzruszającego. Naprawdę jestem zakochana w tej książce.  

Początek mnie oczarował totalnie. Można powiedzieć, że przepadłam już od pierwszych stron. Chociaż, gdzieś tak pośrodku tejże powieści coś mi nie zagrało. Sama nie wiem co, ale było coś nie tak. Jakiś zgrzyt pomiędzy moim odbiorem a treścią. Niemniej było to chwilowe niedogranie, bowiem chwilę później oczy mi się zaszkliły, serce mocniej zabiło i wszystko wróciło do normy. Prócz moich emocji. Tillie Cole roztrzaskała moje serce... Nie sądziłam, że jej się to powiedzie, a jednak. Wszystkie słowa na temat tego, że Tysiąc pocałunków łamie serca i wyciska łzy, były prawdziwe! Chociaż w zasadzie nie wylałam potoku łez, to jednak wewnętrznie zadziało się naprawdę wiele.

On: wojownik od małego. Wiking jak się patrzy, silny charakter, upartość, powaga, mroczność, tajemniczość, chęć walki o swoje. 
Ona: niewinna, słodka, spokojna, subtelna, urocza dziewczyna o wielkim sercu, które należy tylko do Niego. 
Łączy ich wszystko, a dzieli przeszłość, którą da się pokonać. Jednak jest coś, czego pokonać się nie da. Utracony czas i brak czasu - te dwa czynniki sprawiają, że kluczowy wątek tak bardzo zagra na uczuciach czytelnika. Ogarnie go pewna niemoc, żal, smutek... A może nawet nadzieja? Cholera jasna! Cole, tak się nie robi no! Nawet pisząc tę opinię serce mnie boli, kiedy przypominam sobie ostatnie strony. Tak się po prostu nie robi.

Tysiąc pocałunków, to historia jakich niewiele. Historia, która jest tak prawdziwa, jakby napisało ją życie. Każda szanująca się romantyczka powinna ją przeczytać. Oczywiście przygotować się w chusteczki, bo mogą się przydać, w ramię - gdzieś trzeba się wypłakać i przygotować na pogrom emocji - to nieuniknione. 

Jest to cudowna, urocza i smutna historia dwojga zakochanych i oddanych sobie całkowicie osób. Historia, która mówi nam, jak wielka jest moc miłości i oddania. Jak ważne są obietnice i jak ważne jest to, by je dotrzymać. Rune i Poppy pokażą Wam jak to wszystko powinno wyglądać, tyle, że coś im przeszkodzi. Czy jest to książka z happy endem? I tak, i nie. Zależy jak odbierzecie lekcję życia, jaką da Wam autorka wraz ze swoimi bohaterami. Ja cholernie mocno Wam ją polecam!

wtorek, 6 czerwca 2017

"Boskie lato" Denise Hunter

Dziękuję!

Historia skłaniająca do śmiechu, wzruszająca do łez. I uczucie – bardzo problematyczne...
 Madison McKinley straciła najbliższą osobę – brata bliźniaka. Czy można uporać się z taką tragedią? Pomimo wsparcia ze strony rodziny i satysfakcji, jaką czerpie z pracy weterynarza, śmierć Michaela wciąż prześladuje ją w snach. Znała jego myśli i pragnienia tak, jakby były jej własnymi. Starając się odnaleźć ukojenie, postanawia spełnić niedoszłe marzenie brata i wygrać doroczne regaty na rzece Ohio. Jest gotowa pokonać wszelkie przeciwności, a nawet stoczyć walkę z własnymi lękami, potrzebować będzie tylko kogoś, kto pomoże jej poznać tajniki szybkiego pływania łodzią. A któż nadawałby się do tego lepiej niż Beckett O’Reilly? Nie cieszył się wprawdzie dobrą reputacją, ale do spełnienia wytyczonego celu wydawał się być idealnym człowiekiem. Nic ich przecież nie łączyło i oboje mogli się skupić tylko na nauce żeglowania.
 Wbrew jej woli przeszłość nie daje jednak o sobie zapomnieć, a z każdym dniem gorącego lata uczucie silniejsze niż zwykłe koleżeństwo coraz bardziej zbliża ich do siebie.
Czy Madison uda się wykrzesać dość siły, by spełnić marzenie brata? A może tajemnica, którą skrywa przed nią Beckett, zniszczy w zarodku ich kiełkującą miłość? Z jakimi wyzwaniami przyjdzie jej się jeszcze zmagać?

Boskie lato, to kolejna książka Denise Hunter, która trafiła do mojego serca. Jednak wciąż na pierwszym miejscu jest  Taniec ze świetlikami, który notabene jest drugą częścią Boskiego lata. Tak, jak to ja, zaczęłam od tomu drugiego, ale! Ale nie ma tego złego, niczego sobie nie zaspoilerowałam, a nawet powiem Wam, że cieszę się, iż właśnie od Tańca ze świetlikami zaczęłam. Ot, co!

Boskie lato (jak każda książka Hunter), to idealna powieść dla romantyczek i kobiet, lubiących miłosne opowieści. Miłosne, ale nie byle jakie, i bez polotu. Co to, to nie. Każda książka Hunter jest interesująca i każda ma w sobie coś innego, co może przypaść do gustu wielu kobietom. Mnie jak na razie podobała się każda jej książka. Od Tańca ze świetlikami, przez Jak płatki śniegu... aż do Boskiego lata. A przede mną Uciekająca narzeczona, której jestem niezmiernie ciekawa i czuję, że spodoba mi się równie mocno! Także śmiało powiedzieć mogę, że... Powieści Denise Hunter mają to coś!

W tej książce poznajemy trudy pogodzenia się z utratą bliskich. Poznajemy sytuacje, w których opinia innych potrafi człowiekowi dowalić. Są też sytuacje w których bohaterowie postawieni są w trudnych sytuacjach, jak - miłość czy rozum. Duma czy poryw serca. Główna bohaterka będzie poddana ciężkiej próbie, będzie musiała też przezwyciężyć strach (nie byle jaki, coś o nim wiem!) i odważnie podejść do pewnego zadania.

Jeśli chodzi o bohaterów tejże książki, to nie znalazłam takiej, której bym nie polubiła. Główna bohaterka, pomimo tego, że ciutkę czasem mnie denerwowała, to i tak zaskarbiła sobie moją sympatię. Jeśli chodzi o pana B. kupił mnie całkowicie. Nie wiem, po prostu facet ma w sobie coś takiego, co sprawia, że nie da się go nie lubić. Przynajmniej ja nie potrafię. Cała rodzina Madison jest świetna, zżyta ze sobą i oddana, co zauważyłam w Tańcu ze świetlikami. Lubię takie nieprzerysowane relacje, prawdziwe, jakby z życia wyciągnięte. Dzięki temu czuję się tak... Swojsko (?) czytając takie książki. I taki właśnie swojski klimat zaserwowała po raz kolejny Hunter. Za to między innymi ją sobie cenię.

Miłość, walka z przeszłością, cierpienie, walka z przeciwnościami losu, mierzenie się z własnymi słabościami, oddanie, czyste uczucia... I wiele więcej! To wszystko w Boskim lecie znajdziecie (nie czuję, jak rymuję). Jestem zadowolona z lektury i za chwilę sięgam po kolejną książkę autorki. To chyba uzależnienie!

poniedziałek, 5 czerwca 2017

"Chemia naszych serc" Krystal Sutherland

Dziękuję!



Henry Page nigdy nie był zakochany. Jako beznadziejny romantyk, wyobraża sobie to słynne kołatanie serca, miłość w stylu „nie mogę jeść, nie mogę spać” i ma nadzieję na właśnie taki obrót wydarzeń – mimo że jeszcze żadna z tych rzeczy mu się nie przytrafiła. Zamiast tego był szczęśliwy skupiając się na swoich ocenach, dostaniu się do college’u z Ligi Ivy i w końcu na zostaniu redaktorem szkolnej gazetki. Ale wtedy, do jego klasy weszła Grace Town i Henry już wiedział, że od tego momentu wszystko zacznie wyglądać inaczej.
 Grace zdecydowanie nie jest typem wymarzonej dziewczyny Henry’ego – chodzi z laską, nosi męskie, za duże ciuchy i wygląda tak, jakby rzadko widywała się z prysznicem. Ale kiedy Grace i Henry zostają wybrani, aby razem pracować nad szkolną gazetką, chłopak z dnia na dzień czuje się coraz bardziej zauroczony. To oczywiste, że Grace coś się kiedyś przytrafiło, ale to sprawia, że dla Henry’ego jest jeszcze piękniejsza. Nie chce niczego więcej niż pomóc się jej poskładać na nowo.
To nie jest typowa historia o chłopaku, który spotyka dziewczynę. Wspaniały debiut Krystal Sutherland to łamiąca serce opowieść, która stanowi przypomnienie o słodko-gorzkiej pierwszej miłości.

Kolejna książka klimatem łudząco przypominająca książki Greena. Nie twierdzę, że to źle! Absolutnie nie. Chociaż klimat podobny, wątek może też trochę, ale inaczej przedstawiony. Właściwie w większości książek młodzieżowych wątki są schematyczne, dlatego nie będę się czepiać. Przyznać muszę, że tęskniłam trochę za takim melancholijnym klimatem i cieszę się, że autorka stworzyła go IDEALNIE w punkt. 

Słodko - gorzka miłość bez happy endu? Wchodzę w to! Chociaż już raz pewne wydawnictwo obiecywało brak happy endu, a okazało się to ściemą, tak wydawnictwo Dolnośląskie nie okłamuje swoich czytelników.
Na początku lektury pomyślałam sobie "na pewno przewidzę co się stanie" i wiecie co? Pomyliłam się. Autorka stworzyła świetne postaci, zaskakujące wydarzenia, smutny obraz pierwszej i niekoniecznie szczęśliwej miłości - tutaj nowość, bo ostatnio czytałam kilka powieści z wątkiem miłosnym i każda była urocza. W Chemii naszych serc nie ma takiego typowego uroku. Jest natomiast niepewność, smutek, żal... Jakaś odmiana po przeczytaniu kilku fajnych, ale jednak słodkich miłosnych książek. Za to oczywiście plus! W zasadzie ostatnio niewiele wpadło w moje ręce tak ciekawych i innych powieści...

Bohaterowie, to nastolatkowie, których nie można nazwać zwyczajnymi. Absolutnie nie. Henry ma ponadprzeciętną osobowość, jak i wyszukany humor. Natomiast Grace... Ona jest tą bardziej skomplikowaną istotą. Ciężko jest ją rozgryźć i poznać do końca. Kiedy już myślałam "ha! przejrzałam cię, Grace Town" ona pokazywała mi figę z makiem i było mi głupio. Główni bohaterowie są wyraziści i nie da się ich nie polubić. A co z tymi pobocznymi? Przyjaciele Henry'ego to jest dopiero paleta barw! Muz - zwariowany niechluj, który rozbrajał mnie za każdym razem, kiedy otwierał buzię. Lola, lesbijka, która ma cięty język i zazwyczaj spełnia swoje groźby oraz robi to, co mówi... Kiedy zaczynały się dialogi, to ja wymiękałam. Serio. Tak więc, postaci również na plus. 

Pierwsza miłość bywa albo lekka i przyjemna, czasami bywa tą ostatnią, aż po kres. A czasami bywa na początku słodka jak malina, a później okazuje się, że ta malina nie była wcale taka słodka, a już na pewno nie była dojrzała. Jeśli chodzi o bohaterów książki Krystal Sutherland, ciężko mi określić, jaka jest ta miłość dwójki głównych bohaterów. Jest słodko - gorzka, jak zaznaczył wydawca - to na pewno. Jednak jest w niej coś, co ciężko jest mi zobrazować słowami... Chyba sami będziecie musieli się przekonać, czytając Chemię naszych serc. Niemniej, autorka bardzo fajnie, dosadnie i emocjonująco przedstawia nam relacje pomiędzy bohaterami. 

Nie pomyślcie sobie, że ta książka to sama melancholia. Nie! Jest tutaj tak wiele ciepła i świetnego humoru, że głowa mała. Serio, ja non stop parskałam śmiechem. Te teksty, dialogi... Bomba! 

Chemia naszych serc, to książka o młodzieży, ale nie tylko dla młodzieży. Osobiście polecam ją każdemu. Wiem, że wiele dorosłych osób uwielbia książki młodzieżowe - sama jestem dobrym przykładem. Dlatego polecam ją każdemu, kto tylko ma na nią ochotę. Uważam, że naprawdę warto się z nią zapoznać.