czwartek, 9 lipca 2015

"Maybe someday" Collen Hoover

On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin.
Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce…
"Maybe Someday" to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem.
Colleen Hoover zna chyba większość czytelniczek. Jest to kolejna i najnowsza powieść wydana u nas. Wcześniejsze były dobre i lepsze, a więc jaka jest ta? Przyznam, że spodziewałam się czegoś nieco lepszego, co oczywiście nie znaczy, że książka jest słaba. Co to, to nie. Po prostu czytając pierwszych dwadzieścia stron stwierdziłam, że wow! To jest to! A później się odrobinkę skiełbasiło i wyszło jak zwykle. Czyli nieco przewidywanie, nieco schematycznie, mało zaskakująco. Niemniej jednak tak to już jest (nie zawsze, bo nie zawsze - wyjątki się zdarzają), że autorzy, którzy napisali po kilka książek/serii tracą swoją oryginalność w tworzeniu powieści i cała reszta wychodzi podobnie do poprzednich historii. Tego właśnie nie mogę nigdy przecierpieć. Chociaż z drugiej strony, co też można wymyślić tworząc powieści z gatunku New Adult, czy jemu pokrewnych? Wszystko już było: choroba, śmierć, cierpienie, molestowanie, znęcanie się itp. Jeśli jakiś autor/autorka mnie zaskoczy, to będę biła pokłony!

Nie będę się za bardzo rozwodziła na temat niniejszej lektury. Będzie krótko i na temat. A przynajmniej taki mam zamiar. Teraz, kiedy minęło już trochę czasu od przeczytania "Maybe someday", a moje odczucia względem książki się wyklarowały, trochę inaczej postrzegam kilka rzeczy...

Otóż mam wrażenie, że autorka trochę przesłodziła powieść i gdyby nie zawiłe relacje Ridga, Sydney i Maggie, to rzygałabym tęczą. Jest jeszcze kwestia problemów głównych bohaterów i może bym im współczuła, gdybym nie miała wrażenia (całkiem realnego i prawdziwego... więc chyba to nie jest tylko wrażenie), że to już było. Czytałam to i oglądałam. Dlatego też główni bohaterowie, mimo iż bardzo ich polubiłam, to jednak nie współczułam im zbytnio. I nie zapałałam jakąś szczególną miłością względem nich. NIECH MNIE TYLKO FANKI TEJ KSIĄŻKI NIE ZJEDZĄ. Chociaż z drugiej strony, jestem ciężkostrawna, więc śmiało ^^

Co mi się podobało i zarazem nie podobało? Teksty piosenek. Słodko pierdzące teksty piosenek i zachowanie głównych bohaterów, podczas ich współpracy. Taaak wiem, czepiam się. Jednak nic na to nie poradzę, a przecież o to chodzi, żeby opowiedzieć Wam o moich odczuciach. Czyż nie? Tak więc, jak z początku było to urocze i słodkie (nieprzesadnie), tak później już ciężko mogłam to zdzierżyć. Nie należę do słodkopierdzącychdziewcząttakwięcprzykromi. A nie, jednak nie. 

Styl Hoover, jak to styl Hoover. Język łatwy w odbiorze, nie za prosty, nie za trudny, a w sam raz. Książkę czyta się (pomimo kilku minusów) przyjemnie i szybko. I pomimo, iż nie wszystko mi pasowało, to jednak zapewne wrócę do "Maybe someday". Dlaczego? Bo tak. A komu polecam niniejszą pozycję? Na pewno fanom Hoover i nastoletnim (i nie tylko) dziewczętom. 

15 komentarzy:

  1. Też nie lubię przesłodzonych książek. Maybe Someday przeczytam na pewno ze względu na Hoover, ale nie po twojej recenzji nie będę oczekiwała czegoś super ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha otóż to, "ze względu na Hoover" - mam tak samo i pewno przeczytam jej kolejne powieści :)

      Usuń
  2. Styl Hoover ma już wyrobiony i w sumie nie działa mi na nerwy, ale rzadko sięgam po romanse... czytałam Hopeless i było w miarę okej, ale np. Losing Hope już mnie nudziło.

    Bookeaterreality

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też jakoś specjalnie nie działa na nerwy, no ale... Mam wrażenie, że czytam cały czas to samo (każda jej książka) tylko zmienione imiona i trochę przerobiona historia :) Losing hope mnie też trochę nudziło

      Usuń
  3. Nie czytałam jeszcze nic Hoover, a planuje wszystko co wydała :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak głośno jest ostatnio o tej książce, że tak czy siak z ciekawości ją przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam wiele pozytywnych recenzji na temat tej książki i tak oto dziś ją kupiłam w księgarni :)
    Zobaczymy co w sobie kryje ciekawego ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej! Zostałaś przeze mnie nominowana do LBA! :) Będzie mi bardzo miło, jeśli weźmiesz udział w zabawie :) http://recenzje-rose.blogspot.com/2015/07/liebster-blog-award-6-7-i-8.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedys mialam wieksza ochote na ksiazki tej autorki, teraz... mimo wszystko chyba mi przeszlo :/

    OdpowiedzUsuń
  8. Hoover zachwycilam sie po "Hopeless", aczkolwiek pozniej siegnielam po "Losing hope" i.. niestety rozczarowalam sie, spodziewalam sie czegos na miare jej poprzedniczki, jednak juz tak mam, ze po jednej porazce nie odpuszczam i z pewnoscia siegne po kolejne dzielo autorki :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie czytałam jeszcze MS, ale mam w planach. Lecz najpierw chciałabym przeczytać Hopeless, za które zamierzam zabrać się niebawem :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Mnie "Maybe Someday" do siebie nie przekonało. Podobnie miałam z "Hopeless". Jakoś nie mogę zrozumieć fenomenu twórczości Colleen Hoover, ale może w przyszłości dam jej jeszcze jedną szansę na "Ugly love". Mam dość duże oczekiwania, wiec jeśli i tym razem mnie zawiedzie, to już nie ma ratunku :P

    Zapraszam do mnie!

    OdpowiedzUsuń
  11. Wszędzie ta książka ;) Trzeba ją w końcu przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  12. Właśnie dlatego nieco się obawiam lektury... Pamiętam, że po Hopeless był istny szał na Hoover i nawet trochę się bałam napisać co nieco dosadniej (bo początek po prostu mnie nudził), jednak dziś z perspektywy czasu wiem, że była to książka dobra, ale nie fenomenalna. Zdecydowanie bardzij polubiłam Pułapkę uczuć. Natomiast Maybe Someday pewnie musi ociekać słodyczą, zwyczajnie jest na to zapotrzebowanie nie tylko wśród nastolatek (sama uwielbiam ten rodzaj literatury, a nie jestem już ani New ani New Adult). Wszyscy lubimy przełknąć kąski szczęścia, dodać nieco lukru i a w skrajnych przypadkach rzygać tęczą, ale raz na jakiś czas ;) Ty pewnie też lubisz, zwłaszcza po jakimś gorzkim czytadle ;)
    Pozdrawiam i niesamowicie cenię tę Twoją szczerość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się jakoś bardziej podobała "Pułapka uczuć" (chociaż II część już przeciętna). Ja również bardzo lubię (nawet niektóre książki uwielbiam) ten gatunek, ale sięgam po niego na zmianę z czymś innym - najczęściej fantasy :)

      Pozdrawiam ciepło i niesamowicie cieszę się, że moja opinia się spodobała :)

      Usuń