sobota, 12 kwietnia 2014

"Red Rising: Złota Krew" Pierce Brown

Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one…
Dziękuję!

Patrzę na setki ich najsilniejszych synów i córek słuchających mowy bezlitosnego Złotego, stojącego między wielkimi marmurowymi filarami. Słuchają bestii, która sprowadziła ogień trawiący moje serce.
FRAGMENT „RED RISING”!

Ta książka zaciekawiła mnie już wtedy, kiedy pojawiły się w Internecie jej głośne zapowiedzi. A gdy wydawnictwo opublikowało w sieci fragment powieści, stwierdziłam, że to coś dla mnie. Świat pełen skrajności, bogowie, napięcie, zaskakujące zwroty akcji… To wszystko, co znalazłam na okładce, okazało się prawdą. Wydawca w żaden sposób nie mydli nam oczu banalnymi frazesami, które niewiele mają potem wspólnego z treścią utworu. Niestety, rzadko zapewnienia wydawców okazują się prawdziwe. Ale w przypadku „Red Rising” wszystko się zgadza. Zawsze porównuję swoje odczucia po przeczytaniu książki z tym, co publikowane jest na jej temat w Internecie czy też na okładce i – niestety - często są to skrajnie różne opinie. Taka dygresja na początek, ale przejdźmy już może do konkretów.

„Red Rising: Złota krew”, to jedna z najbardziej zaskakujących książek, jakie dane mi było przeczytać. Po fragmencie, który przeczytałam dużo wcześniej, zanim sięgnęłam po cały tekst, spodziewałam się czegoś oryginalnego… Ale nie aż tak! W dodatku autor ma dar zaskakiwania odbiorcy nagłymi zwrotami akcji, których nie można przewidzieć. Czasami aż ze zdumienia nie wiedziałam, co mam myśleć i czytałam wybrane fragmenty po dwa razy, żeby się upewnić, czy na pewno wszystko się tu zgadza. Uwielbiam takie zdumiewające momenty w książkach. Niejeden autor mógłby się uczyć od Browna budowania napięcia, które od pierwszej, aż po ostatnią stronę mnie nie opuszczało. Można się więc łatwo domyślić, że książkę dosłownie pochłonęłam, nie było innej możliwości, gdyż autor kończył tak każdy rozdział, że trudno było się oderwać od treści, pragnąc tym samym poznać kolejne wydarzenia.

O tym, że fabuła jest oryginalna i bez reszty mną zawładnęła, już pisałam. Ale nie wspomniałam jeszcze, że autor doskonale wie, co zrobić, aby podziałać na wyobraźnię czytelnika. Spróbuję zatem naprawić swoje niedopatrzenie i opowiedzieć Wam coś o świecie, jaki stworzył Brown. Nie mogę też zapomnieć o doskonałych kreacjach bohaterów. Fabuła utworu rozgrywa się na Marsie, gdzie ludzkość została podzielona na pewne grupy, z których każda ma przydzielony kolor odpowiadający zadaniom (zawodom), jakie wykonują. Są też Złoci – majętni ludzie u władzy oraz inni, mniej znaczący. Autor na początku powieści przedstawia nam życie głównego bohatera (Darrowa) jako Helldivera (Czerwonego), człowieka, który zajmuje się wydobywaniem cennych surowców. Ukazuje nam jego codzienność, zaznajamia z pochodzeniem bohatera oraz opowiada o tym, co jest dla niego najważniejsze. Pewne tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w życiu Darrowa, doprowadziły chłopaka do podjęcia przez niego pewnych kroków i zmieniły go na zawsze. Dzięki temu, że wszystko widzimy oczami Darrowa, można powiedzieć, że identyfikujemy się z nim, odczuwamy jego emocje i wiemy, co nim kieruje. Więcej Wam nie zdradzę, więc sięgnijcie po książkę, bo naprawdę warto!

Analizując kreacje bohaterów, mogę powiedzieć, że każda z nich jest niemal idealna. Darrow to specyficzna postać, która jest zdeterminowana do tego, by osiągnąć swój cel. Czasami miałam wrażenie, że zatracił się w nowej roli… Chłopak, chcąc wejść do świata znienawidzonego wroga, musiał stać się jednym z tych, którzy odebrali mu wszystko, na czym najbardziej mu zależało. Postacie drugoplanowe są równie wyraziste, co postać główna. Nie będę tutaj wymieniała każdej z imienia, ale nie mogę nie wspomnieć o Sevro. Pokochałam go. To moja ulubiona postać. Mistrz ciętej riposty i rozbrajający, mały, niebezpieczny świr.

Na koniec dodam jeszcze, że humor (a jest go całkiem sporo) był wyśmienity. Zawsze, kiedy działo się coś śmiesznego, w dodatku w najmniej oczekiwanym momencie, było to tak rozbrajające, że śmiałam się na głos i nie mogłam przestać! Rewelacja!

Aż dziw bierze, że „Red Rising: Złota krew” to debiut Pierce’a Browna. Tak genialne dzieło i debiut? Szok! Teraz czekam na kolejny tom powieści i, jeśli debiut był tak dobry, już nie wiem, co myśleć o kolejnych książkach tego autora.

Recenzja ukazała się również na literatura.juventum.pl

13 komentarzy:

  1. Zainteresowałaś mnie, to na pewno :) Nie przejdę obojętnie obok tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszyscy chwalą, a ja żałuję że jeszcze nie czytałam. Pora to zmienić!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że tak piszesz, bo książka czeka na półce :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie słyszałam o tej książce i pewnie jakbym ją zobaczyła w księgarni, to nawet bym o niej nie pomyślała - pewnie ze względu na kiczowatą okładkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja się cieszę że już do mnie idzie! :-D Mam nadzieję, ze podzielę entuzjazm ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jednym słowem idealny debiut :) Musze za jakiś czas zapoznać się z tą pozycją :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie byłam zbyt zaintrygowana tą książką, ale muszę przyznać, że kusisz. A na mnie już tyle książek czeka... A co tam, do listy dopiszę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam tę książkę na półce, lecz jeszcze jej nie przeczytałam. Jestem jednak przekonana, że mi też się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem zachwycona tą powieścią!

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakoś mnie nie zachęcała, wiedziałam, że wyszła, ale nawet nie sprawdziłam, o czym jest. Ale Twoja recenzja jest bardzo zachęcająca, więc jak złapię, to być może przeczytam ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. genialne dzieło mówisz? no to trzeba dodać na półkę "chcę przeczytać" :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mhmm, nie słyszałam jeszcze, ale mnie zaciekawiłaś :D
    http://myawesomebooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Okładka kompletnie nie przekonywała, a teraz te recenzje. Będę musiała poznać ją bliżej. ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń