środa, 24 grudnia 2014

* * * Ho! Ho! Ho! * * *

Moi Drodzy,  na wstępie chcę Wam podziękować za to, że jesteście, że czytacie moje teksty - a kiedy ich nie ma zbyt długo, to piszecie do mnie wiadomości. Dzięki temu wiem, że Wy też chcecie abym była :) Przechodząc do drugiej części niniejszego posta....

Chcę Wam życzyć spokojnych, pełnych ciepła rodzinnego i wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Życzę Wam również, abyście znaleźli pod choinką mnóstwo wymarzonych prezentów, tych książkowych i nieksiążkowych. Niech pozytywna energia Was nie opuszcza! Pozdrawiam Was cieplutko! Szkoda, że śniegu nie ma. Jednak nic straconego! Będzie na Wielkanoc ;)


niedziela, 21 grudnia 2014

Krótko i na temat

To chyba pierwszy taki mój post, w którym piszę minimalistyczne opinie o kilku przeczytanych przeze mnie niedawno pozycjach. Nie wiem czy to się sprawdzi. Wiem jedno, takie posty będą rzadkością. Po prostu nie mogę znaleźć ostatnio czasu, żeby napisać Wam pełnowymiarową opinię na temat każdej z tych pozycji. Dlatego robię to tak, a nie inaczej. Kilka osób pisało do mnie na maila, dlaczego ostatnio moje posty pojawiają się tak rzadko i, że chciałyby poznać moje zdanie na temat tej czy innej pozycji. Piszę rzadko ponieważ nie mam tyle czasu ile chciałabym mieć. A jak już go mam, to jestem albo zbyt zmęczona, żeby napisać coś konkretnego co miałoby ład i skład. Albo imam się innych zajęć. Niemniej nie chcę zostawić bez odpowiedzi tych, którzy czekali na kilka moich słów o danych książkach. Dlatego chętnych zapraszam do zapoznania się z moją minimalistyczną opinią na temat kilku pozycji.


Pradawna magia jest wygłodniała.
Jeśli nie będziesz uważać, pochłonie i ciebie.
Kiedy Cerise dorastała wmawiano jej, że magia to dar, rzadki talent, który w oczach dziewczyny najczęściej okazywał się kajdanami.
Jej opinia ulegnie zmianie, gdy będzie musiała zmierzyć się
 z agentami Dłoni.

Rubież to dziwne miejsce wciśnięte między dwie krainy. Z jednej strony znajduje się Niepełnia,
pozbawiona czarów sfera technologii, zasad i papierologii - miejsce w którym William zarabiał na życie.
Po drugiej leży Dziwoziemia rządzona prawami magii, gdzie władają rody o błękitnej
krwi. Choć tam urodził się William, był w niej wyrzutkiem i skazańcem.
Rubież zaś nie należała do żadnego ze światów. Idealne miejsce dla kogoś, kto nigdzie nie pasował.
Gdy skrzyżują się ścieżki Williama i Cerise, polecą iskry.
Tych dwoje musi jednak podjąć współpracę, by odnieść sukces i... przeżyć.

To druga część cyklu "Na krawędzi", która okazała się niestety nieco słabsza od poprzedniej. Pamiętam jak byłam zachwycona tomem pierwszym. Tutaj możecie o nim poczytać KLIK Jeśli chodzi o kontynuację, to owszem podobała mi się, jednak czasem wiało nudą, było przewidywalnie i niewiele mnie zachwyciło. Niemniej i tak traktuję tę serię jako ulubioną, bo duet Andrews tworzy genialne dzieła! Stworzenie ciekawego świata, kreacja bohaterów i narzucony im cel - co do tego nie mam żadnego "ale". Po prostu czegoś było mało. Rose i Declan z poprzedniej części byli moimi ulubieńcami i brakowało mi ich w tej części. Cerise i William są sympatyczni i ich również polubiłam, ale to już nie to samo... Moje słowa nie zmieniają jednak faktu, iż trylogię polecam!

Ile jest w stanie zrobić matka, by ochronić własne dziecko?

Jedynym marzeniem ośmioletniej Sophie Donohue jest być jak inne dziewczynki. Jej matka Janine z ociąganiem zgadza się, by córka razem z zastępem zuchów pojechała na dwudniowy biwak. Dziewczynka z wyjazdu nie wraca.

Wbrew swym pragnieniom Sophie nie jest jednak zwykłą ośmiolatką. Cierpi na rzadką chorobę, a Janine, podejmując ostatnią próbę uratowania jej życia, wpisała córkę na eksperymentalną terapię, pomimo ostrych sprzeciwów swoich rodziców i byłego męża. Bez leku Sophie długo nie przetrwa; matczyna intuicja podpowiada Janine, że jej córka żyje, ale czasu jest niewiele.

Głęboko w lasach Wirginii toczy się inny dramat. Sophie znajduje schronienie w chacie Zoe, która walczy o uratowanie własnej córki, skazanej za morderstwo. Dręczona wyrzutami sumienia, że nie poświęcała Marti czasu, kiedy ta była mała, bo bez reszty zajmowała się własną karierą aktorską, teraz przygotowała plan ucieczki córki z więzienia, któremu poważnie zagraża pojawienie się Sophie. Obie matki, Zoe i Janine, z wielką determinacją dążą do uratowania swych córek, ale może się to udać tylko jednej z nich.


 "Szansa na życie", to pierwsza książka Diane Chamberlain, którą miałam przyjemność czytać. Wiele dobrego słyszałam o jej dziełach, więc tylko kwestią czasu było, aż sięgnę po którąś z jej powieści. Padło na "Szansa na życie". Zachwycona nie jestem, ale książka fajna. Poruszająca, dramatyczna, ciepła. Czasami monotonna, ale nie narzekam, bo takie książki w spokojnej tonacji też trzeba czasem przeczytać. Chamberlain obrała sobie trudny temat, bo nie dość, że zaginięcie dziecka, to jeszcze poważnie chorego. Świetnie ukazała nam emocje rodzica w sytuacji, gdzie ten zastanawia się czy jego dziecko jeszcze żyje, co się z nim stało i, czy się odnajdzie. Nadzieja, ból towarzyszący niewiadomej i strata - to chyba najmocniej odczuwalne uczucia... Książka trzyma w napięciu od samego początku. Kiedy tylko ją odkładałam, ciągle kusiło mnie żeby przeczytać jeszcze jeden rozdział. Tak mnie wciągnęła. W swoich zbiorach mam jeszcze cztery inne książki tej autorki i mam zamiar się za nie niebawem zabrać.

Współczesna opowieść młodej, amerykańskiej autorki o trudnej, lecz nieuchronnej miłości, o namiętności, która pojawia się na przekór okolicznościom i zdrowemu rozsądkowi.
Parę bohaterów, studentów uniwersytetu, z pozoru dzieli tak wiele, że nie wydaje się możliwe, aby kiedykolwiek mogli być razem. Dziewiętnastoletnia Abby Abernathy podjęła studia z dala od domu rodzinnego, żeby zapomnieć o przeszłości u boku matki-pijaczki i cieszącego się złą sławą ojca, nałogowego hazardzisty. Chcąc w nowym miejscu rozpocząć nowe życie, nie wyjawia nikomu tajemnicy swojego dzieciństwa. Nie pije, nie przeklina, pilnie się uczy. W miejsce burzliwej przeszłości pragnie stabilnej egzystencji. Travis Maddox pozornie uosabia wszystko to, od czego planowała uciec: brutalną siłę i niefrasobliwość. Przystojny, umięśniony, wytatuowany, uczestniczy w nielegalnych walkach bokserskich, jakie odbywają się w podziemiach uczelni, i słynie z podrywania dziewczyn na jedną noc. A jednak, mimo dzielących ich różnic, Abby i Travisa od początku przyciąga do siebie niewidzialna, niewytłumaczalna siła.


"Piękna katastrofa" to idealny tytuł dla tej książki. Dlaczego? Ponieważ zaliczam tę pozycję do beznadziejnych. Szkoda marnować na nią swój cenny czas. Do bólu przewidywalna. Zupełnie nieoryginalna - mam nawet wrażenie, że to zlepek różnych książek umieszczony w jednej. Postaci bez krzty życia. Teksty przeciętne. Wątek miłosny... aż brak mi słów. Nie polecam!

Zaznaczę również, że nie piszę opinii na temat każdej przeczytanej przeze mnie książki, bo takie pytania również padły :) Dlaczego nie w każdym poście mam pod książką logo wydawnictwa? Ponieważ opiniuję również książki własne, zakupione przeze mnie dla mnie. Nie każdy kto ma bloga książkowego pisze na nim (tylko) recenzje książek, które otrzymał od wydawnictw. Jak możecie zauważyć, wiele moich postów nie ma logo wydawnictw, a co za tym idzie - nie dostałam ich, a sama zdobyłam.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się maili od Was. Naprawdę miłe zaskoczenie, bo teraz upewniliście mnie, że zależy Wam na moich tekstach :) Niezmiernie mi z tego powodu miło. Dziękuję, że jesteście!

środa, 17 grudnia 2014

"Love, Rosie" Cecelia Ahern


Dziękuję!
UWAGA! Książka była wcześniej wydana pt.: "Na końcu tęczy".
 Po wzruszającym "PS Kocham Cię" następna powieść Cecelii Ahern została przeniesiona na srebrny ekran. W rolę Rosie wcieliła się Lily Collins, doskonale znana z filmów "Królewna Śnieżka", "Dary Anioła: Miasto kości" czy "Porwanie", Alexa zagrał Sam Claflin, odtwórca głównych ról w filmach "Uśpieni", "Królewna Śnieżka i Łowca", "Igrzyska śmierci".
 Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?
Czy warto czekać na prawdziwą miłość? Czy każdy z nas ma swoją "drugą połówkę"? Może dowiemy się tego po lekturze tej ciepłej i wzruszającej powieści.
Kiedy tylko zobaczyłam okładkę (tak wygląd okładek się liczy!) wiedziałam, że ta książka jest dla mnie. Najlepsze jest to, że wcześniej o niej nie słyszałam. O ekranizacji również dowiedziałam się przez przypadek. Grzech!  Zwłaszcza, że książka jest naprawdę fajna i już na wstępie polecam ją płci pięknej. 

Jedno trzeba przyznać, przedstawienie historii za pomocą listów, e-maili, kartek okolicznościowych, pocztówek jest oryginalne. Rzadko zdarza mi się czytać książki właśnie w tej formie, jaką zaserwowała nam Cecelia Ahern. Bardzo fajna odmiana. W ogóle cała ta historia ma w sobie coś takiego, że z jednej strony jej nie lubię, zaś z drugiej uwielbiam. Może to przez te sprzeczne emocje, jakie we mnie wzbudziła? Tak, to chyba chodzi o te emocje. Z drugiej zaś strony o prawdziwość tej historii. O sympatyczne postaci i ich relacje. Nie będę Wam streszczała, co w książce piszczy, bo nie o to chodzi w moim tekście. Chcę pokrótce przybliżyć Wam jej treść, ale nie odnosząc się do streszczenia, bo to macie na okładce, a zarazem na początku niniejszej opinii. Chcę zaznaczyć o czym chciała zakomunikować nam autorka i o tym, czy "Love, Rosie" jest warta naszego czasu.

Źródło

Autorka opowiada nam historię dwójki ludzi, chcąc uświadomić nas, że nie należy niczego odkładać na potocznie zwane "zaś". A w szczególności miłości. Przedstawiając nam historię Aleksa i Rosie od początku ich znajomości, przechodząc przez wszystkie wzloty i upadki tych bohaterów aż po sam koniec tego wszystkiego, co ja sama nazwałam farsą. Nie mam na myśli książki Ahern, bo ta naprawdę jest godna uwagi. Mówiąc "farsa" nie mam również na myśli negatywnego odbioru, mimo iż samo słowo narzuca nam negatywne odebranie sprawy. Bardziej powiedziałabym, że większość decyzji, jakie podejmują bohaterowie i, które sprawiają, że coraz bardziej się od siebie oddalają, pakują ich w sam środek farsy. Wracając do sedna. Moi drodzy, Cecelia Ahern idealnie przedstawiła nam to, czego sami nie dostrzegamy. Boimy się spojrzeć prawdzie w oczy, czy jak kto woli - złapać byka za rogi. A co będzie, jeśli on/ona mnie nie kocha? A co jeśli odrzuci moje uczucia? Każdy z nas boi się odrzucenia, ale jeśli nie spróbujemy, to się nie dowiemy i właśnie TEGO będziemy żałować. Tego, że nie spróbowaliśmy, że jesteśmy na tyle słabi aby podjąć to ryzyko. Dostaniemy kosza, to co. Świat się nie zawali. Popłaczemy, posmucimy się, ale przynajmniej mamy tę świadomość, że chcieliśmy spróbować. Mam wrażenie, że właśnie to autorka chce przekazać swoim czytelnikom, dzięki tej pozycji.

Po przeczytaniu książki nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności zobaczenia adaptacji na wielkim ekranie. Zaraz po premierze wybrałam się do kina mając nadzieję, że nie zawiodę się na filmie. I wiecie co? Bardzo dobra ekranizacja. Bardzo dobra. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że nieco lepsza od książki. To naprawdę rzadko się zdarza, ale jednak. Mimo wszystko dużo różnił się od pierwowzoru, co z jednej strony mnie lekko zirytowało, zaś z drugiej wiem, że gdyby nie te naniesione przez produkcję zmiany, to film ciągnąłby się bez końca. Mimo wszystko najpierw książka, później film!

wtorek, 9 grudnia 2014

Zdobycze grudniowe!

Dzień dobry, cześć i czołem!

Dzisiaj przychodzę do Was z moimi zdobyczami książkowymi, które upolowałam pod koniec listopada, oraz na początku grudnia. Właściwie, to większość zakupiłam w tamtym tygodniu, łakomiąc się na promocję w Arosie i Matrasie. Aż żal nie skorzystać :) 
Jak sami możecie zauważyć, stos obfituje w lektury kobiece. Nie wiem, tak mnie ostatnio wzięło na taką literaturę. Jak zawsze górowało fantasy i paranormal, tak teraz zmiana. I to spora :)
Nie przedłużając przedstawiam Wam stosik.

"Tak krucho..." -  jakżeżbym mogła nie zakupić kontynuacji, jednej z ulubionych książek? Mam nadzieję, że książka mnie nie zawiedzie, bo różnie z kontynuacjami bywa.
"Kochając syna" - zapoznając się z twórczością Lisy, nie mogłam oprzeć się jej kolejnej książce, która skradła serca wielu czytelniczkom.
"Zamek z piasku"  - sama nie wiem co mnie pokusiło, żeby kupić tę książkę... Zobaczymy co to będzie.
"W teatrze uczuć" - Znam styl Kleypas, więc wiem, że mogę się spodziewać intrygującej historii.
"Love, Rosie" - do recenzji od wydawnictwa - okładka filmowa jest cudna!
"Na końcu tęczy" - pierwotna wersja "Love, Rosie", prezent od kochanej Madzi :* - już niebawem spodziewajcie się recenzji i filmu i książki.
"Wyjdziesz za mnie kotku?" - szok! Dwie książki rodzimych autorek. Sol zaszalała :)
"W śnieżną noc" - okładka cudowna, mam nadzieję, że treść również. Green? Biorę to! Widzicie dwa egzemplarze, z czego jeden mój, a drugi w prezencie dla pewnej kochanej istotki :)
Dwie ostatnie pozycje od wydawnictwa. Ich recenzję możecie znaleźć TUTAJ.


Jak Wam się podoba stosik? Czytaliście coś? Polecacie? Odradzacie?


niedziela, 7 grudnia 2014

"Miłość bez scenariusza" i "Próba uczuć" Tina Reber

Ryan Christensen po prostu chciał być aktorem. Nigdy nie przypuszczał, że będą go ścigać wielbicielki, paparazzi zaczną zatruwać mu życie, a hollywoodzkie wytwórnie będą na wyścigi zabiegać o jego względy, zechcą go mieć na własność. Podczas kręcenia kolejnego filmu, Ryan ucieka do pubu przed tabunem rozhisteryzowanych fanek, znajduje tam znacznie więcej, niż się spodziewał…
Taryn Mitchell leczy rany po niedawnym zawodzie miłosnym i trzyma mężczyzn na dystans. Kiedy jednak do jej pubu niespodziewanie wpada boski Ryan Christensen, daje się zauroczyć temu sympatycznemu, dowcipnemu i nieziemsko przystojnemu mężczyźnie. Szybko stwierdza, że zakochała się w Ryanie. Czy jednak ich uczucie okaże się wystarczająco mocne, by przetrwać natręctwo paparazzi, sensacyjne publikacje w bulwarówkach nagłówki gazet i zazdrość niezliczonych wielbicielek? - empik

Książkę czytało mi się tak dobrze, że mogę to śmiało porównać do oglądania filmu. Przez treść po prostu się płynie. Wszystko dzięki prostemu, a zarazem obrazowemu językowi, jakim posługuje się autorka. Bardzo lubię kiedy czytanie obszernych książek idzie mi łatwo i nie muszę się męczyć pochłaniając tak treściwe historie. Dlatego, mimo iż książka liczy sobie prawie 700 stron, to skończyłam ją bardzo szybko, bo aż w dwa dni (kilkanaście godzin). Sama jestem zaskoczona. Historia Ryana i Taryn tak mnie wciągnęła, że sama nie wiem kiedy dobrnęłam do końca. Dobrze, że mam już kontynuację!

Przyznać muszę, że mimo iż książka Tiny Reber nie jest żadnym arcydziełem, to oceniam ją wysoko. Od dawna już nie czytałam tak przyjemnej historii miłosnej, która by mnie nie doprowadzała do szału i zniesmaczała wątkami erotycznymi - bo tych trochę jest. Na szczęście nie ma w nich krzty wulgarności, ani niesmacznych przekleństw. Scen erotyczne są, ale bez przesady. Nie ma tak, że bohaterowie nie robią nic, tylko lądują w łóżku - co często widywałam w książkach, które miały być o miłości, a nie o erotycznych doznaniach bohaterów niniejszych pozycji. W książce „Miłość bez scenariusza” bardzo fajnie przedstawione zostało uczucie pomiędzy zwyczajną dziewczyną, a gwiazdą kina. To jak to uczucie się rodzi, jak dojrzewa, jak jest trudne.

Choć trudno w to uwierzyć, zaręczyny Taryn Mitchell i Ryana Christensena okazują się zaledwie początkiem prawdziwych kłopotów. Taryn – skromna dziewczyna prowadząca niewielki pub na Rhode Island – nie jest w stanie poradzić sobie z rosnącą popularnością swojego chłopaka. Filmowa kariera Ryana rozwija się w błyskawicznym tempie; wciąż pojawiają się kolejne propozycje, a aktor ma coraz więcej fanek. Najwięcej obaw budzą w Taryn sceny łóżkowe, w które obfitują filmy z udziałem jej ukochanego. Nic dziwnego, Ryan jest przecież nieziemsko przystojny… Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy była dziewczyna gwiazdora postanawia odzyskać jego względy, Ryan zaś za jedną ze swoich ról otrzymuje nominację do Oskara. Czy burzliwy związek dwojga młodych, tak bardzo różniących się ludzi, wypłynie na czyste wody? Czy Taryn i Ryan odnajdą szczęście, na którym tak bardzo im zależy? - empik

Przyznam, że nie mogłam się doczekać aż sięgnę po kontynuację, więc w następnej kolejności pod lupę poszła "Próba uczuć". Jak pierwszy tom był na tyle zaskakujący, żeby mnie wciągnąć, tak kontynuacja powielała utarte schematy z "jedynki". Niestety. Przynajmniej przez większą część książki nie działo się zbyt wiele, żebym mogła się nią zachwycić. Taryn raz była pewna, że chce być z Ryan'em, a co chwila ta pewność chwiała się w posadach. To było męczące, bo przecież wiadomym było, że i tak będą razem, jak i tak. Nie można przecież powiedzieć, że romanse nie są przewidywalne. Bo cóż... są.

W opinii pierwszego tomu mogliście zauważyć, że postaci nie grały mi na nerwach. Natomiast w kontynuacji niestety wszystko się zmieniło. Z tym, że to Taryn była tą, której udało się mnie parę razy rozdrażnić swoim zachowaniem. Wydaje mi się, że autorka wprowadziła pewne niekorzystne zmiany jeśli chodzi o osobowość tejże postaci. Straciła na pewności siebie, podejmując działania, które kompromitowały ją i Ryana. Po prostu  zachowywała się jak dziecko. 

Zmieniło się jeszcze to, że w książce "Próba uczuć" autorka śmielej rozbudowuje wątki erotyczne, oraz to, że jest ich więcej. Wkradają się również drobne przekleństwa, jednak nadal da się to zjeść, że tak powiem.
Fajne jest to, że dowiadujemy się więcej o przeszłości Taryn i jesteśmy niemal tak samo zaskoczeni tym, jaka prawda czai się w ciemności, jak ona sama. Fajna sprawa, że Reber nie skupia się tylko na wątku miłosnym i szarpaniną miłości ze sławą, ale również ukazuje nam plusy i minusy sławy, oraz to jak ciężko dokonywać wyborów pod presją otoczenia.

Niemniej książka i tak mi się spodobała. Pal licho przewidywalność, schematyczność narastającą irytację zachowaniem głównych bohaterów - historię gwiazdy kina i barmanki czytało się naprawdę przyjemnie. Jeśli zapoznacie się z książką "Miłość bez scenariusza" i wam się ona spodoba, to sądzę, że warto zapoznać się z kontynuacją.

Za obie książki dziękuję bardzo wydawnictwu:



wtorek, 2 grudnia 2014

"Motyl" Lisa Genova


„Motyl” to jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających książek ostatnich lat. Niezapomniana opowieść o kobiecie sukcesu, która w wyniku okropnej choroby stopniowo traci swoje myśli i wspomnienia, i tym samym odkrywa, że każdy nowy dzień przynosi jej inne spojrzenie na miłość i życie.
Alice Howland jest dumna z życia, na które tak ciężko zapracowała. Ma pięćdziesiąt lat, jest wykładowcą psychologii na Harvardzie, światowej sławy ekspertem w dziedzinie lingwistyki oraz żoną odnoszącego sukcesy męża i matką trójki dzieci. Kiedy coraz częściej zdarza jej się tracić pamięć i orientację, decyduje się na wizytę u lekarza. Tragiczna diagnoza choroby Alzheimera o wczesnym początku całkowicie zmienia jej życie.
Kiedy nieuleczalna demencja pozbawia jej tożsamości, dotychczas niezwykle niezależna Alice walczy, by nauczyć się żyć każdą chwilą. Musi przewartościować swoje relacje z mężem, uznanym naukowcem oraz oczekiwania w stosunku do dzieci, a także postrzeganie siebie samej w otaczającym ją świecie.
„Motyl”, powieść jednocześnie piękna i przerażająca, to poruszający i niezwykle żywy obraz życia z chorobą Alzheimera, który pozostaje w pamięci jeszcze na długo po zamknięciu książki.

Do zakupu tej książki podchodziłam już kilka razy. Swego czasu było o niej głośno. Wszyscy ją zachwalali, polecali i nie spotkałam się z żadną negatywną opinią na jej temat. Poczekałam aż szum ucichnie, zdobyłam ją, przeczytałam i... Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem pod wrażeniem historii, jaką przedstawia nam Lisa Genova, z drugiej zaś, czasami czytanie mi się dłużyło. Oceniłam ją wysoko. Podobała mi się. Jednak ciągle mam jakieś "ale", którego nie potrafię zdefiniować. Mam też ogromny żal za zakończenie tej historii, bo tak naprawdę nie wiem o co w nim chodzi. Jestem kolokwialnie mówiąc - skołowana. Niemniej przejdę do rzeczy i postaram się Wam przybliżyć moje odczucia w poszczególnych kwestiach.

Kwestia samej historii. Nie pierwszy raz spotykam się z historią, której głównym motywem jest ciężka i śmiertelna choroba. Jednak po raz pierwszy spotykam się z historią na temat wyniszczającej choroby Alzheimera o wczesnym początku. Właściwie, to w ogóle o chorobie Alzheimera nie czytałam (o ile dobrze pamiętam). Dlatego historia Alice była dla mnie czymś nowym. Co bardzo mi się podobało, to to, że autorka postanowiła opowiedzieć nam historię z puktu widzenia samej głównej bohaterki, której wspomniana choroba dotknęła. Dzięki temu jako czytelnicy mieliśmy możliwość zapoznać się z rozterkami, uczuciami, jakie towarzyszyły Alice, oraz ze sposobem patrzenia na świat osoby chorej i świadomej tego, co ją czeka. Ogromny plus. Jak sami wiemy, nie tylko osoba, którą dopadła choroba jest poszkodowana. Rykoszetem obrywają również jej bliscy. Co prawda nie ma co porównywać cierpienia Alice z cierpieniem jej rodziny, niemniej mogę powiedzieć, że te rozterki i ból są w miarę porównywalne. Ktoś, kto doznał czegoś takiego, zapewne wie o czym mówię.  Dążę do tego, że drugim plusem jest to, że Lisa Genova nie skupia się na samej pokrzywdzonej, ale również ukazuje nam emocje, jakie ogarniają każdego z osobna.

Kwestia charakterów. I tutaj mimo iż moim zdaniem nie poznajemy za dobrze każdej postaci, to autorka starała się nam przedstawić najlepiej jak mogła osobowości każdego bohatera z osobna. Mamy Alice, która posiada ogrom silnej woli i stara się jak może, żeby żyć w miarę normalnie, chociaż jest świadoma, jak jej życie będzie wyglądało w niedalekiej przyszłości. Jej męża, Johna, który musi sobie poradzić z tym, że na jego oczach ukochana żona przestaje być sobą, że umiera... Oraz dzieci, które wspierają rodziców, jak tylko mogą. 

Kwestia uczuć/emocji, jakie wywołała we mnie książka "Motyl". Przyznać muszę, że nie ma ich wiele. Owszem było mi żal Alice oraz jej najbliższych, ale historia nie doprowadziła mnie do łez. W sumie tego nie oczekiwałam, więc nie ma co marudzić. Im bardziej stan Alice się pogarszał, tym bardziej było mi smutno. Naprawdę poczułam wielką empatię względem postaci stworzonych przez autorkę, ale John czasami sprawiał, że miałam ochotę go palnąć. Czymś ciężkim. Naprawdę mocno.

Czy książkę polecam i komu? "Motyl", to książka warta przeczytania, to na pewno. A polecić ją mogę głównie kobietom. Jeśli lubicie książki o takiej tematyce, poruszające i niebanalne, to z pewnością spodoba Wam się historia Alice Howland.