sobota, 31 sierpnia 2013

"Papierowe miasta" John Green

„Nastoletni Quentin Jacobsen spędza czas na adorowaniu z oddali żądnej przygód, zachwycającej Margo Roth Spiegelman. Więc kiedy pewnej nocy niegrzeczna Margo uchyla okno i, zakamuflowana jak ninja, wkracza na powrót w jego życie, wzywając go do udziału w tajemniczej i misternie zaplanowanej przez siebie kampanii odwetowej, Quentin oczywiście podąża za dziewczyną. Gdy ich całonocna wyprawa dobiega końca i nastaje nowy dzień, Quentin przychodzi do szkoły i dowiaduje się, że zagadkowa Margo w tajemniczych okolicznościach zniknęła.” 
Odkąd przeczytałam „Gwiazd naszych wina”[recenzja], John Green stał się jednym z tych, którego książki muszę mieć na swojej półce. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym po jakąś nie sięgnąć. Tak mnie omamił swoim stylem, tym, jak buduje napięcie i wyzwala emocje, że jego książki są dla mnie po prostu ważne. Kiedy więc usłyszałam o kolejnym jego bestsellerze pt. „Papierowe miasta”, rzecz jasna, musiałam po nią sięgnąć. Czy wywarła na mnie tak wielkie wrażenie, jak „Gwiazd naszych wina”? O tym nieco niżej.

Poznajemy głównego bohatera, któremu na imię Quentin, dla przyjaciół po prostu Q. Chłopak ma osiemnaście lat i ma fioła na punkcie swojej sąsiadki, w której zakochał się, jeszcze gdy byli dziećmi – Margo Ruth Spiegelman. Wystarczyło jedno wydarzenie z tamtych czasów, aby wszystko się zmieniło. Obecnie Q i Margo niewiele łączy. W szkole udają, że się nie znają. Należą do zupełnie innych światów. A może tak im się tylko wydaje? Q nadal darzy Margo wielką sympatią, więc kiedy dziewczyna wpada na szalony pomysł i w środku nocy wyciąga chłopaka z łóżka, by ten mógł jej pomóc w jego realizacji, on nie jest do końca przekonany, ale szybko zmienia zdanie. Tym samym nie wie, co go czeka po tej szalonej przygodzie.

Wstępnie wspomniałam jedynie o dwóch postaciach: Margo Ruth Spiegelman – tajemniczej dziewczynie, której do tej chwili nie potrafię zrozumieć – i Quentinie Jacobsenie, który jest główną, a zarazem jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci w tej książce… A przecież jest tutaj jeszcze kilka innych, o których aż grzech nie wspomnieć! Mam na myśli niezmiernie śmiesznego i bardzo sympatycznego Bena, jednego z najlepszych przyjaciół Q, który wbił się w moją pamięć dwoma słowami: „królisie” – zwrot, którego Ben notorycznie używa wobec dziewczyn – oraz „o tak!” – jako odpowiedź na wszystko. Jest również geniusz informatyczny – Radar – któremu nic nie jest straszne, a znalezienie informacji w Internecie – nawet tych trudnych dla normalnego człowieka – jest pestką.

Humor, humor i jeszcze raz humor! Autor zieje humorem w tej książce, że aż miło. W dodatku jest to humor, że tak powiem, na poziomie i inteligentny, a nie niby śmieszne słowa rzucane, ot tak, żeby tylko było. Uśmiech nie schodził mi z ust i między innymi to właśnie dlatego cenię sobie Johna Greena. W jednej powieści sprawia, że czytelnik zalewa się łzami, a w drugiej, że śmieje się w głos. Jestem ogromnie ciekawa kolejnej książki Greena „Szukając Alaski” i tego, z której strony tym razem pokaże się nam ów autor. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo lubię styl, w jakim tworzy swoje dzieła. Zwłaszcza to, jak barwnie opisuje wydarzenia i uczucia, które targają bohaterami, tym samym idealnie, niczym wytrawny magik żongluje naszymi emocjami… Ogromnie go za to szanuję i cenię, gdyż nie każdy pisarz to potrafi.

Jeżeli chodzi o fabułę, to z pewnością nie jest to sztampowa powieść, co to, to nie. Co prawda, jest nastoletnia miłość, ale zupełnie różniąca się od tych, które spotykamy w niemal każdej książce dla młodzieży. Tak samo przygoda, w której uczestniczą bohaterowie, jak i czytelnik. Śmiem sądzić, że nie spotkaliście się z taką tajemniczą i wciągającą, a nawet detektywistyczną akcją. O tak! Cała masa tutaj zagadek i tajemnic. Czytelnik nie znajdzie czasu na nudę, gdyż autor zapewnił mu wiele poszlak, które czasami wodzą za nos, a czasami doprowadzają do jeszcze większej ilości tropów.

Dlatego naprawdę polecam, nie tylko tym, którzy lubią lekkie i przyjemne powieści, oryginalne wątki czy detektywistyczną akcję. Polecam każdemu, ot tak, po prostu, bo naprawdę warto.

Powyższy tekst ukazał się również na portalu:

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Wnętrze człowieka może skrywać zbyt wiele tajemnic...

Skrzyżowanie epoki wiktoriańskiej z X-Menami
 Szesnastoletnia Finley Jayne nie ma nikogo i niczego za wyjątkiem pewnej rzeczy, która znajduje się w jej wnętrzu. Ciemna strona bohaterki sprawia, że jest ona zdolna zabić. W dodatku bardzo mocnym ciosem. Tylko jeden człowiek widzi magiczną aurę otaczającą dziewczynę.
Powieść osadzona w XIX wiecznej Anglii, która przenosi czytelnika w świat pełen przygód.

Opis może i jest króciutki, ale za to taki tajemniczy... Nie wiem, jak Wy, ale ja ją muszę mieć *_* Już czaiłam się na nią od bardzo dawna i mam wielką nadzieję, że wpadnie w moje ręce!

Zapraszam na zapowiedź książki:


piątek, 23 sierpnia 2013

"Czerwień rubinu" - ekranizacja.

Pewnego dnia szesnastoletnia Gwendolyn Shepherd  niespodziewanie przenosząc się wstecz o sto lat -  odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie. Wszyscy byli przekonani, że gen ten posiada jej kuzynka, Charlotta. Jednak los chciał inaczej. Gwen zostaje wtajemniczona w sprawy podróżników i wraz z przystojnym, aczkolwiek zbyt aroganckim siebie Gideonem ma do wypełnienia niebezpieczną misję w XVIII. wieku.

    Znacie „Trylogię Czasu” autorstwa pani Kerstin Gier? Jeśli tak, to zapewne wiecie, że powstała ekranizacja pierwszego tomu pt. „Czerwień Rubinu”. Tych, którzy o trylogii nie słyszeli, a lubią podróże w czasie, zachęcam do sięgnięcia po te trzy pozycje. Dzisiaj nie stricte o książce, a o samej ekranizacji. Oczywiście nie obejdzie się bez porównań książki do filmu, filmu do książki. Inaczej się nie da.

Gatunek: Fantasy
Produkcja: Niemcy
Premiera: 14 marca 2013 (świat)
Reżyseria: Felix Fuchssteiner
Scenariusz: Katharina Schöde, Felix Fuchssteiner
   Całość wykonania pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Zacznę od scen, które są kompletnie niedopracowane, a czasami śmieszne. Mam wrażenie, że wykonawcy nie poświęcili poszczególnym scenom większej uwagi, w dodatku wszystko jest zrobione na odczepnego. Ja rozumiem, że nie da się żywcem wszystkiego przenieść z książki na ekran, ale jeśli już poświęcam się jakiejś scenie, to niech ona będzie porywająca chociaż w najmniejszym stopniu. Mnie jakoś żadna ze scen nie porwała ani względem żadnej z nich nie odczułam jakichś głębszych emocji. Czasami zastanawiałam się, czy to na pewno ta scena z książki i dlaczego to wszystko tak ze sobą nie współgra; chodzi mi tutaj o grę aktorską, szybkość wydarzeń, a także o wymieszanie kilku wątków i stworzenie zupełnie odrębnej całości.
Ogólnie mówiąc, film to jakiś miszmasz z książki. Wszystko biegnie tak szaleńczym tempem, że ciężko się połapać; jeśli ktoś czytał książkę, a następnie zabrał się za oglądanie tej ekranizacji, to zapewne wie, o co mi chodzi, a jeśli nie, to Wam przybliżę. Otóż w książce wszystkie wątki są w mniejszy lub większy sposób rozbudowane, dzięki czemu czytelnik wczuwa się w życie bohaterów, może się z nimi utożsamić. Fabuła książki jest podzielona na rozdziały i w każdym z nich dzieje się coś innego, wszystkie wydarzenia biegną swoim torem, nie mieszając się z innymi, wtedy czytelnik nie ma mętliku w głowie i pytań typu „ale jak to?”. Natomiast jeśli idzie o film, to byłam często skonfundowana. Po obejrzeniu zastanawiałam się, dlaczego to wszystko jest tak wymieszane i sprawia, że widz sam nie wie, co o tym myśleć.

   Gra aktorska? Nie powiedziałabym, że aktorzy się postarali w odgrywaniu swoich ról. Brakowało mi tych widocznych emocji, tego wszystkiego, co sprawiłoby, że uwierzyłabym w to, co widzę, np. uczucie pomiędzy Gwendolyn (Maria Ehrich) i Gideonem (Jannis Niewöhner), strach przed przeznaczeniem Gwendolyn albo zazdrość Charlotte (Laura Berlin). Nie powiem, mogłoby być gorzej. Jednak sądzę, że CI MŁODZI aktorzy nie sprostali wymaganiom.

    Teraz czas na efekty specjalne. W końcu sama kwestia podróżowania w czasie jest czymś niezwykłym i byłam ciekawa, jak poradzą sobie z tym realizatorzy filmu. Tutaj akurat było w porządku, aczkolwiek bez fajerwerków. Spodziewałam się czegoś zgoła innego, ale nie narzekam. Przeskoki w czasie przedstawione są w sposób prosty i całkiem przyjemny, więc nawet nie mogłabym powiedzieć, że tutaj realizatorzy wykazali się jakąś ponadprzeciętną maszynerią.

Ogólnie rzecz biorąc, nie obejrzałabym ponownie tego filmu. Jak książkę sobie chwalę, tak ekranizacja jest nieciekawa.


Recenzja powstała na potrzeby portalu:

środa, 21 sierpnia 2013

"World War Z" Max Brooks

 "Hordy głodnych i wściekłych zombie nadciągają!
 Jesteście przygotowani na WOJNĘ TOTALNĄ?" 


 "Najpierw w Chinach pojawia się pacjent „zero” zarażony dziwną i nieznaną chorobą, która powoduje niespotykaną dotąd degenerację ciała i późniejszą reanimację zwłok. Wkrótce z całego świata zaczynają napływać kolejne doniesienia o podobnych przypadkach. Rządy wielu państw ignorują zagrożenie i skrywają prawdę przed obywatelami. A ta jest szokująca – po całym globie z prędkością błyskawicy rozprzestrzenia się śmiertelny wirus zmieniający ludzi w żywe trupy żądne krwi...
 Tak zaczęła się pandemia, którą przetrwali nieliczni. Świat po globalnej hekatombie stał się przerażającym i brutalnym miejscem pozbawionym zasad, gdzie można liczyć tylko na siebie. Dzięki Maksowi Brooksowi poznajemy historie z pierwszej ręki, o których dotychczas milczały raporty wojenne.
 World War Z to bijący rekordy popularności doskonały reportaż, przerażający do szpiku kości, prawdziwy do utraty tchu!" 
      "World War Z" to książka, która wywarła na mnie wielkie wrażenie. Właśnie takimi słowami rozpocznę niniejszą recenzję. Dlaczego wielkie wrażenie? Dlatego, że naprawdę jest mało książek tak emanujących emocjami i napięciem. W chwili, w której wzięłam ją do ręki i zaczęłam czytać, nic nie było mnie w stanie od niej oderwać. Tak porwały mnie te wszystkie opowieści ludzi, którzy "przeżyli" to wszystko, że i ja w ich słowa uwierzyłam, jednak o tym nieco później. Muszę przyznać, że ciężko jest mi się zabrać za zrecenzowanie jej. Dlatego ciężko, że tyle myśli kłębi mi się w głowie, a wszystkie chciałabym Wam przytoczyć. Dodatkowo, te wszystkie emocje... Postaram się jednak zawrzeć jakąś cząstkę tego, co zdołam ubrać w słowa i przedstawić to logicznie.

    Książek o zombie jest coraz więcej. Nawet jest jakiś serial, którego głównym motywem przewodnim są zombie. Osobiście nie przepadam za tymi stworami, a już w owym serialu w ogóle. Jakoś nie przypadł mi do gustu. Natomiast jeśli idzie o książki, w których zombiaki wiodą prym, to do tej pory moim nr. jeden była książka pt. "FEED. Przegląd końca świata". Z dniem, w którym zabrałam się za czytanie książki "World War Z" mogę śmiało stwierdzić, że i ona jest moim nr. jeden - bez dwóch zdań! Obie te książki są niesamowicie ciekawe i realistyczne. Max Brooks stworzył dzieło, które jest jednocześnie wstrząsające i fenomenalne. Może nie znajdziecie tutaj spektakularnego wątku kryminalnego, miłosnego czy też detektywistycznego, ale właśnie w tym rzecz, że tutaj nie chodzi o jakieś piękne opisy. Tutaj chodzi o przedstawienie świata takim, jakim mógłby być, takim, jakim autor go widzi, bez przesłodzonych opowieści, za to z boleśnie przerażającymi faktami, które - na szczęście - nie są faktami realnymi. 

   Pomysł na książkę jest bardzo dobry i rewelacyjnie wykorzystany. Zwłaszcza przedstawienie czytelnikowi treści, w formie relacji osób trzecich - można by też powiedzieć, że poniekąd jest to wywiad z ludźmi, którzy przeszli przez piekło na ziemi. Piekło to ma imię. Piekło to zwie się: ZOMBIE! I tutaj nawiążę do tego, o czym we wstępie recenzji wspomniałam. Mianowicie chodzi mi o to, że ja uwierzyłam w to, co przedstawił mi autor. W to, że zombie naprawdę opanowały świat w jego książce. Wszystko za sprawą tego rewelacyjnego przedstawienia treści w takiej, a nie innej formie. Naprawdę ogromny plus i wielkie brawa dla autora! Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, w jakim napięciu czytałam tę książkę. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że coś takiego rzeczywiście może nas - ludzkość -  kiedyś spotkać. A wizja ta jest naprawdę przerażająca. 

  Zombie, zombie,zombie, ale nie tylko o nich tutaj mowa. Pan Brooks idealnie ukazuje nam potyczki polityczne i to, że politycy mają władzę, ale wykorzystują ją jedynie dla własnych wygód i celów. Nie przejmują się mniejszościami i jednostkami, które nie mają dla nich większej wartości. Władza to władza, nie ma miejsca na "duperele". Autor ukazuje nam idealnie ludzką naturę. To, jak człowiek zachowuje się w sytuacjach podbramkowych, kiedy musi zdecydować: ja, albo oni. 

   Karygodnym czynem byłoby tej książki nie polecić... Dlatego gorąco polecam i gwarantuję, że nie będziecie się nudzić. Warto sięgać po dobre książki, a Max Brooks właśnie taką dobrą ksiażkę napisał, dlatego jeszcze raz polecam. 

Na koniec dodam tylko, że jestem ciekawa ekranizacji, ale obawiam się, że może mi się ona nie spodobać, dlatego odciągam jej obejrzenie, jak mogę.
   

wtorek, 20 sierpnia 2013

"Wilki Lokiego" K.L. Armstrong & M.A. Marr

 

"W Blackwell w Południowej Dakocie wszyscy mają coś wspólnego z bohaterami podań wikingów. Każdy z mieszkańców jest bezpośredni spokrewniony z Thorem albo Lokim. Nie inaczej jest w przypadku Matta Thorsena, nastolatka z prawdziwą pasją do rodzinnych historii. Mitologia nordycka nie ma przed nim tajemnic – chłopak wie wszystko o wikingach, sagach, bóstwach i całej armii pobocznych postaci z legend. Podobnie jak jego dwaj przyjaciele z tej samej klasy, Fen i Laurie, doskonale zna podanie o Ragnarok – zmierzchu bogów, podczas którego stoczona zostanie walka pomiędzy bogami i olbrzymami, dowodzonymi przez Lokiego. Koniec świata mogą powstrzymać tylko bogowie, a jeśli przegrają walkę, ziemia spłonie, gwiazdy zgasną, a świat zaleje morze.
 I oto pewnego dnia chłopcy zdają sobie sprawę, że runy mówią jednoznacznie: Ragnarok się zbliża. Bez względu na to, jak nieprawdopodobne się to wydaje, legenda spełnia się na ich oczach. W dodatku to oni będą musieli stoczyć walkę o losy świata. Trzej przyjaciele zostaną rzuceni na głęboką wodę, ale jednego mogą być pewni: to będzie największa przygoda ich życia, niezależnie od tego, jaki będzie finał."

   Mitologia. Mitologia nordycka. Te dwa słowa wystarczyły, abym sięgnęła po "Wilki Lokiego". Niby jest to książka skierowana głównie do młodszego odbiorcy, a ja, jako ten starszy bawiłam się równie przednio, co niejeden młodszy. Uwielbiam mitologię i wszystko, co z nią związane, a ta lektura dostarczyła mi jej w nadmiarze!

   Zapewne niejeden z Was zna Thora- boga, którego symbolem siły jest młot zwany  Mjöllnirem, czy Lokiego - olbrzyma, który w mitologii nordyckiej jest symbolem m.in. oszustwa. Te postaci możecie kojarzyć z książek, albo z filmów. Prawdę mówiąc, w filmie, czy w książce niewiele się różni przedstawienie tych dwóch. Jedni wolą Thora, inni zaś Lokiego. W książce Kelley Armstrong i Melisy Marr mamy styczność z potomkami obu tych panów. Ja w książce upodobałam sobie akurat przedstawicieli Lokiego.

    W książce głównie występują postaci nastoletnie, które są nad wyraz rozgarnięte i trzeźwo myślące. To oczywiście jest wielki plus, gdyż w dobie książek dla młodzieży, gdzie postaci infantylne wiodą prym "Wilki Lokiego" w moich oczach wyszły na bardzo wartościową książkę, a nie opowiastkę o grupie nierozgarniętych dzieciaków, które zmierzają gdzieś bez konkretnego celu. Jeśli już o postaciach wspomniałam, to pokuszę się i napiszę coś więcej. Bardzo podobała mi się nastoletnia Laurie. Nie dość, że sympatyczna, to jeszcze bardzo inteligentna, a przy tym twardo stąpająca po ziemi. Następnie Fen, dość porywczy chłopak, który dla swojej przyjaciółki zrobi wszystko - dosłownie. Laurie i Fen nie darzą sympatią swoich przeciwników, do których należy rodzina młodego Thorsena, który ma pewną misję do wypełnienia. Jednak sytuacja nieco się komplikuje, kiedy Matt dowiaduje się prawdy o tym, co pragnie zgotować mu rodzina. Wtedy chłopak zdaje sobie sprawę, że w sytuacji podbramkowej przyjacielem i wielkim wsparciem może się okazać odwieczny wróg.

    Język klarowny, przystępny i niezwykle barwny, przez co cała przygoda nabiera swoistego realizmu, a dzięki temu czytelnik przeżywa wszystko wraz z postaciami. Podąża z nimi ścieżkami tego fantastycznego świata, odczuwa ich emocje, jak własne. Mało tego, dzięki tej lekkości języka, czyta się ją bardzo szybko i przyjemnie. Jak więc widać, nie mam żadnych zastrzeżeń względem stylu autorek. 

    Książka bardzo mi się podobała. Jest czymś nowym, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że czymś oryginalnym, aczkolwiek zapewne niejeden z Was stwierdzi, że książek przygodowych z bogami, półbogami, legendami czy mitami jest cała masa. Owszem. Jednak moi drodzy, wykorzystanie pomysłu i przedstawienie tego nowego świata czytelnikowi jest zupełnie odmienne, a "Wilki Lokiego" zostały przedstawione bardzo dobrze. Dlatego drogi czytelniku, jeśli połasisz się na "Wilki Lokiego", nie będziesz żałował czasu z nią spędzonego. Poczujesz zew przygody i chęć poznania tego magicznego świata jeszcze bardziej, a po skończeniu pierwszego tomu, będziesz łaknął więcej i więcej.


 

sobota, 17 sierpnia 2013

"Upalne lato Marianny" Katarzyna Zyskowska - Ignaciak


"Ostatnie lato Marianny to stylowo opisana historia pierwszej miłości osiemnastolatki żyjącej w spokojnym dworze na wsi mazowieckiej. Mamy lato 1939 roku i choć wokół mówi się już tyle o wojnie, dla dziewczyny liczą się jedynie jej uczucia, których obiektem i celem jest poznany w Warszawie, a potem zjawiający się w sąsiedztwie, młody wykładowca prawa. 
 Opowieść utkana została ze wspomnień dziadków Autorki. Osadzona w barwnych czasach ich młodości i zbudowana z retrospektyw dawno przebrzmiałych emocji, a jednak – jak sądzę – niezwykle współczesna. Bo Marianna, jak każdy dorastający człowiek ma nieokiełznany apetyt na życie. I jak wszyscy pragnienie dotknąć tabu – bez względu na cenę. Taka chęć zrozumienia własnej cielesności i odnalezienia miejsca w świecie często kończy się rozczarowaniem, niemniej jest nieodłącznym elementem dorastania. Nieodłącznym i ponadczasowym."
    Wcześniej mieliście okazję przeczytać moją opinię o książce "Upalne lato Kaliny", prawdę mówiąc, powinnam zacząć właśnie od "Upalnego lata Marianny", ale wyszło jak wyszło. Nie miałam problemów z odnalezieniem się w fabule. Sama ciekawa byłam, czy historia Marianny będzie ciekawsza. Moją ciekawość rozbudziły wzmianki o matce Kaliny w kontynuacji, dlatego też nie mogłam się doczekać tej lektury. Czy było warto tak wyczekiwać? A może "Upalne lato Marianny" wcale nie było takie ciekawe? Otóż... Było!

    Na początek pragnę powiedzieć, że historia Marianny o wiele bardziej mnie porwała i, bardziej mi się podobała. Nie wiem dlaczego. Może przez to, jak emocjonująco autorka opisała nam tę piękną miłość? A może dlatego, że - przynajmniej odniosłam takie wrażenie - bardziej skupiła się na właśnie tej, pierwszej części. Opisała nam uczucia targające Marianną z takim wczuciem się w rolę, że dzięki temu, i ja nie miałam z tym większego problemu - co bardzo mi się podobało. W dodatku ta historia jest tak realistycznie opisana i, w tak barwny sposób przedstawiona, że czasami łapałam się na tym, iż może rzeczywiście była taka Marianna, która to wszystko przeżyła. Później dopiero zerknęłam za okładkę i dowiedziałam się, że autorka napisała tę książkę czerpiąc historię od swoich dziadków. Czy to nie jest ciekawe? Moi dziadkowie również opowiadali mi wiele historii, które budziły we mnie silne emocje, dlatego też książkę pani Zyskowskiej - Ignaciak, darzę wielką sympatią, bo domyślam się, jak jest ona ważna dla niej samej.

    Natomiast jeśli chodzi o postaci... Autorka karmi nas krótkimi wzmiankami przeszłości kilku postaci i, tym samym daje sobie pole do popisu. Mam nadzieję, że rozwinie nam je bardziej w kolejnych powieściach! Strasznie podobała mi się historia poczciwej i sympatycznej Gabrieli. Wzruszyłam się - może nie do łez, ale jednak - i bardzo chciałabym poznać całą historię, od początku do końca. 
    Sama Marianna czasami dawała mi w kość. Drażniło mnie to, jak jest zapatrzona w czubek własnego nosa, w sytuacjach, w których powinna wykazać się większą empatią względem bliskich, czy też większym zainteresowaniem w sprawach, które ją dotyczyły. Ona jednak uparcie żyła w przekonaniu, że jest najważniejsza. Niemniej i tak bardzo polubiłam Mariannę.
    Zadawałam sobie kilka pytań podczas czytania tej książki. Między innymi: "co w takiej sytuacji zrobiłabym ja sama? Czy poszłabym za głosem serca, czy może rozsądku?"
    Jak więc widzicie, książka jest refleksyjna, a takie właśnie lubię.

    Autorka idealnie oddała nam wizję świata przedwojennego. Otóż wojnę czuć w powietrzu, ale nie wszyscy sobie zdawali wtedy sprawę, z tego co ich czeka. Z tego, że życie może diametralnie się zmienić. Dzięki właśnie tak obrazowemu przedstawieniu realiów 1939 roku, czytelnik ma możliwość przeniesienia się w świat pełen oczekiwań, niebezpieczeństw i niepewności. Mnie osobiście bardzo przypadł do gustu język i to, jak autorka dostosowała go do przedstawionego świata. Również te wszystkie opisy, etykieta, co przystoi młodej damie, a co nie... Po prostu byłam i nadal jestem tym oczarowana. Już nie mogę się doczekać kolejnej części.
   
    Polecam. Książka wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie i zapewne jeszcze do niej wrócę. Chylę czoła przed panią Katarzyną Zyskowską - Ignaciak i dziękuję jej za napisanie tak urokliwej, klimatycznej i pięknej powieści. Naprawdę, po raz pierwszy brak mi słów... Jeszcze raz polecam!

czwartek, 15 sierpnia 2013

Zdobycze sierpniowe part I + zakładkowe szaleństwo

Dzień doberek!


Dzisiaj przybywam do Was ze swoimi zdobyczami, jakie udało mi się zgromadzić na początku sierpnia. W tle wiatraczek, który ochładzał mi ostatnie piekielne dni :)
Po lewej cztery pozycje otrzymane do recenzji:
"Jane Eyre. Autobiografia" - wydawnictwo MG
"Upalne lato Marianny" - jw - recenzja na dniach
"World War Z" - wydawnictwo Zysk i Ska
"Bogowie i Wojownicy" - od Uroboros za pośrednictwem portalu Nastek.pl

Po prawej zaś, są moje osobiste zdobycze:
"Papierowe miasta" - zakup własny
"Wyspa motyli" - wymiana z Zuzią :)
"Dobrani" - wymiana na LC
"Dom nad morzem" - jw
"Złomiarz" - jw
"Córka burzy" - autorkę bardzo sobie cenię, więc nie mogłam przejść koło takiej wymiankowej propozycji obojętnie.
"Elyria" - ta pozycja kusiła mnie już od jakiegoś czasu, jw

Dodatkowo zostałam zaproszona, do kolejnej ciekawej zabawy przez Nadeine i oto jej efekt :)
Czy robię ośle/baranie/kozie rogi? Nie - używam zakładek!


Nie jest ich wiele, ale jakoś specjalnie też zakładek nie kolekcjonuję, chyba, że takie jak moja śliczna sóweczka, w której jestem zakochana :) Większość z nich dostałam po prostu do książek, czy jak zamawiałam w księgarniach, czy z wymiankowymi, albo też od wydawnictw. Kilka nawet zebrałam na targach książki :)


 Moja sówka, której co prawda nie używam, ale bardzo ją lubię! W sumie, to co ja kłamię.. Używam jej, ale do wybranych książek, jak np. "Olśnienie" :)

W tym pudełku zamieszkują, te wszystkie zakładeczki i inne skarby :)

Pozdrawiam :)

środa, 14 sierpnia 2013

55!

Witam serdecznie!


Kolejna zabawa przede mną. Coś ostatnio ich sporo, ale ta jest dosyć ciekawa, no i dotycząca książek :) Do zabawy zaprosiła mnie dobra duszyczka z bloga Poradnik pozytywnego czytelnika. Dziękuję :)

Zaczynamy!

10 książek, które najbardziej mi się podobały
"Gwiazd naszych wina",
 seria o Kate Daniels,
seria o Mercedes Thompson,
"Dary Anioła", "Piekielne Maszyny",
"Pocałunek Kier", "Sto tysięcy królestw",
 "Przegląd końca świata. Feed", "Żelazny Dwór", "Nevermore"
jeszcze wcisnę "Tak blisko..."

9 książek, które mi się nie podobały
 "Dotyk Julii","Niemożliwe",
"Blask",
"Chloe King" i "Kwiat mroku" - dwie porażki!
Seria "Dom nocy" - kolejna porażka!
"Przysięga", "Światła pochylenia" - beznadziejna.
"Zazdrość"

8 blogów, które najczęściej odwiedzam
 swój, ale to chyba logiczne :P
Nie umiem wymienić, gdyż wchodzę na wiele blogów...
Odpowiem tak, najczęściej wchodzę na Twojego bloga, mój drogi czytelniku :)

7 książek, które chcę przeczytać
 "Piąta fala", kolejne tomy serii wymienionych pod 1 zadaniem,
 "Papierowe miasta","Książę cierni",
 "Król demon", "Metro 2033", "Na psa urok"
"Angelfall"

 6 powodów by sięgnąć po książkę
 Nuda, chęć poznania czegoś nowego, chęć zatracenia się w innym świecie,
piękna okładka, intrygujący opis, nowe cudo leży na półce i woła o przeczytanie - jak tutaj odmówić?
Każdy powód jest dobry!

5 powodów by nie sięgnąć po książkę
Choroba, praca, ból głowy - u mnie częsty ;/
spotkanie ze znajomymi czy z rodziną, nowy odcinek Supernatural *_*

4 miejsca gdzie najlepiej się czyta
 Mój pokój, taras, schody przed domem, moje autko - w którym czekam, aż moja mama polata po mieście i pozałatwia swoje sprawy.

  3 autorów, na których książki czekasz zawsze długo
 Ilona Andrews, Cassandra Clare, Jeanine Frost

2 dobre ekranizacje
"Zielona mila" i "Forrest Gump"

1 autor niesłusznie zapomniany
hmm nie wiem. Zapewne jest ich wielu.


Pozdrawiam :)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

"Więzy krwi" Patricia Briggs


"Palenie czarownic na stosie, próby wody czy publiczne lincze są obecnie zakazane. Przeciętny obywatel oświeconego świata nie musi się też trapić stworzeniami, które ożywają nocą. Czasami żałuję, że nie jestem przeciętną obywatelką…
 Mercedes Thompson, pracująca jako mechanik samochodowy, ma przyjaciół w mętnych kręgach i bardzo mrocznych miejscach. W dodatku nasza droga Mercy winna jest jednemu z nich przysługę. Zdolna do zmiany postaci na zawołanie, zgadza się wesprzeć wampira Stefana, gdy ten wyrusza przekazać wiadomość istocie sobie podobnej. Kłopot w tym, że adresatów jest dwóch - choć ciało dzielą jedno."

    Kolejny tom o przygodach Mercedes Thompson. Pierwszy, jak wiecie, podobał mi się bardzo, ale tom II podoba mi się jeszcze bardziej! Nie ukrywam, iż mam nadzieję na to, że co tom, to emocje większe, a akcja bardziej porywająca.  Jak na razie tak się zapowiada, a co będzie dalej? Zobaczymy!
  
    W książce pani Briggs mamy styczność nie tylko z wilkołakami, wampirami, zmiennokształtnymi, ale również z czarownikami! Ja wiem, że większość z Was już ma dość paranormali pisanych na jedno kopyto, że przejadły Wam się wilkołaki, wampiry i inne takie, ale wierzcie mi, że warto się zapoznać z serią o Mercedes Thompson.  Jak sięgniecie, a Wam się nie spodoba, to  będzie na mnie. Jednak sądzę, że ci, którzy lubują się w Urban Fantasy zasmakują w tomie pierwszym i będą chcieli sięgnąć po kolejne.

    Mam wrażenie, że w tym tomie dzieje się o wiele więcej, aniżeli w tomie poprzednim. Akcja jest żwawsza, dynamiczniejsza i bardziej wciągająca, co oczywiście wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ja lubię, kiedy dużo się dzieje, ale wszystko to musi być opisane w sposób umiejętny, bo przecież każdy autor może rozbudować wiele wątków, jednak nie każdy już potrafi je rozbudować w taki sposób, by wszystko miało ręce i nogi, by wszystko się zgadzało i nie przyprawiało czytelnika o ból głowy. Pani Briggs niezaprzeczalnie ma ten dar, że potrafi rozwinąć fabułę na kilka różnych sposobów nie umniejszając jej logiczności. Widać wyraźnie, że autorka radzi sobie z wielowątkowością i nie gubi się w tym wszystkim.

    Akcja oczywiście nie daje czytelnikowi czasu na nudę, jest bardzo dynamiczna i dzięki plastycznemu językowi, który sprawia, że przedmioty, miejsca i postaci są wręcz namacalne lepiej nam się przyswaja treść książki. Również dzięki wyborowemu humorowi książka sprawia, że na moich ustach nieraz zagościł szeroki uśmiech. Zwłaszcza, że humor idealnie wpasował się pod mój własny.

    Podoba mi się również to, że autorka skupia się również na swoich postaciach, a tutaj mam na myśli to, że dokonuje w nich pewnych zmian, dzięki czemu nam się one nie "przejedzą". Mamy również przybliżoną ich przeszłość i uczucia, a sądzę, że w kolejnym tomie znowu poznamy tajemnice jak nie Sama, Mercy i Adama, to zapewne kolejnych bohaterów, którzy odgrywają w całości równie ważną rolę, jak postaci pierwszoplanowe, którym bądź, co bądź autorka poświęca więcej uwagi. Co jest jeszcze dobre w tym wszystkim? Pani Briggs daje sobie pole do popisu, zostawiając wiele niewiadomych i niedopowiedzianych wydarzeń, które później rozwija w bardzo ciekawy sposób. Dlatego też, aż mnie ręce świerzbią żeby sięgnąć po tom III, ale nie zrobię tego dopóty, dopóki nie zdobędę tomu IV, gdyż wręcz katorgą będzie ta niemoc przeczytania kolejnego tomu z racji tego, że go nie posiadam aaa!

   Czy polecam? Cóż to za pytanie... Oczywiście, że tak! 
Recenzje poprzednich tomów:
~.~ "Zew księżyca" ~.~

sobota, 10 sierpnia 2013

"Zew księżyca" Patricia Briggs

"Ta opowieść „pracuje” jak dobrze wyregulowany silnik.
Seksowny sąsiad Mercedes Thompson jest… wilkołakiem. Mercedes, w swoim warsztacie, próbuje naprawić furgonetkę, która przypadkiem należy do… wampira. Z drugiej strony, sama Mercy też nie jest całkiem zwyczajna, a jej związek ze światem istot ożywających nocą nieuchronnie pakuje ją w kłopoty.
Mroczne urban fantasy. Bohaterowie – zachwycająco nieludzcy.
 Wilkołaki mogą być niebezpieczne, gdy wejdziesz im w drogę. Wystarczy jednak zachować ostrożność, a - raczej - nie zrobią ci krzywdy. Bez trudu ukrywają swoją naturę przed ludźmi. Tylko że ja nie jestem człowiekiem. Potrafię je rozpoznać, a one rozpoznają mnie…"

O książce:
 Nowy, oszałamiający świat wilkołaków, istot zmieniających kształt, czarownic i wampirów – Lynn Viehl, autorka bestsellerowej serii "Darkyn".

 Mnóstwo zwrotów akcji i zakrętów… Świetna zabawa od samego zwodniczo niewinnego początku aż do wyczekiwanego w napięciu końca – Kim Harrison, autorka bestsellera "Every which way but dead"

    Jak pewnie większość z Was zauważyła, lubuję się (delikatnie mówiąc) w Urban fantasy. Dlatego też musiałam sięgnąć po serię znanej i cenionej autorki UF, Patrici Briggs. Pierwszy tom o przygodach Mercedes Thompson już za mną. Jak wrażenia? O tym niżej.

    Po pierwsze bohaterowie. Jak dla mnie? Rewelacja! Wyraziste, krwiste i dzikie charaktery. To coś co ja lubię najbardziej. Zero melancholicznych zajawek, mdłych i infantylnych bohaterek, durnych trójkątów miłosnych (chociaż autorka lekko o to zahacza) czy też jakichś nieciekawych historii poszczególnych postaci. Mercedes Thompson - główna bohaterka - to silna i niezależna kobieta, która jest... mechanikiem samochodowym, a także...kojotem. Wszędzie wilki i jeden kojot, a co! Mercy daje radę, jak mało kto. Równa babka i bardzo sympatyczna postać, z którą mogłabym się bez problemów dogadać w świecie realnym. Adam - wilk, który z początku tak jakoś nie bardzo mi przypasował do roli, jaką narzuciła mu pani Briggs, ale, jak już poznałam go bliżej, to nie potrafię sobie wyobrazić innego alfy. Samuel? W tym tomie jest postacią zagadką - co jest bardzo fajne, bo w następnym tomie poznajemy go o wiele bardziej. Autorka zostawiła sobie pole do popisu przy każdej z postaci. Co prawda bardzo liczyłam na to, że jedna z postaci  będzie w książce istniała dłużej niż kilka pierwszych rozdziałów i to mnie trochę zasmuciło i rozczarowało. Jednak rozumiem, że musiało być tak, a nie inaczej. Autorzy mają tą swoją wielką władzę!
   
    Co do fabuły, nie powiem, że jest ona oryginalna, gdyż w świecie, gdzie rządzą paranormale - wilkołaki to chleb powszedni. Niemniej co do wykonania nie mam żadnych wątpliwości - bardzo dobrze skonstruowany świat, w którym łatwo czytelnikowi jest się odnaleźć. Dlatego też, jeżeli chodzi o różnorakie wątki, tajemnicze porachunki, to muszę powiedzieć, że autorka świetnie to wszystko rozegrała i ja osobiście książkę połknęłam jednym kęsem, bo wierzcie mi, ale inaczej się nie da!

    Akcja jest bardzo dynamiczna - co, niewątpliwie jest bardzo wielkim plusem, chociaż w Urban Fantasy to raczej pewnik. Jesteśmy wciągnięci w wir niebezpiecznych przygód i wraz z Mercedes śledzimy wszystko właśnie jej okiem. Dodatkowym plusem jest oczywiście przedni humor, który również jest pewnikiem tego gatunku.

    Tak więc, bardzo dobra konstrukcja świata przedstawionego w książce, wyraziste i pełne życia postaci, dużo dobrego humoru, a do tego szczypta namiętności i jesteśmy w raju! Mnie osobiście nic więcej nie trzeba. Pierwszy tom mimo, iż nie jest rewelacyjny, to i tak wciska w fotel i ja chcę więcej!

P.S. Już niebawem recenzja kolejnego tomu!

czwartek, 8 sierpnia 2013

"Studnia wieczności" Libba Bray


"Upłynął już prawie rok od przbycia Gemmy Doyle do Akademii Spence. Wiele się w tym czasie wydarzyło. Dziewczyna ma nadzieję, że będzie mogła zająć się już tylko przygotowaniami do debiutu na londyńskich salonach. Niestety kolejne zdarzenia przekreślają jej plany. Gemma ma teraz poważne powody do obaw o swoje zdolności magiczne. Nie dają jej spokoju tajemnicze wizje. Kim jest dama w lawendowej sukni? Co oznacza Drzewo Wszystkich Dusz? To tylko niektóre z pytań, na które nie zna odpowiedzi. W poszukiwaniu przeznaczenia nie może sobie pozwolić na błędne decyzje - musi przecież chronić świat i najbliższych."

    Libba Bray podbiła moje serce niniejszą serią o "Magicznym Kręgu". Przepadłam już podczas czytania pierwszego tomu. Drugi był jeszcze lepszy, a trzeci? Nie ukrywam, że odciągałam nieco sięgnięcie po tom III, gdyż naprawdę nie chciałam zakończyć mojej przygody z Gemmą Doyle i jej przyjaciółkami, które dzięki magii przeżywały niezapomniane przygody. Zatem czy w tomie ostatnim, zamykającym tę mroczną trylogię, autorka umieściła wszystko to, co powinna? Czy ostatni tom godnie zakończył trylogię, która podbiła wiele czytelniczych serc? Nie powiem, obszerna treść nie pozostawia wątpliwości, co do tego, iż autorka postarała się i rozbudowała nie tylko napięcie, ale i całą akcję.

    Zacznijmy od początku, który - nie ukrywam - zainteresował mnie bardzo, ale też z czasem znudził. Za dużo zbędnych opisów, jak dla mnie. Jednak! Po chwili, kiedy już zaczęło się coś dziać i magia znowu zagościła w Academi Spence, przygoda dziewczyn wciągała mnie coraz bardziej. Niemniej, w tym wszystkim za mało mi Kartika, nad czym bardzo ubolewam. Tak, więc początek lekko nużący, ale nie na długo. Autorka ma dar, którym czaruje czytelnika tak, aby ten nie mógł oderwać się od historii, jaką ona serwuje. Darem tym jest budowanie napięcia - to raz, dwa - niezwykle ciekawy i przyjemny język, który jest dostosowany do czasów, w jakich rozgrywana jest akcja. Trzy - różnorodne postaci, które wywołują w czytelniku mieszane uczucia. Cztery - rewelacyjnie skonstruowany świat, w którym magia gra kluczową rolę. Pięć - akcja, która może nie  rusza z kopyta tuż na początku, ale jak już ruszy, to pędzi szalonym tempem.

Okładka Australijska - najpiękniejsza!


   O samych postaciach powiem coś więcej, gdyż  sądzę, że każdemu elementowi książki trzeba poświęcić chociaż tych kilka słów, które może nie do końca opiszą moje odczucia (zbyt wiele ich), niemniej spróbuję.  Tak więc główna bohaterka 
    Gemma Doyle - jest to postać, która od razu wzbudza sympatię i, mimo, że czasami ma wzloty i upadki, czasem irytuje i osłabia, to jest to jedna z bardzo charyzmatycznych postaci. Na pewno wyróżnia się na tle innych bohaterek z książek dla młodzieży, jakie znajdziecie na rynku wydawniczym.
   Felicity - chyba najbardziej podobała mi się kreacja właśnie tej postaci, która jest najbardziej wyrazista w tej książce. Felicity należy do bohaterek, które zaliczają się do tych silnych i wiedzących czego chcą. Polubiłam ją bardziej od Gemmy. Felicity bardzo rzadko mnie irytowała, a często dodawała rozpędu całej akcji, w momentach, gdzie ta zahaczała o nudę.
   Ann - wiecznie użalająca się nad sobą panienka, która osłabiała mnie z każdą chwilą. We wcześniejszych tomach nie działała mi aż tak na nerwy, ale w tomie III moja irytacja jej osobą wzrosła i po prostu jej nie mogłam zdzierżyć!
   Pippa - mroczna postać. Jak najbardziej lubię! Widać gołym okiem, że autorka  od samego początku miała pomysł na tę postać i wykorzystała go w pełni. Jeśli czytaliście, to zapewne wiecie o co mi chodzi - nie zdradzę więcej.
   Tom - brat Gemmy, hmm ta postać była dla mnie zagadką od samego początku. Ciesze się, że autorka w tomie III pokazała nam więcej Toma, szkoda tylko, że jego wątek nie został bardziej rozwinięty.
  Kartik - bezsprzecznie moja ulubiona postać w tej książce. Dlatego tez ubolewam, że go tak mało! Tajemniczy, (nie)przeciętny chłopak, który zmienia się w poważnego i odpowiedzialnego mężczyznę. Ta postać przechodzi chyba największą metamorfozę, porównując pierwszy, a ostatni tom.

    Podsumowując, jak widać, w książce przewija się wiele postaci i, o żadnej z nich autorka nie zapomniała. Każda ma swój "czas" w treści, i każda wnosi w fabułę coś ważnego. Podziwiam panią Bray za to, jak barwnie stworzyła swoje postaci i za to, jak je ożywiła.

Okładka Hiszpańska
   Fabuła i pomysł: może i książek o magii jest cała masa, ale niezaprzeczalnie "Magiczny krąg" posiada to "coś". Sam pomysł może i nie jest do końca oryginalny, ale za to wykonanie owszem! Te wszystkie motywy, wydarzenia i przygody - jak najbardziej na plus! Autorka potrafi zaskoczyć obrotem wydarzeń, oj potrafi. W dodatku czas akcji  XIX wiek - jestem zachwycona. Pani Bray nie opisała nam zdawkowo realiów, jakie niesie ze sobą XIX wiek, ale odczuwamy dogłębnie ten klimat epoki wiktoriańskiej. Wszystkie te stroje, lekcje etykiety, kultura, codzienne nabożeństwa, bale, powozy, slang jakim posługują się londyńczycy w XIX wieku. Obrazowy, barwny i dostosowany język, jakim posługuje się autorka jest rewelacyjny! I nic więcej nie dodam.

   Na koniec odpowiem na dwa pytania, jakie sama zadałam we wstępie. Autorka postarała się pisząc bardo dobre zakończenie "Magicznego Kręgu", wyjaśniła czytelnikowi wiele spraw, których ten mógł się jedynie domyślać. Osobiście sądzę, że "Studnia wieczności" to godne zakończenie trylogii, ale... Mam jedno "ale". Otóż sądzę, że zakończenie mogłoby być lepsze. Niemniej, "Magiczny krąg" to niesamowita trylogia, która jest jedną z moich ulubionych! Polecam każdemu, kto lubi magię, ciekawe i wciągające przygody oraz ceni sobie oryginalne motywy.

Recenzje poprzednich tomów:
~.~ "Mroczny sekret" ~.~ "Zbuntowane Anioły"~.~

wtorek, 6 sierpnia 2013

Mała zmiana i nudne fakty :)

Jak w tytule posta, dzisiaj będziecie mogli poczytać trochę nudnych faktów o mnie. Dzisiaj ostatni dzień wolności, bo jutro już do pracy. Niestety leń mnie dopadł, przez to wolne i jakoś skubany nie chce się odczepić, mam więc nadzieję, że w pracy będę miała jakieś zajęcie, coby tego lenia wytępić!

Jak widzicie, na blogu zostały poczynione niemałe, acz proste zmiany (nie lubię udziwnień i bajerów, a na kodach się nie znam) Trochę nagłówek duży, ale jak myślicie, zmniejszyć go? Mam nadzieję, że Wam się podoba, bo przecież nie tylko moje oczy musi cieszyć!

Przechodząc jednak do tej nudniejszej części dzisiejszego posta...

Za nominację do 7 faktów dziękuję Ognistej strzale i Sheti. Dlatego teraz ujawnię kolejnych 7 (a nie 14, bo za dużo by tego było :P) faktów o sobie. A Ognistej i Sheti dziękuję za nominację :)

1. Mam dwa psy, z czego jeden wygląda jak przerośnięta wiewiórka z syndromem dobermana - Fado, a drugi to owczarek niemiecki, aczkolwiek nie do końca. Zwie się Homer.
2. Mieszkam w małej miejscowości i za nic nie chciałabym mieszkać w dużym mieście. Co prawda kiedyś chciałam, ale jakoś zmieniłam zdanie.
3. Bardzo lubię małe dzieci - bije od nich taka szczerość! Jednak, kiedy zaczynają już mówić i więcej rozumować, te ich pytania potrafią człowieka osłabić :)
4. Mam czterech braci.
5. Nie lubię cebuli.
5. Z mięs jadam tylko drób - wyjątkiem jest mięsko grillowane.
6. Kiedyś uwielbiałam horrory, ale od pewnego momentu/zdarzenia, już ich nie oglądam! Zawsze bałam się horrorów z dziećmi, albo lalkami, w roli głównej... brr
7. Uwielbiam  Underworld, a z seriali oczywiście Supernatural!


Pozdrawiam!
Dzisiaj mam zamiar napisać jakąś recenzję, ale czy wena mi na to pozwoli?
Się zobaczy. 
Mam nadzieję, że tak!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

"Siedem minut po północy" Patrick Ness



"Odważna, pełna czarnego humoru, głęboko poruszająca opowieść o chłopcu, jego ciężko chorej matce i niezapowiedzianym, potwornym gościu. 
Jest siedem minut po północy, gdy trzynastoletni Conor budzi się i odkrywa, że za oknem jego sypialni czai się potwór. Jednak to nie tego potwora Conor się spodziewał – sądził, że odwiedzi go raczej ten z dręczącego go koszmaru, powtarzającego się niemal każdej nocy od dnia, kiedy matka chłopca rozpoczęła leczenie. Potwór z jego podwórka jest inny. Sędziwy. I dziki. I chce czegoś od Conora. Czegoś niebezpiecznego i przerażającego.
Żąda prawdy.
Na podstawie ostatniego pomysłu wielokrotnie nagradzanej pisarki Siobhan Dowd – która zmarła na raka i nie mogła sama napisać tej historii – Patrick Ness stworzył mroczną, przejmującą powieść o nieszczęściu i stracie, a także o potworach: tych realnych i tych wyobrażonych."
    "Siedem minut po północy" to nie jest byle powieść, czy jakaś tam opowiastka, która ma czytelnikowi tylko umilić czas. Jest to porywająca i piękna historia chłopca i jego lęków, ukazana w sposób nieco fantazyjny, ale również prawdziwy. Sama wizja potwora, który dręczy małego Conora jest jedną, wielką metaforą, tak dobrze skonstruowaną, że sama do końca nie wiedziałam o co chodzi. Dopiero pod koniec książki wszystko układało się w jedną i kompletną całość, która wzruszyła mnie do głębi. Z początku, kiedy widziałam zapowiedź, nie sądziłam, że będzie to aż tak wzruszająca  i pełna refleksji lektura. Patrząc na okładkę i sam tytuł myślałam, że będzie to coś na kształt kryminału, tudzież thrillera psychologicznego. Co prawda jest to emocjonująca książka z dobrze skrojonym wątkiem psychologicznym, ale (na szczęście) brak wątku kryminalnego. Dlaczego na szczęście? Jakoś nie miałam ochoty na kryminalne zagrywki.
"Opowieści to dzikie stworzenia - rzekł potwór. - Gdy je uwolnisz, kto wie, jakiego spustoszenia mogą narobić."
    Trzynastoletni Conor przechodzi trudny okres w swoim życiu. Chłopiec musiał szybciej dorosnąć i uporać się z rzeczywistością, która niestety nie była dla niego łaskawa. Ciężko mu się przyzwyczaić do tego, że stan jego mamy zamiast się poprawiać, ulega drastycznemu pogorszeniu. Conor próbuje sobie z tym wszystkim poradzić na swój własny sposób. W szkole odtrąca od siebie przyjaciółkę - w sumie nie ma czemu się się dziwić, w końcu to ona wypaplała wszystkim o tym, co dzieje się w domu chłopca - daje się poniewierać innym dzieciakom i nie szuka pomocy, kiedy inni chcą mu jej udzielić. Jest jednak Potwór, który nawiedza chłopaka w czasie tytułowym, czyli wtedy, gdy zegar wybija 12.07. Conor nie obawia się potwora, co z początku wydawało mi się trochę dziwne. Nie okazuje względem niego lęku, a nawet pozwala sobie na kwestionowanie jego mocy i istnienia. Potwór postanawia opowiedzieć chłopcu 3 historie, z jednym zastrzeżeniem. Czwartą prawdziwą historię ze swojego życia opowie sam Conor...


"Nie zawsze musi istnieć jakiś dobry bohater. Tak jak nie zawsze musi istnieć zły. Większość ludzi plasuje się gdzieś pośrodku."

    Jeśli idzie o treść, to według mnie jest ona bez zarzutu. Tak samo postaci, jak i świetny pomysł na książkę, o samej wciągającej fabule nie wspominając. Lecz jest coś, co podobało mi się najbardziej. Mianowicie te trzy historie opowiadane przez Potwora. Każda z nich niesie ze sobą pewien przekaz, który dla chłopca nie jest widoczny na pierwszy rzut oka, za to dla mnie, jako czytelnika był jasny i zrozumiały. Podobał mi się również ogólny przekaz, jaki niesie ze sobą treść "Siedmiu minut po północy". W dodatku te przecudowne i mrożące krew ilustracje, idealnie wkomponowane w treść, są nie tylko dodatkiem, ale moim zdaniem bardzo ważnym uzupełnieniem całej historii małego Conora, Potwora i jego mamy.

"Niekiedy ludzie muszą najmocniej okłamywać właśnie samych siebie."
    Można pomyśleć, że tych dwieście stron to niewiele, jednak kiedy już się zagłębi w ich treść, odczuwa się ich bogactwo. Ogólnie rzecz biorąc... Książka (jak dla mnie) jest niesamowitym dziełem, którego na pewno tak łatwo nie zapomnę. Piękna i mądra opowieść, która osiada na dnie serca i pozostaje na długo w pamięci. Polecam każdemu bez wahania!  

"Nie piszesz swojego życia słowami - rzekł potwór - lecz działaniami. Nie jest ważne, co myślisz. Liczy się tylko to, co robisz."

sobota, 3 sierpnia 2013

"Na krawędzi" Ilona Adrews

   "Demoniczne ogary zwęszyły trop. Nie odejdą dopóki nie zabiją. Szykuje się niezła jatka!" 
"Rose Drayton żyje na Rubieży, styku dwóch światów: w pierwszym z nich magia jest ledwie dziecinną opowiastką, w drugim może zmienić przeznaczenie.
 Magia miała być dla Rose furtką do lepszego życia – stała się jej przekleństwem. Dla jednych jest zbyt niebezpiecznym, dla innych... nader atrakcyjnym celem. W życiu Rose pojawia się Declan Camarine, arogancki, błękitnokrwisty szlachcic z najgłębszych zakątków Dziwoziemi. Wydaje się, że zdobycie dziewczyny i jej magii na własność to jego jedyny cel i nie spocznie dopóki go nie osiągnie.
 Kiedy jednak mieszkańcy Rubieży stają w obliczu zagłady – Declan i Rose muszą połączyć siły. Wkrótce niebo rozświetlą zabójcze rozbłyski magii..."

    Uwielbiam Andrews za serię o Kate Daniels, a teraz dodatkowo za "Na krawędzi". Ilona Andrews to pseudonim, pod którym kryje się małżeństwo piszące naprawdę świetne i mocne książki. Jeśli ktoś szuka pełnokrwistego i rewelacyjnie skonstruowanego Urban Fantasy, to zapraszam do sięgnięcia po, właśnie ich dzieła. Na pewno się nie zawiedziecie. Ja osobiście wielbię ten gatunek już od bardzo dawna i nie zachwalałabym Wam byle czego. Dlatego te moje ochy i achy względem twórczości Andrews nie są wcale rzucanymi na wiatr "tylko takimi pustymi słowami". 

    Jak wyżej wspomniałam, mam za sobą wiele książek z gatunku Urban Fantasy i czasem sięgając po kolejną po taką książkę  mam pewne obawy. Czy się nie zawiodę? Czy to czasem nie będzie powtórka z rozrywki (ci sami bohaterowie i podobna fabuła, tyle, że nieco inaczej przedstawiona)? Na szczęście w tym przypadku tak nie było. "Na krawędzi" zaskoczyło mnie pozytywnie nie tylko fabułą, ale i ciekawymi, pełnowymiarowymi postaciami, które naprawdę są świetnie wykreowane!

    Urban Fantasy przede wszystkim cechuje się silnymi charakterami oraz (co ważne!), mocnymi bohaterkami! Nie znajdziecie tutaj użalającej się nad sobą kobiety, która sama nie wie czego chce. W tym gatunku rządzą dojrzałe postaci, które mają konkretny cel, argumenty i aspiracje. W Urban Fantasy świat, jaki kreują nam pisarze nie jest idealny. Tutaj wszystko może się zdarzyć, a postaci nie są nieśmiertelne, a wręcz notorycznie krwawią - walka za walką i nie ma się czemu dziwić, że poturbowane są obie strony - toż to nie bajka moi drodzy, a wybuchowa (czasami dosłownie) akcja!

   To wszystko, co przedstawiłam wyżej, cechuje "Na krawędzi" i, dlatego ta książka jest rewelacyjna (przynajmniej dla mnie). Nie nudziłam się nawet przez sekundę, czytając to co stworzyła nam "ekipa" Andrews. Wręcz przeciwnie, bawiłam się wyśmienicie i pytam grzecznie: DLACZEGO NIE MA JESZCZE II TOMU W PLANACH?! Jestem bardzo niepocieszona. 

    Książka nie tylko ma świetne postaci i ciekawie skonstruowany świat, jest również przepełniona magią, humorem, napięciem i szczyptą romantyzmu. Czy polecam? Nie chciałam się wygłupiać tym pytaniem... Polecam. Bardzo polecam! 

"Podała mu szklankę wody i dwie kapsułki Aleve. - Przeciwzapalne. Trochę złagodzą ból i zmniejszą opuchliznę. Połknij, nie gryź. - No cóż, myślałem, że fajnie by było wetknąć je sobie w nos i udawać morsa, ale skoro nalegasz to połknę."
P.S. Wiecie co? Zauważyłam, że podczas czytania Urban Fantasy przepadam całkowicie... Wystarczy mi chwila, a ja nawet nie wiem kiedy skończyłam czytać książkę. Tak mnie pochłania ten gatunek, jak żaden inny. Co tutaj dużo mówić. Uwielbiam!