czwartek, 27 lutego 2014

"Król uciekinier" Jennifer A. Nielsen

Dziękuję!


"Król uciekinier" to książka,  której nie mogłam się doczekać, więc kiedy wpadła w moje ręce, wszystko inne poszło w zapomnienie. Pierwszy tom pt „Fałszywy książę” był świetny, a kontynuacja jest równie zacna. O tym, że trylogia jest genialna świadczy to, że nie zapomniałam ani jednej postaci z części pierwszej oraz zapamiętałam każdy wątek... Przyznam, że wręcz tęskniłam za dalszymi przygodami naszego księcia, tak bardzo polubiłam jego perypetie. W sumie nie tylko jego, bo i jego kompanów również.

Pamiętacie tego nieokrzesanego młodzika, Sage'a? Ha! Kto by go nie pamiętał. W "Fałszywym księciu" owinął sobie wszystkich wokół małego paluszka, nawet czytelników (w tym oczywiście mnie). Trudno byłoby temu zaprzeczyć, w końcu Sage/Jaron, to jedna z najciekawszych postaci młodzieżowych. W poprzednim tomie cyklu "Trylogia Władzy" działo się naprawdę wiele, ale dopiero w tomie drugim się dzieje... Oj dzieje się! Nie ma czasu na wytchnienie, bo autorka postanowiła podkręcić tempo akcji. Jaron tym razem będzie musiał stawić czoła piratom. Tak! Piratom, a raczej królowi piratów, który zagraża bezpieczeństwu królestwa młodego władcy. Jaron przekona się również, że wróg może stać się przyjacielem, a przyjaciel wrogiem...

Postaci głównej nie da się po prostu nie pokochać. Sage, a raczej Jaron (król Carthyi) to niezwykle błyskotliwy i uroczy chłopak, który wyróżnia się na tle innych nastoletnich bohaterów swoją osobowością. Ci, co czytali tom poprzedni wiedzą, jak młodzieniec igra sobie z losem, wiedzą też jak bardzo jest odważny i zawsze stawia czoła przeciwnikowi, a nie ucieka jak prawdziwy tchórz. Taki powinien być król, a Jaron (co widać) jest królem idealnym. Jednak nie tylko postać główna skradnie Wasze serca, ale również i te poboczne. Na ten przykład w tym tomie poznajemy zupełnie nowe postaci, które również są bardzo wyraziste.

Język jest kwintesencją tej książki. Niezwykle lekki, obrazowy... Dzięki temu przez powieść się wprost płynie przyjemnie pochłaniając kolejne słowa opisujące tę wciągającą przygodę. Opisywanie emocji jest tak stonowane, że każdy może sobie pozwolić na przeżywanie swoich mocniejszych tudzież mniej wzniosłych uczuć. Ja przeżywałam wszystko wraz z głównym bohaterem, którego bardzo sobie cenię i, który nie jest mi obojętny. 

Władza, miłość, zdrada, walka... i wiele, wiele więcej. Książkę polecam każdemu. Naprawdę, młodszy i starszy odbiorca będzie czerpał z przygody równie wielką przyjemność. Ja nie mogę się doczekać ostatniego tomu, ale wiem, że będzie mi ciężko pożegnać się z jej bohaterami.

wtorek, 25 lutego 2014

"Krucjata" Philippa Gregory

Dziękuję!

"Z Europy do Ziemi Świętej wyrusza dziecięca krucjata prowadzona przez charyzmatycznego przywódcę. Luca Vero, członek tajnej organizacji o nazwie Zakon Ciemności, której zadaniem jest szukanie znaków zwiastujących nadejście końca świata, musi sprawdzić, czy wyprawa ma szanse powodzenia. W dochodzeniu pomagają mu przyjaciel Freize oraz dwie odważne dziewczyny – Izolda i Iszrak."

"Krucjata" to drugi tom cyklu "Zakon Ciemności". Pamiętam jak bardzo podobał mi się tom poprzedni pt. "Odmieniec", ba! Byłam nim zachwycona. Tak bardzo wciągnęła mnie historia Luki, Frezia (Freize), Izoldy i Iszrak, że ciężko było mi się od niej oderwać. Tajemniczość, rodzące się uczucie, zabawne zwroty akcji... Jednak przyszła pora na "Krucjatę", względem której miałam niemałe oczekiwania. Czy je spełniła? Przekonajcie się sami.

Mam wrażenie, że kontynuacja nie jest taka dobra, jak tom poprzedni. Brak mi tutaj tej wciągającej nuty, tajemniczości i humoru. Powiedziałabym nawet, że wszystko jest dosyć przewidywalne, niestety element zaskoczenia gdzieś przepadł... Wszystko podane było na tacy. Wielka szkoda. Język się nie zmienił, książkę czyta się lekko i przyjemnie, a nawet powiedziałabym, że szybko... Tylko nie wiem czy to - szybko - jest plusem, aczkolwiek śmiem sądzić, że jednak plusem. 

Bohaterowie również gdzieś zatracili swoje osobowości. Najbardziej Izolda i Iszrak. Zmieniłam zdanie na ich temat i jak wcześniej bardzo je lubiłam, tak teraz moje ciepłe uczucia względem nich, po prostu uleciały... Izolda straciła w moich oczach, tak samo, jak jej wierna kompanka - zwłaszcza z akcją zwaną "zazdrość". Natomiast całość ratował pozytywnie nastawiony do życia Freize, którego bardzo, ale to bardzo lubię od samego początku. Jedynie on zachował swoją iskrę życia i nadal jest tym samym bohaterem, który ujął mnie swoją osobowością. Co do Luki? On również jest ciekawym bohaterem, ale stracił swoją charyzmę i nie wyróżnia się tak, jak wcześniej, na tle innych postaci. Mam wrażenie, że słaby z niego główny bohater...

Muszę przyznać, że "Odmieniec" był jednak lepszy, co nie znaczy, że "Krucjata" jest zła. Podobała mi się, jednak między nami, że tak powiem - nie zaiskrzyło... Każdy kto czytał tom pierwszy (powinien, czy nie powinien - nie mnie oceniać, ale) zapewne chciałby zapoznać się z kontynuacją. Zapoznajcie się więc i sami oceńcie, jak Wam się spodobała. Ja czekam na tom III, który (mam nadzieję) będzie zaskakujący :)

sobota, 22 lutego 2014

"Na krawędzi nigdy" J.A. Redmerski


"Pewnego dnia Camryn Benett porzuca swoje dotychczasowe życie i wsiada w pierwszy lepszy autobus. Rusza w nieznane, zabiera ze sobą jedynie pieniądze i telefon. Na trasie spotyka tajemniczego Andrew Parrisha. Mężczyzna jest przystojny, zagadkowy i zachowuje się tak, jakby wczoraj i jutro nie istniały. Razem przemierzają gorącą i dziką Amerykę. Dzięki Andrew Camryn odkrywa, czym jest miłość i gorąca namiętność. Te kilkanaście dni, które spędzają razem, zmienia ich bezpowrotnie. Jednak Andrew ma tajemnicę, jedną z najgorszych. Przyjdzie czas, w którym Camryn dowie się, co ukrywa jej ukochany. Czy prawda złączy ich na wieki, czy bezpowrotnie rozdzieli? Finał tej historii wyciśnie łzy z niejednego oka.
 To powieść drogi, książka o miłości, namiętności, życiu chwilą i w zgodzie ze sobą. Historia Andrew i Camryn otwiera nam oczy na to, jak ważne jest podążanie za swoimi pragnieniami i jak intensywne, namiętne, kolorowe, ale także pełne bólu bywa życie."
Książek o miłości jest bez liku, każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa i poruszająca. O książce J. A. Redmerski napisano "Najpiękniejsza historia miłosna" - owszem historia jest piękna, ale nie zgodzę się, że jest najpiękniejsza. Jest intrygująca i pełna emocji, jednak nie plasuje się na pierwszym miejscu mojego zestawienia książek o tematyce miłosnej. "Na krawędzi nigdy" jest to książka, która ukazuje miłość w całkiem innym świetle, a przygoda dwójki głównych bohaterów jest porywająca. Całość ogólnie oceniam naprawdę wysoko, ale mam też kilka uwag względem niniejszej pozycji, o których opowiem Wam niżej. Zatem kto jest ciekaw, niech czyta dalej. Zapraszam!

Zacznę od omówienia (z grubsza) fabuły. Na samym początku poznajemy Camryn Benett, główną bohaterkę, która czuje się nierozumiana i zagubiona. Nie ma czemu się dziwić, skoro w tak młodym wieku (20 lat) może podzielić się wieloma niemiłymi doświadczeniami, jakimi zarzuciło ją życie. Cam poszukuje swojego miejsca na ziemi dlatego też pod wpływem impulsu wyrusza w świat autokarem, nie ma konkretnego miejsca, do którego się wybiera. Pędzi tam, gdzie "zarzuci" nią życie. Wszystko się jednak zmienia kiedy poznaje pewnego przystojnego i interesującego chłopaka, któremu na imię Andrew. Podróżując razem w obu ich przypadkach następuje pewna zmiana. Poznając się uświadamiają sobie, że jest coś, co ich łączy... Tak rozpoczyna się ich wspólna podróż, która coraz bardziej zbliża Cam i Andrew do wspólnej przyszłości.
"- A co dla ciebie znaczy życie teraźniejszością? - pytam.[...] - Tyle, że rozpamiętywanie i planowanie jest gówno warte - stwierdza. - Rozpamiętujesz przeszłość i nie możesz ruszyć do przodu. A gdy spędzasz zbyt wiele czasu na planowaniu, cofasz się albo zatrzymujesz i trwasz w tym samym miejscu swojego życia. - Patrzy mi w oczy. - Żyjąc chwilą - mówi, jakby dawał mi poważną radę - w której wszystko jest w porządku, nie spiesząc się i blokując złe wspomnienia, uda ci się dobrnąć do celu szybciej i z dużo mniejszymi obrażeniami."
Można pomyśleć, że książka to taki typowy romans, ale już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów, uświadamiamy sobie, że to tylko mylne pierwsze wrażenie, któremu (jak widać) nie należy się poddawać. Przyznaję, że ja również z początku nie nastawiałam się zbytnio entuzjastycznie na "Na krawędzi nigdy", ale kiedy zaczęłam się zagłębiać w jej treść, po prostu przepadłam. Potrzebowałam właśnie takiej książki i jestem bardzo zadowolona, że na nią trafiłam. Fabuła bardzo interesująca, nienudna i dobrze dopracowana.

Jednak nie obyło się bez wyłapania czegoś, co mi się nie spodobało. Otóż chodzi o postaci, głównie o postać Camryn. Nie pasował mi tutaj jej młody wiek. Zupełnie nie potrafiłam sobie jej wyobrazić jako dwudziestolatki i szczerze powiedziawszy ja stwierdziłam sama od siebie, że będę ją traktowała jako dziewczynę, która ma dwadzieścia pięć lat , gdyż dużo bardziej taki wiek mi do niej pasował. Muszę się jeszcze doczepić do postaci kobiecej... Camryn czasami bywała irytująca. Raz była twarda i samodzielna, a po chwili zmieniała się w słodką do przesady i niewinną kokietkę. Nie wiem jak Was, ale mnie to osobiście kuło w oczy. Albo trzymam się jednej wersji jeśli chodzi o osobowość postaci, albo wprowadzam pewne zmiany, a nie taką niezdecydowaną huśtawkę... Jeśli chodzi o Andrew, to widać, że od początku do samego końca autorka wiedziała, jak chce wykreować tę postać i się tego trzymała. Nie ocenię innych postaci, gdyż głównie z tymi dwiema mamy najwięcej styczności, dlatego nie miałam większej możliwości żeby poznać resztę, ale mam nadzieję, że w kolejnym tomie będzie mi to dane.

W książce jest dużo błyskotliwego humoru, który bardzo mi odpowiadał i który poprawiał mi nastrój. Opisy nie były przesadzone, ale mogłyby być nieco bardziej dopracowane. Nie uznaję tego za coś negatywnego, ponieważ ta książka ma głownie odprężać, a nie zanudzać przydługimi opisami. Oczywiście - tak, jak widnieje na okładce - znajdziemy tutaj pikantniejsze sceny erotyczne, ale również nie są one jakoś niesmacznie przesadzone. Autorka zna się na umiarze i chwała jej za to! 

"Na krawędzi nigdy" to książka opowiadająca o dwójce zagubionych i doświadczonych przez los osób, które szukają nie tylko bliskości, ale również zrozumienia. Jest to wciągający romans, który na pewno należy docenić i, który serdecznie Wam polecam. A ja z niecierpliwością oczekuję tomu drugiego pt. "Na krawędzi zawsze", gdyż zakończenie tomu pierwszego było zaskakujące, wzruszające i po prostu wspaniałe!

I taka przyjemna nutka na koniec :)

Za książkę serdecznie dziękuję księgarni:

czwartek, 20 lutego 2014

"Tron Szarych Wilków" Cinda Williams Chima

 
Han Alister był przekonany, że utracił już wszystkich, których kochał. Gdy jednak odnajduje swoją przyjaciółkę Rebekę Morley bliską śmierci w Górach Duchów, wie, że zrobi wszystko, by ją uratować. Gotów jest podjąć każde wyzwanie, lecz nic nie jest w stanie przygotować go na to, co wkrótce odkryje: że piękna, tajemnicza dziewczyna, którą znał jako Rebekę, to w rzeczywistości Raisa ana’Marianna, następczyni tronu królestwa Fells. Han czuje się zraniony i zdradzony. Wie, że nie czeka go przyszłość z błękitnokrwistą Raisą, w dodatku obwinia rodzinę królewską o zamordowanie jego mamy i siostry. Jeżeli jednak Han ma się wywiązać z dawno zawartej umowy, musi zrobić, co w jego mocy, by Raisa została królową.
Tymczasem niektórzy nie cofną się przed niczym, by nie dopuścić do objęcia tronu przez Raisę. Po każdym kolejnym zamachu na jej życie dziewczyna zastanawia się, ilu jeszcze prób potrzebują jej wrogowie, by w końcu dopiąć swego. Serce podpowiada jej, że może obdarzyć zaufaniem eks-złodzieja, który okazał się czarownikiem. Księżniczka chce w to wierzyć – przecież już nie raz ją uratował. Jednak w sytuacji, gdy niebezpieczeństwo czyha na nią z każdej strony, może polegać jedynie za własnym rozsądku i żelaznej woli przeżycia – czy to wystarczy?
Cinda Williams Chima – ta osoba wie jak tworzyć coraz to lepsze kontynuacje swoich książek. O tak! Jej seria „Siedem Królestw” jest rewelacyjna. Wiem, robię się nudna, bo w poprzednich recenzjach również wychwalałam twórczość autorki, ale co ja poradzę, że pisze ona tak fenomenalnie? Musicie koniecznie się przekonać, czym się tak zachwycam. Koniecznie!

„Tron Szarych Wilków” to księga trzecia, która opowiada nam dalsze losy Hana Alistera, księżniczki Raisy ana’Marianny, Amona, Bayarów i całej tej zgrai, która swoją drogą podbiła moje serce. I przyznać muszę, że ta część jest jeszcze lepsza od poprzedniej… Aż się boję, jakie wrażenie wywrze na mnie kolejny tom – ale jestem pewna, że będą to bardzo pozytywne wrażenia. Mam zaufanie do pani Chima.

W części trzeciej Raisa stawia czoła swoim obawom i swojemu przeznaczeniu. Niestety wiadomości, jakie nadchodzą z Fells nie są wiadomościami, które poprawiają człowiekowi humor. Wręcz przeciwnie. Rai będzie musiała podejmować trudne decyzje, które zaważą nie tylko na jej życiu osobistym, ale przede wszystkim zaważą one na losie całego królestwa. Han będzie miał również ważne zadanie, ale jak to on – będzie miał również własne sprawy do ogarnięcia, niekoniecznie zgodne z prawem… Nie będę się tutaj rozpisywała na temat treści, gdyż streszczony opis wszystkiego macie na samym początku, ale nie byłabym sobą, gdybym nie napisała czegoś od siebie. Tak więc dodam jeszcze tyle, że nudą tutaj nie wieje, a akcja mknie w szalonym tempie – co jest jednym z większych plusów niniejszej pozycji.

Kolejnym (ogromnym) plusem serii pani Chimy, są bohaterowie. Cała gama rewelacyjnie dobranych postaci, które swoją barwnością nadają całej historii – że tak powiem – życia. Mimo, że w książce jest wiele czarnych charakterów, to ja nie zapałałam nienawiścią do żadnej z nich. Czasami irytowała mnie sama główna bohaterka (Raisa), ale za to Han nadrabiał swoją charyzmą, dzięki czemu zapominałam o irytującym zachowaniu księżniczki. To chyba pierwsza książka, gdzie wszystkie postaci pokochałam na równi… Za to również plus.

Kolejne, co mnie zachwyciło, to świat stworzony na potrzeby tegoż dzieła. Intrygi, tajemnice, miłość, walka o władzę… Wiele by wymieniać. W tej książce znajdziecie wszystko… Oczywiście prócz wilkołaków, strzyg, wampirów, elfów itp. Za to czarownicy są jednym z głównych wątków Siedmiu Królestw. Autorka nie przesadziła z wydarzeniami paranormalnymi, postawiła na czarowników i wykorzystała w pełni temat. Temat, który jest intrygujący i zarazem wciągający. Nie przesadziła, a postawiła na swego rodzaju prostotę. Cieszy mnie to, gdyż w dobie, gdzie w książkach paranormalnych jest przesyt wilkołaków, zmiennokształtnych i wampirów, ona wybrała coś bardziej przyziemnego. Dodatkowym elementem, na który warto zwrócić uwagę, są opisy. Autorka świetnie przedstawia czytelnikowi to, co sama widzi w swojej wyobraźni. Każdy opis krajobrazu, miejsc, postaci i ich uczuć jest przedstawiony tak realistycznie, że nietrudno jest sobie wyobrazić, iż sami jesteśmy bohaterami niniejszej pozycji, a nie tylko biernymi obserwatorami.

Cóż ja mogę więcej powiedzieć… Ciągle w mojej głowie kołaczą się pochlebne słowa o „Tronie Szarych Wilków” i mam wrażenie, że nawet połowy z tego Wam nie napisałam. Trudno, musi Wam wystarczyć to, że pokochałam serię o Hanie i Raisie. Mam również nadzieję, że jeśli nie mieliście styczności (jeszcze!) z tą książką, to szybko naprawicie swój błąd.

Recenzja napisana dla portalu literatura.juventum.pl

niedziela, 16 lutego 2014

"Jezioro marzeń" Lisa Kleypas


Zoe i Alex to ogień i woda, światło i mrok. Jednak czasem wystarczy przebłysk światła, by rozproszyć ciemność, a miłość dokonuje cudów. Alex Nolan to zgorzkniały i cyniczny mężczyzna. Nie przypomina swoich braci, Sama i Marka, którzy podobnie jak on mieszkają nad Zatoką Friday. Oni wierzą w miłość i uważają, że warto zaryzykować cierpienie, by zyskać szczęście. Jednak Alex żyje we własnym piekle, zwalczając demony za pomocą whisky. Wtedy pojawia się duch. Tylko Alex go widzi. Czy zaczyna tracić zmysły? Zoe Hoffman jest łagodna i romantyczna. Kiedy spotyka uderzająco przystojnego Alexa Nolana, wie, że powinna od niego uciekać. Nawet Alex jej to mówi. Jest w nim jednak coś, co przyciąga Zoe, która chce go przekonać, że miłość naprawdę istnieje. Duch nie wie, kim jest i dlaczego musi przebywać w domu Nolana. Wie tylko, że kiedyś kochał jakąś dziewczynę. Alex i Zoe posiadają klucz do jego tajemnicy…

Lisa Kleypas to autorka, którą cenią sobie przeważnie (o ile nie wyłącznie) kobiety. Dlaczego właśnie one? Powiedzmy sobie szczerze – Pani Kleypas pisze głównie książki obyczajowe, gdzie wątek miłosny gra główne skrzypce, a co za tym idzie mężczyźni takie książki raczej omijają z daleka. Wiele dobrego słyszałam o jej powieściach, więc nadszedł czas, żeby z jedną z nich się w końcu zapoznać. Padło na „Jezioro Marzeń”, które jest kolejną częścią cyklu znad Zatoki Friday. Z częścią pierwszą się jeszcze nie zapoznałam, ale to nic straconego, ponieważ na półce już czeka – zapewne podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami zaraz po lekturze. Niemniej jednak nie odczułam żadnego braku informacji z poprzedniej części, więc albo są to odrębne historie, które tylko znikomo się ze sobą łączą, albo połączenia w ogóle nie ma. Nie będę jednak wprowadzała w błąd, dlatego nie twierdzę, że mam w tej kwestii pewność. Sądzę jednak, że możecie śmiało czytać „Jezioro marzeń” bez zapoznawania się z poprzednią częścią!

Co też sądzę o twórczości pani Kleypas? Czy wraz z innymi czytelniczkami podzielam miłość do jej książek? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania, zapraszam do czytania niniejszego tekstu!

Nie spodziewałam natknąć się w tej lekturze na niesłychaną dawkę oryginalności po pierwsze dlatego, że romanse jakoś specjalnie się od siebie nie różnią – co oczywiście nie jest minusem niniejszej pozycji. Po drugie, są one zazwyczaj schematyczne. Nie zaprzeczajmy faktom. Zawsze, ale to zawsze jest jakaś piękna i urocza niewiasta, która wzdycha do przystojnego kawalera. Kawaler ten albo zabiega o daną urodziwą kobietę, albo udaje niedostępnego drania. W przypadku tej powieści – muszę przyznać – autorka zastosowała pewną intrygującą (schematyczną, bo schematyczną, ale jednak ciekawą) grę postaci. Alex z jednej strony jest cierpiącym samotnikiem, twardzielem, który udowadnia sobie i innym, że potrafi żyć na własną rękę. Nikogo do siebie nie dopuszcza, bo jest z niego taki zimny drań. Jednak nie spieszcie się z oceną tej postaci, gdyż może Was zaskoczyć swoją troskliwością i oddaniem. Zoe Foffman to wiotka, delikatna i powabna kobieta, która potrzebuje oparcia i bliskości drugiego człowieka. Okazuje się nim nie kto inny jak właśnie cyniczny i zgorzkniały Alex…

Wątek romantyczny mniej więcej przedstawiony, więc teraz pozwolę sobie powiedzieć coś o jednym dosyć ciekawym elemencie, jakim pani Kleypas mnie zaskoczyła. Otóż wprowadziła motyw życia po śmierci. Tajemniczy duch, który w pewnym stopniu związał się z osobą Alexa, a którego historię poznajemy wraz z biegiem wydarzeń, jest dosyć ciekawym, acz z lekka śmiesznym elementem „Jeziora Marzeń”. Ciekawym, gdyż jego istnienie wnosi w zwyczajny romans coś nowego, intrygującego i tajemniczego. A śmiesznym dlatego, że po prostu z początku nie mogłam się oswoić z jego obecnością, która w tę poważną historię wnosiła nieco sztuczności i zakłamania. Niemniej jednak kiedy już przyzwyczaiłam się do roli ducha i tego, że jego obecność wiele wnosi do fabuły, stwierdziłam, że był on istotnym charakterem.

Język jakim posługuje się autorka, jest rzeczywiście przystępny, lekki i obrazowy – dokładnie taki, jak przedstawiały go inne czytelniczki w swoich opiniach. Cieszę się, gdyż ostatnio czytałam książkę, gdzie wątek romantyczny był wątkiem głównym, który powinien czytelnika zrelaksować, a przez toporny język książka okazała się męczącym czytadłem. „Jezioro Marzeń” jest przyjemną i odprężającą lekturą. Książkę polecić mogę głównie kobietom, które oczekują niezobowiązującej, przyjemnej i lekkiej opowieści o miłości.
Recenzja napisana dla portalu literarura.juventum.pl

sobota, 15 lutego 2014

"Przywróceni" Jason Mott

Dziękuję!

"Wyobraź sobie, że cały Twój świat staje na głowie…

Jacob, jedyny syn Harolda i Lucille Hargrave`ów, zginął tragicznie w 1966 roku, w dniu swoich ósmych urodzin. Przez dziesiątki lat, które upłynęły od tamtej pory, osieroceni rodzice przeżywali zarówno smutki, jak i radości. Litościwy czas goił rany, aż w końcu ułożyli sobie jakoś życie. Biegło niezakłóconym rytmem aż do chwili, kiedy stanął przed nimi Jacob – ich syn z krwi i kości. Ten sam uroczy, bystry, ośmioletni chłopiec, którym kiedyś był.
Na całym świecie ci, których kiedyś kochano, a którzy odeszli na zawsze, w niepojęty sposób powracają na ziemię. Nie mają żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Są w wieku, w którym umarli, podczas gdy ich bliscy zdążyli się zestarzeć lub ułożyć sobie życie z kimś innym. Przywróceni pragną tylko jednego – odzyskać dawne życie. To, które odebrała im śmierć.
Nikt nie rozumie, jak to możliwe, i dlaczego tak się dzieje.
Nikt też nie potrafi powiedzieć, czy to cud, czy zapowiedź końca."
Pierwsze myśli po przeczytaniu tej książki? Z Archiwum X w wersji książkowej! Tak mi się jakoś skojarzyło z tym serialem (nie filmem!). Przejdźmy jednak do konkretów...

Książka Jasona Motta jest niewątpliwie książką specyficzną, ciekawą, oryginalną, wciągającą i lekko skomplikowaną. Otóż... Wyobraźcie sobie, że tracicie bardzo bliską wam osobę, która dajmy na to ginie w tragicznym wypadku samochodowym (ale to zabrzmiało nieprzyjemnie...wiem). Ciężko Wam dojść do siebie, sądzicie, że to niesprawiedliwe, że nie macie już po co żyć, ale musicie to przetrwać. Jednak po kilku, a nawet kilkunastu latach ta osoba do Was wraca - co z jednej strony jest przerażające, ale z drugiej zaś, jest czymś cudownym. Co dalej? Jak to wyjaśnić? O co w tym wszystkim chodzi? Ciekawe, prawda? Właśnie ten motyw poruszył Jason Mott w swojej książce pt. "Przywróceni". Pomysł - rewelacja. Wykonanie - intrygujące i - nie ma się co czarować - bardzo dobre! Pokręcony ten temat, ale autor wybrnął z tego wszystkiego z gracją. Przedstawił nam swój pomysł w całej okazałości, a mnie się ten pomysł jak najbardziej spodobał.

Pomysł rewelacja, wykonanie również. Jednak do postaci się doczepię, gdyż nie poczułam z nimi najmniejszej więzi. Byłam tylko biernym obserwatorem rozgrywających się wydarzeń. Biernym tak samo w uczuciach. Postaci były ciekawe - owszem, ale mnie brakowało w nich tej iskry życia, która poruszyłaby moje emocje... Dlatego jeśli idzie o ocenę postaci, to niestety nie będzie ona wysoka.

Element zaskoczenia - jak najbardziej na plus. Przyznam, że od samego początku niniejszej historii byłam lekko skonfundowana tym, co dzieje się na stronicach "Przywróconych". Skonfundowana i oczarowana tą innością. Dlatego też, książkę czytałam z zapartym tchem, a autorowi udało się mnie zaskoczyć wiele razy - co ostatnio jest rzadkością. Akcja może nie jest jakaś spektakularna, gdyż wszystko sunie swoim powolnym torem, niemniej i tak nie powiało nudą. Ani raz! Czasami przechodziły mnie dreszcze, a wszystko przez ten klimat, niby nie jest on tak namacalnie mroczny, ale niewątpliwie posiada to coś, co sprawiało, że rozglądałam się po pokoju. Panie Mott, dobra robota! Zwłaszcza, że jest to debiut autora.

Cóż więcej mogę powiedzieć o tej lekturze. Sama nie wiem komu mogę polecić tę specyficzną i ciekawą książkę, dlatego polecam ją każdemu, kto jest jej ciekaw. Każdemu, kto jest ciekaw tego intrygującego motywu powrotu umarłych do świata żywych. 

czwartek, 13 lutego 2014

Zdobycze lutowe :)

Witam!

Dzisiaj przybywam do Was (co z resztą widać) ze stosikiem. Nie jest on może tak byczy, jak te wcześniejsze, ale jestem z niego zadowolona. W ogóle to... Chcę już wiosnę! Lubię zimę, ale ta zima to nie zima -.- Dlatego niech się już kończy to coś, na zewnątrz i niech przyjdzie wiosna... Dzisiaj będzie krótko i na temat.

Zacznijmy od dołu: Tron Szarych Wilków, Taka jak ty, Tak wygląda szczęście  oraz Brudny świat - to książki od portalu literatura juventum. Niewolnica i Na krawędzi nigdy  od Libroteka.pl Długo wyczekiwany Król uciekinier, którego już zdążyłam pochłonąć! Niebawem podzielę się moją opinią. Krucjata - obie od wydawnictwa Egmont. I dwie ostatnie, to w sumie takie niespodziewajki od Business & Culture - Rozkosze nocy i Żar nocy. Już cztery z tych tytułów są za mną. 

Mam też kilka, albo raczej kilkanaście ebooków, żeby mój czytnik (Bookuś) nie czuł się pokrzywdzony... W sumie na nim na bieżąco czytam różne chaptery, więc nie sądzę żeby było mu źle :)

Spodziewajcie się recenzji kilku gier planszowych, w weekend zapewne zarzucę Wam dwie w jednym poście. A teraz idę się zrelaksować przy jakimś dobrym filmie, albo... serialu o! 



Pozdrawiam Was cieplutko!

Nie ma to jak dobry stary rock. Ah...

wtorek, 11 lutego 2014

"Tak to się kończy" Kathleen MacMahon

"Bruno jest Amerykaninem, który przybywa do Irlandii w poszukiwaniu rodzinnych korzeni. Kocha muzykę Bruce’a Springsteena i nie znosi polityki George’a W. Busha. Addie mieszka w Dublinie, jest bezrobotną architektką, która próbuje poskładać niedawno złamane serce, opiekując się przy tym chorym ojcem. Zetknięcie tych dwóch światów owocuje związkiem o niespodziewanej mocy. Świeże uczucie Addie i Brunona zostaje jednak poddane próbie, której ciężaru żadne z nich sobie nie wyobrażało.
 Pełna nadziei opowieść o uczuciu ludzi dojrzałych i o trudnym do uniesienia bólu straty, ale też o sile miłości i mocy rodziny. Współczesna i ponadczasowa, dobra na czas kryzysu gospodarczego i uczuciowego." 
Kolejna książka, o której słyszałam same dobre słowa. Okładka ładna, opis ciekawy... Niestety, do mnie nie przemówiła...

Zacznę od tego, że strasznie topornie mi się ją czytało. Sądzę, że to przez ten ciężki język, jakim operuje autorka. Nastawiłam się na książkę lekką, przyjemną i odprężającą, a nie taką, nad którą będę musiała się mocno skupić, żeby odebrać jakąkolwiek przyjemność z czytania. Mam za sobą naprawdę sporo książek o podobnej tematyce czy gatunku i wierzcie mi, że ta książka nie należy do tych przy których poczujecie odprężenie. Chyba, że ze mną coś nie halo i tylko mnie nie spodobała się aż tak bardzo. Nie wiem.

Następnym elementem książki, który do mnie nie trafił, to postaci, ich problemy, przeżycia... rozterki. Cóż, nie przekonała mnie nawet ta paląca miłość dwojga głównych bohaterów. Według mnie była nijaka, mdła, nudna. Ot tak. Po prostu. Nie czułam tej swoistej przyjemności, jaką zazwyczaj czuję poznając perypetie bohaterów. W tym przypadku zwyczajnie odczułam tylko... Senność. Dlatego też książkę tę czytywałam zazwyczaj przed zaśnięciem. Na sen idealna! 

"Tak to się kończy" nie porwała mnie w najmniejszym stopniu. Jednak o tyle, o ile od początku do drugiej połowy, książka była nudna jak flaki z olejem, tak pod jej koniec treść mnie nieco porwała. Jak to się mówi: lepiej późno, niż wcale. Nie zmienia to jednak mojej ogólnej oceny całości. Książka jest kiepska i tego nie ukrywam. Ja oczekiwałam zupełnie czegoś innego. Wzruszającego, porywającego czasami zabawnego. Niestety tego nie otrzymałam, dlatego jestem ogromnie zawiedziona.

niedziela, 9 lutego 2014

"Tonąca dziewczyna" Caitlin R. Kiernan

Dziękuję!

"India Morgan Phelps - dla przyjaciół Imp - to schizofreniczka. Nie ufa już własnemu umysłowi, albowiem święcie wierzy, że wspomnienia w jakiś sposób ją zdradziły, zmuszając do zakwestionowania własnej tożsamości.
Zmagając się ze swą percepcją rzeczywistości, Imp musi odkryć prawdę na temat spotkania z bezlitosną syreną albo bezradnym wilkiem, który przybył do niej pod postacią dzikiej dziewczyny - albo może z żadną z tych istot, lecz czymś znacznie, znacznie dziwniejszym..."
Okładka? Rewelacja! Całkowicie oddaje mroczny klimat i zwariowaną treść "Tonącej dziewczyny". Zwróćcie uwagę na powielany motyw liczby siedem na okładce, który jest dosłownie... Wszędzie. Przed zapoznaniem się z treścią zastanawiałam się, co oznacza liczba siedem. Teraz po skończeniu tej zdumiewającej historii, wiem. Wiem wszystko. Nie wiem czy to dobrze odbije się na moim zdrowiu psychicznym... (żart), ale wiem.

„Historia o duchach, w której wystąpią syrena i wilk” - rzeczywiście. Wszystko się zgadza. Autorka stworzyła opowieść o duchach/zjawach, syrenach i wilkach... I zrobiła to w rewelacyjny sposób. Połączyła świat realny ze światem fantastycznym jednocześnie nie wychodząc poza granice rzeczywistości. Jak ja lubię takie pokręcone książki!

Wiem, że książka ta jest fascynująca, jak i na swój sposób szalona. Wiem, że każdy kto zapozna się z jej treścią będzie miał gonitwę myśli i wielu pytań. Wiem, że główna bohaterka to najbardziej oryginalna postać, jakąkolwiek dane mi było poznać. Wiem, że bardziej szalonej postaci, której historia tak mną wstrząsnęła nie poznam. Wiem również to, że... Po prostu, wiem.

Uczta wyobraźni to seria, za którą wydawnictwu MAG należą się brawa na stojąco. Nie. Wcale nie przesadzam. Ten kto lubuje się w mrocznej prozie, fantasy oraz science fiction, doceni każdą książkę, która z tej serii wyszła. Ja nie miałam okazji zapoznać się z każdą z tych książek, ale wiem, że te, które miałam niesamowitą przyjemność czytać zapewniły mi dosłowną Ucztę wyobraźni. "Tonąca dziewczyna" to kolejny rarytas, obok którego nie mogłam przejść obojętnie. Patrząc już na samą okładkę i czytając opis, stwierdziłam, że właśnie takiej książki jeszcze nie czytałam i, właśnie tę, dokładnie TĘ... Chcę przeczytać. Przeczytałam i jestem usatysfakcjonowana w pełni historią, jaką zaserwowała mi pani Kiernan. 

Treść macie opisaną na samym początku niniejszego posta, więc nie będę się zagłębiać w jej przedstawianie, ale powiem tylko, że jeśli po książce tej oczekujecie mrocznego klimatu, mrożących krew w żyłach opisów (nie czytajcie sami w domu i po ciemku!), niebywałej oryginalności i niezwykle ciekawych charakterów, to trafiliście na odpowiednią lekturę. "Tonąca dziewczyna" wszystko to posiada, a nawet więcej. Fabuła jest lekko chaotyczna, ale właśnie na tym polega fenomen tej książki. W końcu samym narratorem jest schizofreniczka, prawda?  Mnie się lektura podobała, a Wam mogę ją tylko polecić.

wtorek, 4 lutego 2014

"Drugi grób po lewej" Darynda Jones


Dziękuję!

Wreszcie przyszedł czas na kontynuację świetnej książki "Pierwszy grób po prawej", która rozpoczęła świetną serię o kostusze, która zwie się Charley Davidson. Pierwszy tom (jak dla mnie) był zachwycający. Bogaty w śmieszne sytuacje, zabawne dialogi i główną bohaterkę, którą sobie upodobałam już po pierwszym rozdziale. Nie mogłam się więc doczekać kolejnego tomu, który wyjaśniłby mi co poniektóre sytuacje. "Drugi grób po lewej" to - śmiem sądzić - godna kontynuacja. Dużo się dzieje, postaci trzymają fason... Jednak znalazło się coś, co mnie z lekka irytowało - o tym, nieco niżej...

Ci, co znają Charley z tomu pierwszego wiedzą, jaka potrafi być wkurzająca - oczywiście dla swoich wrogów. Wiedzą również, że jest dziewczyną z charakterkiem, ziejącą inteligentnymi odzywkami oraz kochającą swoich najbliższych. Niestety Charley często działa impulsywnie, przez co często ładuje się w kłopoty - chociaż właśnie dzięki takim zwrotom akcji, mamy całkiem sporą dawkę śmiechu. Panna Davidson wraz ze swoją przyjaciółką Cookie, zajmują się sprawą tajemniczego zniknięcia znajomej Cookie, Mimi (ciekawe te imiona, które swoją drogą mnie irytowały). Jest jeszcze sprawa, która dla Charley jest sprawą priorytetową - w sumie nie ma czemu się dziwić... Reyes Alexander Farrow. Zapewne tym, co znają już co nieco tę historię, postać ta mówi wiele. Dla tych, którzy jej nie znają wspomnę tylko, że Reyes (haha!) jest Synem Szatana. Taki (nie)mały antychryst, a co tam! Otóż nasz piekielny przyjaciel wpadł w nie lada tarapaty. Musiał opuścić swe ciało, dlatego, że demony, siły zła, piekielne istoty tudzież ciemna strona mocy - go torturują. Ukrył swoje ciało, by Charley nie mogła go znaleźć, ponieważ właśnie tego chcą wysłannicy piekła. Skomplikowane to wszystko, ale tylko na pierwszy rzut oka... Albo to tylko ja tak namieszałam - oczywiście, żart. 

Niemniej sądzę, że kontynuacja wyszła pani Jones jak najbardziej na plus. Ba! Powiem Wam, że bardzo, ale to bardzo lubię tę serię. Nie mogę się doczekać, co też będzie dalej, a sądzę, że będzie się duuużo działo, ponieważ autorka zostawiła sobie spore pole do manewru. Wracając jednak do oceny treści - pomysł rewelacyjny, autorka wymyśliła coś nowego, coś wciągającego i - po prostu - oryginalnego. Nie powieliła schematów innych paranormal romance. Wymyśliła sobie pewną kostuchę, syna szatana, wplotła nieco romantyczności, szczypty namiętności, dużo humoru, połączyła to wszystko świetnym stylem językowym i nie wyszedł jej zakalec, a uczta dla każdego, kto lubuje się w dobrych książkach paranormal.

Analizując postaci, muszę przyznać, że tylko Reyes i Charley wywarli na mnie duże wrażenie i tylko ich darzę jakimś większym uczuciem. Nie mówię tym samym, że reszta postaci np. Cookie, Garrett czy wujek Charley - są nieciekawe, ale jakoś tak, mniej wyraziste. Nie miałam większej okazji, żeby się z nimi zżyć, czy bardziej ich polubić. Ogólnie mówiąc, postaci są dobrze wykreowane, ale - jak widać - tylko dwie główne są mocnymi i wyrazistymi charakterami, których nie sposób nie lubić.

Serię polecam każdemu, kto lubi nietuzinkowe fabuły, dynamiczną akcję, ciekawe postaci i lubi się pośmiać. Ja serię o Charley Davidson - oczywiście - dodaję do swoich ulubionych czytadeł.  

niedziela, 2 lutego 2014

"MISSja survival" Libba Bray


Dziękuję!

Libba Bray podbiła moje serce trylogią "Mroczny sekret", którą gorąco Wam polecam. Następną jej książką, którą miałam przyjemność czytać i, którą również polecam jest książka "Wróżbiarze". Obie te historie wywarły na mnie niemałe wrażenie, i obie trzymały wysoki poziom. Kiedy więc na rynku wydawniczym pojawiła się książka pt. "MISSja survival", która zupełnie nie przypomina swoją historią i stylem pisarskim poprzednich książek pani Bray, mimo to z zaciekawieniem zapoznałam się z jej treścią. Jednak nie do końca mi się spodobała. Osobiście wolę, kiedy autorka wprowadza w swoich książkach swoistą nutę mroczności, napięcia i magii. Tego wszystkiego zabrakło mi w "MISSja survival"...

Zacznę od omówienia fabuły niniejszej pozycji. Jest ona na pewno nieschematyczna i oryginalna. Przyznać muszę, że pierwszy raz spotkałam się z książką, gdzie na bezludnej wyspie rozbija się samolot z (uwaga) pięćdziesięcioma laureatkami młodzieżowego konkursu miss. Przedstawicielki wszystkich stanów Ameryki muszą przetrwać, ale od czego zacząć? Połamane paznokcie, rozmazany tusz, czy też zmierzwione włosy to przecież koniec świata! A co dopiero przetrwanie... Jak się później okazuje, wyspa, na której znalazły się dziewczęta, wcale nie jest bezludna... Tak pokrótce prezentuje się fabuła. Główny cel? Przetrwać i wrócić do domu... Jednak, czy na pewno?

Przyznam, że z początku ciężko było mi się przekonać do nowej powieści pani Bray. Po krótkim czasie zmieniłam zdanie i zaczytywałam się w fabule. Z początku ciekawa, zabawna i interesująca przygoda, przerodziła się w trochę mniej ciekawą, mniej zabawną i mniej interesującą. Niestety nie przekonałam się do tej "odsłony" Libby Bray. Wciągu dalszym wolę ją w książkach z wątkiem paranormalnym, gdzie to postaci są takie... majestatyczne. Nie mogę jednak powiedzieć, że postaci z "MISSja survival" nie są barwne i nieciekawe. Co to, to nie. Autorka postarała się jeśli chodzi o kreację swoich bohaterów. Aczkolwiek niestety nie przypadły mi one zbytnio do gustu.

Humoru w książce jest bez liku, o ile każdemu odpowiada właśnie taki humor. Mnie bawił do momentu... w którym zwyczajnie przestał mnie bawić. Co jest plusem? Na pewno pomysł, lekka nuta tajemniczości (szkoda, że tylko lekka), całkiem przyjemny język, dzięki któremu książkę czytało się szybko, chociaż to pewnie również dzięki akcji, która nie dawała wytchnienia.

Ogólnie rzecz biorąc książka jest przyjemna i bogata w dynamiczną akcję. Może nie zachwyciła mnie zbytnio, ale ja, to ja. Nie wszystko musi mnie zachwycać. Sądzę jednak, że większości z Was powieść ta może się spodobać. Ba! Znajdzie zapewne swoich fanów. Dlatego polecam ją tym, którzy szukają chwili wytchnienia przy książce, "MISSja survival" idealnie się do tego nadaje. Książka jest idealna na lato, chociaż w te zimowe dni przyniosła mi taki... Wakacyjny nastrój.