czwartek, 13 lipca 2017

"Światło, które utraciliśmy" Jill Santopolo

Dziękuję!
Nauczyłeś mnie, że zawsze trzeba szukać piękna. W ciemności, w ruinach potrafiłeś odnaleźć światło. Nie wiem, jakie piękno i jakie światło teraz odnajdę. Ale spróbuję. Zrobię to dla ciebie. Bo wiem, że ty zrobiłbyś dla mnie to samo.

Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. Gdy wieże WTC runęły, a pył przykrył Nowy Jork, zrozumieli, że życie jest zbyt kruche, by przeżyć je bez pasji i emocji. I zbyt krótkie, by nie być razem.
Wkrótce jednak Gabe postanawia przyjąć pracę reportera na Bliskim Wschodzie i wtedy wszystko się zmienia. Lucy dowiaduje się o jego decyzji w dniu, w którym produkowany przez nią program telewizyjny zdobywa nagrodę Emmy. Dzień jej triumfu staje się też dniem, w którym coś nieodwracalnie się kończy. W kolejnych latach Lucy będzie musiała podjąć niejedną rozdzierającą serce decyzję. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią?

Z książką Światło, które utraciliśmy, jest tak, że pierwsze kilkadziesiąt stron było takie sobie. Takie meh! Odebrałam je jako nudne i zastanawiałam się kiedy będzie lepiej, i czy w ogóle będzie. Miałam nadzieję, że jednak tak i oczywiście był jeden wielki zwrot... W końcu coś się zadziało! Coś, co zmusiło mnie do czytania dalej, a nie odłożenia książki w najciemniejszy kąt. Zastanawiałam się, czy aby na pewno dalej będzie tak dobrze, albo ciutkę lepiej. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie gorzej.

Książka przewidywalna? Hm... Na pewno wiele wątków można było śmiało przewidzieć, a nawet na początku książki przemyśleć i dać chwilę na "na pewno będzie tak i tak". I rzeczywiście nie można powiedzieć, że historia Jill Santopolo jest zaskakująca, przewrotna i robi wielkie wow. Nie. Niemniej nie sądzę też, żeby o to w nich chodziło. Natomiast jako ciekawa i zajmująca obyczajówka z porywem do dramatu, na pewno tak. Wiecie, Światło, które utraciliśmy nie jest wesołą i lekką opowieścią. Nie będziecie się przy niej zaśmiewać. Może uronicie kilka łez, zwłaszcza gdzieś tam (nie zdradzę) w którymś momencie. Ja przez większość czasu czytałam ją bez większych emocji, ale wiem, że sporo osób się zachwyca, więc może akurat dopadła mnie jakaś znieczulica. Nie chodzi też o to, że stwierdzam tutaj jakąś ujmę tej lekturze. Nie! Dzielę się moimi spostrzeżeniami i odczuciami z lektury, to wszystko. Jak zawsze.

Mało emocjonalnie podeszłam do tej książki, mało emocjonalnie ją odebrałam i mało emocjonalnie podchodzę do tej recenzji. Natomiast nie twierdzę, że książka ta jest słaba. Absolutnie nie. W końcu oceniam ją jako dobrą lekturę, ale czytałam dużo lepsze w takim kontekście, jaki przedstawiła autorka. To wszystko. 

Cała treść jest napisana w formie takich wspomnień, gdzie bohaterka imieniem Lucy, przedstawia nam ważne i mniej ważne wydarzenia ze swojego życia. Muszę przyznać, że z początku taka forma narracji nie do końca mi przypasowała. Niemniej z biegiem fabuły, przekonywałam się do niej coraz bardziej, aby w końcu stwierdzić, że jest świetna. W pewnym czasie poczułam, jakby sama Lucy opowiadała mi swoją historię, jak najlepszej koleżance, co uznaję za ogromny plus.

Relacje pomiędzy bohaterami są takie prawdziwe. Takie, jakie dotykają setki osób na świecie. Tylko coś mi nie pasowało, może się czepiam. Jednak uważam, że te wszystkie emocje są zbyt mdłe, autorka mogła dodać im więcej mocy i wyrazistości. I pewnie rzutowałoby to też na to, że ja, jako czytelnik odebrałabym je emocjonalnie, a tak to... Meh.

Światło, które utraciliśmy, to książka o stracie, o radzeniu sobie z ciężkimi wyborami. Przede wszystkim jednak o miłości. Tej, która wypala nas ze środka, która potrafi zdziałać wiele, ale jednak gór nie przenosi. Zastanawiało mnie na ile ta miłość ze strony jednego z bohaterów jest prawdziwa. Jill Santopolo rzuciła swoje postaci na głęboką wodę: miłość czy kariera. Miłość czy rozwój. Miłość czy wolność. Niszczycielska miłość... Sporo tego i jest to intrygujące, a czy sami sięgniecie po lekturę Światła, które utraciliśmy? Mam nadzieję, że dacie jej szansę i sami sprawdzicie, czy Wam się podoba.

11 komentarzy:

  1. Byłam już właściwie przekonana, że to świetna książka, ale Twoja recenzja zachwiała moją pewnością. Zakładam, że podeszłabym do niej bardziej jak Ty niż cała reszta blogsfery, która rozpływa się w zachwytach nad "Światłem...". Nie pozostaje mi chyba zatem nic innego, jak zastanowić się jeszcze z pięć razy, zanim rzeczywiście zdecyduję się po nią sięgnąć.

    Pozdrawiam,
    S.
    nieksiazkowy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszędzie widziałam same "ochy" i "achy" na temat tej powieści i teraz jestem w niemałym zaskoczeniu, chociaż sama niejednokrotnie czytałam książki polecane przez wszystkich, które dla mnie wcale takie dobre nie były, dlatego rozumiem ocenę. Sama raczej dam szansę tej powieści ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, no będę musiała dać tej lekturze szansę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć nie przepadam za takimi powieściami, tak śmiało mogę napisać, że ta była dobra.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam tę książkę w planach, jednak Twoja recenzja nieco ostudziła mój zapał. Muszę jeszcze przemyśleć tę lekturę...

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna okładka, ale lektura jakoś mnie w tym przypadku nie kusi :)
    Może dlatego, że tyle innych powieści wciąż czeka w kolejce?
    Pozdrawiam Zakładka do Przyszłości

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Podobała mi się ta książka. Nie była rzeczywiście niesamowita, ale miała w sobie "to coś". Na pewno piękne cytaty i fragmenty, a także ciekawe spojrzenie na miłość i jej rodzaje. Nie żałuję, że ją przeczytałam ;)


    Pozdrawiam
    Caroline Livre

    OdpowiedzUsuń
  9. Mi osobiście się podobała. Narracja bardzo mnie zaciekawiła i też zaplusowała. Chociaż koniec był dla mnie nie zbyt dopracowany. Zostało dużo pytań bez odpowiedzi i jakby Jill Santopolo poszła na łatwiznę pisząc w innej formie ostatni rozdział.
    Pozdrawiam,
    Żyjąca z książkami

    OdpowiedzUsuń
  10. Chyba jednak ją sobie daruję ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo chce przeczytać *_*
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
    http://nie-oceniam-po-okladkach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń