Ciągle sobie powtarzam, że będzie w porządku.
Nie można wszystkich uszczęśliwiać bez końca.
Z twórczością Collen Hoover
miałam już przyjemność się poznać czytając książkę "Hopeless", której recenzję
możecie przeczytać TUTAJ. Tym razem padło na "Pułapkę uczuć" i – jak poprzednio –
Hoover porusza ciężki temat straty. Poznajemy nastoletnią Layken, która wraz ze
swoim bratem oraz matką jest zmuszona przeprowadzić się z Teksasu do Michigan.
Rodzeństwo nie chce opuszczać swojego rodzinnego domu, w którym przeżyło swoje
dzieciństwo, jednak matka z jakiegoś powodu nalega na ten wyjazd i zmianę.
Zmianę otoczenia… Na zmianę, która pomoże im przezwyciężyć ciężkie
chwile, które jeszcze na nich czekają. Kiedy rodzina Cohenów dociera do swojego
nowego lokum poznaje dwójkę braci, Cooperów, których życie również nie jest
usłane różami. Starszy Will jest wyraźnie zainteresowany Layken, a ich
znajomość rozwija się w jednym kierunku, którego wszyscy mogą się domyślić…
Nie ogarniam... |
Zacznę od podzielenia książki na
dwie połowy.
Połowę gorszą i połowę lepszą. Chociaż trafniej byłoby powiedzieć, że tylko 1/3 książki była dobra. Sam początek był ciekawy, jednak szybko przeszedł w banał. Banalne spotkanie dwójki głównych bohaterów, banalny flirt/romans. Banalna miłość, która powstała tak naprawdę z niczego. Ledwie się poznali, a już darzą się wielką miłością. Czy tylko ja wyczuwam tutaj absurd? Ja rozumiem zauroczenie, ale tutaj autorka trochę przesadziła, bo zauroczenie trwało jakiś kwadrans. W dodatku jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Serio? Nie dało się tego wszystkiego jakoś rozbudować? Zero napięcia, oczekiwania na to, co będzie dalej. Kompletny niewypał – takie wrażenie miałam w pierwszej połowie. Dopiero w momencie, kiedy wyjaśnia się sytuacja i poznajemy prawdziwy powód, dla którego rodzina Cohenów przeprowadziła się do nowego miejsca, zaczyna dziać się coś, co wciąga czytelnika na tyle, że ten chce wiedzieć, co będzie dalej... Pragnie tej wiedzy.
Połowę gorszą i połowę lepszą. Chociaż trafniej byłoby powiedzieć, że tylko 1/3 książki była dobra. Sam początek był ciekawy, jednak szybko przeszedł w banał. Banalne spotkanie dwójki głównych bohaterów, banalny flirt/romans. Banalna miłość, która powstała tak naprawdę z niczego. Ledwie się poznali, a już darzą się wielką miłością. Czy tylko ja wyczuwam tutaj absurd? Ja rozumiem zauroczenie, ale tutaj autorka trochę przesadziła, bo zauroczenie trwało jakiś kwadrans. W dodatku jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Serio? Nie dało się tego wszystkiego jakoś rozbudować? Zero napięcia, oczekiwania na to, co będzie dalej. Kompletny niewypał – takie wrażenie miałam w pierwszej połowie. Dopiero w momencie, kiedy wyjaśnia się sytuacja i poznajemy prawdziwy powód, dla którego rodzina Cohenów przeprowadziła się do nowego miejsca, zaczyna dziać się coś, co wciąga czytelnika na tyle, że ten chce wiedzieć, co będzie dalej... Pragnie tej wiedzy.
Same postaci nie wzbudziły we mnie większych emocji. Nie twierdzę, że ich nie polubiłam, jednak sądzę, że szybko o nich zapomnę. Nie są one na tyle wyraziste, żeby nie zostały zastąpione innymi, o wiele lepiej wykreowanymi charakterami. Na tym polu pani Hoover się nie popisała.
Podobał mi się pomysł na książkę, mimo iż sztampowy. Podobał mi się motyw ze slamem. Podobały mi się utwory wygłaszane przez bohaterów w czwartkowe wystąpienia. Podobały mi się cytaty rozpoczynające każdy rozdział. Jest więc kilka rzeczy, które naprawdę mi się w książce podobały, ale nie zmienia to faktu, że 2/3 książki nie przypadło mi do gustu.
Teraz przyszedł czas na kluczowe pytanie oraz odpowiedź. Czy książkę polecam? Hmm... Szczerze powiem, że nie polecam jej każdemu. Ta cukierkowa miłość, która wzięła się znikąd nie spodoba się każdemu. Wiele sytuacji w książce było dla mnie nużących i absurdalnych. Prawdę mówiąc podobało mi się ok 100 ostatnich stron. Jeśli chodzi o ocenę całości to dałabym jej 6-/10 - co może się wydawać wysoką oceną. Jednak poruszane kwestie takie jak: radzenie sobie ze stratą, przyjaźń, wsparcie, oddanie czy też przygotowanie się na to, co nieuniknione - poruszyły mnie, ale nie powaliły na kolana i nie wycisnęły morza łez. Zatem, czy polecam Wam lekturę "Pułapki uczuć"?
Bo czasami ciężko być dla kogoś oparciem, wiedząc, że nie możemy nic zrobić...
I wiem, że potrzebujesz mnie w pokoju obok
Ale tkwię tutaj zupełnie sparaliżowany.
Te gify xD
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie. Przynajmniej nie teraz. Na wakacje wybrałam same "lajtowe" książki, które pasują do leniuchowania na plaży czy w ogródku ;).
OdpowiedzUsuńDean i Sammy! I od razu mi się buźka cieszy.^^ Co do samej książki nie czytałam, poprzedniej także nadal nie. No i tej, wyżej zrecenzowanej nie przeczytam, dla mnie 6- to nie jest dużo, a że mamy raczej podobne gusta... Nie dziękuję. Mina Deana mówi wszystko. Dzięki za świetną recenzję i ostrzeżenie.:)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie za dużo lukru
OdpowiedzUsuńA ja tę książkę kocham i wcale się z Twoją recenzją nie zgadzam. Ja nie doszukałam się w tej historii żadnych absurdów, a uczucia między bohaterami, choć rozwinęły się rzeczywiści szybko, ja w nie uwierzyłam. No, ale jakim miejscem byłby świat, gdyby każdy miał taki sam gust i wrażliwość, prawda? :)
OdpowiedzUsuńJak mi wpadnie w ręce przeczytam, ale szukać nie będę.
OdpowiedzUsuńOstudziłaś mój zapał na nią. Raczej nie będę jej szukała ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne gify xd
Książkę już mam i nie zawaham się jej przeczytać :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o niej i jakoś chyba nie czuję się przekonana.
OdpowiedzUsuńBoże te gify mnie rozwalają! :D
Chyba jednak nie dla mnie.. Ale te Twoje gify są genialne :D Idealnie pasują do tego o czym piszesz :)
OdpowiedzUsuńA ja jestem w trakcie "Hopeless" i jak na razie zapowiada się obiecująco... "Pułapka uczuć" będzie jako kolejna w kolejce książek tej autorki.
OdpowiedzUsuńNie znam książek tej autorki. Podoba mi się cytat z początku. Jakoś tak w obecnej chwili do mnie pasuje;)Szkoda, że książka cię nie zachwyciła:( gif boski heheh
OdpowiedzUsuńNa półce czeka Hopeless, więc jak przeczytam, to zobaczę czy zapoznać się i z tą książką autorki :)
OdpowiedzUsuńZ twórczością Hoover spotkałam się tylko przy "Hopeless" i byłam onieśmielona tą książką. Tej co prawda nie czytałam, ale zgadzam się - po przeczytaniu recenzji - że cukierowa miłość może nie spodobać się każdemu. I chyba również mnie :)
OdpowiedzUsuńMam od dłuższego czasu chęć na tę pozycje.
OdpowiedzUsuńInteresowała mnie ta książka, lecz teraz już nie mam ochoty jej czytać, wolę się skusić na coś innego.
OdpowiedzUsuń